Idę chwiejnym krokiem, raz po raz wpadając na drzewa, potykając, przewracając. Drżę na całym ciele, serce mi bije z taką mocą, jakby miało za chwilę odlecieć, cała zadyszana i spocona, chociaż nie biegnę, chociaż słońce dziś nie praży, idę powoli. Zmuszam się by stawić każdy kolejny krok. Nogi mi drżą z wysiłku, są jak z waty. Cała pokaleczona, poobijana, podrapana. Z moich oczu bije prawdziwe przerażenie i cień obłąkania. Nie jestem obłąkana. Nie... Nie!
Kiedyś byłam postrzegana jako silna, dumna i niebezpieczna. Niepokonana. Odważna. A teraz? Ona się pojawiła. Zmieniła mnie w... przerażoną, słabą istotę, której nie można nawet już nazwać koniem. Jestem cieniem klaczy, która kiedyś była wszystkim. Decydowałam o życiu, o śmierci, byłam sędzią świata. Świata, który znam. Świata, który mimo wszystkich niebezpieczeństw był moim domem i schronieniem. Czułam się w nim bezpieczna. A Ona nagle się pojawiła i... zburzyła wszystko. Wszystko na czym mi zależało. Bo tak, wielkiej Smile bez uczuć zależało na tym świecie. JEJ świecie. Wszystkie moje ofiary tratowałam jak... moje dzieci. Jeśli były niegrzeczne... karałam je, ale były moje. Moje. Zniszczyła wszystko, zniszczyła mnie. Jestem nikim. Jestem wrakiem. Jestem cieniem, którego już nikt nie zauważa.
Zaciskam oczy, gdy słyszę jej chrapliwy śmiech. Woła mnie. Za chwilę mnie znajdzie... Z wycieńczenia ledwo stoję, jednak zmuszam się do dalszej wędrówki. Nie dostanie mnie.
- Smile! Kochaniutka! Złotko! - nawołuje, śmiejąc się pomiędzy słowami.
Dławiąc się ze strachu, przyspieszam do truchtu. Jest coraz bliżej. Słyszę jej spokojny oddech, pewne kroki, słyszę jej bicie serca. Zmuszam się do ostatniego wysiłku. Wręcz niemożliwy wysiłek, przyspieszam do galopu. Serce trzepie mi się w piersi jak oszalałe, a ja z każdym krokiem, każdym oddechem, każdą sekundą zmuszam się do dalszego biegu, bo od tego zależy moje życie. Moje nędzne, zniszczone życie.
- Mam cię!
Czarna jak smoła, czarna jak noc klacz wyskakuje przede mnie zza drzewa. Krzyczę przerażona, zatrzymuję się nagle, ledwo utrzymując równowagę. Prześladowczyni się śmieje niskim, ochrypłym głosem, który równocześnie wydaje się taki melodyjny... taki piękny... Zduszam w sobie westchnięcie, czując palący wzrok równie czarnych jak sierść oczu na sobie.
- Uciekałaś... Przede mną? - zaczyna, uśmiechając się przy tym zjadliwie
- Tak... - szepczę, patrząc jej prosto w oczy, przywołując w sobie resztkę odwagi jaka mi pozostała. Nie starcza mi jej, by opanować drżenie głosu. - Nie...
- Przede mną? - powtarza, jakby zdumiona - Nadal nic nie rozumiesz, Smile. Moja ukochana córo nocy...
Wzdrygam się na to przezwisko. Nie spuszczam jednak wzroku, modląc się, by już tylko skończyła to, co zaczęła. Niech zakończy moje życie. Ona jednak ma chyba inne plany. Powoli, pewnie podchodzi do mnie, a ja czując jak przerażenie mnie dławi, staram się nie drżeć. W końcu znajduje się tak blisko mnie, że nasze klatki piersiowe dotykają się, szepcze mi do ucha:
- Nie uciekasz przede mną... Uciekasz przed życiem, które zniszczyłam. To, które miało być idealne, a stało się twoim przekleństwem.
Zaciskam mocno powieki, czując jej oddech na chrapach, jej szorstką sierść na sobie. Jej słowa dźwięczą w moich uszach, obijają się, tracąc powoli sens.
I nagle czuję ból.
Upadam na twardą ziemię, świat wiruje wokół mnie.
I czuję złość.
Wściekłość.
Pochłania mnie.
Krzyczy o wypuszczenie.
O danie jej wolnej woli.
Słucham jej.
I skaczę na Nią. Na mój koszmar. Na tą, która nawiedza tylko mnie, w moim własnym umyśle, niszczy mnie od środka. Atakuję ją. I powalam na ziemię. I kopię. I widzę jej krew. Równie czarną jak jej sierść, błyszczy się i iskrzy w świetle księżyca. Ona przestaje się ruszać, a ja upadam na ziemię.
Ciemność...
***
Budzę się oszołomiona. Jestem w lesie, wysokie sosny skutecznie odpędzają promienie słońca, przez co panuje tutaj wieczny półmrok. Oglądam się wokół. Nie ma śladu żadnej bójki, żadnej krwi. Nic... Tylko ja czuję się obolała i... głodna? Wstaję z trudem.
Ponownie się rozglądam, tym razem uważniej. Nikogo nie mogę ujrzeć. Cisza... I ta cisza mnie uspokaja, dodaje odwagi, pomaga jaśniej myśleć. Prostuję się. Czuję się pewna siebie. Odważna. Niepokonana. I wiem już, że Ona się nie pojawi. Jestem Smile. Wróciłam. Strzeżcie się, bo Smile nadchodzi. Groźna, nieprzewidywalna i brutalna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz