wtorek, 27 grudnia 2016

Od Qerido cd. Rossy

Doskonale wiedziałem, że takich chwil jej brakowało. Nie ukrywałem, że mi też. Jednak przez bieg czasu, nie odczuwałem tego. Coraz bardziej pogrążałem się w swojej pracy, wspomnieniach... chciałbym żeby znikły, a jednak im bardziej tego pragnę, tym gorzej to wszystko odczuwam. Zapomniałem o tym co mam. Zapomniałem o Rossie. O życiu doczesnym. Karciłem samego siebie w środku. Może i lepiej, że odczuwam teraz lęk przed stratą?
-Tereny są daleko. Obawiam się, że za daleko aby tam dobiec. To polana. Otwarta przestrzeń, a oni mają na niej przewagę. Możemy próbować, jednak... jest połowa procent szansy, że damy radę- spojrzałem jej w oczy.
-Zawsze połowa- jej mimika był nerwowa.
Miałem świadomość, że z każdą chwilą mamy coraz mniej szans.
-Próbujemy?- spytałem, odwracając głowę w kierunku światła ognia.
-Tak- odpowiedziała z całą pewnością i zrobiła pierwszy krok.
Ruszyłem za nią, zjeżdżając po kamienistym zboczu, które raniło moje nogi. Kamienie były ostre i sprawiały ból już przy wejściu, a co dopiero schodząc w dół. Moje kopyta uderzały o większe głazy. Ranni mamy jeszcze mniej szans na ucieczkę.
Rossa upadła na zbocze, zapewne zabolało ją uderzenie jednego z kamiennych odłamków. Zbliżyłem się i pomogłem wstać. Oni byli zaraz za nami.
-Musimy poruszać się szybciej. Jeszcze mamy szansę. Niedaleko jest polana. Dasz radę- nasze pyski po raz pierwszy od jakiegoś czasu były tak blisko siebie.

Rossa?
:3

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Od Rossy - c.d Qerida

 Biegłam przed siebie, starając nie zważać na to, że za nami w krok w krok idzie wróg. Zdawałam sobie sprawę, iż ucieczka w tym wypadku na szczyt jest najlepszym wyjściem. Podłoże osuwało się pod moimi kopytami, doskonale wiedziałam, to jest nasza jedyna droga. Nie była łatwa dla nas, tym bardziej dla nich. Nie wiedziałam, co może nas spotkać, jeśli by złapali naszą dwójkę. Tylko pytanie brzmi, dlaczego to robią? Dlaczego nie zrobili mi krzywdy, kiedy mieli do tego okazję? Tego nie wiem, a wątpię, aby o tym powiedzieli wprost.
 Starałam się nie zwracać uwagi na wysokość na jakiej się znajdowaliśmy. Jeden zły ruch i spadnę na dół, a tym samym wpadnę na partnera. Co jakiś czas się odwracałam, aby upewnić się, iż ukochany znajduje się za mną. Owszem, bałam się nie tylko o siebie. W końcu Qerido był mi najbliższy. Tylko on mi pozostał i nie wiem, co bym uczyniła, gdyby go złapali.
 Kiedy znaleźliśmy się na szczycie, odetchnęłam z ulgą, słabo się uśmiechając. Rozejrzałam się wokół, aby dowiedzieć się, jak daleko mamy do stada. Na całe szczęście Woskowy Las był doskonale widoczny. O tyle dobrze. Podeszłam bliżej ogiera, aby oprzeć się o jego ciało. Nie wiem, ile to wszystko trwało. Nie wiem, kiedy ostatni raz mogłam tak spędzać czas z ukochaną mi osobą. Brakowało mi nieco przygód, takich jak ta. Wszystko nas oddzielało przez różnorakie obowiązki.
 Przymknęłam powieki, cicho wzdychając. Za długo nie mogliśmy tu zostać, bo zaraz zjawią się oni. Jednakże ta chwila była taka… Nie mogłam nie cieszyć się takim momentem! Brakowało mi tego. Po prostu.
- Nie możemy tu być. – powiedziałam cicho, niechętnie odsuwając się od towarzysza. – Więc chodź. Jak znajdziemy się na terenach stada, to w końcu odpuszczą. – dodałam ciszej, podchodząc do końca szczytu, aby spojrzeć w dół, zaraz jednak cofnęłam się kilka kroków do tyłu i zwróciłam do swojego kompana, wyczekując tego, aż się ruszy z miejsca, w którym stał.
                                                                                                                                         

Qerido?
Nic się nie stało!

sobota, 24 grudnia 2016

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!

Kochani moi. Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam wszystkim życzyć jak najlepiej przeżytego czasu, odpoczynku od szkoły i nauki, dużo weny, najlepszych prezentów, dobrych ocen i wszystkiego najlepszego! :D Mam nadzieję, że przeżyjecie te święta jak najlepiej ^^

~Havana(izusia321)

piątek, 23 grudnia 2016

Od Qerido cd. Rossy

To nie ona. Jej oczy były zbyt mętne, niewyraźne. Rossa zresztą zareagowałaby inaczej. Całkiem inaczej. Zrobiłem krok w tył, co nie uszło uwadze klaczy, która delikatnie drgnęła. Zachowywała się co najmniej dziwnie. Wiedziałem, że reszta gdzieś tu jest.
Nic mi nie pasowało. W głowie krążyło mi pełno pytań. Dlaczego? Po co? Jak? Zero odpowiedzi. Nie mogłem zrozumieć tego wszystkiego.
Odwróciłem się gwałtownie i pogalopowałem w las. Automatycznie usłyszałem jak za mną coś biegnie. W tym samym momencie uderzyłem w kogoś. Zakręciło mi się w głowie i upadłem. Nie wiem dlaczego, myślę, że byłem czymś odurzony.
-Rossa!- krzyknąłem, zapominając o niebezpieczeństwie i wstałem najszybciej jak mogłem, podchodząc do klaczy- Szybko...- pomogłem jej wstać.
-Dokąd? Nie wiadomo co to za miejsce- Rossa odwróciła głowę w kierunku zbliżających się napastników. Poczułem jak jej moce się nasilają.
-West nam pomoże- wiatr zawinął się wokół moich przednich nóg i zniknął za drzewami- Chodź- pociągnąłem ją za grzywę.

Zatrzymaliśmy się dopiero obok kamienistego wzniesienia. Wpadłem na pewien pomysł. Chodź wykonanie nie będzie proste.
-Wdrapiemy się na szczyt, a potem schowamy w okolicznych dolinkach. Inaczej ich nie zgubimy. Swoim sprytem i zręcznością dorównują nam, ale wejść nie będą potrafili- spojrzałem w jej ciemne oczy.
Kiwnęła głową i położyła kopyta na kamieniach wzgórza. Ruszyłem za nią.
Ziemia osuwała się pod wpływem naszego ciężaru. Podłoże nie było stabilne, aczkolwiek dawało nadzieję na udaną ucieczkę albo chociaż spowolnienie przeciwników. Naszym celem było znalezienie terenów stada, co nie będzie proste biorąc pod uwagę fakt, że nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie się znajdujemy. A oni nie odpuszczali. To mnie jeszcze bardziej zastanawiało. Dlaczego tak bardzo im na nas zależy albo tylko na jednym z nas. A jeśli tylko na jednej osobie to czemu nie zabili drugiej. Czyżby ich coś hamowało. Przecież mogliby spokojnie użyć swoich magicznych umiejętności. Widać było, że również je posiadają.
Po pewnym czasie byliśmy na górze. Stąd razem ujrzeliśmy dym unoszący się nad Woskowym Lasem. O jak dobrze, że mamy taki teren, dobrze widoczny z daleka.
-Co teraz?- Rossa podeszła bliżej.

Rossa?
Wybacz, że musiałaś czekać :c

Od Midway - Cd. Arota

Czułam, że jest zdziwiony moim zachowaniem. Wynikało ono całkowicie z tęsknoty i zbyt wielu silnych emocji zrośniętych ze sobą. Jednakże nigdy dotąd się nie zachowałam, gdyż mnie to przerażało. Szczerze, nawet teraz się bałam. Gdy Lilith odeszła ze stada zaczęłam się bać. Zrozumiałam, że nie mogę wiecznie polegać na rodzinie. Muszę sama sobie ułożyć życie, tak abym była prawdziwie szczęśliwa.
Oddaliłam się od wszystkich, od dwóch najważniejszych ogierów w moim życiu. Od Arota odsunęłam się sama z siebie, jednakże wydaje mi się, że Conte również się odsunął. Westchnęłam. Dlaczego nie może być dobrze? Muszę...muszę poprawić nasze relacje. Ale na razie Arot. Tylko Arot.
Odrywam się od niego po to, by popatrzeć w jego ciemne oczy. Piękne oczy. Ta, Midway, ciekawy epitet.
- Co...Co u Ciebie?  - zdecydowałam się zapytać. Nie był to najlepszy wstęp do tego co chciałam powiedzieć, ale to jedyne co mi przyszło do głowy.

Arot?

Od Sarity do Lucario

 - Altair!
Nie ma go. Nie mogę go znaleźć od kilku dni. Nie ma go. Nie ma go. Nie ma go.
Przestałam pytać się o niego innych, za każdym razem dostawałam tą samą odpowiedź, tak bardzo raniącą mnie, niszczącą moje serce. Nie chciałam ich słuchać. Nie wierzyłam im. Musi gdzieś tu być! Może coś się stało? Zawiodłam go. Zawiodłam go, bo nie ma mnie przy nim, a on teraz błąka się gdzieś w lesie, nie wiedząc gdzie jest... A jeśli trafił na wodę? Przecież on jej się tak panicznie boi.
 - Altair!
Wiem, że krzyczę, wiem, że inni mają dość moich nieustannych poszukiwań, ale nie mogę przestać.
Przecież on mnie nie zostawił.
Prawda?
Jestem w lesie, śnieg na dobre zaległ na ziemi, nie słychać śpiewu ptaków, który tak bardzo kojarzy mi się z przyjacielem. Wołam jego imię raz po raz, ale odpowiada mi tylko trzask łamanych gałęzi i wycie wiatru. Powoli to do mnie dociera. Nie chcę w to wierzyć, to mi łamie serce na setki małych kawałków, a w każdym z nich jest wspomnienie z... nim. Z Altairem, z moim przyjacielem, nie biologicznym bratem, wsparciem, nadzieją, smutkiem i szczęściem. Zostawił mnie? Bez pożegnania, bez żadnego słowa na koniec, bez wyjaśnień. Zostawił mnie samą, wiedząc, jak bardzo mnie to zrani.
 - Czemu płaczesz?
Odwracam się momentalnie w kierunku, z którego dochodzi głos.
 - Nie płaczę - mówię, jednak muszę wyglądać mało wiarygodnie z czerwonymi oczami i drżącym głosem.
 - Nie? - pyta nieznajomy.
To ogier, nieco wyższy ode mnie, gniady, ma duże, ciemne oczy, w których kryje się zaciekawienie i troska. Spuszczam wzrok niepewna, co jest tak niepodobne do mnie, że mam nagle ochotę się zaśmiać. Co się ze mną dzieje?
 - Chyba nie... - odpowiadam, cicho, grzebiąc kopytem w brudnym śniegu.
(Lucario?)

Od Contesimo - CD Idy

Znowu zamknąłem się w sobie. Przestałem rozmawiać z innymi, powróciłem do samotnych wycieczek w głąb lasu, czasami Midway mi towarzyszyła. Oddaliliśmy się od siebie, nie rozmawiamy tak swobodnie i szczerze jak kiedyś. Nowa członkinia, o sierści białej jak śnieg i niewyczerpanej energii mnie dzisiaj uratowała. Miła odskocznia - w końcu z kimś porozmawiać, kto ciebie nie zna, ty jego też nie. Poznajemy się dopiero i to sprawia, że się odprężam. Uzna mnie za takiego, jakim się jej pokaże.
 - Chyba pójdę już spać, zmęczona jestem - stwierdziła nagle moja nowa znajoma.
 - Jest wcześnie, dopiero zaczyna się ściemniać - odparłem, patrząc na nią z politowaniem.
 - Ale ja jestem zmęczona - upierała się.
Westchnąłem zrezygnowany. Z Midway bym chodził do ranka następnego dnia po terenach i zachwycał się wschodem słońca. Ale to nie jest Midway.
 - Niech ci będzie, odprowadzę cię, śpiąca księżniczko - prychnąłem, trącając ją w bok.
Wyjątkowo nie odpowiedziała, po prostu ruszyła w kierunku swojej jaskini, a ja dopiero teraz odkryłem, że wcześniej się jej nie spytałem gdzie ona leży.
 - Powiedz coś o sobie - zagaiłem, chcąc przerwać krępującą ciszę.
(Ida?)

czwartek, 22 grudnia 2016

Od Niamh- c.d. Royal'a du Cha'Verne

-Owszem, na imię mi Niamh, a ten mały roztrzepaniec to mój syn- Cheveyo.- odparłam, obrzucając ogiera podejrzliwym spojrzeniem.
-Przybyliście tu sami?- spytał z wyraźnym zaciekawieniem.
-Zgadza się, ale wolałabym nie wyjaśniać z jakiego powodu, jeśli można prosić.
-Oczywiście, może kiedyś mi to wyjawisz...
-Może, ale na Twoim miejscu raczej bym na to nie liczyła.- odrzekłam mroźno.
-No cóż...zobaczymy. W dodatku i tak będziesz musiała to jakoś wyjaśnić naszej Alfie, to znaczy, jeśli zamierzasz dołączyć do nas.
-Chyba i tak nie mam innego wyjścia, biorąc pod uwagę, że malec potrzebuje odpoczynku po długiej podróży i towarzyszy zabaw w swoim wieku. Mam nadzieję, że są tu jakieś źrebaki.
-Jasne, i to w dodatku same panienki.
-Nie brzmi to zbyt zachęcająco, ale na to akurat nie mam wpływu...-westchnęłam ciężko i zaindagowałam.- Mógłbyś nas może zaprowadzić do zarządcy tego stada?
-Z przyjemnością, a tak dla uściślenia: to stado nosi nazwę Mysterious Valley, a jego zarządczynią jest Havana.
-Muszę przyznać, że całkiem ładne miano...-stwierdziłam, pozostawiając Royal'owi do zgadnięcia czy miałam na myśli grupę, której członkinią miałam się niedługo stać, czy imię jego przywódczyni.
-Miło mi, że tak sądzisz, a teraz ruszajcie za mną.
To powiedziawszy zaczął powoli iść na północny-wschód. Nie zastawiając się długo, przywołałam do siebie Cheveyo, który zdążył się od nas oddalić na parę metrów i podążyłam wraz z nim za naszym przewodnikiem.

***
Po około półtorej godzinie marszu dotarliśmy pod dużą, wykutą w kamieniu jaskinię, a Royal oświadczył:
-Jesteśmy na miejscu.
-Dziękuję za przyprowadzenie.- rzekłam z lekkim uśmiechem i dodałam.- Jeśli chcesz, możesz już odejść.
-Wolałbym raczej wejść tam z Wami i objaśnić Havanie jak Was znalazłem.
-Skoro uważasz to za niezbędne, nie mam nic przeciwko.


<Royal? /Havana? Które z Was odpisze?
Moje też nie jest najwyższych lotów, za co z góry przepraszam.>

Od Avatari cd. Donatello

Donatello jak przystało na prawdziwego wojownika i przyjaciela dotrzymał słowa. Gdy tylko doszłam do siebie zaczął ze mną porządny trening. Nie spodziewałam się,ze to będzie takie trudne ale cóż nie mogłam poddać się na stracie. Przekazywał mi zdobytą przez siebie wiedzę,trenowaliśmy moje ciało i ducha. A ja dawałam z siebie wszystko i jeszcze więcej. Miałam motywacje przed oczami brata. Jego śmiech i upokarzanie nie.
Bywały dni, że było łatwo a bywały takie, że nie dawałam już rady.
Kiedy trening dobiegł końca była odmieniona.
Czułam,że moja pewność siebie wzrosła poznałam swoją wartość. Donatello był szczery kiedy robiłam coś źle mówił mi ale nie brakowało pochwał gdy coś mi wychodziło. Udaliśmy się w miejsce gdzie zazwyczaj medytowaliśmy zajmowało to wtedy rozwój ducha.
Po medytacji napiłam się wody. Donatello stał obok mnie byłam szczęśliwa. Nie tłumacząc się przytuliłam ogiera.
-Dziękuje Ci za wszystko dziękuje,że jesteś
-Nie ma za co .. co powiesz abyśmy tu przenocowali
-Okey .. ale jet dopiero poranek więc co chcesz robić przez cały dzień ?
-Przyda nam się odpoczynek co powiesz na spacer ?
-Bardzo chętnie ..

<Donatello>

środa, 21 grudnia 2016

Od Royal'a du Cha'Verne - cd. h. Niamh

Spacerowałem po lesie, pogrążony we własnych myślach. Sinee widząc mnie w takim stanie pewnie znowu nie mogłaby powstrzymać śmiechu.
- Dyzio Marzyciel! - zawołała na mój widok kilka dni temu, gdy omal nie wpadłem na drzewo - Oj, Roy, Roy, ile ty masz lat, żeby tak często chodzić z głową w chmurach?
- Wiek to tylko liczba! - prychnąłem siląc się na dość realistyczne oburzenie. - Poza tym kto jak kto, ale ty chyba nie powinnaś zwracać mi na to uwagi?
 Klacz uśmiechnęła się i przewróciła oczami.
- Mama mówiła, że z takim podejściem do życia to ty sobie...
- Ej, ej, co było to było! Poza tym wcale nie mam problemu ze znalezieniem towarzystwa.
 Saneira chciała jeszcze coś dodać, jednak spod lasu wyłoniły się dwie końskie sylwetki wołające ją po imieniu.
- No idź, idź. I nie martw się o mnie - nie narzekam na brak towarzystwa.
 Przez chwile zdawało mi się, że na jej pysku pojawiła się troska. Tylko przez chwilę.
 Zostałem sam, co było doskonałą okazją do przeanalizowania swoich słów. To, co powiedziałem w rozmowie z siostrą nie było do końca prawdą. W starym stadzie miałem stałą grupę przyjaciół, tu zaś jedynie znajomych z pracy, większość koni znałem z imienia i na tym się kończyło, nie zawierałem bliższych znajomości.
  Dziś znowu wolnym krokiem spacerowałem po lesie. Zima...to w sumie...
Poczułem mocne uderzenie w bok. Kiedy się otrząsnąłem zobaczyłem obok siebie małego, srokatego konika, a kilka kroków za nim klacz, zapewne matkę.
 Uśmiechnąłem się przyjaźnie na widok małego, dopiero potem widząc niepokój jego matki. Zdawało się, że obawia się mojej reakcji.
 Zupełnie niepotrzebnie. Uwielbiam źrebaki i na widok tego ogierka nie mogłem powstrzymać ciepłego uśmiechu.
- Przepraszam za niego - mruknęła klacz. Niepewnie, aczkolwiek było w jej głosie coś, co dawało mi do zrozumienia, że mam do czynienia z silną osobowością.
- Ależ nic nie szkodzi - odparłem - to właściwie moja wina. Powinienem uważać gdzie chodzę i częściej patrzyć pod nogi. Jestem Royal, wybacz mi pytanie, ale zdaje się, że jesteście nowi? Nigdy was tu nie widziałem...

< Niamh?>
Wybacz nijakość tego opowiadania i przede wszystkim - bardzo przepraszam Cię, że musiałaś czekać na odpowiedź tak długo.  

Nowy ogier- Kald Pust

Witamy serdecznie C:

Imię: Kald Pust
Wiek: 5 lat
Stanowisko: podróżnik

Od Arota cd.Midway

Byłem na Mglistej polanie, gdzie próbowałem się dokopać do jakiejś trawy. Niezbyt lubiłem zimę, bo zawsze było ciężko o jakiś pokarm. Zastanawiałem się co u Midway, bo ostatnio w ogóle jej nie widziałem... Dużo członków odeszło ze stada w tym Ryuu, syn Kiary... Było to przykre, bo jego matka jeszcze bardziej się załamała odejściem syna... Najpierw jej partner zginął a teraz odszedł jej syn bez słowa! Pozostawiając siostrę i matkę same.  Może miał w tym jakiś powód, ale wypalił w sercach swoich najbliższych kolejną ranę, po jego odejściu. Wszyscy starali się ich pocieszyć, lecz niewiele to skutkowało. Czemu konie odchodziły z naszego stada? Cóż! Każdy w pewien sposób szuka swojego miejsca na ziemi. Ja też miałem chwilę zwątpienia i chciałem odejść... Dlaczego? Bo nie widziałem tutaj sensu życia... Jednak przypomniałem sobie, że obiecałem coś Midway, że jej nie opuszczę! Honor nie pozwalał mi więc na odejście ze stada, bo postąpił bym jak egoista i zraniłbym ważną mi osobę.
Gdy miałem nos przy ziemi, nagle usłyszałem jak ktoś się ze mną wita, a po chwili, ktoś się wtulił w moją sierść... Podniosłem głowę i zobaczyłem że to Midway! Serce zabiło mi trzy razy szybciej na jej widok, a gdy jeszcze się we mnie wtuliła, to mnie aż zatkało! Midway nigdy nie przytulała się do nikogo i stroniła od takie bliskości... Usłyszałem przy swoim uchu jej słowa:
- Przepraszam, że mnie dawno nie było. Musiałam przemyśleć parę spraw. - dodała szeptem wprost do mojego ucha.
Uśmiechnąłem się na to, i przytuliłem klacz. Jak mi jej brakowało! Wciąż ją kochałem, lecz ona wtedy wolała Contensima, wiec zmuszony byłem odpuścić... Nikogo nie można do niczego zmuszać... Nie za bardzo wiedziałem co się dzieje i czemu w klaczy nastąpiła tak zmiana, że bez wahania się do mnie przytulała, bo kiedyś biedna mdlała, gdy ktoś próbował coś takiego zrobić... Wciąż byłem wściekły, że ktoś jej zrobił taka krzywdę! Najchętniej bym tego kogoś rozszarpał!
W końcu zdałem sobie sprawę, że wypadało by się odezwać!
- Nic nie szkodzi... - wyszeptałem jej do ucha - Najważniejsze jest, że wróciłaś! - dodałem i przytuliłem ją mocniej.

<  Midway?  >

niedziela, 18 grudnia 2016

Od Idy

Czy ja już do końca życia, codziennie będę się nudzić? Życie konia jest cholernie ciężkie. Człowiek jak się nudzi to odpala YouTube, a jak koń się nudzi to co ma robić? Dobra idę pobiegać, może wymyślę coś sensownego.Biegałam po łące, w te i z powrotem. Nagle zaczęło kręcić mi się w głowie. Upadłam, widziałam białe światło. Czy ja umieram? Nie, to niemożliwe, a może? W tym świetle dostrzegłam postać, sylwetkę klaczy, przynajmniej wyglądała jak klacz. Zaczęła mnie wołać,
- Iduś, chodź do mnie!
- Kim ty jesteś?!
- Twoją mamą
- Ty oszustko! Moja mama nie żyje! Odwal się ode mnie!
-Chodź do mnie dziecko!
Nie chciałam jej słuchać, moja mama nie żyje. Ja chyba oszaleję, głosy, światła, dźwięki, co jest ze mną nie tak? A jeśli to był duch mojej matki? Jak to było, że ona umarła? Już pamiętam. To było 2,5 roku temu. Rodzice poszli na spacer podobno do jakiejś jaskini. Nie wracali dość długo, a potem się okazało, że znaleźli ich martwych. A jeśli to była ta jaskinia, w której byłam? Co się stało z moimi rodzicami? Czuję się jak w horrorze. Nie wiem co się dzieje.

Od Idy

Tego dnia strasznie mi się nudziło. Zawsze jak mi się nudzi to po prostu gdzieś idę, mając nadzieje, że spotka mnie coś strasznego. Jestem chora psychicznie? Nie, ale lubię dreszczyk emocji. A może jednak? Tym razem wybrałam się na penetrowanie jaskiń. Tam zawsze coś się dzieje. Weszłam do tej najciemniejszej i najbrzydszej. W sumie nic tam nie było ale szłam dalej. Nagle coś usłyszałam, to brzmiało jak ryk jakiegoś zwierzęcia, ale możliwe, iż to nie było zwierze. Iść dalej czy wracać? Chyba pójdę dalej, w końcu " Do odważnych świat należy". Ryki ustały, przynajmniej tak myślałam. Nic z tego, po chwili usłyszałam ten dźwięk, ale to był wrzask. Zaczynało mi się to podobać. Te wrzaski były tak głośne, że bolały mnie uszy. Ile można?!- Krzyknęłam. Głosy ucichły, czyli ten ktoś zrozumiał, że mam go dość. Miałam już wracać, ale usłyszałam kroki. Lubiłam się bać, lecz nie tym razem. To już nie było to co kiedyś... Odwróciłam się i... upadłam. To się stało? Jak to się stało? Nic nie pamiętam. Gdzie ja jestem? Uffff u siebie. Zastanawiam się czy mam tam iść jeszcze raz czy zostawić temat w spokoju, ale ciekawość zwyciężyła. Od pewnego czasu czułam, że się zmieniłam, wydoroślałam. Nie bawiły mnie już te same rzeczy co kiedyś, po jaskini też nie chciałam chodzić, ale tym razem chyba odzywa się we mnie duch ciekawości. Boję się tam iść. Nie wiem co tam na mnie czeka. Cóż, może naprawdę jestem nienormalna? Tej nocy nie spałam, lecz myślałam co dalej. Na razie tam nie pójdę. Cholera wie, co tam siedzi.

Od Midway - Do Arota

Spacerowalam po terenach stada, podziwiając zakątki stada pod warstwą zimowego puchu. Dawno nie wychodziłam z jaskini. Przeżywałam odejście Lilith, która pragnęła zmienić coś w swoim życiu. Odeszła ze stada, podobnie jak parę innych koni. Jestem pewna, że to rozbiło parę rodzin, ale czasami tak się dzieje. To strasznie bolesne, współczuję każdej rodzinie, która tego doświadczyła.
Ja również miałam odejść. Zabolało mnie jednak potwornie serce gdy o tym pomyślałam. Chciałam tu zostać, nie chciałam tracić kontaktu z Contesimem i Arotem. Ostatnio doszłam do różnych wniosków odnośnie tej dwójki. Szala wagi przywiązania zdecydowanie przechyliła się na korzyść Arota. Conte wciąż był moim przyjacielem, którego kocham jak brata.
Spacerując po terenach pragnęłam zobaczyć się z Arotem. Nie wiedziałam gdzie go jednak spotkam, więc chodziłam i chodziłam. Dopiero na Mglistej Polanie dostrzegłam znajomą sylwetkę. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w jego stronę.
- Cześć, Arot! - zawołałam z radością, choć brzmiało to bardzo nieśmiało.
Rzuciłam się w jego stronę i wtuliłam w jego ciemną, ciepłą sierść. Po raz pierwszy sama z własnej woli. Och, jak ja za nim tęskniłam! Wdychałam jego zapach i powoli było mi już obojętny świat poza nim. Liczył się tylko on.
- Przepraszam, że mnie dawno nie było. Musiałam przemyśleć parę spraw. - dodałam szeptem wprost do ucha ogiera.

Arot?

sobota, 17 grudnia 2016

Akis, Altair, Lilith, Ryuu i Odium odchodzą



Pożegnajmy ich stosownie.

Akis
Lilith

Ryuu

Odium

Altair

Od Ryuu - Pożegnanie

Czas mijał. Wydawało mi się wręcz leciał, płynął.
Spedzalem ten czas samotnie, źle mi było z innymi. Czułem się winny śmierci ojca i żałobie bliskich. Wiedziałem, że nie będę w końcu w stanie spojrzeć im w oczy. Odsunąłem się od nich. Zaniedbywałem naukę, zaniedbywałem sam siebie. Mało kiedy spałem. Wyglądalem jak wrak i tak też się czułem. Pragnąłem odejść, pragnąłem zostawić to wszystko.
Ale wiedziałem, że to znowu zrani dwie najważniejsze samice w moim życiu. Bałem się tego, że jeśli tu zostanę to w końcu się zabiję. Nie chciałem śmierci. Poprzez odejście rozumiałem opuszczenie tego miejsca. Dusiłem się tu, każdego ranka te tereny katowały mnie wspomnieniami. Nie chciałem umierać, chciałem żyć z dala od tego wszystkiego.
Byłem przygotowany na odejście. Gotowy do długiej wędrówki. Chciałem poznać świat a wspomnienia zostawić za sobą.
Zostały mi tylko rozmowy. Z alfą już takową odbyłem. Do matki planowałem zajrzeć nocą, którą zaplanowałem na odejście.
***
Nadeszła ta noc. Ciemna. Ostatnia ciemna noc tutaj. Następne też będą ciemne. Ale już nie tu.
Po drodze wchodzę do jaskini matki. Nie napotykam tam siostry, pewnie rozmawia z kimś ze stada. Mama śpi. Ciągle jeszcze nie doszła do siebie. Śpi. Nie powinien jej budzić. Skoro śpi spokojnie. Nie powinienem. Ostatnio ma problemy ze snem. Skoro jest spokojna to byłoby grzechem ją budzić.
Zbliżam się do niej ostrożnie by jej nie obudzić. Delikatnie ją przytulam i szepczę do ucha:
- Mamo, ja odchodzę. Kocham was.
Pewnie weźmie to za słowa w śnie.
Rano zrozumie.
Wychodzę z jaskini. Z oczu ciekną mi łzy.
Nie mam serca mówić tego siostrze, po prostu odejdę.
Po prostu odejdę.
Przyspieszam kroku. Zaczynam biec. Stąd niedaleko do granicy.
Odchodzę by stracić część siebie i zacząć od nowa.
Egoistyczne, ale lepiej niż się zabić.



Od Idy do Contesimo

Zadomowiłam się już w tym stadzie. Jest bardzo przyjemnie, ale jeszcze nikogo nie znam. Tego dnia stwierdziłam, że pójdę się przejść, to mi dobrze zrobi. Kiedy przyglądałam się roślinkom zobaczyłam konia, ogiera. Stał i rozmyślał.
Może podejdę? Dobra idę.
-Cześć!
-Eeee cześć ?
-Jak masz na imię?
- Bo co ?
- Wiadro, myślisz, że po co pytam?
- Nie wiem, ale mam na imię Contesimo.
- Ja jestem Ida, co robisz?
- To co widzisz. Jesteś tu nowa?
- Tak
- To może pokażę ci całe tereny stada?
-Na serio ?
- Nie na niby, a tak tylko mówię, żeby cie wkręcić- odpowiedział sarkazmem.
-No dobra.
Poszliśmy wszędzie gdzie się dało. Pomyślałam sobie, że jest mega arogancki, ale to mi się podobało. Nie krył swoich uczuć. Polubiłam go, ale czy on mnie? To pytanie mnie zastanawiało. Ciekawe czy ma dziewczynę. Co ja gadam. Związki? A może? Nie wiem co mam o tym myśleć. Contesimo mi się strasznie podoba, ale jeśli mnie nie polubi? Może pójdę spać, bo od tych przemyśleń głowa mi eksploduje.

Contesimo?

Nowa klacz- Ida

Serdecznie witamy nowo przybyłą członkinię. Powitajmy Idę c:

Imię: Ida
Wiek: 3 lata
Stanowisko: podróżnik

środa, 7 grudnia 2016

Od Rous cd. Akisa

Ogier zaczął mnie popychać w inną stronę, co spowodowało, że w końcu mogłam się sama poruszyć! Czułam się jakby ktoś wypuścił mnie ze swoich sideł, lecz byłam słaba i ogier to zauważył, bo podpierał mnie własnym ciałem, żebym zaraz się nie wywróciła. czułam jednak że za tym wszystkim stoi Ardor... Pan tego miejsca. Nagle usłyszeliśmy jęki, śmiech i poczuliśmy na skórze potworne zimno!
- O nie! - powiedziałam zmartwiona - Musimy uciekać! On po nas idzie! - krzyknęłam przerażona. ogier nie zamierzał pytać dalej i szybko uciekliśmy z Woskowego lasu.
Poszliśmy na Jesienną Ścieżkę, gdzie od razu nieco odżyłam widząc te wszystkie kolory.
- Czemu tutaj nie ma śniegu? - spytał zdziwiony ogier.
- Na terenach naszego stada, są różne magiczne tereny, gdzie nie pada śnieg czy też deszcz - odzywam się spokojnie - Tutaj magia jest praktycznie cały czas z nami.
- Niezwykłe... - odparł zachwycony i się rozglądał.
- Dziękuje że mi pomogłeś... - odezwałam się nagle, co zdziwiło ogiera lecz zaraz sielekko uśmiechnął.
- Nie ma za co! - powiedział uśmiechnięty.
- To... Oprowadzić Cię po terenach stada? - spytałam ciekawa.

< Akis? Wybacz że tak długo :c >

Od Anastji cd. Maven'a

- Póki jesteś tutaj w stadzie, nie chcę być nigdzie indziej… Wystarcza mi to co mam teraz i cieszę się że jestem w końcu w miejscu, gdzie mogę powiedzieć, że jest mój dom – odezwałam się spokojnie i ciepło się uśmiechnęłam do zdziwionego ogiera – Chcesz zjeść marchewkę, czy wolisz jabłko? – spytałam.
- Poproszę o marchewkę! – odparł.
Po chwili zajadaliśmy do woli, podczas gdy na zewnątrz padał gruby śnieg. Ogier rozpalił małe ognisko i zrobiło się nam nieco cieplej. Leżeliśmy obok siebie i patrzyliśmy się w ogień, jak zabawnie skacze i wije się w górę. W sercu czułam dziwne lecz przyjemne ciepło, gdy byłam obok ogiera i zastanawiałam się czy on też to czuje, czy tylko ja… W końcu postanowiłam jakoś zacząć rozmowę, bo zrobiło się dziwnie cicho.
- Powiedz… jak minęła Ci podróż? – spytałam.

< Maven? Wybacz, że tak długo :c >

wtorek, 6 grudnia 2016

Kasjopea dorasta

Czas mija niebezpiecznie szybko, a nasza Kasjopea już za nie długo stanie się dorosłą klaczą. Póki co, niech cieszy się życiem nastolatki :3
Kasjopea

niedziela, 4 grudnia 2016

Od Rossy - c.d Qerida

Dlatego już po chwili chciałam się podnieść z ziemi i opuścić miejsce, w którym leżałam. Właśnie. Chciałam. Nie mogłam tego uczynić, czując, jak koń, który był o wiele większy ode mnie, kładzie kopyto na moim brzuchu. Popatrzyłam na twarz nieznajomego. Nie drgnęłam ani na milimetr. Nie chciałam narażać się na cokolwiek. Nie mogłam tego uczynić.
Nieznajomy patrzył dokładnie w moje oczy, jakby w nich czegoś szukał. Chociażby najdrobniejszej rzeczy, którą mógłby wykorzystać. Jego próba wyszła na marne, kiedy tylko prychnął zirytowany. A po tym? Nie wiem. Nie pamiętam, co było dalej, bo wtedy mój obraz się zamazał i jedyne, co zapamiętałam, to ciemność z każdej strony świata. Brak światła, tylko mrok. Tylko to pamiętam.

~

Obudziłam się, leżąc… W jaskini. Podniosłam głowę, chcąc się rozejrzeć po miejscu, w którym się znajdowałam. Nie znałam tego. Nie byłam tu nigdy wcześniej, co mnie z lekka zaniepokoiło, ale i zdziwiło. Jednak czas na rozmyślanie nie był mi dany, gdyż do środka wszedł jeden z tamtych, których widziałam wczoraj. Siwy ogier podszedł do mnie, nachylając się tuż nad moją głową, automatycznie odsunęłam się nieco od obcego, nie wiedząc, jakie ma on zamiary względem mojej osoby.
Nic nie powiedział, a jedynie uniósł głowę do góry i opuścił jaskinię, na co odetchnęłam z ulgą. Tylko, gdzie jest Qerido? Czy nic mu nie jest? Nie wiedziałam, co mu zrobili, kiedy straciłam obraz. Bałam się o partnera. Bałam się bardziej o niego niż o siebie samą.
Podniosłam się z ziemi, aby zaraz podejść do wyjścia z miejsca, w którym najwyraźniej „nocowałam”. Wyjrzałam na chwilę, chcąc wiedzieć, jakie są szanse na ucieczkę, ale okazały się one nijakie. Niby byli skupieni na klaczy, która była podobna do mnie. Strasznie podobna pod względem umaszczenia. Nie wiedziałam, co oni chcą zrobić, co mnie zaczęło niepokoić. A co, jeśli chcą zwabić Qerida? Szybko odgoniłam od siebie tę myśl, odwracając wzrok na innych, którzy stali nieopodal dalej, jakby pilnowali, żeby nikt tutaj nie postawił kopyta, nikt nieproszony.
W pewnym momencie wszyscy ruszyli w kierunku mi nieznanym. Znaczy. Prawie  wszyscy. Dwóch ogierów stało i pilnowało „terytorium”. Dlatego też postanowiłam to wykorzystać i wybiec z jaskini do lasu. Na całe szczęście był on blisko. Jednak moja osoba nie umknęła ich uwadze. Miałam za sobą, jakby to ująć… Ogon. Tak. To najlepsze określenie.
Biegnąc wśród drzew i krzewów, wybierałam kręte drogi, a także takie, gdzie nie mogliby mnie w bardzo szybki sposób namierzyć. Naprawdę, warto słuchać swojego ukochanego.
Nie zostawiałam za sobą żadnych śladów, tak jak wczorajszego dnia. Ah! Jak dobrze! Uśmiechnęłam się delikatnie, zarzucając grzywę do tyłu, gdyż opadała na moje jedno oko, co nieco przysporzyło mi problemów. Prawie wpadłam na drzewo, ale w ostatniej chwili udało mi się tego uniknąć. Odetchnęłam na chwilę z ulgą, żeby spojrzeć na chwilę w bok, gdzie dostrzegłam, iż minęliśmy właśnie stojącą klacz. Podobną do mnie. Zaraz jednak powróciłam do dalszego biegu, który nieco zwolniłam i tuż przed samym zakrętem, gdzie chciałam zawrócić… Cóż. Wpadłam na kogoś, tym samym powodując to, iż oboje upadliśmy. Wiedziałam jednak jedno, tamta dwójka nadal tu biegnie.

No to pięknie.

Qerido? :3

piątek, 2 grudnia 2016

Od Qerido cd. Rossy

Fresja była piękną klaczą, o błękitnych oczach i jasną jak zorza sierścią. Jeszcze pamiętam jej wygląd za czasów dzieciństwa. Moja siostra od zawsze wyglądała inaczej ode mnie. Ja miałem być ten spokojny i zrównoważony. Przed oczami pojawił mi się delikatny zarys sylwetki młodej klaczy, która powoli odwraca w moim kierunku głowę i z szerokim uśmiechem coś krzyczy. Pomimo iż obraz był rozmazany, mogłem rozpoznać wszystko. To był fragment terenu gdzie znaleźliśmy wraz z siostrą ślady kopyt koni. Była tak uradowana, że w końcu znajdziemy dom. Wolałem już samotnie włóczyć się razem z nią niż w późniejszym czasie pozostać sam.
Obraz znów stał się czarny. Otworzyłem oczy, widząc najpierw siwą, potem białą sylwetkę i źrebaka. Z trudem utrzymywałem powieki uniesione aż w końcu z powrotem je zamknąłem. Za trzecim razem dostrzegłem tylko błysk ciemnych oczu, w których się zakochałem. Były jak ogniki na ciemnym, granatowym niebie. Pomimo braku obrazu, dało się wyczuć stosowny, fiołkowy zapach.

Ocknąłem się z bólem żeber i głowy. W innym miejscu gdzie poprzednio. Nie był to ciemny las ani wilgotna ziemia, na którą upadłem. Leżałem na zimnym kamieniu pod gołym niebem, na nieznanym mi terenie, aczkolwiek kojarzonym przeze mnie z dawnej misji.
Uniosłem szyję i z lekka zamroczony rozejrzałem się dookoła. Kojarzyłem skądś to miejsce, jednak nie potrafiłem sobie w tym momencie przypomnieć dokładnie skąd. Obok mnie wylądował Westy, który niczym złośliwy duszek złapał się mojej grzywy i przysiadł na chwilę. Wstałem bez trudu, ból głowy nie przeszkodził mi w tym. Nie miałem pojęcia co tu robię i jak właściwie się tu znalazłem, ale moim celem było odszukanie Rossy lub napastników. Nie było to trudnie, bowiem na samym końcu łąki zobaczyłem gniadą klacz. W pierwszym momencie do głowy przyszła mi tylko jedna myśl. Idź po nią. Nikogo nie ma. Olej niebezpieczeństwo. Jednak zaraz po pierwszym kroku zatrzymałem się. Rossa by zareagowała. Zrobiła coś co mogłoby chociaż w małym stopniu pokazać, że nic jej nie jest albo sama podeszła. Zmrużyłem oczy.

Rossa? :3

Od Niamh

Jeśli pamięć mnie nie myli, moje serce zaczęło bić w samym środku niezmierzonej, dzikiej brazylijskiej puszczy. Nie mogę być tego jednak do końca pewna, gdyż nikt nie potrafił nigdy tego potwierdzić, więc równie dobrze mogłam sobie to wymyślić. Jedno jest bezsprzecznie prawdziwe- nigdy nie było mi dane poznać rodziców. Zapewne teraz większość z Was zaczęło się zastanawiać jak udało mi się w takim razie przeżyć... Odpowiedź jest prosta- zostałam znaleziona przez grupkę ciemnoskórych i czarnowłosych kobiet, które z niewiadomych dla mnie przyczyn uznały mnie natychmiast za boginię i otoczyły najlepszą opieką. Zawsze choć jedna z nich mi towarzyszyła. W dniu moich piątych urodzin po raz pierwszy się tak nie stało. Nie mam zielonego pojęcia z jakiego powodu. Nie to było jednak najgorsze. Około południa... zostałam zgwałcona przez jakiegoś muskularnego ogiera o wielkich, zielonych oczach. Wstydząc się swego obecnego stanu, postanowiłam wyruszyć jak najdalej na poszukiwanie innego miejsca do życia i urodzenia potomka. To ostatnie stało się już na terenie Chile, gdzie spędziłam kilka tygodni, czekając aż mój syn nabierze wystarczająco dużo sił do podążenia dalej.
***
Po około roku od tego wydarzenie dotarłam wraz z nim do rozświetlonego tysiącami przepięknych barw lasu. Nie mając innego wyjścia, zaczęłam się w niego zagłębiać, jednocześnie upominając co jakiś czas malca, by trzymał się jak najbliżej mnie. Niestety nie był skory mnie słuchać, przez co po paru chwilach wpadł z całym rozpędem prosto na karego ogiera. Przerażona wstrzymałam oddech, układając sobie w myślach przemowę, którą powinnam wygłosić, gdyby samiec okazał się, łagodnie rzecz ujmując, zdenerwowany.

<Royal du Cha'verne? Mam nadzieję, że odpiszesz...>

Nowy ogier- Cheveyo

Tym razem dołącza do nas młodzieniaszek jakim jest Cheveyo. Witamy c:

Imię: Cheveyo
Wiek: 1 rok
Stanowisko: brak (nastolatek)

Nowa klacz- Niamh

Witamy serdecznie :3

Imię: Niamh
Wiek: 7 lat
Stanowisko: obrończyni

czwartek, 1 grudnia 2016

Od Zefira Cd. Shiro

Było mroźne i chłodne popołudnie. Wszędzie było pełno śniegu! Temperatura była kilka stopni poniżej zera i zaczął padać gęsty śnieg. Zaczynało już się ściemniać. Wyszedłem powoli z jaskini i pod moimi nogami, od razu zaskrzypiał śnieg. Moje nogi zanurzyły się prawie po kolana i ciągle sypało! Ile może być tego śniegu?! Nigdy nie lubiłem za bardzo śniegu, gdyż było mało pokarmu i było zimno... Szedłem po śniegu, a właściwe to przez śnieg! I obserwowałem tereny naszego stada. Wszyscy trzymali się raczej w jaskiniach. Tylko konie, które miały źrebaki, na chwilę wyszły, żeby pokazać źrebakom śnieg. Wszedłem do lasu i od razu wyczułem czyjąś obecność. Instynktownie zacząłem się skradać, jak na szpiega przystało.
Mimo iż moja sierść nie była koloru siwego, to idealnie potrafiłem wtopić się w otoczenie tak, by nikt mnie nie widział! Schowałem się za jakimiś krzakami i zobaczyłem jakąś siwą klacz. Brykała sobie radośnie jakby nigdy nic. Nie znałem jej... I nie przypominałem sobie żeby dołączyła! Z drugiej strony... Nie wydawała się być zagrożeniem! Klacz nie zdawała sobie sprawy, że ktoś ją obserwuje. W końcu miałem dość siedzenia w ukryciu i postanowiłem wyjść z ukrycia. Śnieg ponownie zaskrzypiał pod moimi kopytami, co sprawiło, że klacz się przestraszyła...
- Kto tu jest!? - krzyknęła, starając się, aby jej głos się nie załamał, lecz ja i tak potrafiłem to rozszyfrować. Jestem szpiegiem i umiem doskonale wyczuwać emocje innych! - Czego chcesz!? - krzyknęła ponownie i było można w jej głosie wyczuć większą nutkę strachu niż przedtem.
Powoli wyszedłem ze swojego ukrycia i stanąłem przed klaczą. Była nastawiona bojowo bądź do ucieczki. Mimo wszystko nie zamierzałem ryzykować, więc ja również przybrałem postawę do ataku bądź do obrony. Miałem nad nią przewagę, gdyż znałem tereny stada i byłem na swoim terenie. Klacz cofnęła się o krok dla bezpieczeństwa, co było odruchem i mogło nie być do końca świadome.
- Dobre pytanie! - przyznałem - Jednak to Ty będziesz się tłumaczyć, co tutaj robisz! - powiedziałem ostrzegawczo.

< Shiro? ^^ >

Od Rossy - c.d Qerida

Zatrzymałam się, kiedy tylko stwierdziłam, że póki co, tamten za mną nie biegnie. Jednak w pewnym momencie zauważyłam, iż ktoś tam biegnie. Takie miałam przynajmniej wrażenie. Spojrzałam na ziemię, gdzie nie było żadnych śladów po moich kopytach. Zaraz znowu popatrzyłam w tamtym kierunku, co poprzednio. Cicho westchnęłam, zamykając na chwilę oczy. Leniwie pokręciłam głową, chowając się za drzewem, kiedy tylko na nowo otworzyłam oczy. Nic tam nie było.

Czyżbym miała zwidy?

Szybko odrzuciłam tę myśl od siebie, dlatego też postanowiłam skierować się w danym kierunku. Wolałam się upewnić, czy ktoś tam czasem nie czyha, tak, wiem, źle zrobię, ale niestety, muszę to zrobić. Muszę mieć tę pewność, inaczej nie odpuszczę sobie tego. Kierowałam się tą samą drogą, nie zostawiając żadnego śladu, tak, jak mówił mi Qerido. Docierając na miejsce, zatrzymałam się o wiele dalej, nie chcąc czasem wpaść w jakąkolwiek pułapkę. Wyglądać zza drzewa, musiałam skupić się na czymś wielkim, co leżało na ziemi, a tym czymś okazał się mój partner. Chciałam od razu sprawdzić, co z nim jest, ale niestety. Nie było mi to dane, gdyż usłyszałam szelest, który sygnalizował o nadejściu jakichś osób. Moje uszy drgnęły, gdy hałas się powtórzy, ale o wiele głośniej niż wcześniej. Rozejrzałam się na boki, nie chcąc czasem zostać złapaną. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy dźwięk się uciszył, tym samym mogłam odetchnąć z ulgą.
Ponownie spojrzałam na ciało ogiera, który leżał na ziemi. Nikt nadal nie przychodził, a ja wiedziałam jedno. Jeżeli stąd wyjdę, starszy nie będzie z tego stanu zadowolony. Znowu wyjdzie inaczej, niż oboje tego byśmy chcieli, a sam taki widok sprawia, że nie można stać bezczynnie. Kilkukrotnie zmieniałam swoją pozycję, gdy moje kończyny drętwiały. Ta chwila wiecznie trwać nie mogła, bo już po chwili poczułam na swojej szyi czyiś oddech. Automatycznie odskoczyłam w bok, tym samym wpadając w krzaki z połamanymi łodyżkami, przez co na moim boku pojawiła się szrama, nie bolała, ale krwawić… Pewnie to robiła, to jednak było najmniejszym moim problemem. Obcy ogier stanął tuż nade mną, dokładnie przyglądając się mojej posturze, na co z moich chrap wydobyło się ciche prychnięcie.

Patrz dalej, proszę bardzo, ale na to czasu nie ma.

Dlatego już po chwili chciałam się podnieść z ziemi i opuścić miejsce, w którym leżałam. Właśnie. Chciałam. Nie mogłam tego uczynić, czując, jak koń, który był o wiele większy ode mnie, kładzie kopyto na moim brzuchu. Popatrzyłam na twarz nieznajomego. Nie drgnęłam ani na milimetr. Nie chciałam narażać się na cokolwiek. Nie mogłam tego uczynić.


Qerido?