piątek, 30 października 2015

Perła odchodzi

Tuż przed Dniem Wszystkich Świętych pożegnajmy naszą kochaną Perłę...
Powód: Prawdopodobnie zabójstwo

Od Perły

Dziś rano wyszłam z jaskini. No, jak codziennie. Jednak dzisiejszy dzień był bardzo niecodzienny, bo na co dzień chyba nie...ach. Sami za chwilę się dowiecie. A więc przechadzałam się szukając moich wnuków, których jak zwykle rozwiewało w różne strony ogromnego stada. Szukałam ich, ponieważ dziś chciałam piec ciasto marchwiowe. Miałam już nazbierane wiele składników, zrobiłam również kuchenkę z ognia, kamieni oraz drewna. Podobała mi się ta konstrukcja, ponieważ jako młoda klacz bawiłam się często kamieniami układając różne przedmioty, po czym dawałam je mojej matce. I może to dziecinne zabawy, ale pomogło mi to w dorosłym życiu. Wyszłam na środek jakiegoś zimnego terenu. Dopiero teraz dowiedziałam się gdzie jestem. Było tu pusto, zimno i cicho. W wgłębieniu płynęła krew zamiast wody.
- Halo?
Zawołałam kiedy ktoś przemknął mi obok ucha. Nie dostałam odpowiedzi, ale dostałam w głowę czymś ciężkim. Straciłam przytomność, obudziłam się cała połamana. Umierałam w cierpieniu, widziałam na koniec tylko czarną złowieszczą sylwetkę. Dopiero wtedy pomyślałam, że to mógł być zabójca mojej córki... i umarłam.

Od Snowflake- CD. Spartana

Przez chwilę nie mogłam zrozumieć tego, co przed chwilą się stało. Moje poliki zarumieniły się lekko, a źrenice patrzące w ciemne oczy ogiera rozszerzyły się kilkakrotnie. Nie mogłam przez chwilę oddychać, a z moich ust nie mogło wydobyć się nawet szepnięcie.
- Jeżeli nie...
Nie pozwoliłam mu dokończyć.
- Tak! Zawsze chciałam mieć partnera, a o takim jak ty nawet nie marzyłam.
Zbliżyłam się do ogiera i przytuliłam czule.
- Cieszę się.
Powiedział patrząc się znów na mnie.
- Ja też, tak bardzo, że zaraz wybuchnę...
Nagle zostałam poskromiona...pocałunkiem. Długim i romantycznym...

< Spartan?>

Od Luny- CD. Atencja

Uśmiechnęłam się miło kiedy spytał co tu robię.
- Jeżeli chodziło ci co robię ogólnie w stadzie to... Ja jestem trzecim pokoleniem mojej rodziny, które się tu urodziło.
Wyjaśniłam. Źrebak uniósł głowę i zadał kolejne pytanie.
- No, a co robiłaś wcześniej, zanim mnie zobaczyłaś?
Dociekał. Młode konie są takie ciekawskie.
- Wcześniej spacerowałam. Teraz rozmawiam, zaraz też będę spacerowała. Jeżeli chcesz to oczywiście możesz do mnie dołączyć, nie sprawi mi to problemu. Lubię młodsze konie, bo sama jestem nauczycielką, a ty jak na ten czas jesteś najmłodszy w stadzie. Ale nie martw się. Jeszcze mnie przerośniesz i to na pewno. Jestem bardzo drobna. To jak? Zastajesz tu, czy może pójdziemy gdzieś?

< Atencjo?>

czwartek, 29 października 2015

Od Atencjo - CD H. Luny

 Uniosłem głowę i odruchowo odskoczyłem widząc przed sobą duży, biały łeb wychylający się zza krzaków, a właściwie tego, co z nich pozostało.
 Łeb należał do dużej, śnieżnobiałej klaczy o gęstej grzywie.
- Cześć, mały... - powiedziała.
 Odruchowo obejrzałem się za siebie, a kiedy nikogo tam nie zobaczyłem zorientowałem się, że "mały" skierowane było do mnie. Już chciałem zaznaczyć, że jestem prawie dorosły, kiedy przypomniało mi się, co o rozmowie z obcymi mówił Friko.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię.
 Wciąż milczałem nie wiedząc, jak się zachować. Klacz natomiast zmarszczyła brwi i spytała już innym tonem:
- Jesteś tu sam?
- Nie...nie zupełnie. - mruknąłem.
- Jestem Luna, nauczycielka źrebiąt. Jak się nazywasz?
- Atencjo.
 Luna zdawała się coś sobie przypominać, jednak najwyraźniej nic jej z tego nie wyszło, ponieważ po chwili znów wbiła we mnie wzrok.
- Jak nazywają się twoi rodzice.
- Corvus i Columbia, ale...
- Ale...?
- Nie sądzę, aby w czymś ci to pomogło. Moich rodziców tu nie ma.
 Nie chciałem przyznać, że tak naprawdę nie powinienem tu być. Friko mnie zabije kiedy się dowie, ale przecież nie pierwszy raz wychodzę bez jego zgody i doskonale sobie radzę! Mam już prawie rok!
 Obiecałem sobie, że nie powiem jej o Fikandrze, z resztą pewnie i tak nie spyta.
- A ty, co tu robisz? - spytałem nim klacz zdążyła cokolwiek powiedzieć. 

< Luna? >

Od Spartana- CD. Snowflake

- Dałabyś się namówić na wspólną przechadzkę? - posłałem pięknej klaczy szarmancki uśmiech.
- Z chęcią - odparła. - A gdzie byś mnie zabrał?
- Pozwól zrobić sobie niespodziankę.
Klacz przystała na propozycję, a ja chwyciłem ją za rękę i ruszyłem powoli przed siebie. Po drodze wesoło gawędziliśmy, podziwiając uroki nadchodzącej jesieni. Po kilku minutach wkroczyliśmy w Aleję Róż, która już od progu powitała nas, łaskocząc nasze nozdrza swoją charakterystyczną wonią. Spacerując powolutku, zaszliśmy oboje na drewniany mostek nad strumykiem przecinającym Aleję na wskroś, gdzie przystanąłem i spojrzałem Snowflake głęboko w jej błyszczące, śliczne oczęta.
- Moja droga Snowflake - szepnąłem w jej kierunku - czy uczynisz mi ten zaszczyt i zechcesz zostać moją partnerką?

< Snowflake?>

Od Luny do Atencja

Biegłam przez przeróżne tereny, które nabierały już barwy jesieni. Ach, jesień. To taka zimna pora...nie lubię zimna. Wolę słońce i ciepło, a nawet gorąco. To podobno dlatego, że mam w sobie trochę z konia luzytańskiego. To po prababce, Lavorze no i przecież po dziadku. Moja babka jest luzytanką z domieszką krwi appaloosa. Więc moja matka była luzytano - appaloosa z przewagą konia luzytańskiego. Ech, to skomplikowane...mój ojciec na koniec też był luzytanem. I to podobno pięknym. Ale opuścił nas. A matkę ktoś popchnął w rzekę i niestety utopiła się. No, koniec z tymi przemyśleniami. Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Wahałam się, czy podejść, bo mogę się onieśmielić. Nie lubię się za nieśmiałość... Jednak podeszłam i rozchyliłam krzaki. Moje serce ogarnęło ciepło. Uśmiechnęłam się.
- Cześć, mały...
Spotkałam ślicznego źrebaczka.

< Atencjo?>

Od Castelana - CD H. Havany

  - Osz ty...! - zawołałem zrywając się do galopu.
Kiedy dobiegłem do Havany zaczęła się radosna chalapanina, po której na naszych ciałach nie było nawet jednego suchego milimetra.
- Dobra, dobra, stop! - zaśmiałem się potrząsając głową chcąc pozbyć się wody z grzywki. Nie wiem, od jak dawna tu byliśmy, jednak bynajmniej mi to nie przeszkadzało.
- O, czyżbyś się poddawał?
- Ależ skąd! Ja po prostu zarządzam kompromis - powiedziałem dumnie zadzierając głowę.
 Kątem oka zauważyłem pobłażliwy uśmiech na pysku Havany.
- Dobrze, więc chodź. Ja będę prowadzić, bo znowu się zgubisz.
 Już zamierzałem zaprotestować, jednak moja towarzyszka z głośnym śmiechem zerwała się do galopu. Westchnąłem ciężko i zacząłem biec za nią.
***
- Nie jest ci zimno? - spytałem któryś raz z rzędu.
Havana spojrzała na mnie wymownie, co musiało mi wystarczyć za odpowiedź. Oboje wciąż byliśmy mokrzy, a dzień nie należał do ciepłych. To pytanie było silniejsze ode mnie.
- To miejsce nazywa się Jesienna Aleja. - powiedziała klacz dziwnym, jakby wyćwiczonym tonem.
- Często to robisz?
-...?
- No...oprowadzasz konie? Chyba tak się to nazywa.
- Często.
- To chyba potwornie nudne...
 Przez parę najbliższych chwil szliśmy w zupełnej ciszy.
- Nie zawsze. Fakt, czasem trafiają się konie, które po prostu idą koło ciebie jak cień, nie wiesz nawet, o czym porozmawiać, ale nie mogę powiedzieć, że tego nie lubię. Oprowadzanie po terenach też ma swój urok.
- Nie wątpię. Tak czy inaczej nie wiem, czy mógłbym wykonywać takie zadania zbyt często.
- Zdążyłam już zauważyć, że masz lekkie ADHD.
- To nie ADHD. To lekka nadpobudliwość i nieprzepadanie za siedzeniem na zadzie całymi dniami. - wyburczałem.
 Spojrzałem na wróble siedzące na pokrytych złotymi listkami gałązkach brzóz. Siedziały wtulone w siebie, napuszone, leniwym wzrokiem obserwujące okolicę.
- Zastanawiałaś się kiedyś, jak to jest z tym przeznaczeniem? - spytałem wciąż zapatrzony w ptaki. Nie mogłem jednak nie wyczuć na sobie pytającego spojrzenia klaczy, toteż oderwałem się od wróbli - No wiesz...czy to, że spotkaliśmy jakieś konkretne osoby, to, że już nie mamy z nimi kontaktu ma jakieś znaczenie, czy to tylko przypadek? A to, że w przyszłości ma się coś stać też jest zaplanowane, czy też jesteśmy panami swojego losu a życie pełne jest przypadków? - spytałem.
 Nie nadawałem swojemu głosowi poważnego tonu. Wręcz przeciwnie. Mówiłem tak, jakbym pytał o  pogodę.
 Lubię rozmawiać, nawet bardzo, a w ostatnim czasie nie miałem ani o czym ani z kim. Havana była bardzo inteligentna, do tego dobrze mi się z nią rozmawiało. Byłem ciekaw jej zdania, choć nie chciałem, aby to była jakaś super-ekstra poważna rozmowa. Raczej dyskusja, zwykła rozmowa.

< Havciu? c: >

sobota, 24 października 2015

Od Havany- CD. Solitario

Zatrzymałam się już odwrócona z zamierzeniem skierowania się w swoją stronę aby odejść i zostawić ogiera samego. Ledwie poczułam delikatny wiatr smagające moje policzki. Uniosłam głowę i odwróciłam uszy, a po chwili to samo zrobiła moja głowa. Jakby obca siła kazała mi się powoli odwrócić i spojrzeć na Solitario.
Tak właściwie... Nigdy nie używałam jego imienia. Nie wiem nawet czemu. Zawsze albo myślałam ,,ten ogier" lub ,,nieznajomy". A zwracając się, nie uwzględniałam... nazwy?
-Chyba zbyt dużo ciężarów nabawiłam się za życia żeby teraz odczuć kolejny...
-Tym bardziej powinnaś odejść- jego ton głosu jakby się nasilił z chwili na chwilę. Oczy błysnęły jak diamenty, lecz pop chwili znów stały się mgliste i zmęczone.
-Nie da się uciec od przeznaczenia- stałam nadal odwrócona, tym razem wbijając wzrok głęboko w ziemię- Każdy jest panem swego losu. W każdej chwili może obudzić się w nas wewnętrzny rycerz, honorowy i czujący potrzebę czegoś wielkiego. Zależy którym i jakim rycerzem jesteś- te słowa można było różnie zinterpretować- Nie ma złych ani dobrych rzeczy- powiedziałam to bez wielkiego przejęcia się tymi słowami i zrobiłam pierwszy krok do przodu.

Solitario?
Nie bądź taki skromny Cx

Od Rossy - CD. Qerida

Spojrzałam na Qerida, przecież niebieski to kolor zimny, który przypomina o nadchodzącej zimie. Chociażby mamy jeszcze jesień, ale nie ważne. W tym miejscu było ciepło i nie dałoby się pomyśleć iż była jesień, tylko nadal trwało lato. Podniosłam się i podeszłam do partnera.
- Dobra panie zagadkowy, chodźmy gdzieś. – powiedziałam.
- Gdzie niby, prze pani? – odpowiedział pytaniem.
Odwróciłam głowę w drugą stronę, po czym opuściłam ją nieco. Przymknęłam nieco oczy, poczułam na szyi czyiś oddech, na co nerwowo uniosłam głowę i spojrzałam w bok, gdzie ujrzałam Qerida. Odetchnęłam z ulgą, wiedziałam iż był ze mną, ale to nieco mnie zestresowało. Podeszłam do niego i delikatnie pocałowałam go w policzek, po czym ruszyłam w stronę Mglistej Doliny.
~
Po dotarciu do doliny do której zmierzałam, zrozumiałam to, że idę sama. Qerido nie szedł ze mną, zapewne poszedł się przejść… Nie chciałam zostać tutaj, ponieważ zaczął padać deszcz, więc wróciłam do jaskini.
Nie wiem ile czasu upłynęło, ale dochodził już wieczór, mojego partnera nie było. Postanowiłam czekać na niego, dopóki nie wróci… Położyłam się na początku jaskini.
~
Obudził mnie stukot kopyt po jaskini, ktoś wszedł do środka. Otworzyłam szybko oczy i dojrzałam partnera. Uśmiechnęłam się lekko. Oczywiście wstałam i podeszłam do niego. Chciałam go spytać gdzie był, jednak powstrzymałam się od pytania. Jedynie przytuliłam się do niego, poczułam ciepło, którego mi brakowało od dość długiego czasu, wiatr do szpiku kości mnie zmroził. Qerido był ciepły przez co mogłam poczuć to ciepło, które uwielbiałam.

Qerido? ^^

piątek, 23 października 2015

Od Havany- CD. Castelana

Powoli zaczynałam tracić nadzieję na to, że ogier odnajdzie się w nieznanych mu terenach, a tym bardziej odnalezienie mnie sprawi mu większy kłopot. Wyczułam u niego od samego początku instynkt, który prowadził go nieomylnie przez wszystkie te lata i wierzyłam, że i tym razem go nie zawiedzie.
Mijało pół godziny, w końcu wychyliłam się z gąszczu krzewów i świerków by sprawdzić teren. Przed oczyma ukazała mi się gniada sylwetka konia, stojącego na drugim brzegu. Nie był to nikt inny jak Castelan. Szybko schowałam się z powrotem. Nie miałam pojęcia, że ogier wypatrzył migoczącą moją sylwetkę na wysepce. Po jakimś czasie usłyszałam jak powoli koń wchodzi do lodowatej wody. Ogromne pierścienie rozpościerające się na dotychczas spokojnej i wyciszonej tafli wody, teraz odbijały się od brzegu i znikały.
Ruszyłam w głąb wyspy, a że nie było ona za wielka, po kilku krokach byłam na miejscu. Stanęłam w kierunku skąd, tak jak podejrzewałam, miał się wyłonić Castelan. Tak też się stało.
-Już myślałam, że zabłądziłeś- posłałam mu złośliwy uśmiech.
Zrobił teatralnie znużoną minę, zatrzymując się naprzeciwko mnie. Widziałam jak zimna woda dała mu się we znaki.
-Musiałaś aż tu przeleźć?- powiedział to z małym wyrzutem, lecz w głębi siebie szczerze śmiał się z naszych wyczynów.
-To pierwsza połowa kary- odparłam z triumfem w głosie, dumnie unosząc głowę.
-A jaka będzie druga?- przechylił na bok głowę.
Z nieszczerym uśmieszkiem podeszłam do niego. Zdziwiło mnie jego zachowanie. Nie wycofał się tak jak poprzednio.
-A co jak nie będzie?- spojrzałam w niebo i na zielone czubki świerków.
-Nie wierzę- pokręcił głową po chwili zastanowienia.
Zaśmiałam się.
-Chodź- wskazałam głową jezioro.
Nie musiałam nic mówić, nasze spojrzenia zetknęły się i od razu wiedzieliśmy, że czeka nas kolejna przeprawa przez jezioro.
-To wytłumacz mi, po co ja tak właściwie to przepływałem?- stanąłem przednimi kopytami w wodzie, kiedy ja byłam już do kolan zanurzona.
-Po to- odezwałam się donośnym głosem i zanim ogier zdążył się zorientować i w jakiś sposób zareagować, został ochlapany ogromnym słupem wody.
Teraz to ja musiałam uciekać. W życiu role zawsze się odwracają.

Castelan?
Chyba może być... xD

Od Qerida- CD. Rossy

Siedziałem cicho, powstrzymując z trudem nagły wybuch śmiechu, którego pewnie bym nie opanował z powodu wypadku Rossy. Położyła się na kwiatach, a wyglądało to tak jakby po przywaleniu głową w drzewo zemdlała. Przez chwilę na prawdę myślałem, że tak jest.
-Nie źle rypnęłaś- zrobiłem głęboki wdech przy wypowiedzianych słowach.
Rossa podnosząc głowę z ziemi, spiorunowała mnie swoim spojrzeniem. Dobrze wiedziałem, że miało to oznaczać cos w rodzaju ,,jak jeszcze raz mi o tym przypomnisz to pożałujesz...". Posłałem jej całusa w powietrzu.
-Tu jest tak cudownie- powiedziała po chwili rozluźnienia.
-Nie wydaje mi się- zrobiłem kwaśną minę- Za dużo różu.
-Faceci to daltoniści, nie odzywaj się- zgasiła mnie swoją wypowiedzią- Masz coś do różowego?- kątem oka spoglądała na mnie uważnie.
-O nie, kochane słońce ty moje. Tym razem muszę się wstawić za naszą grupą mentalnościową ogierów- zobaczyłem jak klacz unosi ,,brew"- Ja? Skądże. Uważam, że idealnie do ciebie pasuje błękit. Jest tak samo szlachetny jak ty- oparłem się o pobliskie drzewo i uśmiechnąłem łobuzersko.
-Mam to odebrać jako komplement?- jej usta wykrzywiły się w zadowolonym uśmiechu, dodając jej szczypty tajemniczości.
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, mrużąc lekko oczy. Wzruszyłem ramionami w geście aby się chwilę nad tym zastanowiła.

Rossa? :3

Od Castelana - CD H. Havany

 Znalazłem się w dziwnej alei pełnej jesiennych liści. W lesie nieopodal spora część roślin zgubiła już liście, zaś tu nawet jesiony pełne były rudawo-złotych, suchych liści.
 Na koronach najwyższych drzew ganiały się sikorki, gdzieś w tle słuchać było dzięcioła, a między niewielkimi kupkami leżących na ziemi liści przemykały wiewiórki. To miejsce wyglądało tak, jakby poza jesienią nie było tu innych pór roku.
 Spojrzałem w lewo, gdzie ta dziwna aleja zdawała się kończyć. Gdzie właściwie idę? Hm...tak, chciałbym to wiedzieć. Havana powiedziała, że spotkamy się tam, gdzie najmniej się tego spodziewam.
- Oj, Havciu, gdybym ja chociaż znał te tereny...- westchnąłem.
Bynajmniej nie bałem się, że zgubię się na rozległych terenach Mysterious Valley. Nigdy się nie gubiłem nawet, jeśli bardzo tego chciałem. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego, ale zwykle to bardzo przydatna rzecz.
 Coś bardzo dobitnie kazało mi skręcić w lewo. Zmarszczyłem brwi. Nie zdziwiłbym się, gdyby to Havana wtargnęła do mojej psychiki i powoli prowadziła prosto do siebie.
****
 Moją uwagę przykuła niewielka wyspa na środku jeziora. Drzewa rosnące na niej nie poruszały się, podczas gdy gałęzie innych kołysały się lekko pod wpływem wiatru. Skuliłem uszy. Coś tu było nie tak...
 Jakaś sylwetka przemknęła między drzewami. Chłód panujący w tej dolinie wydał mi się teraz wyjątkowo wyczuwalny.
 Ciche, spokojne i jakby tajemnicze góry również nie pomagały. Wiedziałem, że sylwetka może należeć do konia ze stada, lecz jeśli należy do tego, o którym myślę...to mogę mieć kłopoty.

< Havciu, dam Ci się wykazać C: >

wtorek, 20 października 2015

Od Rossy - CD. Qerida

Bez przesady… Aż taka chyba podła nie jestem, chyba. No, ale nie ważne. Partner patrzył na mnie pytającym spojrzeniem, wiedziałam iż udaje, że nie wie o co mi chodzi. No bo my kobiety jesteśmy takie TRUDNE DO ZROZUMIENIA…
Ponownie spojrzałam na źrebaka, który buszował i radośnie się uśmiechał. Skakał tak, aż w końcu się zmęczył i się położył. Uśmiech sam u mnie zawitał, odwróciłam głowę do Qerida.
- Co ty tak obserwujesz wszystko? – spytał podejrzliwym głosem.
- A nie mogę? – odparłam bardziej mrużąc oczy.
Ogier się zaśmiał i podniósł głowę. Popatrzył na mnie, a potem spojrzał przed siebie. Cicho westchnął, opuścił nieco głowę, a ja patrzyłam na niego zdziwionym spojrzeniem. Hm… Co by mogło mu zająć czas… Trudne pytanie, ale mam pomysł! Podeszłam do niego i lekko szturchnęłam głową.
- Staruszku idziemy. – powiedziałam śmiejąc się w duchu.
- Ja Ci dam staruszek! – zagroził z teatralną miną.
Odwrócił się, z uniesionym ogonem i łbem odszedł z dumą przed siebie. Pokręciłam głową i ruszyłam za nim wolnym stępem. Rozglądałam się, gdzie by tu go zabrać? Wiem! Pójdziemy do lasu! Tak! Szybko dogoniłam ogiera, tym samym zachęcając go do ścigania się…
~
Dotarliśmy do lasu, gdzie chciałam go zaprowadzić. Szybko wymijałam drzewa, do momentu kiedy Qerido mnie zawołał. Zatrzymałam się i na niego spojrzałam, był w tyle. Jednak szybko tu się znalazł i mnie wyprzedził. Chciałam go wyprzedzić, ale kiedy odwróciłam głowę i ruszyłam to moja głowa zaliczyła drzewo. W duchu krzyczałam, a w rzeczywistości siedziałam cicho. Wyminęłam drzewo i ruszyłam za ogierem.
Znaleźliśmy się na łące pełnej kwiatów.



 Uśmiechnęłam się i położyłam się na roślinach.



Qerido? XD

Od Castelana do Delicate

  Że też znowu musiałem wpakować się w jakieś bagno...
Unosiłem wysoko nogi starając się nie ugrząźć w głębokim mule. Kiedy jeszcze mieszkałem u ludzi widziałem konie, którym kazano biegać po kolorowych drążkach. Ludzie krzyczeli wtedy, że koń musi jak najwyżej unosić nogi. Pfff, kompletna strata czasu, kompletna! Gdyby wysypali te swoje padoczki mułem i kazali w nich biegać koniom podnosiłyby nogi znacznie lepiej niż przy jakiś kolorowych dziwnościach.
 W końcu wygramoliłem się na brzeg. Musiałem nieźle wyglądać, od brzucha w dół cały brudny, znacznie ciemniejszy niż...cóż, niż zwykle bywam.
 Otrząsnąłem się solidnie jakby to miało choć trochę pomóc.
Rozejrzałem się po zakrzaczonych moczarach pełnych suchych badyli wystających z ziemi. Zaraz, zaraz, czy to...?
 Podszedłem do suchego drzewka będącego kiedyś małym dębem. Czy ja dobrze wiedzę? Kantar?
Delikatnie trąciłem nosem różowy przedmiot. Katar, z całą pewnością, ale co on robi na terenie stada dzikich koni?
 Hm...zdaje się, że dołączyła tu niedawno klacz, która w tym kantarze chodziła. Jakże ona się nazywała...Deli...Deli...Delicate!
 Założyłem sobie kantar na szyje i ruszyłem przed siebie. Może będę miał szczęście i spotkam ją jeszcze dziś? Co prawda mogła specjalnie tu przyjść aby pozbyć się tego przedmiotu, ale co mi szkodzi?
 ***
 Lekki szron pokrywał niezwykle zieloną jak na tę porę roku niewielką trawkę. W gęstej, sinej mgle otulającej łąkę wyróżniał się jeden kasztanowaty kształt.
- Przepraszam że przeszkadzam...Delicate, prawda? - zaryzykowałem pytanie.
Klacz uniosła drobną głowę i przez chwilę przyglądała mi się badawczo.
- Tak...coś się stało? - spytała.
Pochyliłem głowę tak, że kantar zsunął się z mojej szyi i spadł na trawę.
- Wydaje mi się, że to twoje - powiedziałem podsuwając przedmiot nosem.

< Delicatko? Takie może być? (To je pytanie retoryczne ^^)>

Od Solitario - CD H. Havany

 Ostatnie pytanie klaczy wciąż odbijało się echem w mojej głowie. Nie mam pojęcia, ile czasu wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa, już dawno straciłem poczucie prawdziwego czasu.
 Nie  potrafiłem jednoznacznie odpowiedzieć na jej pytanie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Słowa kręciły się w mojej głowie uciekając i wracając, a ja nie mogłem sklecić żadnego zdania.

poniedziałek, 19 października 2015

Od Qerida- CD. Rossy

Rano coś mnie naszło by wyjść z jaskini. Nie wiem co dokładnie, czy może to obca siła czy też mój umysł podpowiadał mi abym w końcu wyjść z tej nory? Nawet nie wiedziałem dokąd iść. Przypadkowo znalazłem się na Pustyni Królików, gdzie właśnie spotkałem swoją partnerkę, która chyba również przyszła tu przypadkiem.
Potrząsnęła głową, targając sobie grzywę, a jej grzywka opadła nieco na oczy. Uniosła głowę do góry by spojrzeć na mój pysk.
-Ja wiem, że uwielbiasz na mnie wpadać, ale zdarza ci się to zbyt często- zaśmiałem się pod nosem.
Uśmiechnęła się sarkastycznie i odwróciła wzrok w kierunku buszującego źrebaka.
-Tylko mi nie wpadaj na obcych ogierów- odwróciłem się bokiem, przy okazji sięgając głową do niewielkich krzewów rosnących nieopodal.
Poczułem jak Rossa kieruje na mnie swoje uważne spojrzenie i zamierza mi wygłosić kolejne kazanie.
-A co?- zapytała podniesionym tonem głosu- Zazdrosny?- jej ironiczny uśmiech przeszył mnie na wylot.
-A nie mam być?- udawałem zdziwionego, kątem oka obserwując tego ogiera stającego w dali.
Klacz mnie wyczuła i odwróciła wzrok w tamtym kierunku, potem znów spojrzała na mnie, lekko mrużąc oczy jakby chciała wyczytać wszystko z mojego umysłu i z oczu. Posłałem jej pytający wzrok.

Rossa? Cx

Od Havany- CD. Castelana

Ogier uciekał wprost przed siebie i wręcz można było pomyśleć, że nie patrzył dokąd biegnie byleby jak najdalej od mojej słodkiej zemsty. Jednak w życiu jest tak, że kara dopadnie cię. A czas nie ma znaczenia. Czy teraz, za godzinę czy może rok...
"Czas ma zawsze czas..."
Ogier powoli zaczynał mi znikać z pola widzenia. Nie można było ukryć, że byłam od niego nieco wolniejsza, zresztą zanim ruszyłam z miejsca, on już był daleko. Przeszłam stopniowo do kłusu, zaraz potem stając w miejscu i nastawiając uszy, patrzyłam daleko w dal za gniadym punkcikiem, który robił się coraz mniejszy.
~Będę na ciebie czekać w miejscu najmniej spodziewanym...~ wysłałam mu myśl.
Specjalnie nie mówiłam gdzie będę i dokąd idę. Niech się domyśla, mądrala. Ja za nim biegać nie będę.
Odwróciłam się, a wiatr lekko musnął mój pysk. Od razu ruszyłam tam gdzie miałam już obmyśloną strategię napaści na Castelana. Przy okazji ogier zwiedzi sobie trochę terenów Mysterious Valley, których zapewne nie zna. A to, że się zgubi...? Cóż, nie moja wina. Nie trzeba było uciekać od zemsty.

Skalne Jezioro zawsze wyglądało specyficznie jesienią. Nigdy nie wyróżniało się zbytnio od innych terenów. Smętne, pokryte mgłą i niewyraźne było jakby tylko drobnym punktem wycieczki i kryło się wśród bardziej tajemniczych, owianych większą magią innych terenów stada.
Podeszłam do wody, która delikatnie obijała się o brzeg i kamienie. Przejście na małą wysepkę, a raczej przepłynięcie do niej było co najmniej nieracjonalnym, nieprzemyślanym i głupim pomysłem. Nie wahając się dłużej zrobiłam pierwszy krok, wkrótce zanurzając się cała i docierając do małej wysepki.
-I gdzie jesteś Castelanie?- zadałam sama sobie pytanie.

Castelan?
Słodka zemsta czeka :>

niedziela, 18 października 2015

Od Snowflake- CD. Spartana

Westchnęłam z zadowoleniem i położyłam głowę na szyi Spartana. On jest taki odważny i wielki z niego dżentelmen. Czuję się przy nim bezpiecznie, jest taki silny i...jako jedyny od tylu lat mnie wspiera. Pozwoliłam mu chwilę pobawić się moją grzywą, wsunął mi ją za ucho i tarmosił moje niesforne i cienkie jak nitki lnu włosy. Nagle zaczęło kropić.
- Zbierajmy się już do jaskiń.
Powiedział Spartan z zaniepokojeniem patrząc w niebo. W sumie było już późno, więc pożegnałam ogiera i poszłam do swojej jaskini. Nie trzeba było dużo czasu, abym zasnęła. W końcu po całym tak wyczerpującym dniu muszę kiedyś odpocząć, a poza tym jestem strasznym śpiochem i śpię niemal kamiennym snem.
***
Obudziło mnie stukanie. Słońce powoli górowało, więc było coś koło południa. Przeciągnęłam się i popatrzyłam w stronę, skąd dochodziły te tajemnicze odgłosy. Najpierw nic nie zauważyłam, ale kiedy wytężyłam wzrok zobaczyłam kilka czarnych powiewających na wietrze włosów, które próbowały się przede mną ukryć, ponieważ zniknęły nagle jakby ktoś je zgarnął. Uśmiechnęłam się.
- Spartan...
Wychyliłam się zza jaskini. Jednak ogiera już nie było. Usłyszałam, że ktoś skrada się z drugiej strony i obróciłam się. Niemal zetknęłam się chrapami z karym ogierem, który szedł w moją stronę.
- Hej Snowflake.
Powiedział.
- Cześć...
Zarumieniłam się.

< Spartan?>

Od Rossy - CD. Qerida

Uśmiechnęłam się lekko, w końcu Qerido ma rację co do tego… Może i są ze mną nie fizycznie, ale nadal jakby czuję ich obecność. To miłe, że ktoś na kim Ci zależy wspiera Cię, nie dając spokoju dopóki tego nie wydusisz z siebie.
Wtuliłam się w partnera i patrzyłam przed siebie. Nie wiedziałam gdzie bym zaszła swoim wzrokiem. Wiatr wiał i widać było na „tańczących” drzewach, które poruszały się w rytm powiewu. Jednak w pewnym momencie coś dojrzałam, coś dziwnego… Poruszało się na dwóch kończynach, czyżby ludzie? Co oni tu znowu robią? Ostatnim razem byli przy jaskini z którą nie wiadomo do końca co mieli w planach zrobić. Zerwałam się na równe nogi, chłód przeszył moje ciało, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi, od razu ruszyłam przed siebie wychodząc na ten gorszy chłód niż w jaskini, który całkowicie sprawił, że czułam się jak jedna, wielka poruszająca się kostka lodu. W końcu mamy już jesień… Nie zaprzestając iść dalej, rozglądałam się na boki, tak w razie czego, bo nie wiadomo co mogłoby się stać w każdej chwili…
Dotarłam do tego miejsca, które było za krzakami. Jednakże nic tam nie dostrzegłam, więc wróciłam do jaskini. Qerido leżał i prawie zasnął, jednak kiedy się ponownie ułożyłam tuż obok partnera, ten się przebudził. Spojrzał na mnie i po jego pysku rozprowadził się delikatny uśmiech, który dostrzec mógł ktoś, kto zawsze znajduje się tuż obok niego. Często się tak nie uśmiechał, wolał ten swój szeroki uśmiech, którym lubi rozśmieszać. Pokręciłam głową i oparłam się wygodnie o ukochanego, po czym przymknęłam oczy z nadzieją na sen.
Obudzona następnego dnia przez promienie słoneczne, wstałam i dostrzegłam, że byłam sama w jaskini. Ogiera nigdzie nie było. Wyszedł się przejść czy co? Hm… Nie no, nie będę go teraz szukała, jest to idealna pora, na samotny spacer po stadzie. Wyszłam z jaskini i skierowałam się na Pustynię Królików, gdzie pewien źrebak już biegał, gdzieś na boku tej pustyni stał jakiś ogier, jednak zignorowałam to i ruszyłam dalej, wpadając przy tym na Qerida.

Qerido? XD

Od Castelana - CD H. Havany

 Oboje spojrzeliśmy na głaz zagradzający wejście do jaskini. Dźwięk nie powtórzył się, jednak oboje byliśmy pewni tego, co słyszeliśmy.
 Podszedłem do wciąż ociekającego wodą kamienia i przez chwile lustrowałem go wzrokiem.
- Havciu, możesz tu podejść? - spytałem skupiony na niewielkim pęknięciu.
Oboje staliśmy obserwując pęknięcie. Musiało to wyglądać całkiem zabawnie. Dwa spore konie wpatrzone w malutkie, wąskie pęknięcie na wielkim głazie.
 Nie odrywając wzroku lekko popukałem kopytem w kamień. Poczułem na sobie kpiące spojrzenie towarzyszki.
 - Ej, nie patrz tak...- powiedziałem spuszczając wzrok w ziemię. - Czuję się...onieśmielony. - westchnąłem teatralnie i wróciłem do tej fascynującej czynności, która została mi przerwana.
 Havana parsknęła powstrzymując śmiech.
- A...tak z czystej ciekawości: widzisz tam coś ciekawego, powinnam wołać medyka?
- Ha-ha-ha! Baaaardzo śmieszne! - parsknąłem, jednak zdawałem sobie sprawę, że Havana ma racje. Musiałem wyglądać naprawdę głupio.
 Wracając jednak do pęknięcia - im dłużej na nie patrzyłem tym bardziej byłem pewien, że mogę je powiększyć. Co prawda moje moce...Hm...ciężka sprawa...
 Moje oczy błysnęły złotym blaskiem. Nie zaszkodzi spróbować.
Zza głazu zaczęło wydobywać się jasne światło. Zacisnąłem zęby. Kontrolowanie takiej siły wymagało ode mnie dużego wysiłku.
 Poczułem nagły przypływ siły, co na początku bardzo mnie przestraszyło. Otworzyłem szeroko oczy, lecz uspokoiłem się widząc łagodny uśmiech Havany. Posłałem jej nieme pytanie, na co odpowiedziała skinieniem głowy.
 Niepewnie wróciłem do przerwanej czynności, lecz tym razem nie sprawiało mi to tak wielkiej trudności. Wiedziałem już, co zrobiła Havana. Byłem pewny, że jej żywiołem jest psychika i właśnie używa jednej z mocy aby pomóc mi kontrolować mój żywioł. Nie robiłem tego tak dawno, że gdyby nie jej wsparcie z pewnością nie dałbym rady.
 Głaz zaczął pękać. Powoli, stopniowo rozpadał się na coraz mniejsze części aż w końcu do jaskini wpadło ostre światło dnia. Oboje zmrużyliśmy oczy chcąc przyzwyczaić się do nagłego dopływu światła.
 Powoli wyszedłem poza próg jaskini ostrożnie stawiając kopyta na wilgotnej trawie. Wilgotne, zimne powietrze natychmiast otuliło moje ciało a wiatr smagał już mokry od deszczu grzbiet. Uśmiechnąłem się patrząc w niebo. Deszcz nie przestawał padać, wiatr wciąż szalał między gałęziami, i gdyby nie światło dnia wszystko wyglądałoby tak jak w dniu - a raczej nocy - której tu przybyłem.
 Poczułem nagły przypływ energii. Zerwałem się do galopu co chwile strzelając barany.
- Chodź! - zawołałem do Havany która stojąc na progu jaskini z zadowoleniem nabierała powietrza do płuc. Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Po chwili oboje biegaliśmy po mokrej trawie ścigając się z wiatrem.
 Nie wiem, jak Havana, ale ja wprost nie mogłem powstrzymać nóg, które same rwały się do biegu. Śmiałem się brykając i co jakiś czas zaliczając spotkania z matką ziemią przez zbyt mokrą trawę.
 Zadowolony, zdyszany i cały mokry kłusem dobiegłem do starej, pochylonej jabłonki. Uśmiechnąłem się łobuzersko i od razu zacząłem szukać wzrokiem towarzyszącej mi klaczy.
- Havana...- zawołałem - Havciu, możesz tu podejść? Muszę ci coś pokazać!
  Havana musiała wyczuć w tym jakiś podstęp, bo podeszłą do mnie bardzo nieufnie.
Kiedy znalazła się tuż pod koroną drzewa oparłem się o smukły pień z całej siły tak, że cała woda znajdująca się na liściach w jednej chwili spadła na Havanę.
 Zaśmiałem się głośno, lecz już po chwili poczułem na sobie spojrzenie klaczy.
- Już nie żyjesz! -zawołała z szyderczym uśmiechem, a w jej oczach tliło się wyzwanie. Oj...
 W ostatniej chwili udało mi się uskoczyć. Biegłem przed siebie, lecz wiedziałem, że nie dam rady uciekać zbyt długo.

< Havciu? :3 >

sobota, 17 października 2015

Od Spartana- CD. Snowflake

Gdy klacz zapytała co się stało, nie wiedziałem jak właściwie mam opisać to, co dostrzegłem. Pierwszy raz napotkałem coś takiego. Mimo to jednak byłem w końcu wojownikiem, w dodatku przebywającym w towarzystwie damy (i to pokroju uroczej Snowflake!) toteż moim obowiązkiem było nieokazywanie żadnych oznak najmniejszego strachu. Moja mimika wskazywała więc jedynie zaniepokojenie.
- Mam wrażenie, że czymś strzelają. Zdaje się, że to polujący ludzie - stwierdziłem rzeczowo. - Ale nie bój żaby, przy mnie nic Ci nie grozi.
- Strzelają? - przestraszyła się ma piękna towarzyszka.
- Chodź, poszukamy bezpieczniejszego miejsca.
Ruszyłem więc galopem, prowadząc spłoszoną klacz głębiej w tereny Mysterious Valley. Po jakimś czasie dotarliśmy nad Wodospad Dusz. Spojrzałem wtedy na twarz zdyszanej klaczy i ośmieliłem się ogarnąć jej grzywę za uszko, z szarmanckim uśmiechem.
- Już jesteśmy bezpieczni. Ludzie nie polują na konie. Poza tym, nie dam Cię nikomu skrzywdzić. - rzekłem pewnie.

< Snowflake?>

piątek, 16 października 2015

Od Ranne- CD. Sunny Shine- Prolog

Widziałam szczerość w jej oczach, która sprawiła, że poczułam do nich sympatię. Kącik moich ust uniósł się lekko ku górze, zaraz jednak ponownie opadł. Byłam w przykrej sytuacji, albowiem nie potrafiłam odpowiedzieć na zadane pytanie.
- Bodaj pójdę gdzieś. Albo będę oddychać, choć i to nie jest pewne. – Wymamrotałam nie siląc się na konkretną wypowiedź. Przecięłam ogonem powietrze, jakoby w oczekiwaniu.
- Czyli nie masz żadnego celu? – Zdziwiła mnie tym pytaniem.
- Nie – Wyrzuciłam z siebie przez zaciśnięte wargi. Moje uszy cofnęły się lekko, nie tylko one były zniecierpliwione. Złączyłam tylne nogi, sama z siebie gotowa odejść czym prędzej.
- Zostań tu – Zaproponowała i potrząsnęła energicznie łbem.
- Po co?! – Prychnęłam zgniewana. Przemawiało przeze mnie sztubactwo, boć sądziłam, że weźmie nogi za pas. Czupryniasta zaś stała nadal tam, gdzie wcześniej.
- W tej krainie stoi stado, swoją drogą nazywam się Sunny Shine – W mowie nie ubyło jej zadowolenia i jowialności.
- I zaprowadzisz mnie tam? – Łypnęłam na nią kątem oka. – Siłą? – Musiałam ugryźć się w język, by zachować powagę.
- Skądże! Ale mogłabyś ze mną pójść – Patrzyła na mnie para rozbawionych oczysk.
- Prowadź – Poleciłam.
Zwróciła się pod wiatr i pomknęła dalej, hen po nieboskłon. Droga wiodła przez miedze usłane zżółkłym trawskiem. Nie uszłyśmy całej-dała nam wybór. Sunny zamarła przy rozdrożu, zerkając to na lewo, to na prawo. Opuściła łeb bez mała czegoś szukając. Powiew dotąd smagający nas jedynie po grzbietach-przybrał na sile.
- Ile jeszcze dni wędrówki? – Obeszłam zajętą rozmyślaniem klacz dookoła.
- Dni? – Odwróciła łeb w moją stronę. – Jesteśmy blisko, zaledwie… - Zająknęła się.
- Zaledwie? – Powtórzyłam.
Puściła się biegiem w prawą stronę, aż dotarłyśmy na cypel pagórka. Zejście było strome-powoli zsuwałyśmy się ze zbocza.
- Aa! – Klaczy poślizgnęło się kopyto i u krańca wpadła w krzaki cierniowe raniąc sobie nogi. Złośliwa dróżka wepchnęła nas w kolczaste sidła. Wydostałyśmy się z nich w opłakanym stanie-po kolanach ciekły nam strużki krwi, które trudno krzepły.
- Zgubiłyśmy się – Wydusiła.

< Sunny Shine? >

środa, 14 października 2015

Od Javier`a- CD. Timeraire

Totalnie nie myślałem w tym momencie o ziołach, które mi zginęły czy pytającej Timeraire, w której gotowało się wiele emocji. Podszedłem do ściany gdzie ktoś wyrył pradawne runy, których nie rozumiałem do końca, jednak... było w nich coś mi bardzo znajomego.
-To samo pismo...- powiedziałem szeptem sam do siebie.
-Słucham?- usłyszałem kompletnie zdziwiony głos klaczy.
Odwróciłem głowę, patrząc jej w oczy swoim kamiennym wyrazem twarzy. Wyprostowałem się i podszedłem bliżej niej, wskazując głową napisy na ścianie.
-W mojej jaskini też ktoś był i pozostawił taką pamiątkę, lecz całkiem inny napis. Bo charakterze pisma mogę wywnioskować, że był to ten sam osobnik, który właśnie uciekał- odparłem, z powrotem przyglądając się ścianie- A te ślady kopyt na ziemi są identyczne- przeniosłem wzrok na ziemię.
-Myślałam, że chcesz coś ode mnie wziąć?- Time jakby nie chciała więcej o tym rozmawiać. Od razu wyczułem, że jest cos na rzeczy.
-Chwilowo nie czuję mocnej potrzeby zabrania twoich ziół. One mogę poczekać- skwitowałem- Znasz tego konia. Wiesz kim jest i czego chce?
-Był u ciebie też?- zmrużyła oczy, odsuwając się do tyłu.
-Bardzo możliwe, ale kim on jest? Zostawił ten sam bałagan co u ciebie- domagałem się odpowiedzi od klaczy.
Nie odpowiedziała. Tylko milczała. Jej oczy były skupione w jednym miejscu, ale jakby niewyraźne. Jej umysł i myśli krążyły gdzieś daleko. B a r d z o daleko.
W tym samym momencie poczułem w sobie dziwne uczucie. Nie umiem określić co. Spuściłem głowę, rozglądając się dookoła.
-Posprzątajmy tu. Zioła wezmę potem- odwróciłem się i dzięki mocy ustawiłem pierwszy flakonik, który ocalał nie tłocząc się na twardej, zimnej ziemi.
 
Timeraire?
Wybacz za czas.

Od Javier`a- CD. Contesimo

Spojrzałem na ogiera przenikliwym wzrokiem, lustrując jego ruchy w całkowitej ciszy i tajemniczości. Nie zamierzałem odezwać się ani słowem, dopóki on nie przestanie rozmyślać. W końcu jego wzrok oprzytomniał i znów skierował się na mnie w pytającym geście. Chyba nie mam wyboru. Muszę się odezwać.
-Wiem co to znaczy fascynacja Zdradliwą Przystanią. Gdy po raz pierwszy tam dotarłem też zachowywałem się podobnie jak ty. Czułem tą wewnętrzną pokusę pójścia tam i zostanie na dłużej. Ciekawość mnie zżerała od środka, teraz już wiem, że to tylko złudzenie. Fałszywa zachcianka śmiertelnika, który nie potrafi sobie poradzić z naturą i jej sztuczkami. Rób jak chcesz- odwróciłem wzrok w kierunku gdzie znajdowała się przystań- Nikt cię nie zatrzymuje, to twój wybór. Ja cię tylko ostrzegam, a czy będziesz mieć moje zdanie gdzieś to już twój problem- odparłem obojętnie, dając sobie sprawę ile słów rzuciłem na wiatr.
-Twoje ostrzeżenia mocno docierają do drugiej osoby- odparł, jakby zmieniając temat- Wiesz chyba więcej o tych terenach niż mi się zdaje- uniósł wyżej głowę, przyglądając mi się.
-Też lubię tam chodzić. Chyba można się domyślić dlaczego.

Contesimo?

Od Sunny Shine- CD. Ranne

Jak wiele osób by za mną tęskniło... Dziwne pytanie. Pewnie jest w tym jakaś mądrość życiowa, której ja jak zwykle nie rozumiem. Zawsze można odpowiedzieć tak po prostu. Tak więc na pewno Elisabeth, dziewczynka do której należałam, wszystkie dzieciaki ze szkółki jeździeckiej, które głaskały mnie godzinami, stajenny ze stajni w której dorastałam. To chyba mniej więcej tyle.
-Dwie pewne osoby, dużo dzieci, dokładnej liczby nie znam i jeszcze pewnie ktoś o kim nie wiem, że tęskni- odpowiedziałam na pytanie klaczy.
Ta powiedziała coś w stylu "aha" i nad czymś się zastanowiła. Nie mam pojęcia, po co jej taka odpowiedź, w końcu zawsze mogłam odpowiedzieć na pierwsze pytanie, chociaż jest trudniejsze niż to. Dziwna ta klacz. Mam nadzieję, że te rany na pewno ją nie bolą, bo nie wiem, co miała na myśli mówiąc, że nie jest zwykłym koniem. Może to, że też tak jak ja czy wszystkie inne konie ze stada posiada magiczne moce, czy może znowu to jakaś mądrość... Nie mam do tego głowy. Za dużo myślenia. Tymczasem Ranne patrzyła na mnie uważnie.
-Co zamierzasz teraz zrobić?- zapytałam.

< Ranne? Nie mam pomysłu.>

Od Sunny Shine- CD. Huntera

Obudziłam się u medyka. Rany już tak strasznie nie bolały, głowa zresztą też. Podniosłam się i gniady ogier udzielił mi instrukcji na temat moich obrażeń. Zakaz latania i używania innych mocy na kilka dni! Powinnam jakoś przeżyć te kilka dni. Wyszłam i zaczęłam zastanawiać się czy kary ogier, którego zobaczyłam, gdy weszłam do jaskini naprawdę istnieje czy może to były urojenia. Był tylko jeden sposób by to sprawdzić. Mieć nadzieję, że jeszcze gdzieś się go zobaczy.
Kilka dni później radośnie wybiegłam z mojej jaskini. Był to dzień, w którym mogłam już użyć swoich mocy. Pobiegłam na Mglistą Polanę. Ślady w ziemi po mojej glebie zaczęła porastać już malutka trawka. Podniosłam głowę i zobaczyłam na drugim końcu polany karego ogiera. Tego samego, który był w mojej jaskini. On też mnie zobaczył, po czym odwrócił się i pokłusował w dal. Urojenie czy nie? Musiałam to sprawdzić.
-Zaczekaj!- pogalopowałam w jego stronę.
Obrócił łeb i nieznacznie zwolnił. Dogoniłam go.
-To ty byłeś w mojej jaskini, prawda?- zapytałam z nadzieją w oczach.

< Hunter? Brak weny>

Aisha odchodzi

Imię: Aisha
Powód: Brak aktywności i napisania pierwszego opowiadania w określonym czasie.
 

Od Ranne- Prolog

Wiatr czochrał grzywę z natarczywością i byłby nigdy się nie znudził. Pewno kiedyś stawiłabym mu opór, teraz nie mogę zrobić nawet kroku. Snadź wrosłam w tą ziemię-nie jak konwalia, ale chwast. Ostatniej pełni padłam w te bagna a pasierb badyla splątał mi kopyta. Płomienie siały się wiatrem, kiedy ciemność zgęstniała. Widać było je wyraźnie, śmiały się sardonicznie jarząc przewagą. Jakiś ognik pchany żalem spalił sidła i nie omieszkał oparzyć mi lewego boku. Szłam pomiędzy ogniem przez pole wojny. Śmiertelny żywioł rozstępował się przede mną, jak rodzic, który boi się o swoją córę. Stąpałam po rozgrzanym popiele, otulającym ziemię ołowianą pierzyną. Uspokoił się wiatr na zgliszczach, choć mi go brakowało. Wreszcie płomienie opuściły mnie zupełnie, ale zapach dymu nadal unosił się w powietrzu. Chyba nim przeszłam. Ból spowodowany oparzeniami ściągał mój krok. Świt prowadził mnie aż do stromej przepaści, gdzie oddał w ręce dnia. Tym razem nie straciłam pamięci, lecz nic nie mogłam zrobić-ciało mną zawładnęło. Ucisk ustąpił, podobnie władztwo nad nim. Natarłam na skarpę półświadomie, aliści spróbowałam się sprzeciwić-runęłam w dół. Oślepłszy mój łeb zrobił się dziwnie gorący. Klatka piersiowa unosiła się i opadała ociężale, kiedy wróciła mi świadomość. Pokonując zmęczenie wydostałam się spod gruzu i kamieni. Miejsce, w którym się znalazłam było ciemne i zielone od trawy. Mgła spowijała ziemię bardzo nisko, tuż przy jej powierzchni. Czupryniasty koń biegł w moją stronę.
- Powiedz mi kim jesteś? - Zabrzmiał dźwięczny głosik, który trochę zbił mnie z tropu.
- Niecodzienne powitanie - Odparłam pierwej, nazbyt spokojnie.
- Nie ma znaczenia moje imię, to kim jestem… jestem Ranne, tak możesz mi mówić – Dodałam.
- Nic ci nie jest? – Zapytała dostrzegając osmoloną, nabiegłą ropą ranę od oparzenia, która ciągnęła się od łopatki aż po lędźwie.
- Nie jestem jak zwykły koń – Powinna się domyślić, co miałam przez to na myśli.
- Długo jesteś w tej krainie? – Zapytałam z filozoficznym spokojem, podnosząc nieco pysk do góry, jakoby obnażając swoją wielkość. - Inaczej… jak wiele osób by za tobą tęskniło?

< Sunny Shine? >

Od Qerida- CD. Rossy

Jej mina i postawa od razu dała mi sygnał, że o coś się rozchodzi. Położyła się przy wejściu i patrzyła w dal nieprzytomnie, czy to od zmęczenia czy od myśli. Podszedłem bliżej, opierając się o ścianę jaskini i wpatrując się w swoją partnerkę. Ona po chwili odwróciła wzrok i również spojrzała na mnie, lustrując całego swoimi ciemnymi oczami. Potem znów zwróciła głowę dalej.
-Coś cię trapi?- zapytałem niepewny swojego posunięcia.
Nie potwierdziła, ale i też nie zaprzeczyła, kiwając tylko niepewnie głową na tak lub nie. Nastawiłem uszy, kładąc się przy niej.
-Coś musi stać na rzeczy?- głośno wypuściłem powietrze z płuc.
-Bo widzisz...- zaczęła, kładą głowę na moim barku- Poczułam jakby brak bliskości...
-Ej, no przecież jestem tu. Mam czuć się urażony?- uśmiechnąłem się lekko.
Spuściła oczy, a przez jej pysk również przebiegł lekki cień uśmiechu.
-Bliskości, ale od rodziny- dokończyła. Zmrużyłem oczy, myśląc o co jej chodzi.
Przekręciła oczami, widząc moją minę.
-No co? Facet potrzebuje jasnych odpowiedzi od kobiety. Jesteśmy inaczej zbudowani niż wy...
-Czasem bym stwierdziła, że brak wam intuicji- odparła z sarkazmem.
-A co? Mamy się domyślać o co Wam chodzi?- zaśmiałem się cicho pod nosem i dostałem oczywiście mocnego szturchańca w bok- Dobra, dokończ tłumaczenie- zmierzwiłem grzywę i przyglądałem jej się dalej.
-No bo...- zaczęła, chyba nie mogąc dobrać odpowiednich słów lub wahając się przed wypowiedzią- Rodziców już nie ma..., Książę... oh, ot tak dawna go nie widziałam, nawet nie wiem czy żyje. Brakuje mi go. Tak samo Souffle... niby poznałam go jak byłam dorosła, a jednak... to był mój przybrany brat. Czasem wydaje mi się, że brakuje kogoś bliskiego z rodziny przy mnie. Kogoś do kogo mogłabym pójść i wygadać się z życiowych problemów. O tym jak partner mnie denerwuje- przez chwilę posłała mi złośliwe spojrzenie- Jak bardzo ich kocham i jak mi na nich zależy...- przerwała.
Biłem się z uczuciami. Wiem jak ciężko stłumić te uczucia, które teraz czuła Rossa. Rodzina... nie wiele mogłem o niej powiedzieć. Jedyna rodziną jaką posiadam jest ona, moja partnerka.
-Wiesz...- przygarnąłem ją do siebie- Jack był moim przyjacielem...- przypominałem sobie o naszych rozmowach- od zawsze wspominał mi jaką ma cudowna rodzinę, a przede wszystkim córkę. Chwalił się, że ją wychował, że była i jest jego księżniczką. Mówił, że nigdy jej nie opuści. I ja wierzę... Wierze, że on nadal tu jest, tak samo jak twoi bracia czy matka. Może nie fizycznie- odwróciłem jej podbródek w moją stronę, zmuszając by na mnie spojrzała- Powinnaś się cieszyć, że są wraz twoim sercem. Zawsze się możesz im wygadać, oczywiście pomijając jakiego upartego, nieznośnego, przystojnego, cudownego, niepodważalnego, najmocniejszego...
-Dobra, dobra...- przerwała mi.
-No... tooo... Pamiętaj, że oni zawsze są i będą tutaj. Tak jak ja zawsze jestem i będę przy tobie- pocałowałem ją w czoło.

Rossa?
Kurde, wena level master xD

wtorek, 13 października 2015

Od Havany- CD. Castelana

Moje oczy przez cały czas śledziły każdy ruch ogiera, jego gesty, mimikę, emocje wyrażane w przeróżny sposób... Dzięki temu wiem też, o które rzeczy mogę pytać, a o które niezbyt. Ani na chwilę nie spuściłam wzroku z Castelana. Każda historia jest ciekawa tylko w niektóre trzeba się wczuć i słuchać.
-Żartujesz sobie?- uśmiechnęłam się szeroko, lekko rozbawiona pytaniem ogiera- Ani na chwilę nie spuściłam z ciebie oczu. Fascynująca opowieść- po raz pierwszy od kilku minut ruszyłam się z miejsca- Można by książkę napisać- ujęłam to żartobliwym tonem.
-Hmm... nawet- zastanowił się- kopytem na pewno dałbym radę- zaśmiał się pod nosem- Ale musisz przyznać, że to było nudzące- jakby nadal upierał się przy swoim.
-Jasne, o mało nie umarłam z nudów- nie zabrakło w moim głosie szczypty sarkazmu.
-Przed chwilą mówiłaś, że to fascynujące- jego teatralny komizm wybijał się ponad wszystko.
-To po co szukasz na siłę argumentów? Jeśli moje pierwsze zdanie brzmi tak to znaczy, że musi i jest tak, chyba, że powiem inaczej- dałam mu chwilę na przetrawienie mych słów, uśmiechając się pod nosem.
-Mam rozumieć, że nie odzywać się dopóki...
-Dopóki nie rozkażę- znów zażartowałam, lecz w tym samym momencie ogromny głaz blokujący wejście jakby się poruszył.
Moje uważne spojrzenie skierował się wprost na wielki kamień. Byłam pewna, że to mi się nie zdawało. Kątem oka widziałam jak Castelan również odwrócił głowę w tym samym kierunku co ja.

Castelan?

Od Snowflake- CD. Spartana

No bardziej złośliwego ludzkiego młodego osobnika jeszcze na grzebiecie nie niosłam, chociaż...dużo ich już było. Kiedy zaczęła bawić się moją grzywą tupnęłam ze złością i zaczęłam jakoś automatycznie cofać.
- Co ty robisz?
Zdziwiła się Havana.
- Ach, przepraszam. Jestem zajeżdżona, pewnie przez to mam pewne nawyki. No, już, starczy...
Położyłam się i dziecko zeszło.
- Tu może być więcej ludzi.
Kontynuował rozmowę Spartan.
- W takim razie wyślemy szpiegów i po sprawie.
Niemal natychmiast po tym mieliśmy się wybrać po Rudą, Green Day'a, Rébeliona Qui Insorto, Contesimo, Qerida no i po Sode. Po dwudziestu minutach już wyruszali.
- Co z ludzkim źrebakiem?
Zapytał jeszcze alfy mój towarzysz.
- Odnieście go tam gdzie znaleźliście, jest w sumie bezbronne. Ale uważajcie na starszych osobników, oni są bardzo dla nas zazwyczaj niebezpieczni.
Oświadczyła Havana i już nie niosąc dziecka na grzbiecie, tylko lekko popychając je chrapami doprowadziłam tam, gdzie było.
- Boję się.
Powiedziałam cicho.
- Czego?
Zdziwił się ogier.
- Dorosłych ludzi.
Zaczęłam powolutku się wycofywać.
- Dlaczego?
Dalej zadawał pytania.
- Bo są źli, krzywdzą zwierzęta i zatruwają środowisko.
Nagle prawie dostałam zawału serca, bo zza krzaków wyłoniła się wysoka damska postać, która szła w stronę dziecka. Wystartowałam dzikim cwałem nie parząc gdzie biegnę. Spartan pobiegł za mną. Bowiem chyba coś zaobserwował, a raczej prawie zaobserwował. Moje nozdrza powiększyły się, oddychałam głęboko i każdy mój wydech było wyraźnie słychać. Dopiero kiedy trochę się uspokoiłam mogłam wysłuchać go do końca.
- A więc co się stało?
Spytałam.

< Spartan?>

Od Spartana- CD. Snowflake

- Hmm - zastanowiłem się. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie ludzkiego źrebaka. Ta sytuacja całkowicie zbiła mnie z tropu. Po krótkiej analizie faktów, stwierdziłem - Moim zdaniem powinniśmy powiadomić Alfę. W końcu jeśli tu jest to ludzkie źrebię, to równie dobrze może tu przybyć więcej ludzi. A może nawet już tu są? Trzeba natychmiast ostrzec stado.
Na początku śliczna Snowflake miała zaprzeczyć, ale po chwili wahania przyznała mi rację i ruszyliśmy pewnie na poszukiwanie Havany. Dotąd szedłem tuż przy mojej towarzyszce, jednak teraz, kiedy niosła na swoim grzbiecie młodą człowieczą postać, kroczyłem na przedzie i to w znacznej odległości. Mimo wszystko bynajmniej nie darzyłem tego dziecka zaufaniem i jakoś wolałem trzymać się od niego na dystans. Było takie głośne, nieprzewidywalne i wydawało się niebezpieczne.
Po kilkunastu minutach żywego spaceru, dotarliśmy do Doliny Rozmów. Pod wyniosłym dębem dostrzegłem pasącą się niespiesznie naszą Alfę. Skierowaliśmy więc kroki w jej stronę.
- Witam - skłoniłem się jej nisko na powitanie. - Chcielibyśmy powiadomić Panią o pewnym ... Hmm ... Jak to nazwać ... Problemie - ozwałem się, po czym wskazałem łbem na grzbiet mojej prześlicznej przyjaciółki, gdzie dziwna, mała postać bawiła się jej grzywą.

< Havana? Snowflake?>

poniedziałek, 12 października 2015

Od Shanti- CD. Silver`a

Popatrzyłam na ogiera. Spokojnie patrzył na mnie swymi ciemnymi oczami. Myślałam sobie co mogło go wprowadzić w takie zamyślenie. Trudno, może później go zapytam. Pomyślałam też, że już wystarczająco odpoczęłam i mogłabym juz ruszać w dalszą drogę.
- Hej, może pójdziemy dalej? - zapytałam niepewnie.
- Jasne. Będziemy szli leśną ścieżką - usmiechnął się.
Ścieżka była szeroka, gdzieniegdzie porastał tu mech, wystawały też korzenie. Otaczały nas wysokie, stare drzewa. Słońce prześwitywało przez korony drzew przyjemnie ogrzewając mój kłąb. Nagle coś mnie naszło.
- Możemy się pościgać? - krzyknęłam do Sliver'a, po czym nie czekając na odpowiedź ruszyłam galopem.
Galopowałam tak przed siebie parę chwil. Spojrzałam w tył. Ogier powoli mnie doganiał. Przyspieszyłam. Cwałowałam teraz nie patrząc się przed siebie. Czułam się wspaniale! Byłam wolna, wolna jak ptak. Nagle, niespodziewanie potknęłam się o wystający korzeń. Przewróciłam się. Sliver wpadł na mnie i turlaliśmy sie tak przez dobre parę metrów. Kiedy przestaliśmy, ogier leżał na mnie. Nasze oczy się spotkały. Patrzyliśmy na siebie głęboko. Czułam, jakbym się znów zakochała..
- Aaaa więc, jaka rzecz ci się przytrafiła? Co wywarło na tobie pewien wpływ? - zapytałam

 Silver?

niedziela, 11 października 2015

Od Huntera - CD Sunny

Jaskinia wydawała się całkiem przyzwoita. Była położona na kompletnym odludziu, z dala od hasających źrebców czy natarczywych dorosłych. Myślałem, że będzie już moja, a tu co się okazuje? Fakt, było w niej posłanie i kilka rzeczy, które sugerować by mogły, że jest zamieszkana jednak miałem to gdzieś i zacząłem urządzać ją po swojemu. Po wielkim wysiłku jakim było przestawianie różnorakich przedmiotów położyłem się w kącie groty. Po krótkim czasie usłyszałem krzyk. Wyjrzałem zza rogu i ujrzałem zakrwawioną klacz, która zaraz gruchnęła o ziemię tuż przed moimi kopytami. 
No i cóż ja miałem zrobić? Chciałem odejść, ale istniała możliwość, że nieszczęśniczka wykrwawi się. Chcąc nie chcąc chwyciłem ją pod ramię i ułożyłem na swoim posłaniu. Wyszedłem na zewnątrz, by zerwać kilka w miarę dużych liści i zatamować krwotok. Kiedy juz to zrobiłem zostawiłem na moment klacz. Bardzo, ale to bardzo niechętnie poszedłem po lekarza. Medyk szybko się zjawił, zaprowadziłem go do kobiety. Zostawiłem ich i swoją jaskinię. Odszedłem. 
Któregoś pięknego dnia, kiedy już wiedziałem co i gdzie jest udałem się na mglistą polanę. Tam rośnie moim zdaniem najbardziej soczysta trawa - poszedłem się po prostu nażreć. 
Po posiłku podniosłem łeb. Ujrzałem bułaną klacz. 

<Sunny? ^^>

Od Timeraire - CD H. Javier`a

- O jakie konkretnie zioła chodzi?
- Czystek, szałwia, piołun, jaśmin lekarski i wielkolistny, pokrzywa, krwawnik i liście czarnego bzu.
Zamyśliłam się powtarzając w myślach nazwy roślin, które wymienił Javier.
- Mam wszytko poza piołunem, liści czarnego bzu nie mogę ci dać, w tym roku było go wyjątkowo mało, a zapotrzebowanie jest coraz większe. Teraz, czy jak skończysz pracę? - przy tym ostatnim spojrzałam na niego z ukosa.
- Już skończyłem. - powiedział odwzajemniając spojrzenie.
- Zatem zapraszam.
 ***
   Przemierzaliśmy w ciszy sosnowy bór niedaleko mojej jaskini. Wiatr delikatnie poruszał gałązkami potężnych drzew, echo roznosiło po lesie stukanie dzięcioła, gdzieś ponad koronami sosen krążyło parę kruków. Wszystko było dziwnie spokojne...
 Do moich uszu dotarł tętent kopyt. Zatrzymałam się odruchowo napinając mięśnie. Javier idący parę kroków za mną również zaczął nasłuchiwać, przez parę minut oboje zastygliśmy w bezruchu, lecz dźwięk nie powtórzył się. Mój towarzysz pierwszy wrócił do siebie 
 Gdy tylko wyszliśmy z lasu, od razu rzuciła mi się w oczy jaskinia na skraju polany. Moja jaskinia. Coś tu nie pasowało...
 Kiedy podeszliśmy bliżej wyraźnie czuć było zapach obcych koni. Musiały tu być dosłownie przed chwilą, ale po co?
 Ostrożnie weszłam do ciemnej jaskini i stanęłam jak wryta. Na ścianie był wyryty jakiś napis, zdaje się, że to runy używane przed Południowców. Jaskinia wyglądała tak, jakby ktoś czegoś szukał, lecz robił to bardzo ostrożnie. Nikt poza mną nie poznałby, że coś stoi na nie swoim miejscu lub zostało źle ustawione.
 Uderzyła mnie fala gorąca. A co, jeśli...?
 Podeszłam do wschodniej ściany i chwile jej się przyglądałam.
- Gotherno - mruknęłam na co ściana zaczęła się powoli odsuwać. Westchnęłam z ulga. Zioła wciąż stały na swoim miejscu. Może to tego szukał przybysz?
 Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z obecności Javier'a.
- Wybacz, to miejsce...ktoś musiał tu być, czegoś szukać, ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego. - powiedziałam wciąć zamyślona. - Czego potrzebowałeś?
 Ogier spojrzał najpierw na mnie, potem na pozorny porządek w jaskini, na końcu zawiesił wzrok na zapasie ziół.

< Javier? Przepraszam, że znowu tak długo i bez większego sensu >

Od Castelana - CD H. Havany

 Westchnąłem głęboko i posłałem Havanie zmieszane spojrzenie.
- To nie jest jakaś fascynująca historia...- mruknąłem.
- Ty wiesz prawie wszystko o mnie. Jesteś mi winien opowiedzenie coś o sobie.
Niechętnie kiwnąłem głową.
- W porządku, ale nie mów, że nie ostrzegałem. - położyłem się niedaleko zadowolonej z siebie klaczy i zacząłem opowiadać - Urodziłem się u ludzi, w jednej z tych wspaniałych stajni ze wspaniałymi końmi. Szczerze mówiąc wciąż nie rozumiem, na jakiej podstawie tamte konie były takie cudowne. Jak dla mnie wszyscy jesteśmy identyczni. Ale wracając - to nie było miejsce dla mnie. Kiedy byłem młody i głupi udało mi się uciec. O ile dobrze pamiętam po dwóch dniach samotności spotkałem izabelowatą klacz o imieniu Viera. Ta to miała charakter! Niemal tydzień spędziliśmy na powolnym zbliżaniu się do siebie, bo pierwszego dnia o coś się obraziła. Nie pytaj, sam nie wiem, o co jej chodziło, ale my, ogiery, już tak mamy, że kiedy chodzi o zrozumienie klaczy rzadko kiedy dobrze nam to wychodzi. Tak czy inaczej w końcu łaskawie pozwoliła mi iść ze sobą. Nie, żebym nie dał sobie rady sam! - wtrąciłem szybko widząc Havanę tłumiącą śmiech. - oczywiście, poradziłbym sobie, ale znacznie bardziej wolę iść z kimś. Samemu jest nudno i smutno. Choć nie raz żałowałem, że idę właśnie z Vierą tak naprawdę bardzo ją lubiłem. Ech, to była naprawdę wyjątkowa klacz...ale to przeszłość.
 Dotarliśmy razem do niewielkiej grupki koni, właściwie, to młodego stada które dopiero się kształtowało. Zostałem wypchnięty na stanowisko "alfy" o ile można tak to nazwać. Nigdy nie czułem się takim prawdziwym "alfą" raczej liderem. Nasze tereny nie były duże, za to wyjątkowo malownicze. Stado również nie było duże, jak wspominałem, za to wyjątkowo zgrane. To niestety również przeszłość.
 Nie cieszyłem się ich towarzystwem zbyt długo...ale nie chcę o tym opowiadać. Byłem zmuszony odejść jak najdalej stamtąd, Viera tym razem nie poszła ze mną. Po tym...po tym, jak na własne oczy zobaczyłem jej śmierć...nic już nie było takie samo. - spuściłem łeb wbijając wzrok w ziemię. Przed oczami znowu stanęły mi radosne iskierki w oczach mojej izabelowatej przyjaciółki, jej niesamowita energia i...cóż, ciężki charakter który tak lubiłem gdy już zdołałem się przyzwyczaić. - To, jak tu dotarłem... Och, to taka długa, nudna historia pełna gwałtownych zwrotów akcji, wybuchów, pościgów i ciekawych miejsc. - W tym miejscu zrobiłem dłuższą pauzę chcąc przytrzymać wpatrującą się we mnie Havanę. -Nie chciałabyś tego słuchać. - stwierdziłem z łobuzerskim uśmiechem. - I jak, nie zasnęłaś?

< Havciu, śpisz? :3 >

Od Sunny Shine do Huntera

Słyszałam tylko powiewy wiatru. Z tej wysokości dorosłe konie wyglądały jak źrebaki. Świetne uczucie. Ćwiczyłam swoje moce i postanowiłam pobić mój rekord wysokości w lataniu. Udało mi się. Długo już wisiałam w powietrzu i zaczęło mnie ogarniać zmęczenie. Zaczęłam więc rozmyślać, gdzie mogę wylądować. Może na Wdowim Wzgórzu? A nie jest to za daleko? Pewnie i za wysoko... Lepiej nie próbować. A może miejsce, z którego wystartowałam? Tak, to powinno być dobre. Jeśli z niego wystartowałam to i wylądować mogę. Tylko... Co to było za miejsce? Brawo, Sunny! Cała ty, znowu zapomniałaś! Zaczynało mi brakować tchu. A może Mglista Polana? A nie jest za krótka... Trudno, lepiej żebym nie wyhamowała przed jakimś drzewem i w nie rąbnęła niż spadła z tej wysokości. Dobra, lecę. Obniżyłam lot. Zbliżałam się już do Mglistej Polany, gdy zrozumiałam, dlaczego nazywa się mglista. Mgła była tak gęsta, że nic nie było widać. Trudno, wyląduję z pamięci. Raz kozie śmierć! Nic mi się nie stanie, tyle razy lądowałam w takich miejscach. "Tylko, że zawsze wszystko widziałaś!" rozległ się głos rozsądku w mojej głowie. A masz jakiś lepszy pomysł!!?? odpowiedziałam mu. Dyszałam już ze zmęczenia. Ok, muszę wylądować, nic lepszego nie wymyślę. Leciałam niżej i niżej. I jeszcze i jeszcze... Gdzie ta ziemia!!?? Nagle przed moimi oczami wyrosła kępka trawy. Zdążyłam tylko wrzasnąć:
-Aaaaaaaaaa!!!
Poczułam przeszywający ból. W głowie mi dudniło, a z wielu miejsc sączyła się krew. Extra, Sunny, zachciało ci się pobijać rekordy! I widzisz, co masz! Postanowiłam pójść do mojej jaskini, tam będzie większa szansa, że ktoś mnie znajdzie i mi pomoże niż w tych chaszczach. Ostatkami sił doczołgałam się go groty. Stanęłam w wejściu i zobaczyłam, że w środku jest jakiś kary ogier. Uznałam, że to wyobraźnia płata mi figle, ale na wszelki wypadek krzyknęłam:
-Co ty tu robisz!!??
Przed oczami zrobiło mi się ciemno, poczułam jeszcze ostrzejszy ból i runęłam na ziemię.

< Hunter? Nie wyszło aż tak źle>

Od Rossy - C.D Qerida

Szliśmy w kompletnej ciszy, tak szczerze to po raz pierwszy nie miałam o czym mówić. Zawsze coś mogłam powiedzieć, a teraz? Teraz nic, zero, pustka w głowie. Może lepiej jak czasem nie będę nic mówiła tylko siedziała cicho i odpowiadała na pytania albo rozmawiała z Qeridem na jakiekolwiek jego wymysły...
Nawet się nie zorientowałam kiedy dotarliśmy na miejsce. Było tu całkiem inaczej niż na każdym z oddzielnych terenów, było tak tajemniczo, a jednocześnie mnie to zaciekawiło. W końcu można zobaczyć co tutaj jest. Uśmiechnęłam się w kierunku partnera, po czym go wyprzedziłam. Kamienie wydawały nieprzyjemny dźwięk dla uszu, zapach sam także był odrażający, ale czemu by tutaj nie sprawdzić jak tu jest? Jednak nim poszłam dalej, ogier mnie zatrzymał.
- Rossa... - zaczął.
Popatrzyłam na niego, wskazal drogę powrotną. Nie wiedziałam dlaczego już mieliśmy wracać. Jednak nie chcialam już zawracać mu głowy pytaniami. Więc grzecznie poszłam za nim...
*
Byl wieczór, nie miałam ochoty już nigdzie "podróżować" więc poszłam do jaskini, gdzie się położyłam. Qerido nie wracał dość długo, a kiedy przyszedł do jaskini, spojrzał na mnie i nic nie powiedział. Wstałam i wyszłam na zewnątrz, czasem brakuje mi kogoś z rodziny, ale mam tylko brata, o ile jeszcze go mam... Spojrzałam w gwiazdy, po czym ponownie wróciłam do jaskini, położyłam się przy samym wejściu...
 
Qerido? Nie wiedziałam co napisać.

Od Silver`a- CD. Shanti

Odwróciłem wzrok, przypominając sobie swoje dzieciństwa i pierwsze lata dojrzałości. Nigdy nie posiadałem problemów z mówieniem o sobie ani o opowiadaniu swojej historii. Nie jest to żadna tajemnica i sam uważam, że lepiej komuś się zwierzyć niż ukrywać to przez życie.
-Cóż... Miałem rodziców tak jak każdy koń. Mama nazywała się Natasha, ojciec Musico. Obydwoje zmarli dość wcześnie w młodym wieku. Wychowywały mnie opiekunki w stadzie, które zajmowały się źrebakami bez rodziców, po prostu sierotami. Pamiętam, że od zawsze chciałem mieć młodszego brata. Czułbym jakąś odpowiedzialność, której mi brakowało. Nie miałem kim się opiekować, chyba że samym sobą. Ale niestety nie było mi dane rodzeństwo lub jakakolwiek inna rodzina. Podobno mama miała siostrę, lecz jakoś nigdy nie zależało mi na jej odnalezieniu. I tak dowiedziałem się o niej gdy dorosłem. Gdy osiągnąłem rok odszedłem od stada. Nie posiadałem tam stanowiska, nie byłem do niego tak przywiązany jak teraz do Mysterious Valley i również nie byłem tam dostrzegany. Zazwyczaj sieroty takie jak ja odtrącano się albo nadawano im niższe stanowisko. Podczas podróży spotkałem nie kilkakrotnie ludzi. Wiem jak mieszkają i jak zajmuję się końmi oraz jak je traktują. Są ci źli i dobrze, chociaż to pojęcia względne. Zawsze mnie fascynowali, lecz nie zamierzałem być ich pupilem...
-Nosiłeś ich na grzebiecie?- zapytała zafascynowana Shanti.
-Godność nadal posiadałem- uśmiechnąłem się szeroko- Po jakimś czasie wymykałem się im i ruszałem dalej w świat. Potem...- mój głos załamał się momentalnie- Potem przytrafiła mi się rzecz, która w większości wywarła na mnie pewny wpływ... Ale nie ważne- otrząsnąłem się z zamyślenia- Po dwóch latach dotarłem tu, dołączyłem i cóż więcej mówić... zostałem i zamierzam żyć tak jak teraz- spojrzałem na klacz.

Shanti?

Od Havany- CD. Solitario

Moje myśli wciąż krążyły wokół tego karego ogiera. Wyglądał jak obłąkany, a jednak ja dobrze wiedziałam, że był w pełni normalny? Może się mylę? Tak czy inaczej niepokoiło mnie jego zachowanie. Mimo odparcia mojego żywiołu, zdążyłam wyczytać jego myśli. Teraz poczułam ukłucie w umyśle jakby pewna informacja przypłynęła mimowolnie do mnie. Potrząsnęłam głową, ruszając się z miejsca i idąc gdzie nogi poniosą by spokojnie się namyślić.
---
Nie minęło sporo czasu, a spotkałam znów tego ogiera. Jego oddech był przyspieszony, serce waliło w nierównym tempie, a uszy ruszały się co chwilę próbując wyłapywać jakikolwiek dźwięk. Nadaremno. Nie słyszał nawet moich kroków i zgrzytu śniegu pod moimi kopytami. Podeszłam na tyle blisko, że jego świadomość wykryła czyjąś obecność, lecz nie był w stanie odwrócić głowy. Nie musiałam czytać myśli by wiedzieć o co chodzi. Mój żywioł był na tyle wyćwiczony, że niektóre przekazy umysłowe dochodziły do mnie nawet bez mojej ingerencji w to wszystko.
-Kim jesteś?- spytałam, wpatrując się w pysk ogiera.
Powoli odwrócił głowę, a nasze spojrzenia spotkały się.
-Coś widziałeś, przeczuwam to. Nie da ukryć się tego chociażbyś zapłacił największą cenę. Kim jesteś?- powtórzyłam pytanie.
Klatka piersiowa ogiera unosiła się i opadała. W oczach nie zobaczyłam żadnych emocji, jedynie strach przeplatany złością i bezradnością?

Solitario?
Jednak miałam jakiś pomysł ^^

Od Martela- CD. Delicate

Teraz przynajmniej wiem jaki ma żywioł. Nie chciała nic o sobie mówić, a tym gestem zdradziła swoje magiczne umiejętności. Nie dam jej satysfakcji wygranej, chociaż nie powinienem zachowywać się tak wobec damy... Zresztą, co mi tam? Mam się trzymać jakiś bezsensownych reguł?
Ku jej zdziwieniu po raz kolejny uśmiechnąłem się w jej stronę złośliwie, podpalając rośliny, które z sykiem zaczęły płonąć i wkrótce został z nich tylko marny pył i pamiątka na moich piętkach. Klacz spojrzała na mnie niemal ze łzami w oczach.
-To ty je skazałaś na ten los- zwróciłem się do niej, cofając o parę kroków.
-Nie musiałeś ich zabijać- odparła z trudem panując nad emocjami.
-Nie zabiłem ich. A czy byś cofnęła czar gdybym o to poprosił?- zapytałem z nieukrywaną ironią.
-Nie poprosiłbyś- jakby czytała w moich myślach.
-Owszem, masz rację, lecz i tak mówię ci, że nie tylko tędy są wysokie, ostre rośliny, lecz również bagna i nawet jeśli wyczarujesz sobie pomost z drzewek to i tak nie przejdziesz tędy- spojrzałem na nią z lekkim wyrzutem. Nie odpowiedziała. Odwróciła głowę i spojrzała w dal urażona- To jak? Raczy panna pójść za mną czy nadal będzie się upierać przy swoim zdaniu? Wiem, że nie jesteś ta złośliwa- tym razem rozluźniłem mięśnie i posłałem klaczy delikatny uśmiech wraz z gestem zapraszającym.

Delicate?
Hmm... ja wczoraj byłam na imprezie... xD

Nowa klacz- Ranne

Dziś dołącza do nas kolejna klacz imieniem Renne. Witamy serdecznie :)
 
Imię: Ranne
Wiek: 3 lata 
Stanowisko: Obrońca

Od Delicate - CD Martela

Brnęłam przez krzewy nie zważając na ciernie czy ostre patyki. Kątem oka widziałam jak ten natarczywy ogier śmieje się pod nosem. 'Taaak? Nie dam rady? -tym razem to ja ironicznie się zaśmiałam w duchu''. Skupiając swą moc na wrednych krzaczorach zaczęłam delikatnie kłaść kopyta. Posłuszne rośliny rozstępowały się i ulegle chowały. Ja dumnie kroczyłam po nich nie sprawiając sobie przy tym większego trudu. Wyższe krzewy równie ulegle kładły, by usłać mi z siebie dywan. 
Odwróciłam głowę. Ogłupiony Martel stał nie mogąc zebrać szczęki z ziemi. Chciał już iść za mną, przez drogę pokonanych krzaków, ale nie tym razem. Kiedy już wkraczał w gęstwinę zieleni sprytnie zasklepiłam wejście. Krzaki się zarosły, a biedny ogier został uwięziony. Powoje różnorakiego rodzaju oplotły jego nogi, a ciernie zaczęły rozrywać skórę wokół jego kopyt.
-Zdziwko? -zaśmiałam się szyderczo. 

<Martelku, kochanie?>
Ciebie też przepraszam za jakość xD

Od Huntera - CD Sode No Shirayuki

Nie wiedziałem co mam zrobić. Dlaczego ta istota się mną zajęła? Przecież mogła przejść obojętnie nie zastanawiając się nawet nad tym czy przeżyję, czy wykrwawię się czy nie. Mimo, że byłem przytomny od dość długiej chwili wciąż nie mogłem zainicjować rozmowy. Chciałem odejść bez słowa, jednak mam swój honor- ona uratowała mi życie. 
Mimowolnie wstałem, oderwałem wzrok od jej oczu, otrzepałem się z resztek siana, na którym leżałem i zacząłem podążać w kierunku śnieżnobiałej niewiasty. Nie mogłem się odezwać. Zamilkłem. Przyglądałem się jej uważnie. 
-Dlaczego to zrobiłaś? -zadałem jej pytanie tonem poważnym jak nigdy. 
Nie odzywała się. Chciałem już odejść, jednak wciąż nurtowało mnie to pytanie.
-Dlaczego? -powtórzyłem.


<Sode?>

Wybacz, przez ten koncert łeb mnie tak boli, że nie mam głowy do pisania xD

sobota, 10 października 2015

Od Martela- CD. Delicate

Na mój pysk wtargnął łobuzerski uśmiech skierowany wprost do klaczy. Westchnęła, przekręcając oczy. Od razu widać było, że zamierza się mnie pozbyć. O nie kochana... tak łatwo to nie będzie.
-Emmm... nie, to nie wystarczy- odparłem zastawiając jej drogę- I nie próbuj się dalej wykręcać. Znam siebie na tyle dobrze i wiem, że nie odpuszczę, nawet jeśliby tego bardzo pragnął. Od razu widać, że jesteś zagubiona. Reagujesz tak na każdego konia czy tylko na mnie?- chyba trafiłem w jej czuły punkt.
Klacz spojrzała na mnie wielkimi oczami, przez chwilę mnie lustrując jakby chciała mnie zabić wzrokiem. Stanąłem dumnie na nogach, nie przestając się uśmiechać. Ach, jak ja wiem jak to bardzo denerwuje innych. Nawet nie wiem czemu lubię to robić...
Delicate minęła mnie coraz bardziej wkurzona, nie odpowiadając na moje pytanie i udając, że go wcale nie było. Ja stałem w miejscu i wpatrywałem się jak klacz odchodzi w stronę bagien.
-Tędy nie przejdziesz...- zdefiniowałem w jej stronę.
-Bo ty się znasz...- odpowiedziała i w uparte szła naprzód.
-No przecież mówię ci, że tędy nie przejdziesz choćbyś miała skrzydła i uniosła się cudownie w powietrze!- wpatrywałem się w staranie klaczy by przejść krzaki.
Jednak ona ani myślała odpuścić. Parła naprzód jak byk. Pokręciłem głową, śmiejąc się pod nosem i nadal wpatrując się w nią.

Delicate?
To przez te krzaczory xD

Od Solitario - CD H. Havany

Powoli otworzyłem oczy, a gdy dostrzegłem przed sobą znajomą klacz przez na chwilę zastygłem w bezruchu.
Po długiej, wybitnie powolnej chwili, dotarły do mnie jej ostatnie słowa:
- ...Pamiętasz coś? Cokolwiek?
 Nie bez wahania skinąłem głową. Oczywiście, pamiętałem wszystko, lecz o którym "cokolwiek" mówimy. I - co ważniejsze - czy moja wizja "czegokolwiek" jest tym razem prawdziwa, czy też znowu tylko mnie się taka wydaje.
 Nagle poczułem, jak coś próbuje wedrzeć się do mojego umysłu. W pierwszej chwili uznałem to nieprzyjemne uczucie za kolejny wytwór mojej udręczonej wyobraźni, lecz szybko zorientowałem się, że jest w tym ingerencja klaczy.
 W jednej chwili zablokowałem swój umysł odcinając komukolwiek dostęp do niego.
- Nigdy więcej tego nie rób! - syknąłem.
 Moja złość nie wynikała z faktu, że klacz próbowała zobaczyć moje myśli, a raczej z troski - wiedziałem, że jeśli jeszcze raz spróbuje to zrobić, może stać się jej krzywda. Właściwie dziwiło mnie, że nie nastąpiło to już teraz.
- Przepraszam...chciałam...po prostu nigdy więcej tego nie rób...- mruknęła.
- Moim żywiołem jest psychika, nic mi się nie stanie. - powiedziała niepewnie. 
Przez parę długich chwil ciszy słyszałem oddech swój i klaczy, jej bicie serca, czułem na sobie jej pytające spojrzenie.
- Mój umysł to labirynt. Labirynt, do którego jeśli wejdzie, zagubi się na zawsze tak, jak ja. To, co w nim siedzi nikogo nie wypuszcza. Choćby Twój żywioł był wyćwiczony do perfekcji, nigdy więcej nie próbuj się tego podejmować.
 Coś zakuło mnie w okolicy serca i na chwilę zamroczyło wzrok. Z trudem złapałem powietrze, zacisnąłem oczy i sapnąłem z wysiłku.
- Zostawię cię samego. Nasi medycy podali ci odpowiednie leki, powinieneś mieć spokój. Wrócę niedługo. - powiedziała spokojnie, lecz nie mogłem nie zobaczyć niepewności w jej oczach. To nie był strach, ani odraza. To był niepokój i widoczne wahanie.
 Powoli kiwnąłem głową. Ledwie sylwetka klaczy zniknęła na zewnątrz, kiedy oblała mnie fala gorąca. Krew szumiąca w uszach zagłuszyła wszystko prócz złowieszczego śmiechu w mojej głowie.

Od Black Sabbath`a

 Wiatr szalejący na zewnątrz odbijał się od drewnianych ścian starej stajni. Deszcz dudnił w dach, pojedyncze krople dostawały się do środka przez całkiem okazałe dziury.
 Z wewnątrz mogło się mieć wrażenie, że ta misterna budowla zostanie zaraz zniszczona przez potężny żywioł szalejący na dworze.
 Jasne światło na ułamek sekundy rozjaśniło wnętrze pomieszczenia, a chwilę potem gromki huk rozniósł się po tych poddanych burzy terenach.
 Ciężkie stare drzwi skrzypnęły głucho, co było ledwie słyszalne przy szalejącym wietrze i dudnieniu deszczu.
W progu stanęła zgarbiona sylwetka trzymająca niewielką lampę dającą słabe światło. Uśmiechnąłem się pod nosem. Tylko czekałem, aż ten nieszczęsny człowiek podejdzie choć trochę bliżej.
 Mężczyzna zrobił niepewnie krok do przodu, potem drugi i zastygł w bezruchu. Drewniane drzwi zatrzasnęły się zanim zdążył zrezygnować. Dobrze czułem zapach jego strachu, jego przyspieszone bicie serca i płytkie oddechy. Czerwony błysk w moich oczach był ostatnim co zobaczył mając jeszcze zdrowy umysł.
 ****
 Przeszedłem obojętnie obok leżącego bezwładnie ciała mężczyzny. Ciężkie drzwi starej stajni otworzyły się powoli. Stanąłem tuż przed nimi i pochyliłem głowę. Deszcz znacznie ograniczał widoczność.
 - Inmorthoa fortis - szepnąłem, a moje ciemne oczy błysnęły złotym blaskiem.
 Deszcz zaczął zwalniać, a szarpane przez wiatr gałęzie zatrzymały się. Ponownie spojrzałem przed siebie.
 Bura polana, dalej stara puszcza, a potem?
- Nuctos - mruknąłem.
 Deszcz zadudnił w dach misternej ludzkiej budowli, a drzewa znowu ugięły się pod wpływem silnego wiatru.
 Wyszedłem na zewnątrz. Po mojej długiej grzywie zaczęły spływać strużki wody.
Gdzieś w tle znowu rozległ się grzmot, lecz nie uprzedził go już rozbłysk światła. Ruszyłem przed siebie. Gdzie? Ponownie zdałem się na ślepy los. Może tym razem zaprowadzi mnie w miejsce, gdzie zostanę dłużej niż parę miesięcy.

-c.d.n.-

Od Angel Shy- CD. Fikandra

-Trochę już tu jestem. Ale nie jakoś bardzo długo.-odpowiedziałam cicho.
-A jak nazywa się to miejsce do którego idziemy?-zapytał Fikander.
-Zatoka Gwiazd. Nie jestem pewne czy małemu się spodoba, ale ja bardzo lubię to miejsce.-uśmiechnęłam się.
Ogier odwzajemnił uśmiech. Popatrzyłam za siebie czy Atencjo za nami idzie, chociaż może idzie to za dużo powiedziane. Źrebak wlókł się niechętnie.
-Zobaczysz, spodoba ci się.-zachęciłam go, a on posłał mi znudzone spojrzenie.
Nie dużo czasu minęło, a w oddali zamajaczyła woda.
-Jesteśmy-oznajmiłam szeptem wznosząc oczy ku niebu.
-Skąd tu księżyc? Przecież jest dzień!-zaciekawił się Atencjo.
-Ciiii.-uciszyłam go.-Magia. Patrz.
Spieniona woda tańczyła na tle ciemnego nieba. Ja i Fikander patrzyliśmy w milczeniu, a mały kręcił się patrząc to tu, to tam bez żadnego większego zainteresowania, poirytowany brakiem wyjaśnienia obecności księżyca. Nie wiem ile czasu minęło, gdy spostrzegłam, że go nie ma.
-Fikander, gdzie jest twój brat?-spytałam przestraszona.
-Nie żartuj.-powiedział ogier, ale zaraz uświadomił sobie, że takie konie jak ja nie często żartują.-Atencjo nie jest taki głupi, żeby...-nie dokończył, bo zauważył, że źrebaka rzeczywiście nigdzie nie ma.
Chwilę staliśmy w milczeniu, aż w końcu zapytałam szeptem:
-I co my teraz zrobimy?

< Fikander?>

Od Shanti- CD. Silver`a

Szłam powoli za ogierem trzymając lekki odstęp. On natomiast szedł pewnie do przodu. Po paru minutach zatrzymał się oglądając się na mnie.
- Czemuż tak wolno idziesz? - zapytał uśmiechnięty jak tylko mógł najgrzeczniej.
- Ach, troszkę jestem zmęczona po tej całej mojej wędrówce ... Może nim oprowadzisz mnie po kolejnym miejscu to moglibyśmy chwilkę odpocząć? - zapytałam niepewnie.
Ogier popatrzył na mnie zdumiony. Lecz po paru sekundach uśmiechnął się szeroko.
- Ależ oczywiście! - odpowiedział po czym stanęliśmy pod ogromnym drzewem.
- Może opowiemy sobie coś o sobie ? - zapytał
- Jasne - uśmiechnęłam się gdyż fajnie by było poznać choć jednego konia.
- No więc zacznij - powiedział znów przyciszając głos.
- W porządku. Kiedyś, daaawno temu, należałam do stada Błękitnego Księżyca. Tam się urodziłam, byłam starszą córką pary Alfa. Miałam odziedziczyć stanowisko po swojej matce. Ale los chciał, aby zaatakowała nas jakaś zła wataha wilków. Rodzice kazali mi uciekać. Uciekłam. I teraz tego żałuję. Mogłam im pomóc i nie zginęli by... Pogalopowałam w świat. Miałam różne przygody. Nocowałam w napotkanych jaskiniach. Nigdy nie widziałam ludzia...
- Chyba 'człowieka' - zaczął się śmiać.
- Dobra, dobra. Tak dokańczając... Po wielu dniach wędrówki doszłam tu i dołączyłam do stada. Teraz siedzę tu z tobą - zakończyłam zadowolona ze swej opowieści - Teraz twoja kolej Silver.

<Sliver??>

Od Sode No Shirayuki- CD. Huntera

Stałam naprzeciw obcego ogiera. Leżał nieruchomo. Stracił przytomność. Wszędzie wokół było mnóstwo krwi. Widok krwi, był dla mnie nie do zniesienia. Nie bałam się go, ale budził we mnie wspomnienia, których wolałabym już nigdy więcej nie oglądać. Przypominał o przeszłości, którą bezpowrotnie utraciłam. Zanim ogier zemdlał, błagał mnie o pomoc... mnie... to rzadki przypadek. Nienawidzę w sobie tego, że nie potrafię przejść obojętnie obok kogoś, kto jest na granicy życia i śmierci. Od dzieciństwa jestem przeczulona na punkcie bezcelowej śmierci.
- Uratuję go... - powiedziałam cicho - Ale tylko tyle. Kiedy będzie w stanie sam przeżyć, odejdę. - co prawda męczy mnie oglądanie czyjejś bezsensownej śmierci, ale jego dalszy los mało mnie obchodzi. Mam serce z lodu. To się nie zmieniło i nigdy nie zmieni... Świat jest dla mnie obojętny, nic mnie nie obchodzi, nic mnie nie cieszy. Na moim pysku, od dawna nie gościł uśmiech. Użyłam swoich lodowych mocy by zatamować krwawienie. W tej sekundzie tylko tyle mogłam zrobić. Ostrożnie wzięłam ogiera na swój grzbiet i postanowiłam przenieść go do najbliższej jaskini. Nie miałam własnej, bo źle się czułam w takich miejscach. Znalazłam jakąś, niedaleko Mglistej Polany. Często tam przesiadywałam. Położyłam konia ostrożnie na ziemi i zajęłam się nim. Przez kilka dni pilnowałam jego ran i doglądałam go. Trzeciego dnia siedziałam przy wejściu do jaskini i wpatrywałam się w gęstą mgłę na polanie. Lubiłam takie dni. Kiedy nic się nie działo. Kiedy nikt mnie nie niepokoił. Nagle dotknęło mnie przeczucie. Odwróciłam powoli głowę w głąb jaskini. Zobaczyłam tam parę czarnych oczu, usilnie szukających moich własnych.

< Hunter? w końcu napisałam xD, takie dziwne cuś mi wyszło>

piątek, 9 października 2015

Od Delicate - CD Martela

Nigdy nie zachowałabym się tak chamsko. Nigdy nie sądziłabym, że w ogóle potrafię się tak zachować. Zazwyczaj się trzymam na uboczu i nie inicjuję rozmowy, a tu no proszę... najpierw w ryj teraz takie słowa. Powinnam się zbesztać za to w duchu.
-Delicate. -rzuciłam- Przepraszam za te słowo, trochę mnie poniosło. 
-Mnie też czasem ponosi. Mogę mówić ci Cate? 
-Nie. 
-Czemu? 
Zaczęliśmy iść spokojnym stępem przed siebie. Chciałam już jak najszybciej opuścić upierdliwego ogiera i pójść przed siebie.
-Dlatego, że nie znamy się i nie pozwolę mówić ci w tak osobistej i nieformalnej formie, rozumiesz? 
-Zawsze możemy się poznać. -ciągnął.
-Nie, nie możemy. Śpieszę się. 
Zaczęłam szybciej przebierać nogami. Marzyłam o tym, by go zgubić jednak ten nie odpuszczał i cały czas równał krok. W końcu kiedy zaczęłam pędzić galopem ogier wpadł przede mnie i ''zajechał'' mi drogę. 
-Co ty robisz?! -wrzasnęłam na niego oburzona. 
-Czemu nie chcesz mnie poznać? Mówiłem, Martel jestem. 
-Przedstawiłam się, to ci nie wystarczy? 

<Martuś, kochanie? xD>

Od Martela- CD. Delicate

Spojrzałem na klacz, uśmiechając się rozbawiony, lecz nie pokazując tego po sobie. Ona nie patrzyła na moją reakcję, raczej skupiła się na jak najszybszym odejściu. Gdyby widziała teraz swoją minę! Myślałem, że sam z siebie padnę i zacznę tarzać się ze śmiechu. Odwróciłem się odruchowo.
-I czego się ryjesz cwaniaczku?- syknęła.
A wydawała się taka spokojna i grzeczna.
-Z ciebie- odpowiedziałem całkiem szczerze, oszczędzając jej szczegóły mojej wypowiedzi.
Och, ja taki litościwy...
Wstała z kwaśną miną, nic nie odpowiadając, ledwo utrzymując się na nogach po mocnym upadku. Chyba chwilowo ją zamroczyło, bo stanęła, a burak z jej pyska zniknął, a na jego miejsce wyszedł blady wyraz.
-Może ci pomóc?- zapytałem, widząc jak się chwieje na nogach.
-Nie, dziękuję- starała utrzymać się sztuczny ton głosu podziękowania.
-Oj słonko, nie denerwuj się tak- zaśmiałem się znów pod nosem, nie zważając na sprzeciw klaczy, pomogłem jej się utrzymać na nogach.
Pomimo jej widocznego zdenerwowania nie odepchnęła mnie.
-Łaski bez- odpowiedziała- Chcesz jeszcze raz strzała?- zagroziła, lecz jej słowa były mało przekonujące.
-Jeszcze ci kopytko opuchnie- podprowadziłem ją pod drzewo, o które się oparła, otwierając oczy, kierując wzrok na ziemię i mrugając swymi rzęsami.
-Martel jestem- przedstawiłem jej się bez żadnego zastanowienia czy ja to interesuje czy też nie.
Skierowała na mnie swój opanowany już po upadku wzrok i w milczeniu mi się przyglądała.
-Aaa tyyy?- zapytałem, przedłużając wypowiedź i chyląc głowę lekko na dół.

Catuś?
Wiem, że mnie kochasz C:

Ood Silver`a- CD. Shanti

Spojrzałem ciepło na klacz. Cieszyłem się, że w końcu ktoś normalny, ktoś kto nie obrazi się na ciebie za byle co oraz nie chodzi cały czas przygnębiony i znudzony. Przynajmniej takie robiła pierwsze wrażenie. Czemu miałbym się nie zgodzić ją oprowadzić?
-Oczywiście, że oprowadzę cię, nawet z wielką chęcią. Chcesz zobaczyć na sam pierw jakiś las czy może iść nad wodę?- spytałem.
-Może na sam początek jakiś zbiornik wodny. Jestem ogromnie spragniona- odpowiedziała z uśmiechem.
Kiwnąłem głową. Akurat dobrze się złożyło, że nieopodal nas leży Skalne Jezioro. Może to dość ponure miejsce, ale zacznijmy od tego.
-Spróbuję ci opowiedzieć o miejscach jak najlepiej, oczywiście wszystko co wiem. W razie trudniejszych pytań radzę iść do Havany. Ona zna się najlepiej, ale i tak śmiało pytaj jakbyś czegoś nie rozumiała- puściłem jej oczko i ruszyłem stepem w kierunku jeziora. Za mną ruszyła klacz, trzymając się nieco z tyłu.

<Shanti?>

Od Havany- CD. Castelana

Nigdy chyba nie przeżyłam tak długiej ulewy. Burza co prawda się skończyła, lecz deszcz chyba ani myślał przestać padać. Przez to czułam się jakaś przygnębiona i roztargniona. Samo zmęczenie przytłaczało moje myśli. Ziewnęłam znudzona.
-Wojownik jak najbardziej- uśmiechnęłam się lekko- Koni na to stanowisko nigdy za dużo- od razu widziałam, że Castelan nie wymiguje się od dołączenia. W sumie już od razu uważałam go za niego.
-Nie ma tu jakiegoś innego wyjścia?- lekko podenerwowany ulewą i także mocno znudzony tak jak ja ogier, podszedł do ściany i pomyślałabym, że o mało w nią nie uderzy głową lub nawet wejdzie, lecz zatrzymał się przy samym głazie.
-Zła wiadomość...- wychyliłam głowę zza ściany skalnej spiżarni- Zapomniałam uzupełnić zapasy i jedzenie starczy nam tylko...
Spojrzenie ogiera wymusiło na mnie stosowną minę do sytuacji.
-...tylko na jutro- powiedziałam cicho- Wody za to nam starczy, biorąc pod uwagę jej ilość na zewnątrz- przewróciłam oczami.
-Właśnie, na zewnątrz. Podobno przychodzą przymrozki- Castelan zrobił kwaśną minę na myśl o nadchodzącym mrozie.
-Na szczęście moja jaskinia jest szczelna i odporna na niskie temperatury-chciałam by ogier nabrał otuchy- Być może ktoś w końcu zauważy, że moja jaskinia jako jaskinia alfy, a raczej jej wejście jest zastawione głazem i nie możemy się wydostać- oparłam się o ścianę- Najważniejsze to mieć nadzieję- westchnęłam głęboko- Ale nie rozmawiajmy o pogodzie. Lepiej opowiedz coś o sobie- chyba zaskoczyłam tym pytaniem Castelana.
Spojrzał na mnie tak jakby niepewny, a ja odwzajemniłam to pytającym wzrokiem. Ogier odwrócił głowę, zaraz potem podchodząc bliżej mnie.

Castuś?

Od Qerida- CD. Rossy

Jakbym kurde wiedział dokąd iść. Pomysłowością się nie szczyciłem, zresztą zapewne będzie tak jeśli coś zaproponuje to będzie źle. Chociaż... ostatnio słyszałem o tym nowym terenie w Mysterious Valley. Warto byłoby tam pójść.
-Proponuję zwiedzenie nowego terenu, jak on miał? Siarkowy Las? Chyba tak- zamyśliłem się.
Rossa kiwnęła głową i jej ruchem pokazała bym prowadził. Ruszyłem żwawym stępem w kierunku gdzie podobno leżał ten specyficzny las. Podczas drogi wróciłem do tematu jaskini.
-Nie dziwi cię, że znaleźli się tam ludzie?- spytałem- Może tamtym grozi niebezpieczeństwo?
-Trochę... wiesz, że ludzie mogą wszystko. Zresztą... skoro ta grota została niezauważalna przez tyle czasu przez nas to co dopiero przez człowieka- odparła spokojnie klacz.
-Może masz rację...?- nie chciałem dalej głowić się nad tym.
-Oczywiście, że mam rację i dobre przeczucia. Gdybym miała złe, wrócilibyśmy tam- odrzekła- Skup się teraz na drodze- odwróciła moją głowę.
Posłałem jej ukradkowe spojrzenie po czym szedłem dalej, skupiając się całkowicie na drodze.

Rossa? Nie mam pomysłu...

Od Delicate do Martela

Zasnęłam pełna obaw. To miejsce wręcz śmierdzi towarzystwem innych koni. Czyżbym trafiła na stado? Miejmy nadzieję, że nie.
Noc była zimna i nieprzyjemna. W akcie desperacji zakopałam się liściach, które leżały tuż przy drzewie, pod którym spałam.. Pod tą jakże cieplutką kołderką oddałam się nocnym rozmarzaniom. O dziwo nie odwiedziła mnie żadna złowieszcza mara. Noc przebiegła spokojnie. Szczerze to nic mi się nie śniło. Otworzyłam oczy. Jesienną polanę spowijała dość gęsta mgła. Na trawach osiadła zimna rosa. ''Nie ma co wstawać, jeszcze zimno''- pomyślałam i przekręciłam się na drugi bok. Wtem kątem oka ujrzałam sarnę, która ewidentnie przed czymś spierniczała. Wzdrygnęłam się na myśl o wilku. Nastawiłam uszu. Nic się nie odezwało. Znów zamknęłam oczy. Wpół przytomna usłyszałam szelest i głos łamanych patyków. Pomyślałam, że to ten spierniczający przedtem zwierzaczek. Jednak po chwili poczułam obecność postaci. Przestraszyłam się jak nigdy jednak nie okazywałam żadnych oznak życia. Poczułam czyiś dotyk na swoim ciele. Jakby trącenie, szturchnięcie. Nie myśląc długo zamaszyście walnęłam kopytem porąbańca, który śmiał się do mnie zbliżyć. Dostał on na tyle mocno, że przez chwilę nie wiedział co się z nim dzieje. Upadł na przednie nogi. Był to bułany ogier mojego wzrostu. Warknęłam w jego stronę. Podniosłam do góry ogon i z gracją odeszłam z miejsca prychając. Niestety... mój pech chciał, że pośliznęłam się na mokrej trawie. Wtedy już nie mogłam tak dumnie odejść. Na moje szczęście ogier nadal był otumaniony. Zaczęłam gapić się na niego jak Bóg wie na co. Kiedy nieco się ocknął nasze oczy się spotkały. Zaśmiał się pod nosem. Chyba widział moją glebę. Spaliłam największego w życiu buraka... 


<Martelku??> 

Od Contesimo CD Javier'a

Nastała chwila ciszy. Gotowałem się już na odejście bez słowa, jednak coś mnie zatrzymało i kazało się odezwać.
 - Długo tu jesteś? - ogier od razu zrozumiał, że chodzi o stado, więc nie musiałem powtarzać jak w większości przypadków.
 - Trochę... - odparł, od razu milknąc. Nie należał do tych rozmownych osobników, co ciągle nawijają o czymkolwiek. Byleby gadać.
Miałem wrażenie, że moja osoba interesuje ogiera tak samo jak on mnie. Chciałem go poznać, przynajmniej przez chwilę z nim pobyć, aby zobaczyć jaki jest. Ponownie zapadła cisza, w której jeden oceniał drugiego. Po chwili, spojrzałem w górę, na cienie gałęzi na tle rozgwieżdżonego nieba. Gwiazdy świeciły mocniej, niż godzinę temu, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie, księżyc również wyłonił się zza chmur.
 - Dzisiaj wieczorem trafiłem w dziwne miejsce... - zacząłem, patrząc Javier'owi w oczy - Nad morzem. Był tam most, a gdy na niego wszedłem świat jakby przestał istnieć. Szedłem nim całe godziny, ale nie kończył się. To jakiś teren stada?
 - Tak. To Zdradliwa Przystań. Nie warto się tam zapuszczać - odpowiedział, odwzajemniając spojrzenie.
 - Ja odniosłem inne wrażenie. Bardzo... - zamilkłem na chwilę, zastanawiając się nad określeniem Zdradliwej Przystani - intrygujące i osobliwe miejsce. Nigdy nie widziałem podobnego.

(Javier? sorry, że musiałeś tak długo czekać)

Od Shanti do Silvera

-Och jak ja się cieszę ! Odnalazłam swoje stare stado! Ale dużo się tu zmieniło... - krzyczałam radośnie
Szłam właśnie przez łąkę. Zachwycało mnie piękno tutejszej przyrody.
-Kiedyś, to było tak dawno... Nadal tak bardzo cierpię gdyż nie ma tu ze mną mojego ukochanego - Orlanda. Nie ma tu mojej matki ani ojca - Spartana. Nie ma też Samanty - kochanej, jasnowłosej Samanty... Brakuje też Hypnosa i wielu innych koni. Mam nadzieję że uda mi się kogoś poznać - rozmyślałam
W tym właśnie momencie przed moimi oczami ukazał się gniady ogier. Umięśniony, tajemniczy i pełny majestatu. Patrzył na mnie i stał nieruchomo. Zastanawiałam się kto to i czego też może chcieć. Podeszłam nieco bliżej i zagadałam:
- Cześć. Jestem nowa, a właściwie stara ale... No cóż to długa historia. Nazywam się Shanti, a ty?
- Jestem Sliver. Piękne imię.. - odparł cichym głosem.
- Twoje również. Oprowadzisz mnie po stadzie? - zapytałam niepewnie.

 < Sliver? >

Nowa klacz- Shanti

Droga Shanti- czuj się jak u siebie w domu :) Witamy cię serdecznie!
 
Imię: Shanti
 Wiek: 4 lata
 Stanowisko: wojowniczka

Od Snowflake- CD. Spartana

Spojrzałam na istotkę chichoczącą jakby ogłupiała. Nie znam ludzi, ale zdawali mi się inteligentni. No...niektórzy. Okazało się, że oglądała nas z ukrycia i coś ją widocznie rozśmieszyło. Powoli podeszłam do dziecka dając dotknąć się w chrapy
- Koniki!
Krzyknęło pokazując nam wszystkie zęby z których połowy nie miała.
- Jej, nie tak głośno.
Cofnęłam się. Przecież ona i tak mnie nie rozumie...
- Ma...mo?
Rozejrzała się dookoła i rozpłakała się.
- Zgubiła się.
Stwierdził Spartan. Położyłam się przed nią żeby wskoczyła mi na grzbiet i ostrożnie wstałam.
- Już dawno ktoś na mnie jeździł i...choć to wcale nie sprawiało mi radości teraz ją niosę jakby piórko, bo przystosowałam się do cięższych ludzi. Musimy znaleźć jej dom, ale jak? Może ktoś za niedługo sam po nią przyjdzie?
Myślałam na głos.

< Spartan?>

czwartek, 8 października 2015

Nowa klacz- Delicate

Witamy cię serdecznie droga Delicate w naszym stadzie. Obyś przeżyła tu piękne i radosne chwile :3
 
Paint horse in the snow.:
Imię: Delicate
Wiek: 6 lat
Stanowisko: zielarka

Nowy ogier- Black Sabbath

Witamy cię Black Sabbath w naszym stadzie, mam nadzieję, że wielu szkód nam nie wyrobisz x3
 
Imię: Black Sabbath
 Wiek: 6 lat
 Stanowisko: morderca

Od Castelana - CD H. Havany

- Och, a skąd pewność, że chcę dołączyć? - spytałem przekornie.
 Havana uśmiechnęła się ironicznie.
- Cóż, nie wyglądasz na takiego, co radzi sobie sam. - odparła udając znudzenie.
- Ej, wlazłem tu przez przypadek...
- Tak, tak, oczywiście, nic nie kwestionuje.
 Łobuzerski uśmiech który właśnie wpłynął na mój pysk zastąpił odpowiedź. Jednak moja towarzyszka miała racje - potrzebowałem stada, miałem już dość samotności.
- A to twoje stado...
- Nazywa się Misterious Valley... - zaczęła i po tych słowach przeszła do opowiadania.
 Kiedy skończyła było już późno, a przynajmniej tak mi się wydawało. Opisała mi każdy teren, wymieniła z imienia wszystkich członków stada, powiedziała trochę o jego historii, a wszystko to mówiła z taką pasją, miejscami radością lub smutkiem, że aż trudno mi było uwierzyć.
- Dziewczyno, jak ty ich wszystkich pamiętasz? - spytałem nie kryjąc podziwu.
- Sama czasem się nad tym zastanawiam, ale...to przychodzi tak po prostu.
 - A...gdybym chciał dołączyć, jakie stanowisko mógłbym zająć?
- Twój wybór. Tylko może nie morderca.
- Hm...czyżbyś nie chciała dzielić jaskini z nieznajomym mordercą? - uśmiechnąłem się figlarnie, ale zaraz potem dodałem - Myślę, że będę dobrym wojownikiem. Nie umiałbym się odnaleźć jako opiekun źrebaków, tym bardziej szaman czy medyk, patrolowanie terenów to też nie dla mnie.
 Moja towarzyszka ziewnęła i oboje spojrzeliśmy w górę w miejsce, gdzie jaskinia miała widok na dwór. Ciężkie krople deszczu bębniły o ściany groty a wiatr huczał między drzewami. Czy to się kiedyś skończy?

< Havciu? Ja też...>