-Cóż... Miałem rodziców tak jak każdy koń. Mama nazywała się Natasha, ojciec Musico. Obydwoje zmarli dość wcześnie w młodym wieku. Wychowywały mnie opiekunki w stadzie, które zajmowały się źrebakami bez rodziców, po prostu sierotami. Pamiętam, że od zawsze chciałem mieć młodszego brata. Czułbym jakąś odpowiedzialność, której mi brakowało. Nie miałem kim się opiekować, chyba że samym sobą. Ale niestety nie było mi dane rodzeństwo lub jakakolwiek inna rodzina. Podobno mama miała siostrę, lecz jakoś nigdy nie zależało mi na jej odnalezieniu. I tak dowiedziałem się o niej gdy dorosłem. Gdy osiągnąłem rok odszedłem od stada. Nie posiadałem tam stanowiska, nie byłem do niego tak przywiązany jak teraz do Mysterious Valley i również nie byłem tam dostrzegany. Zazwyczaj sieroty takie jak ja odtrącano się albo nadawano im niższe stanowisko. Podczas podróży spotkałem nie kilkakrotnie ludzi. Wiem jak mieszkają i jak zajmuję się końmi oraz jak je traktują. Są ci źli i dobrze, chociaż to pojęcia względne. Zawsze mnie fascynowali, lecz nie zamierzałem być ich pupilem...
-Nosiłeś ich na grzebiecie?- zapytała zafascynowana Shanti.
-Godność nadal posiadałem- uśmiechnąłem się szeroko- Po jakimś czasie wymykałem się im i ruszałem dalej w świat. Potem...- mój głos załamał się momentalnie- Potem przytrafiła mi się rzecz, która w większości wywarła na mnie pewny wpływ... Ale nie ważne- otrząsnąłem się z zamyślenia- Po dwóch latach dotarłem tu, dołączyłem i cóż więcej mówić... zostałem i zamierzam żyć tak jak teraz- spojrzałem na klacz.
Shanti?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz