piątek, 9 października 2015

Od Delicate do Martela

Zasnęłam pełna obaw. To miejsce wręcz śmierdzi towarzystwem innych koni. Czyżbym trafiła na stado? Miejmy nadzieję, że nie.
Noc była zimna i nieprzyjemna. W akcie desperacji zakopałam się liściach, które leżały tuż przy drzewie, pod którym spałam.. Pod tą jakże cieplutką kołderką oddałam się nocnym rozmarzaniom. O dziwo nie odwiedziła mnie żadna złowieszcza mara. Noc przebiegła spokojnie. Szczerze to nic mi się nie śniło. Otworzyłam oczy. Jesienną polanę spowijała dość gęsta mgła. Na trawach osiadła zimna rosa. ''Nie ma co wstawać, jeszcze zimno''- pomyślałam i przekręciłam się na drugi bok. Wtem kątem oka ujrzałam sarnę, która ewidentnie przed czymś spierniczała. Wzdrygnęłam się na myśl o wilku. Nastawiłam uszu. Nic się nie odezwało. Znów zamknęłam oczy. Wpół przytomna usłyszałam szelest i głos łamanych patyków. Pomyślałam, że to ten spierniczający przedtem zwierzaczek. Jednak po chwili poczułam obecność postaci. Przestraszyłam się jak nigdy jednak nie okazywałam żadnych oznak życia. Poczułam czyiś dotyk na swoim ciele. Jakby trącenie, szturchnięcie. Nie myśląc długo zamaszyście walnęłam kopytem porąbańca, który śmiał się do mnie zbliżyć. Dostał on na tyle mocno, że przez chwilę nie wiedział co się z nim dzieje. Upadł na przednie nogi. Był to bułany ogier mojego wzrostu. Warknęłam w jego stronę. Podniosłam do góry ogon i z gracją odeszłam z miejsca prychając. Niestety... mój pech chciał, że pośliznęłam się na mokrej trawie. Wtedy już nie mogłam tak dumnie odejść. Na moje szczęście ogier nadal był otumaniony. Zaczęłam gapić się na niego jak Bóg wie na co. Kiedy nieco się ocknął nasze oczy się spotkały. Zaśmiał się pod nosem. Chyba widział moją glebę. Spaliłam największego w życiu buraka... 


<Martelku??> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz