Po długiej, wybitnie powolnej chwili, dotarły do mnie jej ostatnie słowa:
- ...Pamiętasz coś? Cokolwiek?
Nie bez wahania skinąłem głową. Oczywiście, pamiętałem wszystko, lecz o którym "cokolwiek" mówimy. I - co ważniejsze - czy moja wizja "czegokolwiek" jest tym razem prawdziwa, czy też znowu tylko mnie się taka wydaje.
Nagle poczułem, jak coś próbuje wedrzeć się do mojego umysłu. W pierwszej chwili uznałem to nieprzyjemne uczucie za kolejny wytwór mojej udręczonej wyobraźni, lecz szybko zorientowałem się, że jest w tym ingerencja klaczy.
W jednej chwili zablokowałem swój umysł odcinając komukolwiek dostęp do niego.
- Nigdy więcej tego nie rób! - syknąłem.
Moja złość nie wynikała z faktu, że klacz próbowała zobaczyć moje myśli, a raczej z troski - wiedziałem, że jeśli jeszcze raz spróbuje to zrobić, może stać się jej krzywda. Właściwie dziwiło mnie, że nie nastąpiło to już teraz.
- Przepraszam...chciałam...po prostu nigdy więcej tego nie rób...- mruknęła.
- Moim żywiołem jest psychika, nic mi się nie stanie. - powiedziała niepewnie.
Przez parę długich chwil ciszy słyszałem oddech swój i klaczy, jej bicie serca, czułem na sobie jej pytające spojrzenie.
- Mój umysł to labirynt. Labirynt, do którego jeśli wejdzie, zagubi się na zawsze tak, jak ja. To, co w nim siedzi nikogo nie wypuszcza. Choćby Twój żywioł był wyćwiczony do perfekcji, nigdy więcej nie próbuj się tego podejmować.
Coś zakuło mnie w okolicy serca i na chwilę zamroczyło wzrok. Z trudem złapałem powietrze, zacisnąłem oczy i sapnąłem z wysiłku.
- Zostawię cię samego. Nasi medycy podali ci odpowiednie leki, powinieneś mieć spokój. Wrócę niedługo. - powiedziała spokojnie, lecz nie mogłem nie zobaczyć niepewności w jej oczach. To nie był strach, ani odraza. To był niepokój i widoczne wahanie.
Powoli kiwnąłem głową. Ledwie sylwetka klaczy zniknęła na zewnątrz, kiedy oblała mnie fala gorąca. Krew szumiąca w uszach zagłuszyła wszystko prócz złowieszczego śmiechu w mojej głowie.
----
Stałem w pokrytym śniegiem lesie. Gdzieś za mną krążyły wychudzone, czarne sylwetki o krwistoczerwonych oczach przepełnionych obłędem.- Muszę się kryć, muszę tu żyć...- wyszeptał ktoś za mną. Ten szept brzmiał jak gniecione suche jesienne liście. Był szyderczy i złośliwy, jakby chciał samym tonem zwieść swoją ofiarę, jakby próbował podśpiewywać do jakiejś melodii.
- Znam zapach snów, znam kroków rytm...- dodał drugi, nieco niższy głos.
- Znam oddech twój, czuje twój strrrach...- trzeci zdawał się powstrzymywać diaboliczny chichot.
Po moim kręgosłupie przeszedł zimny dreszcz. Słowa moich oprawców odbijały się echem po całym lesie, lecz nie słabły z czasem. Wręcz przeciwnie - zdawały się nasilać.
- Oddaliłeś się od ciepłych słów, od spokoju snów - wycharczał pierwszy głos wciąż jakby podśpiewując.
- Oddaliłeś się w lasy i w mrok, nie znasz tych stron...- dodał drugi.
- Nie skryje cię watahy dom, w tych stronach wilczy rządzi krąg!
Naprzeciwko mnie pojawiły się sylwetki wilków o złotych oczach. Z początku wyglądały jak normalne zwierzęta, jednak po chwili dostrzegłem ich prawdziwą postać: duchy.
Ich wychudzone ciała, sterczące kości i nierzeczywiste, jakby rozmazane futro utwierdziły mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z t y m i wilkami. Nie pamiętałem ich imion, lecz wiedziałem, że są to trzej wysłannicy śmierci.
Spojrzałem w ich puste z pozoru oczy. Nie chciałem tego robić, nie panowałem nad tym.
- Znam ton twych słów...
-...Znam twarzy rys...
- ...Znam zapach twój...- szeptały wciąż demony, aż las wypełnił sie tymi słowami.
- Muszę się kryć - mruknął nagle pierwszy, co powtórzyły dwa pozostałe.
- Nie wydaj mnie...- wyszeptał znowu, a jego oczy błysnęły złotym blaskiem.
- Nie sprzedaj! - warknęły dwa pozostałe.
Po tych słowach sylwetki zaczęły znikać.
- Nie skryje cię watahy dom, w tych stronach wilczy rządzi krąg! - odbijało się w mojej głowie głośno i natarczywie.
- Przestań! - krzyknąłem desperacko chcąc się ratować.
Zza wielkiej sosny naprzeciwko mnie wybiegł duch podobny do wilka. Jego oczy były krwistoczerwone, szalone i wbite wprost we mnie. Stanąłem dęba, a czas zaczął zwalniać.
Przezroczysta sylwetka zwierzęcia skoczyła i otworzyła potężne szczęki. Zarżałem ostro kiedy duch znikł zrównując się ze mną.
Moje ciało przeszedł gwałtowny ból, jak jad rozchodzący się po ciele. Upadłem nie mogąc znieść ciężaru własnego ciała. Zacząłem walczyć o każdy oddech. Moje oczy zamknęły się mimowolnie. Byłem pewien, że umarłem.
----
Łakomie wziąłem oddech jak po wynurzeniu się z długiego siedzenia pod wodą. Moja klatka piersiowa podniosła się, i po chwili wszystko wróciło do normy.
Zamknąłem oczy i biorąc szybkie, płytkie oddechy starałem się uspokoić.
Przed oczami stanęły mi sylwetki trzech wilków i ich słowa. Potrząsnąłem głową chcąc odpędzić je jak najdalej. Otworzyłem oczy i powoli uniosłem głowę.
Na dworze padał deszcz. Spokojnie, powoli, niczym śnieg w uśpionym lesie. Wziąłem głęboki oddech.
< Havanko, jeśli chcesz i masz pomysł to kończaj :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz