piątek, 2 października 2015

Od Castelana

 Wyjrzałem z niewielkiej groty, którą udało mi się znaleźć parę minut temu. Cieszyłem się, że wreszcie udało mi się znaleźć chociaż dach nad głową.
Drzewa uginały się pod wpływem wiatru, a z mojej długiej, poplątanej grzywy spływały strużki wody. Ech, znowu to samo...najpierw wielka susza, a teraz ulewy.
****
 Ze snu wyrwał mnie potężny grzmot. Zerwałem się na równe nogi i odruchowo spojrzałem na wyjście z jaskini. O ile dobrze widzę, zasłaniał je wielki, ciężki głaz. Bosko!
 - Ktoś tu jest?!
Odwróciłem się, lecz nikogo nie zobaczyłem. Czyżby mi się zdawało?
- Kim jesteś i co tu robisz?! - odskoczyłem jak oparzony gdy obok mnie wyrósł właściciel głosu.
- Hej, spokojnie, nic ci nie zrobię - zapewniłem.
 Klacz spojrzała na mnie z wyraźną kpiną, choć miałem wrażenie, że gdzieś w środku ma wątpliwości.
- Co tu robisz? - twardo ponowiła pytanie.
- Padało, byłem wycieńczony, jaskinia nie wyglądała na zamieszkaną, więc...
 Moja rozmówczyni spojrzała na wielki głaz zasłaniający wejście do groty, a następnie przeniosła wzrok - wściekły wzrok - na mnie.
- Ej, to nie moja wina! Samo...
- Samo spadło, tak? Wielki, parotonowy głaz sam spadł akurat na wejście do jaskini. - ironizowała.
 Niczym winne źrebie z głupią miną spuściłem wzrok, lecz po chwili przypomniało mi się, że przecież nic nie zrobiłem.
 - Ja go nie zrzuciłem. - utrzymywałem, a po chwili ciszy dodałem - zresztą sama przyznaj, po kiego grzyba miałbym się zamykać sam w pustej jaskini? Nie wiedziałem przecież, że ktoś jeszcze tu jest...
 Klacz pokręciła głową. W tych ciemnościach nie widziałem jej maści, a jedynie dwukolorową grzywę.
Wciąż obserwując mnie kątem oka weszła w głąb jaskini w miejsce, z którego z niewielkiego otworu w ścianie padało rozmazane światło księżyca i dochodził szum wiatru i deszczu. Spojrzała w górę jakby chciała ocenić sytuacje na zewnątrz.
 W bladej poświacie zobaczyłem jej twarz. Nie wyglądała na taką, która często się złości, więc chyba ostro wyprowadziłem ją z równowagi. W sumie, to nic dziwnego - nie chciałbym się obudzić w środku nocy w zamkniętej jaskini z obcym ogierem.
- Wygląda na to, że przez najbliższy czas jesteśmy na siebie skazani. Będzie padać przez parę dni, nie przesuniemy tego teraz. - mówiła łagodniej, choć wciąż była zła jak osa. - Idę teraz spać, nawet nie waż się do mnie zbliżać!
 Spojrzałem na nią z ukosa. Zaczynało mnie to irytować. Grzecznie się przywitałem, przedstawiłem - no dobra, nie przedstawiłem, ale mniejsza z tym - i nie miałem zamiaru nic jej robić, natomiast ona traktowała mnie jak najgorsze zagrożenie.
- Gdzieżbym śmiał....- wymamrotałem sarkastycznie, a jej mordercze spojrzenie wbite prosto we mnie dało mi do zrozumienia, że doskonale słyszała co powiedziałem.
 Klacz położyła się w spowitej cieniem części jaskini, ja też wróciłem na swoje miejsce. Wiedziałem, że nie śpi. Cały czas była czujna i co jakiś czas spoglądała w moim kierunku.
- Ja też nie jestem zadowolony z tej sytuacji! - fuknąłem chcąc się jakoś usprawiedliwić. Nie dopowiedziała. Z resztą nawet nie spodziewałem się odpowiedzi.
 Westchnąłem ciężko i zamknąłem oczy. To będzie ciężka noc...

< Havciu? :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz