środa, 30 listopada 2016

Od Qerido cd. Rossy

Siwek wraz z Rossą zniknęli mi z pola widzenia. Przez chwilę jeszcze patrzyłem za nimi, puki jakiś koń stojący z boku nie wskazał na mnie głową. Odwróciłem głowę w kierunku czwórki, stojącej po mojej prawicy. Nie mogłem przewidzieć co zrobią, ale domyślałem się, że dobrych zamiarów to oni nie mają. Jednak przez cały czas miałem przed oczami widok partnerki. Na szczęście oni nie wiedzieli kim była. Dla nich to obojętne. Myślą, że złapali przypadkowego przechodnia, który być może przez nieuwagę znalazł się poza granicą w nieodpowiednim momencie. A to była szansa, że nic jej się nie stanie. Jest silna i wierzę, że nie dadzą sobie z nią rady.
Tak czy inaczej, nie pozwolę sobie na pozostanie w miejscu i oczekiwanie. Nawet jeśli miałbym przegrać. Sprawa Rossy to sprawa ponad wszystkie.
Gdy tylko jeden z nich zrobił jeden ruch w moim kierunku, który wydał mi się co najmniej podejrzany, dostał silne uderzenie zaklęciem. Pogalopowałem zza drzewa, gdzie po raz ostatni widziałem gniadą klacz. Jednak tam napotkałem tylko dwóch ogierów. Cholera. Uciekła. Znaczy dobrze. Tylko jak ja mam to zrobić.
Odwróciłem się gwałtownie i przebiłem przez ścianę wrogów, uciekając w las i mając nadzieję, że Rossa zrobiła to samo. Wybierałem jak najtrudniejszą ścieżkę. Biegłem po ziemi, gdzie będą jak najmniej widoczne ślady. Zawsze mówiłem o tym mojej partnerce. Widocznie pamiętała, bo za każdym razem gdy patrzyłem w dół nie było widać najdrobniejszego odcisku kopyta czy wyrzuconej w powietrze grudki ziemi. Zresztą posiada swój instynkt.
W pewnym momencie zobaczyłem ją z daleka. Moim dylematem było czy krzyknąć do niej po imieniu czy też spróbować dogonić. Jednak klacz odwróciła się do tyłu, tym samym zauważając moją sylwetkę. A przynajmniej tak mi się wydawało, bowiem moja kara sierść zlewała się z cieniem rzucanym przez drzewa. Chciałem podbiec, lecz w tym samym momencie oberwałem z całej siły w głowę i zatoczyłem się, upadając na zimną ziemię.

Rossa?

Od Rossy - C.D Qerida

Stałam tuż przy siwym ogierze, który dokładnie wpatrywał się w resztę ze stada. Spoglądałam w kierunku partnera, nie wiedząc, co powinnam uczynić. Wiedziałam tylko jedno, jeśli będę chciała odejść od niego chociażby na kilka kroków, dobrze to się nie może skończyć.
W sumie, nie wiedziałem kiedy znalazłam się w miejscu, w którym teraz stoję. To się stało tak niespodziewanie. Owszem, nie mam takiego stanowiska jak Qerido. Było ono całkiem inne – byłam strażniczką. Doskonale zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji w jakiej się znalazłam. To, że narażałam samą siebie, to było nic w porównaniu do narażania innych członków stada. Leniwie pokręciłam głową, zaczynając kopytem kopać w ziemi, a raczej coś na niej skrobać. Były to bliżej nieokreślone wzory, których nie byłam w stanie odgadnąć. Jedna wielka niewiadoma.
Uniosłam wzrok na „towarzystwo” w jakim się znajdowałam. A mogłam nie iść w tym kierunku, a całkowicie gdzie indziej, tak jak mi wskazali inni, ale nie. Musiałam iść właśnie tutaj i jest, jak jest. Cicho prychnęłam, zwracając na siebie uwagę osobnika stojącego tuż przy mnie. Nic jednak nie powiedział, a gestem głowy wskazał na ciemniejszą część, gdzie nie chciałam ruszyć. Nie zareagowałam na to, co uczynił, kiedy tylko szturchnął mnie o wiele mocniej. Niestety, ale już po chwili zostałam wręcz zmuszona tam ruszyć. Odwracałam się, aby móc patrzeć na Qerida i całą resztę.

Trzeba było trzymać się całkiem innego kierunku.

Przeszło przez moją myśl, na co pokręciłam zrezygnowana głową. Nie miałam zamiaru się śpieszyć. Całkowicie podobnie było z nim. Szedł tuż za mną, jakby wiedział, że mam zamiar zniknąć mu z pola widzenia.

Przecież jest jeszcze droga przede mną i skróty, więc… Czemu nie?

I nim się „towarzysz” zorientował, ja zerwałam się do biegu, aby móc wrócić tam, gdzie chciałam – do stada, do Qerida. Niestety, wszystko było pisane inaczej, bo nim się zorientowałam, wpadłam na większego ogiera, którym nie okazał się mój partner. Zrobiłam kilka kroków w tył, gdzie napotkałam przeszkodzę – drzewo. Oh losie, ale Ty mnie nienawidzisz. Wszystko robisz na przekrój mojej osobie. Cóż za zabawa.
Patrzyłam przez chwilę sylwetkę nieznajomego, aż w końcu ten zrobił kilka kroków naprzód. Wiedziałam, że powinnam uciec stamtąd najszybciej, jak się dało, co miałam zamiar ponowić, ale tym razem wybierając lepszą opcję niż bieg przed siebie. Dlatego też odsunęłam się w bok, wybiegając naprzód. Nie biegłam tak, jak wtedy przez kilkanaście sekund. Tym razem wybrałam opcję ciągłej zmiany kierunków. Wymijałam wszystko, co znajdowało się na drodze. Kierowałam się tak, aby tym razem tak łatwo nie dać się złapać, co nie będzie łatwe, bo nie wiedziałam, gdzie się dokładnie znajdowałam. Ciemność to było jedyne, co widziałam. Nic poza tym.


Qerido? ^^

wtorek, 29 listopada 2016

Od Qerido do Rossy

Zatrzymałem się przed ogromnym dębem, rosnącym w tej części lasu i górującym nad wszystkimi drzewami. Obejrzałem się za siebie. Tereny stada były tak daleko. Nie miałem żadnych szans ucieczki gdyby mnie zauważyli. Znikąd pomocy, jedynie mogłem polegać na swoim instynkcie i doświadczeniu. Byłem szpiegiem od trzech lat i nigdy nie zdarzyła mi się poważna usterka w pracy. Uważałem ostrożność za podstawę, jednak teraz odczuwałem niezwykłą chęć zbliżenia się do przeciwnika choć odrobinę. Jakby nieznana siła popychała mnie do przodu konkurując z zdrowym rozsądkiem, który stanowczo zaprzeczał.
Pod moimi nogami zaplątał się South, który spowodował miłe uczucie ciepła, lecz tylko chwilowe. Bo po chwili uniósł się w górę, powodując poruszenie się liści.
Bacznie obserwowałem każdy ruch skarego ogiera, który niezwykle czujnie pracował nad czymś widocznie pilnym dla swojego dowódcy. Havana ucieszy się z takiego wywiadu.
Za pomocą żywiołu, bezszelestnie dostałem się na drugą stronę aby bardziej widzieć poczynania obserwowanego. W tym samym momencie usłyszałem głos za sobą.
-Qerido... wracaj, natychmiast- Contesimo zrobił krok do tyłu, wskazując Royal`owi drogę wycofania.
-Chwila, daj mi chwilę- szepnąłem, robiąc kolejne kroki do przodu.
-Zbliżają się, nie zdążysz- gniadosz odwrócił się, wypatrując uważnie.
-Idźcie na skraj lasu. Dołączę do was...
-Nie ma mowy- ogier przerwał mi, lecz w tym samym momencie Royal dał sygnał odwrotu.
Wykorzystałem sytuację i odszedłem od znajomych, znikając tym samym z ich pola widzenia.
Do skarego podeszło kilka koni z tym samym lub bardzo podobnym znakiem na prawej łopatce. Zaczęli o czymś rozmawiać. To sprawiło, że rozsądek przegrał z ciekawością. Zbliżyłem się i to był mój błąd. Pierwszy raz popełniłem takie głupstwo w całej karierze. Co się z tobą dzieje Qerido?
Konie uniosły głowę, a obok mnie w jednej chwili pojawił się jeden z nich. Zrobiłem kilka kroków do tyłu. Nie opłacało mi się rzucać żadnych mocy, ponieważ nie zdążyłbym uciec. A w walce nie miałem szans. Inni szpiedzy byli daleko.
Zebrałem siły i ruszyłem galopem.
Słyszałem jak kopyta uderzają ciężko za mną o ziemię. Musiałem dobiec do granicy terenów, gdzie oni nie mają prawa się zbliżyć, a tym bardziej przekroczyć. Przynajmniej mam taką nadzieję.
-Qerido!- usłyszałem znajomy krzyk.
Moje kopyta zaryły w ziemię. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Rossę.
-Uciekaj!- krzyknąłem, lecz w tym samym momencie zobaczyłem jak siwy ogier pojawia się obok niej. Na jego pysku nie wyrysował się żaden wyraz. Mina była kamienna, jakby groziła mi. Spojrzałem mu głęboko w oczy, gdy wraz z moją partnerką podszedł o kilka kroków bliżej. Pozostali już dobiegli i stanęli po mojej prawej. Kątem oka widziałem, że było ich około czterech, bardzo możliwe że piąty był za mną. Dodając jeszcze siwka, razem sześciu. Uniosłem wyżej głowę, dając tym samym znak, że nie ruszę się z miejsca.
Do cholery. Co Rossa tu robi? Powinna być na terenach stada, a nie tutaj! Czemu inni szpiedzy jej nie powiedzieli!?

Rossa?
A tak miałam ochotę napisać :3

Od Donatella CD. Avatari

Codziennie przychodziłem i sprawdzałem stan klaczy oraz pilnowałem, aby brała leki, które kazali jej brać. Po dwóch tygodniach wszystko wróciło do normy! A ja zacząłem szkolić Avatari. Uczyłem ją jak się ukrywać w każdy otoczeniu. Ja wtopić się otoczenie tak, by być kompletnie niewidocznym dla innych. Jak chodzić by nikt nie słyszał żadnego wydawanego przez siebie dźwięku... Później uczyłem ja walki. Kopnięć z wyskoku, unikanie ataków, przewidywanie ich! Pracowałem też nad jej szybkością i siłą. Zwinna była, więc nie trzeba było jej specjalnie w tym szkolić. co mnie zdziwiło, Avatari była bardzo pojętna! Bardzo szybko się uczyła i szczerze mówiąc, to nawet ja tak szybko się nie uczyłem walki, obrony i technik skradania czy też szpiegowania jak ona! Co prawda klacz z początku bardzo narzekała i była bardzo obolała po każdym treningu...
Czasami myślałem że za bardzo ja przyciskałem lecz później zdałem sobie sprawę, że nie mogę jej folgować, gdyż inaczej jej ciało się nie zahartuje i będzie narażona na niebezpieczeństwo! A na to pozwolić nie mogłem! Trenowaliśmy z dala od terenów stada, w miejscu które znałem tylko ja! To było miejsce, w którym znajdowała się moja osobista świątynia! Moje własne "Dojo". Tam ja szkoliłem i uczyłem. Razem medytowaliśmy, by uspokoić swą duszę i wspólnie trenowaliśmy, aż w końcu Awatari ukończyła cały trening! co prawda nadal musiała ćwiczyć, żeby nie wyjść z wprawy ale była po kilku miesiącach pełnoprawną ninja klaczą!
Właśnie medytowałem, razem z klaczą w świętym miejscy odpoczynku.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/84/7f/1c/847f1cfd29eb336da16e2f894c4fea72.jpg 
Tutaj medytowaliśmy i jednocześnie braliśmy kąpiele po ciężkich treningach, aby zregenerować mięśnie oraz nadwątlone siły. Gdy skończyliśmy medytacje, wstałem powoli i odezwałem się do Avatari.
- Avatari? - zacząłem - Od dzisiaj jesteś pełnoprawną wojowniczką ninja z klanu Joshida! Tak, jak ja! - powiedziałem dumnie - postępuj honorowo i serdeczne gratulacje! Niedługo teleportujemy sie z powrotem do stada!

< Avatari? >

poniedziałek, 28 listopada 2016

Od Shiro - do ...

Cóż za piękne miejsce! - pomyślałam na widok zimowego krajobrazu nieznanego mi miejsca. Pełna radości wbiegłam do lasu pełnego śniegu i strzeliłam radosnego baranka. Jak ja kocham zimę!
 Moja jasna sierść doskonale zlewała się z otoczeniem, co nieco mnie uspokajało - nie ma szans, aby ktoś mnie tu znalazł.
 Ta myśl sprawiła, że na chwilę się zatrzymałam i mimowolnie rozejrzałam. Strach znowu wrócił. Znowu bałam się, że ktoś tu jest, że mnie znajdą...nawet tu...
 I nagle, gdy już skłonna byłam uwierzyć, że to tylko strach i wytwór mojej wyobraźni, niedaleko mnie z gałęzi młodego jesionu spadł śnieg. Chwilę potem zaskrzypiał pod czyimś ciężarem.
 Zamarłam.
- Kto tu jest!? - krzyknęłam, starając się, aby mój głos się nie załamał. Nie może wiedzieć, że się boję. - Czego chcesz!?
 Napięłam wszystkie mięśnie, gotowa do ataku i szybkiej ucieczki. Znowu opanował mnie ten sam strach...

< Ktoś? >

Od Avatarii - CD H. Donatello

Wizyta klaczy przyniosła wiele bólu ze sobą oraz wspomnień. Nie wiedziałam co mnie bardziej bolało śmierć brata czy może jego ostatnie słowa.
Tak łatwo można mnie zranić,tak łatwo doprowadzić do łez.
Dobrze,ze Donatello był przy mnie wygonił Sakurę i usiłował podnieść mnie na duchu. Moja niska samoocena,brak wiary siebie i to ze byłam psychicznie wykończona to była bariera,przeszkoda coś czego ani nie przeskoczę ani nie ominę ale tez jak na razie nie pokonam. Ogier jednak nie zamierzał tego tak zostawiać. Był dla mnie największym wsparciem,był moim przyjaciele, był aniołem stróżem.
-- Avatari… Jak wyzdrowiejesz, zacznę Cię szkolić na wojowniczkę ninja, tak jak mnie wyszkolono...W razie czego, gdyby nie było mnie w pobliżu Ciebie, a Tobie by groziło jakieś niebezpieczeństwo, to będziesz umiała się obronić… Nauczę Cię wszystkiego czego sam nauczyłem się przez lata!
Uniosłam głowę patrząc na niego,dlaczego on tak się poświecą dla mnie. Swój wolny czas chce ,marnować na kogoś takiego jak ja.
-Dziękuje Ci .. ale
-Nie nie jest to kłopot-Ogier uprzedził mnie zanim zdążyłam to powiedzieć
-Proszę już nie płacz nie lubię oglądać Cię w takim stanie.
Skinęłam głowa po czym zahamowałam łzy aby dojść do siebie.
Resta mojego dnia polegała na skubaniu trawy spacerku, i pójściu spać.
Kolejnego dnia miksturki a potem znowu skubanie trawy. Usłyszałam tupot kopyt podniosłam głowę
-Jak się czujesz ?
-Znacznie lepiej

<Donatello,brak weny totalny>

niedziela, 27 listopada 2016

Od Rossy

Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, wszystko przemijało… Bardzo szybko. Nie sądziłam, że już tyle czasu minęło od momentu, kiedy tutaj przybyłam. Nie wiedziałam, co mam myśleć o tym wszystkim, co dzieje się na tutejszych terenach. Nowi członkowie, nowe znajomości, czy jakoś tak, no nie? Cieszyłam się, że stado się rozrasta. To ma dobry wpływ na nas wszystkich. Można było poznać wiele typów osobowości, ale nie tylko. Wiele atutów się dzieje, a tym samym ma dobry wpływ na przyszłość tego miejsca.
Dzisiaj obudziłam się dosyć wcześnie, jak to na mnie bywało. Ostatnimi czasy ciągle bywam poza miejscem, w którym dane jest mi mieszkać. Moje noce polegają na tym, czego dotyczy moje stanowisko, ewentualnie nie mam zamiaru wracać do jaskini, gdyż nocne przechadzki wydają się o wiele ciekawsze, a Qerido, wątpię, aby cały czas chciał to robić, kiedy jest dopiero co wybudzany, w dodatku w środku nocy. Tym samym doprowadziłam do tego, że coraz mniej czasu spędzam z partnerem. Mam jednakże cichą nadzieję, iż nie ma mi tego za złe. Ai. Powinnam z nim o tym porozmawiać, ale to później. Czyli wtedy, gdy go spotkam, co trudne nie jest do uczynienia.
Cicho westchnęłam, powoli podnosząc się z ziemi, na której spałam. Oczywiście dzisiejszej nocy wróciłam do wspólnej jaskini, mojej i ukochanego. Spoglądałam na wszystko, co tutaj się znajdowało, i szczerze mogłam przyznać - mało tutaj się zmieniło. Nie wiedziałam tylko, gdzie wywiało ciemnego ogiera, z którym dane było mi tu mieszkać. Może kłusuje po polach. Choć pewności nie mam, ale z doświadczenia wiem, że uwielbia to robić. Nie można zapominać, że jest on dużym źrebakiem, bądź co bądź, ale pod tym względem nie da się go zmienić. Nawet jeśli by się próbowało, to się nie uda.
Opuściłam miejsce, kierując się na krótki spacer. Nigdzie mi się nie śpieszyło, jedynie szłam przed siebie. Tereny znałam, więc czego miałam się obawiać? Zgubić się nie zgubię. Strachu nie mam, aby w samotności chodzić po miejscach, które znałam już bardzo dobrze. Patrzyłam na ziemię, po której stąpałam, jednak już po chwili uniosłam głowę ku górze. Nie chciałam na nikogo wpaść, ani na drzewo. Niestety, ale u mnie często takie zjawisko się przejawiało, co do najmilszych w świecie nie należało. W pewnym momencie dotarłam nad wodę, gdzie było pełno członków stada. Tym samym uśmiechnęłam się, widząc wśród nich wszystkich - źrebaki. Ah. Sama chciałabym zostać matką, co w najbliższym czasie pewnie się nie stanie.
Podeszłam nieco bliżej, chcąc znaleźć się tuż przy samym źródle, dzięki któremu można było się napoić. Niestety, ta chwila jak szybko nadeszła, tak szybko odeszła, gdyż zostałam pchnięta w bok, prawie upadając na ziemię, czego uniknęłam w ostatniej chwili. Cicho mruknęłam, obdarowując nieznanego mi członka stada wzrokiem, którym zapewne bym udusiła, gdybym tylko miała jak, a nie mam takowej możliwości.


Ktokolwiek?

piątek, 25 listopada 2016

Od Hazarda cd. Noaide

Nie wiedziałem kto to, a jego sierść zmyła się z otaczającą nas ciemną korą drzew. Las jakby automatycznie pociemniał, sprawiając, że jego sylwetka wkrótce była ledwo co zarysowana. Jedyne co mi pomogło to ruch wody. Jego ciężkie kopyta uderzały o namokniętą ziemię. W pewnym momencie spytałem sam siebie czy go znam. Jednak trudno mi było na chwilą obecną to stwierdzić. Jako wypatrujący doskonale wiedziałem jak łapać nieproszonych gości. A ten nie dość, że był intruzem to w dodatku jedynym podejrzanym o napaść na mnie. I nie licząc tego, szpiegował nas.
Czy miałem jakiś plan? Oczywiście. Jak na chwilę czasu, w którym ścigałem ogiera był całkiem rozbudowany. Chciałem sam wyjaśnić sobie sprawę z tym typem. Nie zwracając uwagi na konieczność informowania o obecności obcego innych. Tylko co z Noaide?
W pewnym momencie stanąłem twardo na ziemi, zagradzając kasztanowi drogę. Jego długa, gęsta grzywa zasłoniła oczy. Tuż za nim stanęła Noaide. Z samego początku chciałem się odezwać, lecz poznając spojrzenie, które samo mówiło za siebie, że jakiekolwiek rozmowy pokojowe nie będą przyjęte ani nawet rozpatrzone.
Usłyszałem tylko głos Noaide, która wypowiada niezrozumiałe słowa i ciche przekleństwo dobywające się z pyska ogiera. Nie spodziewałem się tak szybkiego ataku z jego strony, aczkolwiek widocznie to co zrobiła klacz pomogło mi nie tylko się obronić, ale i zadać cios. Na moje szczęście teren był idealny aby użyć swoich umiejętności magicznych, których i tak nie używałem. Ostatnio przestałem ćwiczyć, dlatego mój kontratak nie był na tyle silny aby powalić wroga na ziemię, który pomimo spowolnienia był silniejszy, a przynajmniej jego moce. Refleks uratował mnie przed jego natarciem, które było silniejsze od poprzedniego. Cokolwiek zrobiła Noaide, niech lepiej zrobi jeszcze raz.
-Odlicz do trzech, powoli!- krzyknąłem do klaczy i zbliżyłem się do przeciwnika.
Miałem ogromny dylemat aby użyć swoich mocy, które wyciągają ze mnie tyle energii. Chciałem zaatakować w tradycjonalny sposób, lecz ogier nie pozwalał na podejście do siebie w odległości nie większej niż trzy konie.
Moją strategią było spychanie konia coraz bardziej do wody, bowiem tam będę miał największe szanse.
~Dwa...~ słyszałem cichy szept Noaide, która tylko czekała aż upłynie wyznaczony przeze mnie czas.
Po jakimś czasie koń całkiem przypadkiem wpadł do sporego bagna. To był mój moment.
-Zaklęcie trwałości! Już!- zwróciłem się do klaczy i sam sprawiłem, że woda zmieniła swój stan skupienia. Miałem tylko nadzieję, że ona sprawi aby lód nie zniknął wraz z przerwaniem mojej mocy. To była jedyna szansa aby go utrzymać w tej samej pozycji i nie pozwolić na ucieczkę.

Noaide?

Od Qerido cd. Rizetsu

Nie spodziewałem się, że Rossa zacznie mnie szukać. Zazwyczaj to ona czekała na mnie aż ja ją znajdę. Rzadko, a nawet wcale nie było na odwrót.
Widać było po Rizetsu, że delikatnie się speszyła. Spuściła na chwilę wzrok i delikatnie się uśmiechnęła dla niepoznaki, kątem oka przyglądając się Rossie, która początkowo nie zauważyła obok stojącej siwej.
-Rossa, to jest Rizetsu, nowa członkini stada- przedstawiłem klacz, która automatycznie podeszła bliżej i ukłoniła głowę delikatnie.
-Miło mi- odparła, witając się.
-Rizetsu, to Rossa.
-Parternka Qerida- wtrąciła klacz, również witając się uprzejmie.
-Myślałem, że pójdziesz coś zjeść- zwróciłem się do partnerki- Zaskoczyłaś nas.
-I byłam. Wstałam, a po tobie ani słychu ani widu. Postanowiłam cię poszukać i jak widać znalazłeś sobie zajęcie. Podobają ci się tereny?- Rossa skierowała spojrzenie na Rizetsu.
-Tak, są piękne, chociaż widziałam tylko kilka poszczególnych- odpowiedziała, nadal lekko speszona.
-Zamierzałem ją oprowadzić. Głupio było mi ją zostawić, zresztą... to byłoby niegrzeczne- posłałem jej ciepły uśmiech.

Rizetsu?

Scolle odchodzi

Pożegnajmy Scolle, która postanowiła opuścić nasze grono.

Imię: Scolle
Powód: decyzja właściciela

czwartek, 24 listopada 2016

Od Akisa - Cd. Rous

Patrzyłem na klaczkę, która wyraźnie traciła siły. To miejsce wysysało z niej energię. Nie miałem pojęcia co mogę zrobić. Najprościej byłoby opuścić to miejsce.
- Rous, idźmy stąd  - mówię do niej. Wygląda jakby wrosła w ziemię. Kręci głową i bezgłośnie porusza pyskiem przekazując mi ,,Nie mogę".
Ciągle jeszcze mam w głowie to co mi powiedziała. Jej ojciec zginął z powodu ognia. Mój zaś był potworem i zazwyczaj skazywał ofiary na śmierć w płomieniach. Jej chciał żyć i chronić rodzinę, mój zaś nie powinien i rodzinę najchętniej by zabił. Cud, że ja żyję.
Popycham ją delikatnie. Ona musi stąd iść.  Boi się. Muszę ją uchronić. Nie potrafię patrzeć na cierpienie innych. Nie jestem jak mój ojciec.
- Musimy stąd iść. - rzucam  - To miejsce źle na Ciebie działa, Rous. - dodaję jeszcze

Rous?

środa, 23 listopada 2016

Od Kity Homasza- c.d. Noaide

Milczałem prze krótką chwilę, rozmyślając nad jej słowami, po czym stwierdziłem:
-Ty też nie jesteś stąd, prawda?
-Po czym udało Ci się to wywnioskować?- spytała wyraźnie zdziwiona.
-Melodia i sama wymowa Twego imienia wskazuje raczej na jakieś północne tereny.- wyjaśniłem.
-Masz słuszność, urodziłam się bowiem w Norwegii, a moja godność oznacza w dosłownym tłumaczeniu Tę, która wie.
-Zapewne jesteś, więc szamanką, zgadłem?
-Owszem i to po raz drugi.- odparła wyraźnie nie mogąc ukryć podziwu.
-Teraz chyba ja powinienem wyjaśnić Ci znaczenie mojego.- oświadczyłem.- Kita Homasz to w języku Komanczów Dwa Pióra.
-Czyli byłeś indiańskim wierzchowcem...
-Zgadza się.- potwierdziłem i dorzuciłem z dumą.- I to samego syna wodza.
-Musiałeś, więc być szanowany. Co, więc Cię tu sprowadziło?
-Śmierć mego pana.
-A czy czasem po tym wydarzeniu nie powinieneś zostać u boku jego plemienia?
-Pewnie by tak było, ale nim wyzionął ducha zdołał jeszcze zwrócić mi wolność.
-Czyli ogólnie rzecz biorąc tylko przypadek sprawił, że teraz jesteś tutaj...- podsumowała.
-I dużo szczęścia w nieszczęściu.
-Co masz na myśli?
-To, że, gdybym został wśród Czerwonoskórych pewnie teraz nie słyszałbym duchów wszystkich napotkanych istot...-odparłem tajemniczo.
-Z pewnością nie jest aż tak źle. W końcu nie może się to tyczyć także dusz żyjących zwierząt, ludzi i roślin...
-Kiedy tak jest! To właśnie moja zapłata za zmartwychwstanie w ciele uzdolnionego magicznie ogiera...
-W takim razie masz jeszcze gorzej od mnie. Do mnie przychodzą tylko czasami zmarli.
-Od nich można się z czasem uwolnić, jeśli tylko dasz im wystarczająco dużo razy do zrozumienia, iż nie jesteś przepustką do tego świata. Zdecydowanie gorzej ta kwestia przedstawia się z tymi wciąż pełnymi energii.

<Noaide?>

Od Vendeli von Meteorite- c.d. Odium

-Właściwie od dłuższego czasu mam ich miliony, ale uważam, że najlepszym imieniem byłoby Kasjopea.
-Tak jak tej mitologicznej królowej Etiopii?
-Owszem, a także pewnej rośliny z rodziny wrzosowatych.
-Na pewno będzie tak samo piękna jak jej imienniczka...
-Też mam taką nadzieję, ale wolałabym, żeby nie była z tego powodu równie dumna.
-Jeśli tylko uda nam się ją dobrze wychować z pewnością tak się nie stanie.- stwierdził i mocno mnie przytulił.

***

Po kilkunastu następnych tygodniach, gdy mdłości i zawroty głowy nawiedzały mnie coraz rzadziej, zdecydowałam się poinformować mego ukochanego, że upragniona przez nas chwila chyba właśnie nadeszła.
-Jesteś pewna?- spytał lekko zdenerwowany.
-Owszem, a zresztą sam zobacz.- to mówiąc, ujęłam go za kopyto i delikatnie ułożyłam je na swoim brzuchu.
-Rzeczywiście, nawet ja czuję je bardzo wyraźnie.
-To może byłbyś tak miły i sprowadził tu którąś z szamanek lub medyczek?- poprosiłam.
-A nie lepiej będzie, jeśli tu zostanę?
-Nie, ponieważ sama nie odbiorę własnego porodu.- zaśmiałam się z trudem.
-W takim razie już pędzę.- to powiedziawszy wypadł jak strzała z jaskini, a ja zaczęłam się modlić, aby w tym ferworze nie zrobił sobie jakiejś krzywdy, wpadając na coś.

***

W końcu po około pół godzinie przybył z powrotem w towarzystwie Sakury, która zobaczywszy, iż oddycham ciężko leżąc pod ścianą, oświadczyła:
-Chyba przybyłam w ostatnim momencie.
-Nie sądzę, ale...-zaczęłam, lecz nagły skurcz zmusił mnie do milczenia.
-To Twój pierwszy poród, prawda?- spytała, podchodząc do mnie.
W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową i przymknąwszy oczy, uśmiechnęłam się dzielnie.
-Nie masz się czego obawiać, bo jestem tu po to, aby wszystko poszło sprawnie i szybko.- rzuciła oklepaną formułkę, którą należało stosować zawsze w podobnej sytuacji.- A teraz się skup na wyprowadzeniu maluszka na świat.

***

Po kilku minutach u mojego boku leżała już mała biała klacz w brązowe kropki, która była jakaś dziwnie cicha.
-Czy ona nie powinna czasem... wydać pierwszego rżenia?- zaniepokoiłam się.
-Teoretycznie tak, ale nie wydaje mi się, aby jego brak był w tym przypadku spowodowany tym, że nie przeżyła porodu, gdyż jak widzisz, jej klatka piersiowa unosi się normalnie.
-Chcesz powiedzieć, ze nasza mała Kasjopea jest niemową?- upewniłam się.
-Najprawdopodobniej, ale dokładniejsze badania będzie można zrobić dopiero...
-Za parę tygodni.- dokończyłam za nią.
-Zgadza się, a teraz lepiej zostawię Was już samych. Do zobaczenia.
-Bardzo dziękujemy.

<Odium?>

wtorek, 22 listopada 2016

od Noaide CD Kity Homasza

By dostać się na moje bagna musiałam, przejść przez wodospad dusz, za którym nie przepadałam. Spokojne i miłe miejsce, dobre na przemyślenia. Nie zaprzeczam. Ale wiadomo jednak, że jest to miejsce pobytu błąkających się dusz na całe moje szczęście, pozytywnych. A na moje nieszczęście rozpoznających mnie jako Widzącą. Wyczuwały mnie, kłębiły i szeptały, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wiedząc, że kusi ich moja obecność, byłam przygaszona i smutna.
"Przemijające życie jest naszą największą bolączką" - pomyślałam, przyspieszając kroku chcąc jak najszybciej uwolnić się od tej atmosfery i nie dawać widmom złudnych nadziei. Przez moje zdezorientowanie nie zauważyłam zbliżającego się do mnie konia, który wpadła na mnie kiedy byłam pogrążona w myślach. Udało mi się szybko złapać równowagę i nie wpaść do wody. Osoba, której najpierw na pysku malowało się zdziwienie szybko się otrząsnęła a po chwili powiedziała
-Przepraszam, nie zauważyłem Cię.- po czym szybko dodał - Na imię mi Kita Homasz i przybyłem tu z Kolorado w celu odnalezienia stada, do którego mógłbym się przyłączyć.
Pierwsze co zwróciło moją uwagę było jego imię, nie byłam znawczynią innych plemion a tym bardziej z Kolorado, ale widocznie miało ono coś z nimi wspólnego, charakterystyczna była też jego budowa. Przez chwilę stałam dalej osłupiała wpatrując się w ogiera , ale szybko się opanowałam widząc oczekiwanie na pysku Kity.
- Więc moim zdaniem dotarłeś w dobre miejsce, choć to wszystko zależy od alfy - powiedziałam beznamiętnie, nadal będąc z lekka zdezorientowaną, a to wszystko przez ten głupi wodospad.
Ogier jak by się ożywił i odpowiedział rozentuzjazmowany lekko podrygując na nogach
- Tak?! Super. Ale myślisz, ze nie będzie miała nic przeciwko? Wiesz szukam jakiegoś stada od bardzo dawna - po tych słowach zmarkotniał i spoważniał, zatrzymując się - cóż myślisz, że możesz mnie do niej zaprowadzić?
Głupie duchy! Prze moje stanie w jednym miejscu zgromadziło się ich jeszcze więcej, a na głowę zwalił mi się jeszcze ten indiański ogier, którego na prawdę z całych sił starałam się słuchać. Widząc okazję na szybki sposób pozbycia się chociaż jednego problemu powiedziałam do Kity.
- Mogła bym cie zaprowadzić - szepty były coraz bliżej, a Homasz zaczął patrzeć na mnie ciekawskim wzrokiem - i tak mam po drodze do mojej jaskini, choć za mną.
Po tych słowach szybko odwróciłam się w stronę ścieżki prowadzącej do miejsca centralnego w stadzie. Za sobą słyszałam lekki chód konia, podążającego za mną. Po kilku krokach Kita zrównał się ze mną i zaczepił
- Mogę wiedzieć jak ci na imię? Chciał bym jednak zwracać się do ciebie po imieniu. A i jeszcze na prawdę sądzisz, że alfa będzie miała coś przeciwko? - stwierdził z lekka podekscytowany, widać naprawdę cieszy się z perspektywy dołączenia.
Parsknęłam, przeklinając w duchu mój pech do znajdowanie się w złym miejscu o złej porze. Byłam na niego skazana. Ale cóż przecież, stado powinno się rozrastać a głupim zachowaniem nic nie zyskam.
- Noaide - parsknęłam chłodno - A co do alfy, nie bój się nie powinna mieć nic przeciwko

< Kita Homasz? Nie wiem czy odmieniłam dobrze twoje imię.>

Vendela się oźrebiła

Witamy na świecie nowe maleństwo. Życzymy rodzicom jak i Kasjopei szczęścia :3

Imię: Kasjopea von Meteorite
(Kasjopea) 
Płeć: klacz 

poniedziałek, 21 listopada 2016

Od Kity Homasza

Chyba należałoby zacząć od tego, że jako jednej z nielicznych istot było mi dane przeżyć dwa życia, w tym jedno które zacząłem całkiem niedawno, dzięki pomocy pewnej starej szamanki. Ale zapewne większość z Was chciałaby dowiedzieć się jak do tego doszło...? Aby odpowiedzieć na to pytanie muszę wraz z Wami cofnąć się w czasie aż do dnia moich pierwszych narodzin, które nastąpiły prawie szesnaście lat temu w jednej z małych wiosek Komanczów na terenie amerykańskiego stanu Kolorado. Jako, że od pierwszych chwil wykazywałem się wielką krzepą i siłą, natychmiast przypisano mnie synowi wodza, który, gdy tylko dorosłem, zaczął zabierać mnie na wszelkie wyprawy. Podczas jednej z nich został zestrzelony z mego grzbietu przez wojownika z wrogiego plemienia. Nim jednak wyzionął ducha, zwrócił mi wolność. Nie mając innego wyjścia, wyruszyłem na poszukiwanie nowego miejsca do życia. Nim jednak udało mi się je odnaleźć, zostałem otruty. I tu właśnie dochodzimy do momentu, w którym pojawiła się wspominana już szamanka. To tylko dzięki niej jestem nadal wśród żywych, ponieważ to właśnie ona za pomocą zaklęć i licznych ziół wyrwała mnie z objęć śmierci i nadała mej duszy nowy kształt tym razem w ciele obdarzonego magicznym mocami ogiera. Tak przemieniony mogłem wyruszyć w dalszą drogę, co też natychmiast uczyniłem.
***
Po siedmiu latach od tego wydarzenia dotarłem wreszcie do wielkiego, krystalicznie czystego wodospadu, którego woda spływała z wielkim szumem po skałach, zagłuszając prawie wszystko, co znajdowało się wokół, przez co nawet ucho indiańskiego wierzchowca, którym przecież byłem miało problem z rozróżnieniem pozostałych dźwięków. Właśnie z tego powodu o mało co nie wpadłem na bardzo jasną, smukłą klacz. Dosłownie w ostatnim momencie udało mi się zahamować, ale i tak opryskałem ją kroplami wody, które wytrysnęły spod moich kopyt.
-Przepraszam, nie zauważyłem Cię.- rzuciłem natychmiast i dodałem.- Na imię mi Kita Homasz i przybyłem tu z Kolorado w celu odnalezienia stada, do którego mógłbym się przyłączyć.

<Noaide?>

Nowa klacz - Shiro!

Witamy wśród nas nową klacz - Shiro! c:

 https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/fb/bb/56/fbbb5653bc559bcbdd9bfef9023f3d69.jpg
Imię: Shiro
Wiek: 5,5 roku
Stanowisko: nauczycielka walki, obrony, żywiołu

Od Lucario - CD H. Sakury

Klacz zaprosiła mnie na chwilę do swojej jaskini. Kiedy rozpaliła ognisko, oboje położyliśmy się obok niego i przez chwilę cieszyliśmy bijącym z płomieni ciepłem.
- Szkoda, że jesień już się kończy - westchnąłem ni to do siebie ni do niej.
- Szkoda? - spytała klacz.
 Kiwnąłem głową i skierowałem wzrok prosto w ogień.
- Nie wiem jak ty, ale ja bardzo ją lubię. Co prawda nie tak bardzo jak wiosnę, ale zdecydowanie bardziej niż zimę - jak dla mnie śnieg mógłby leżeć maksymalnie tydzień. - uśmiechnąłem się i poczułem zimny dreszcz - tak, zdecydowanie wolę, gdy jest ciepło. No i kolory - latem, wiosną, jesienią ich nie brakuje, podczas gdy zimą można spodziewać się najwyżej trzech kolorów. A kiedy stopnieje śnieg - masakra! Wszędzie błoto...
- Jesienią też go przecież nie brakuje - zwróciła uwagę Sakura.
- Masz racje - kiwnąłem głową - ale to co innego.
- Inne błoto? - kasztanka parsknęła śmiechem.
- Tak, dokładnie! - powiedziałem udając obrażonego - Doskonale to ujęłaś - inne błoto. No dobra, ja już powiedziałem, trochę się zbłaźniłem, to teraz twoja kolej - jaka jest twoja ulubiona pora roku?

< Sakura? Wybacz, że tak późno >

Agrikola i Baccardi odchodzą

W ostatnim czasie do naszego stada dołączyło bardzo wiele nowych koni. Dziś natomiast przyszło nam nie witać, lecz żegnać - Agrikola i Baccardi opuszczają nasze stado. 
http://orig14.deviantart.net/fc3d/f/2009/230/6/e/desperado_by_picturize.jpg 
Baccardi
http://67.media.tumblr.com/4fbe95c633a056b8b0b10d5138c5a7c1/tumblr_njvmhg4JbR1tb138so1_1280.jpg
Agrikola

Nowy ogier- Kita Homasz!

Serdecznie Cię witamy c:
Imię: Kita Homasz
Wiek: 7 lat
Stanowisko: wojownik

niedziela, 20 listopada 2016

Od Tommen'a cd. Lilith

Spojrzałem na Lilith z lekkim uśmiechem. Nie potrafiłem określić dlaczego otacza się tak grubym murem.
- Nie jestem ani trochę ciekawszy od pierwszego, lepszego konia, którego zobaczyłabyś na polanie - odparłem nieco zirytowany. Lilith dalej milczała.
- Byłem pierwszym źrebakiem moich rodziców - zacząłem spokojnie chcąc pociągnąć rozmowę, która od początku naszej znajomości nie wychodziła nam najlepiej - nie miałem ciężkiego życia, można powiedzieć, że wszystko zostało mi podane na tacy - ciągnąłem dalej. Zacząłem zagłębiać się w moich wspomnieniach. Moje życie było wspaniałe. Nigdy nie musiałem zmagać się z żadnymi trudnościami. Zniszczyłem je sobie na własne żądanie. Nie ma dnia, w którym nie myślałbym o mojej rodzinie. - Miałem siostrę. Była najpiękniejszą istotą jaką w życiu widziałem. Wydaję mi się, że całą miłość jaką miałem w sercu przelałem właśnie na nią - dodałem z lekką goryczą w głosie. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech.
- Dlaczego odszedłeś ze stada? - zapytała nagle Lilith.
- Tak wyszło - odparłem spokojnie. Szliśmy dalej w milczeniu.
- Uważam, że jesteś mi coś winna - odparłem przerywając milczenie - Ja opowiedziałem Ci coś o sobie, Twoja kolej - dodałem patrząc na klacz, która wyraźnie nie była zadowolona z mojego pomysłu.

Lilith?

Od Maven'a cd. Anastji

Spojrzałem na klacz z lekkim zdziwieniem. Nie sądziłem, że mogła dosłyszeć to, co przed chwilą powiedziałem. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Podczas mojej nieobecności jedyną rzeczą, którą szczerze pragnąłem było znalezienie się obok Anastji.
- Z chęcią zostanę - odparłem po chwili i wszedłem razem z nią do jaskini. Rozejrzałem się dookoła. Jaskinia nie była duża, jednak wystarczała żeby pomieścić nas dwoje. Do środka wpadł zimny wiatr. Niedługo miała nadejść zima. Nigdy nie lubiłem tej pory roku. Zazwyczaj brakowało jedzenia, a noce bywały bardzo zimne.
- Możesz się położyć tam - usłyszałem głos Anastji, który przerwał moje zamyślenia. Skinąłem głową i położyłem się w kącie jaskini.
- Wiesz ile wspaniałych miejsc skrywa nasz świat? - zapytałem patrząc na klacz - chciałbym żebyś kiedyś zobaczyła chociaż jedno z nich - dodałem z lekką nostalgią w głosie.

<Anastja?:)>

sobota, 19 listopada 2016

Od Soleado CD. Kazury

Była chłodna, wietrzna i zimna noc. Obudziłem się w środku nocy w swojej jaskini. Od razu uderzyło mnie zimno otoczenia. Podniosłem się z ziemi, żeby rozgrzać mięśnie. Po jakiś dziesięciu minutach nie było mi już aż tak zimno jak przedtem. Wiedziałem że muszę rozpalić ognisko, gdyż inaczej albo zamarznę, albo się przeziębię, a medyk nie mógł sobie na coś takiego pozwolić! Wyszedłem z jak się okazało w miarę ciepłej jaskini w porównaniu z temperaturą na zewnątrz i ruszyłem po jakieś drewno na opał. Dobrze ze miałem jako swoje żywioły moc i magię! Dzięki nim mogłem bez problemu osuszyć drewno, które było mokre. W końcu znalazłem jakieś duże kawałki drewna. Uniosłem je za pomocą magii i teraz wisiały w powietrzu, lecz gdy już chciałem wracać, nagle poczułem uderzenie w mój lewy bok.
Drewno spadło z powrotem na ziemię a ja zacząłem się rozglądać, co bądź kto, we mnie uderzył. Po chwili zobaczyłem klacz. Nie mogłem rozpoznać jej maści, gdyż strasznie lało.W końcu spojrzała na mnie i jakby była z lekka zdziwiona moja obecnością.
- Przepraszam! Jestem Kazura. - przedstawiła się lekko speszona.
- Soleado. - odparłem na to spokojnie.
- Soleado, mógłbyś mi jakoś pomóc? W mojej jaskini zrobiła się mała powódź, przez dziurę. Sama nie dam rady tego ogarnąć. - opowiedziała ze smutkiem w głosie. 
W duchu westchnąłem lecz nie zamierzałem odwrócić się od klaczy i odejść. Potrzebowała pomocy! Ponadto nie miała gdzie się schronić... A pogoda była nieciekawa.
- Jeśli mogę ci pomóc, to spróbuję! Najpierw muszę zobaczyć szkody na własne oczy. - powiedziałem spokojnie. Klacz tylko kiwnęła głową i obróciła się i ruszyła przed siebie. Ja natomiast ponownie uniosłem drewno, które wcześniej mi upadło i ruszyłem za klaczą. 
Po dotarciu na miejsce oceniłem szkody. Były dość duże! Jaskinię uszkodziło ogromne drzewo, które poprzedniej nocy zawaliło się na jaskinię i to spowodowało, że zrobiła się dziura. 
- Przyznam, że nie za dobrze to wygląda - przyznałem.
- Myślisz, że o tym nie wiem? W dodatku w jaskini mam powódź! - dodała z lekka zła i zmęczona.
Nie przejąłem się specjalnie jej narzekaniami. Stanąłem na przeciwko jaskini i użyłem magii oraz mocy jednocześnie. Po chwili wokoło jaskini pojawiły się dwie duże kule, które lśniły tak jasnym blaskiem, że aż oślepiało.
Zaczęły coraz szybciej robić kółka wokoło jaskini a ich blask stawał się coraz jaśniejszy i jaśniejszy, aż w końcu nic nie było widać.Zamknąłem oczy i się skupiłem. Wyobraziłem sobie jaskinię Kazury, która była "w jednym kawałku", nie uszkodzona. Później pozbyłem się całej wody z jej jaskini i ja osuszyłem. Wymagało to ode mnie bardzo dużo wysiłku! Moje moce pochłaniały mnóstwo energii! Nagle wyszedłem z transu, a jasne światło całkowicie zniknęło... Jaskinia była "naprawiona" i gotowa do ponownego zamieszkania. Lekko dyszałem ze zmęczenia. Para leciała mi z ust lecz byłem zadowolony, że jakoś pomogłem klaczy. Odwróciłem się do niej i powiedziałem:
- Proszę! Teraz powinno być dobrze! - powiedziałem z lekka zmęczony.
 
< Kazura? >

Od Kazury - Do Soleado

Obudził mnie deszcz, rytmicznie uderzający o ścianę i uczucie zimna, wilgoci. Wstałam prędko na nogi wystraszona hałasem. Wtedy dopiero zauważyłam, że u góry mojej jaskini jest dziura. Z tego powodu część podłogi oraz mój prawy bok były mokre. Zaczęłam się trząść z zimna. Wiedziałam, że muszę jakoś temu zaradzić. Postanowiłam wyjść w tą paskudną pogodę i poszukać komuś kto mógłby mi pomóc. Miałam nadzieję, że ktoś takowy się znajdzie. 
------
Przyznam, dość długo szukałam. Zdążyłam już stracić nadzieję, że kogoś tu znajdę. Wyglądało na to, że wszyscy zaszyli się w swoich jaskiniach. Ach, też bym tak chciała zrobić...
Byłam zmęczona. Ostatniej nocy niewiele spałam. Śnił mi się mój ojciec, śniło mi się to wszystko. Jak zwykle obudziłam się przerażona. Gdy następnym razem zasnelam było już rano.
Przymknęłam oczy. Znam dobrze te tereny, mogę sobie na to pozwolić. 
W końcu walnęłam chyba w drzewo. Otwieram oczy. Nie, to jakiś koń. Zarumieniłam się. Zawsze tak robię, gdy na kogoś wpadnę. Przyjrzałam się ogierowi. Miał maść kasztanowatą, na pysku dostrzegłam białą strzałkę. Wyglądał na silnego. Dlatego właśnie jego postanowiłam poprosić o pomoc.
- Przepraszam. - odezwalam się, bo w końcu na niego wpadłam  - Jestem Kazura. - przedstawiłam się jeszcze. 
- Soleado. - odparł na to. Ładne, melodyjne imię. Łatwe do zapamiętania. 
- Soleado, mógłbyś mi jakoś pomóc? W mojej jaskini zrobiła się mała powódź, przez dziurę. Sama nie dam rady tego ogarnąć. - opowiedziałam ze smutkiem w głosie. 

Soleado, dokończysz?
(Nareszcie wracam!)

piątek, 18 listopada 2016

Od Rous Cd. Akisa

Nagle mnie zamurowało! Ogień! Znowu ten ogień! Czemu też żywioł mnie tak prześladował?!  Wiedziałam ze to nie wina ogiera, że ma taki a nie inny żywioł lecz wzmianka o ogniu, wywołała we mnie ponownie ból i strach przez tym żywiołem. Z oczu same zaczęły mi lecieć łzy. Ogier bardzo się tym zdziwił, więc delikatnie trącił mnie pyskiem, żebym mu wyjaśniła o co chodzi. Jakoś zdołałam się opanować i się odezwałam:
- To przez ogień zginął mój ojciec... Osłonił moja mamę oraz brata przed ogniem, który został w nich wycelowany... Tak zginął... - powiedziałam ze smutkiem. - Ja też nienawidzę ognia! - dodałem jeszcze. Spojrzałam za siebie i znowu zobaczyłam ogień. Woskowy las jakby wysysał ze mnie całą energię. Nie wiedziałam co się dzieje? Czy to sprawka ognia że tak na mnie działał? Czy czegoś innego? Albo kogoś? Nie wiedziałam lecz czułam się coraz słabsza. Czułam się muszę się jak najszybciej oddalić z tego miejsca, jednak nogi mnie nie słuchały. Czułam się jakby ktoś inny przejął nade mną kontrolę i nie pozwalał mi stamtąd uciec. Spojrzałam ponownie na ogiera, który dziwnie na mnie patrzył...

< Akis? >

Od Rizetsu Cd. Qerida

Ogier pokłusował w nieznanym mi kierunku. Pożegnałam się i podziękowałam alfie, po czym szybko pobiegłam za ogierem. Dokoła było mnóstwo pięknych terenów. Nie wiedziałam że to stado może mieć aż tak wspaniałe tereny, które tętnią życiem w najlepsze! Po około piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce. Moim oczom ukazała się piękna, zielona polana, nad która unosiła się gęsta jak mleko mgła… Byłam zafascynowana tym widokiem! Nigdy czegoś takiego nie widziałam gdyż nigdy nie wychodziłam z Dojo. ( Dodżo ). Spojrzałam na ogiera i się odezwałam:
- Tutaj tak zawsze jest? – spytałam z iskrami w oczach.
- Tak! Jest to jedno z moich ulubionych miejsc – powiedział z uśmiechem.
- To dlatego że można się najeść czy dlatego że jest tutaj tak ładnie i spokojnie? – spytałam uśmiechając się.
- I jedno i drugie! – odparł radośnie – Chodź! Musimy w końcu coś zjeść… - powiedział i zaczął skubać pysznie zieloną trawę. Nie zastanawiałam się długo, wiec poszłam kawałek dalej i również zaczęłam się posilać. Trawa była naprawdę soczysta i pyszna! A może po prostu tak uważałam bo dawno nie jadłam? Sama nie wiem… Jadłam spokojnie, gdy nagle zobaczyłam że do Qerida i mnie podchodzi jakaś siwa klacz. Zdziwiłam się tym nieco lecz nie dałam po sobie tego poznać, choć moja pewność siebie nieco spadła i chyba Qerido to zauważył.
- Witaj Rossa! – przywitał się z nią.
- Witaj Qerido! Wcześnie dziś wstałeś! Gdy się obudziłam, nie było Cię w jaskini… - powiedziała do niego. Dopiero po chwili mnie zauważyła, że przyglądam niecałej rozmowie. Qerido natychmiast to zauważył i się odezwał:

< Qerido? >

Od Donatella Cd. Avatari

Słuchałem całej wypowiedzi klaczy ze stoickim spokojem, lecz widziałem że Avatari tego nie wytrzymuje. W końcu zauważyłem ze chce Siena nią rzucić, więc szybko wkroczyłem do akcji. Była to dla mnie tak idiotyczna scena i jednocześnie żałosna, że myślałem że wybuchnę śmiechem. Zagrodziłem drogę Avatari a ta spojrzała na mnie zdziwiona i jednocześnie pytająco. Spojrzałem na Sakurę i powiedziałem:
- Ładna scenka ale jest zbyt żałosna jak na Ciebie. – powiedziałem obojętnym tonem.
- O czym Ty mówisz?  -spytała zdezorientowana lecz podniesionym głosem.
- Dobrze wiesz o czym mówię, wiec nie udawaj idiotki! Zamiast tego… lepiej będzie żebyś już sobie poszła i zachowała sobie tą nieprawdziwą historyjkę Neji'ego dla siebie. – powiedziałem podszedłem do niej z zmierzyłem ja wzrokiem pełnym stanowczości i lodu jednocześnie. Klacz natychmiast się wycofała i gdy wychodziła, to rzuciła tylko:
- Jesteś beznadziejna! – powiedziała z drwiną i odeszła.
Odprowadzałem klacz wzrokiem a gdy zniknęła mi całkowicie z oczu, spojrzałem na Avatari. Klacz płakała i patrzyła na mnie z zapytaniem. Podszedłem do niej spokojnie i ja przytuliłem mówiąc:
- Nie płacz Avatari! Twój brat żyje a to było tylko kłamstwo… Które miało Cię zranić. – mówię jej do ucha gdy się we mnie wtuliła – Jesteś silna i nigdy nie waż się myśleć inaczej! Rozumiesz? – spytałem się jej. Nic Nie odpowiedziała tylko wtuliła się we mnie bardziej. Zrobiło mi sieje naprawdę żal, gdyż jej brat był prawdziwym nieudacznikiem, tchórzem i kompletnym idiotą! Nie dość że próbował zabić swoją siostrę to sprawiał jej za każdym krokiem mnóstwo cierpienia. Wiedziałem że dla Avatari był to kolejny cios prosto w serce. Czułem jak jej serce płacze z bólu i prosi jednocześnie cicho o ciepło i ochronę. Nie mogłem tego tak zostawić! Postanowiłem coś z tym zrobić!
- Avatari… – wypowiedziałem jej imię – Jak wyzdrowiejesz, zacznę Cię szkolić na wojowniczkę ninja, tak jak mnie wyszkolono. – powiedziałem spokojnie lecz stanowczo – W razie czego, gdyby nie było mnie w pobliżu Ciebie, a Tobie by groziło jakieś niebezpieczeństwo, to będziesz umiała się obronić… Nauczę Cię wszystkiego czego sam nauczyłem się przez lata! - dodałem ze spokojem i mocniej ją przytuliłem. Miałem przeczucie, ze wkrótce jej brat spróbuje ją zabić ponownie i bałem się o jej życie.

< Avatari? :3 >

czwartek, 17 listopada 2016

Od Odium - Cd. Vendeli von Meteorite

Tamtego dnia poznałem moją całą nową rodzinę. Mogę powiedzieć śmiało, że wszyscy przyjęli mnie dobrze i wzajemnie. Owszem, nie potrafiłem znaleźć języka z Giselle, ale nie martwilo mnie to. Wszystko powoli, dobrze, że reszta mnie przyjęła.
Patrzyłem bardzo optymistycznie w przyszłość, w końcu zyskałem rodzinę i ukochaną.
A to i tak miał być dopiero początek...
***
Minęło trochę czasu. Coraz bardziej kochałem Vendelę, gdyż na początku miłość była mało rozwinięta. Teraz mogłem powiedzieć, że kocham ją prawdziwie. Znałem ją coraz lepiej. Poznawałem jej nawyki i przyzwyczajenia, uczyłem akceptować się jej wady i zalety. Jak każdy składała się i z jednego i z drugiego.
Pewnego dnia wyczułem w jej zachowaniu coś niepokojącego. Była niespokojna, jakby nieswoja. Podświadomie wyczuwałem o co mogło chodzić ale nie przyjmowałem tego do wiadomości.
Dopiero gdy usłyszałem, że jest w ciąży, dopiero wtedy uwierzylem. Przytuliłem ją wtedy i powiedziałem, że ogromnie się cieszę.
Oczywiście, martwiłem się. Miałem nadzieję, że maluch urodzi się zdrowy. Miałem też nadzieję, że podołamy nowym zadaniom. Nie miałem wątpliwości co do tego, że Ven będzie dobrą matką. Egoistyczne, ale martwiłem się sam o siebie. Czy ślepy ogier będzie w stanie zapewnić potomkowi ochronę i wychowanie?
***
Zostało jeszcze parę miesięcy. Czułem niepokój i podekscytowanie. Nie mogłem się doczekać momentu narodzin. Chociaż strach mnie nie opuszczał.
Codziennie dużo o tym rozmawialiśmy. W końcu przyszedł czas na rozmowę o imieniu.
- Czuję, że rośnie młoda dama. - stwierdziła spokojnym głosem moja ukochana
- Równie cudowna jak jej matka. - wtrąciłem jeszcze, posyłając klaczy uśmiech.
- Masz jakiś pomysł na imię? - pyta Vendela, zmieniając temat.
- Zupełnie. A ty?  - decyduję się zapytać.

Vendela von Meteorite?
Wybacz, że tak długo.

niedziela, 13 listopada 2016

Od Karino cd. Averse Emerald Rain

- No dobra- westchnąłem- Gdy dorosłem zostałem oddany do szkółki jeździeckiej. Poznałem tam dziewczynę o imieniu Bella. Tylko ona mnie rozumiała, ale pewnego dnia zostałem sprzedany do gospodarza. Nie lubiłem go, bo kazał mi ciągnąć powozy, a nie miałem żadnych partnerek, choć nie raz się zakochałem- opowiedziałem wzdychając.
- Aha rozumiem- powiedziała klacz.
- Chcesz się gdzieś przejść?- zapytałem.
- Bardzo chętnie- odpowiedziała klacz.
Poszliśmy na piękną łąkę gdzie rosły kwiaty. Były prze cudne.
- Averse Emerald Rain, może opowiesz mi swoją historię?- zapytałem nieśmiało.

Averse?

Od Chryse ed Emerald- c.d. Akcenta

Spuściłam nieznacznie oczy i westchnąwszy ciężko, stwierdziłam ledwie dosłyszalnie:
-Chyba jestem Ci to winna... 
-Domyślam się po Twoim tonie, że również nie przeżyłaś samych szczęśliwych chwil.- odrzekł współczująco ogier. 
-Owszem, ale w zupełnie inny sposób niż Ty.- przyznałam niechętnie, grzebiąc kopytem w ziemi.
-W takim razie może lepiej będzie, jeśli zachowasz ją dla siebie, aby nie cierpieć podczas wspominania.
-Daj spokój, przecież nie mogę jej przed wszystkimi ukrywać.- roześmiałam się niepewnie. 
-W sumie racja... A tak może chociaż trochę sobie ulżysz...
-Nawet, jeśli to tylko na parę dni...- odrzekłam smutno.
-To i tak lepiej niż w ogóle.- zawyrokował Akcent.
-Skoro tak twierdzisz, to chyba powinnam zacząć snuć swoją historię.
-Zamieniam się w słuch.- zapewnił mnie.
Nabrałam głęboko w płuca rześkiego powietrza i powiedziałam:
-Moje serce zaczęło bić w wielkiej, austriackiej stadninie znanej na cały świat z doskonałych koni wyścigowych, gdzie spędziłam pierwszy rok życia. Po tym okresie zostałam sprzedana japońskiemu właścicielowi małego ośrodka agroturystycznego, u którego spędziłam w pełnym szczęściu prawie trzy następne lata życia...-Przerwałam na dłuższą chwilę, a w moich oczach pojawiły się łzy, które szybko strzepnęłam, mrugając swoimi długimi rzęsami. Następnie, już drżącym od emocji tonem, ciągnęłam.- Wtedy właśnie zmarł mój partner, którego darzyłam wielką miłością. Jak się zapewne domyślasz, popadłam w otchłań rozpaczy i przestałam wygrywać jakiekolwiek zawody. Z powodu strat, które mój właściciel przez to ponosił, nie zważając na niedawno urodzone przeze mnie dzieci, zdecydował się sprzedać mnie do rzeźni...
-Musiał być bez serca, aby zrobić Wam coś takiego!- oburzył się samiec.
-Niestety masz rację, ale lepiej mi nie przerywaj, bo boję się, ze nie dobrnę do końca.
-Przepraszam, już nie będę.
-Na swoje szczęście byłam już jednak wtedy na tyle słynna, iż zainteresowali się mną ludzie z Fundacji Skrzydlatych Serc, zajmującej się podobnymi przypadkami i wykupili mnie. Po tej transakcji zostałam przewieziona do ich placówki, gdzie spędziłam kolejne pięć lat, powoli zaczynając godzić z obecnym stanem rzeczy. Kiedy wreszcie mi się to udało, wypuszczono mnie wolno, a ja zaczęłam rozglądać się za nowym miejscem do życia. Po pewnym czasie do moich uszu dotarła informacja, ze na terenach tego stada przebywają moje dzieci. Nie zastawiając się długo, ruszyłam na ich poszukiwania i... trafiłam tutaj. 

<Akcent? Co Ty na to?> 


Od Akcenta CD Chryse ed Emerald

Poszliśmy w stronę Wodopoju Lorangi. To miejsce najbardziej do mnie przemawiało, było tam tak spokojnie i cicho - ani żywej duszy. Spojrzałem na Chryse, która uśmiechnęła się do mnie promiennie. Ja jednak trochę chwilowo zasępiłem się. Przypomniało mi się Jej opowieść o Black Angel'u. Jak każdy normalny koń, bałem się morderców, typu 'samotników' - mściwych i zabijający tylko dla poczucia zapachu świeżej krwi. Jednak nie przeszkadzało mi to kompletnie, że zadaję się z matką tego ogiera. Cieszyłem się wręcz, że mogłem Jej towarzyszyć. Jak widać, nie jest szanowana przez członków naszego stada... Westchnąłem cicho i zwróciłem się do klaczy:
- Wiesz, Chryse. Ja zza młoda byłem jak Twój syn. Dopiero niedawno postanowiłem wydorośleć...
Zamyśliłem się, ale nie na długo, bo ku mojemu zdziwieniu, Chryse zaśmiała się i rzekła:
- Zza młodu? - w tym momencie dotarliśmy do Wodopoju - Nie wyglądasz na starego.
Zdumiałem, kiedy klacz tak sprytnie i łatwo zmieniła ponury temat, na całkiem inny.
- Znaczy...jako dziesięciolatek, nieco odstaję wiekiem od reszty stada. Tu członkowie mają zazwyczaj 3 - 6 lat, później już zaczynają być inaczej traktowane przez młode konie.
Zaśmiałem się krótko i przez chwile wlepiłem wzrok w piękną, białą klacz. Cieszył mnie sam Jej widok, co dopiero zaskoczył charakter. Chciałbym Ją lepiej poznać... Po chwili usłyszałem, że klacz coś mówiła. Uśmiechnąłem się i wydałem z siebie tylko 'emmm...', więc zachichotała tylko i powtórzyła:
- W takim razie, jako dziesięciolatek niewiele jesteś ode mnie młodszy. - po czym dodała - Opowiesz mi może coś o swojej przeszłości?
Bez namysłu zgodziłem się. Układałem to wszystko sobie w głowie, po czym zacząłem.
- Urodziłem się w tym stadzie. Szybko dorosłem, miałem pomoc matki, ojca, siostry...moją matką była Lavora, która już bardzo dawno temu umarła. Ojciec mój był zwykłym tchórzem i uwodzicielem, Hermoso De Ereno uciekł ze stada, kiedy dowiedział się o śmierci matki. Została mi siostra, z którą byłem bardzo zżyty - Perła. Niestety, ona jak i jej córka zostały zamordowane kilka lat temu. Partner Perły musiał odejść ze stada, o ile pamięć mnie nie myli, był to Figaro. W międzyczasie i ja znalazłem swoją miłość. Roxette. Byłem z nią może rok, ale potem okazało się, że to źrebięca miłość i...odeszła bez słowa. Tak jak i ja. Po wielu, wielu latach powróciłem tu. Ostatnie co pamiętam, to fakt, że zapadłem w śpiączkę. Obudziłem się całkiem nie pamiętając, gdzie mieszkałem i co się stało, ale drogę do stada pamiętałem doskonale. Wnuki Perły również tu dołączyły. I w sumie gdyby nie Luna i Carnival, czułbym się na świecie zbyt samotny, by móc żyć.

Skończyłem tą opowieść, a z mojego oka poleciała łza. Poczułem się samotny. Tak na prawdę nie miałem nikogo bliskiego, wnuki mojej siostry traktowały mnie jak powietrze. Klacz podeszła i ze zmartwieniem popatrzyła na mnie.
- To nic... - otarłem łzę - Opowiesz coś o sobie? Muszę zapomnieć o mojej przeszłości...

<Chyse? Przez moment chwilowo chciałam napisać Roxette XDDD, przyzwyczajenie...>

sobota, 12 listopada 2016

Od Qerido cd. Rizetsu

Jej historia była ciekawa i jak u większości, smutna. Widać było, że podczas opowiadania bardzo to przeżywała. To się stało niedawno, więc czemu się dziwić. Słuchałem jej uważnie, bo widziałem, że to w pewien sposób pomaga. Gdy skończyła jej wzrok podniósł się w górę i spojrzała na mnie oczekując na odpowiedź.
Do końca nie wiedziałem co powiedzieć. W głowie zacząłem sobie układać jakieś zdanie.
-Musiało być strasznie- przyznałem- Ale tutaj nic ci nie grozi. Nasi strażnicy nie pozwolą nikomu z poza stada przejść przez granicę. Nawet jeśli mu się wydaje, że nikt go nie obserwuje. Tak na prawdę nadal znajduje się pod czujnym okiem wypatrujących. Można zacząć normalne życie- jakkolwiek to znaczyło.
Klacz uśmiechnęła się jakby w podziękowaniu. Odwzajemniłem to.
-Popatrz. Jesteśmy- wskazałem głową dolinę, gdzie znajdowało się większość koni. W tym alfa.
Zwróciłem wzrok na Rizetsu. Wydawała się jakby mniej śmiała i speszona.
-Ej. Nie ma się czym przejmować- pocieszyłem ją, po czym przyspieszyłem do kłusa, zachęcając ją. Po chwili znaleźliśmy się tuż u boku Havany. Alfa jakby czytała w myślach i od razu przeszła do rzeczy. Wszystko było załatwione.
-Qerido, pamiętaj o zmianie- kasztanka posłała mi wymowne spojrzenie, na które odpowiedziałem niewinnym uśmiechem i zwróciłem się do Rizetsu.
-Czas na posiłek. Chodź, pokażę ci to miejsce, gdzie mieliśmy iść. Mglista Polana to coś wspaniałego.

Rizetsu?

Od Lilith - Cd. With Me

Wczesnym rankiem wybrałam się na spacer. Jeszcze było ciemno, cóż, zbliżała się zima. Jednocześnie jedna z piękniejszych pór roku i tych brutalniejszych. Duża część świata zapada w sen zimowy, więc spacerując po lesie ma się wrażenie, że nie ma tam żywej duszy.
Spacerowałam po lesie Peeves, ignorując duszki, które próbowały mnie wielokrotnie przestraszyć. Odpłynęłam myślami w dal. Zastanawiałam się gdzie się podziali moi przyjaciele. Nie zapomniałam o pogodnej Sunny Shine. Brakowało mi jej. Czasami mnie irytowała bądź przerażała, ale przynajmniej była. Była obok mnie, gotowa mnie wspierać. Równie mocno tęsknię za Arkadią, starszą i znacznie bardziej ponurą klaczą. Ciekawe, czy jeszcze żyje. Mam nadzieję, że ułożyło jej się w życiu. Choć chyba najbardziej brakuje mi klaczy, która była mi jak matka. Brzmi to strasznie ale mnie opuściła. A ja zapomniałam jej imienia. Ale nie zapomniałam samego faktu, że mnie adoptowała.
Z tego całego towarzystwa został mi With Me. Opuścił mnie ale wrócił. Chciałby naprawić swoje błędy.
Może czas mu wybaczyć?
Po dłuższej chwili wyszłam na polanę, gdzie rosły jabłonie. Tam spostrzegłam With Me, strącającego z drzewa lekko zmrożone jabłka. Postanowiłam podejść do niego. I zwyczajnie porozmawiać.
- Cześć. - odezwalam się, będąc blisko niego.
Odwrócił się w moją stronę. Nie mógł odpowiedzieć, akurat przeżuwał jabłko.
- Jak tam u Ciebie?  -  spytałam. Musi to pytanie być dla niego dziwne, po tym co ostatnio wyprawiałam.

With Me?

Od Scolle - Cd. Karino

Dawno nie rozmawiałam z żadnym ogierem, przez co prawie zapomniałam jak postępować z płcią przeciwną. Szczerze mówiąc, od dłuższego czasu byłam samotniczką. Odsunęłam się całkowicie od społeczeństwa. Potrzebowałam tego, by przemyśleć swoje postępowanie. Miałam córkę i syna, którzy mnie nie znosili a także wnuczkę, która próbowała mnie zabić. Zdecydowanie było o czym myśleć.
- Widziałeś już tereny? - spytałam. Ot, standardowe pytanie.
- Częściowo. - odpowiedział.
Pokiwalam głową, zastanawiając się czy mam coś do roboty. Hmm, powiedzmy, że nie. Czemu by go nie oprowadzić? Wygląda na całkiem fajnego.
- Mogę Ci pokazać resztę, jeśli chcesz. - zaproponowałam.

Karino?

Od Akisa - Cd. Rous

Spodobała mi się "definicja" mojego imienia według Rous. Uśmiechnąłem się. Wszystko się zgadzało, no, może prawie wszystko. Nie poslugiwalem się za bardzo magią. Brzydziłem się swoim żywiołem, za bardzo kojarzył mi się z ojcem.
- Trafiłaś, z wyjątkiem jednego. - odpowiedziałem jej w końcu.
- Którego? - spytała z zaciekawieniem.
- Magii. Nienawidzę jej. Chciałbym nie posiadać żywiołu. - dodałem z niechęcią w głosie.
Fakt, że ja odziedziczyłem żywioł po tamtym potworze mnie dobijał. Za wszelką cenę nie chcę stać się taki jak on.
- Dlaczego? Jaki to żywioł? - dopytywała się dalej. Nie przeszkadzała mi jej ciekawość. Wręcz przeciwnie imponowała mi. Ja nigdy nie potrafiłem być ciekawy innych, choć mam w sobie pokłady empatii. To znaczy, chodzi o to, że nie potrafiłem zadawać pytań, wtrącać się.
- Odziedziczyłem go po ojcu, ogień. - odpowiedziałem.
W jej oczach znowu pokazały się łzy. Byłem zaskoczony. Czemu zareagowała tak na wzmiankę o ogniu? Trąciłem ją pyskiem, na znak by wyjaśniła o co jej chodzi.

Rous?

Od Averse Emerald Rain CD Karino

Karino postanowił udać się już w stronę swojej jaskini. Ja również to uczyniłam, powoli i spokojnie, aby już na dziś nie nadwyrężać nóg. Po drodze wpatrywałam się w piękne rozgwieżdżone niebo, ale długo to nie trwało, gdyż jego widok po momencie zasłoniły mi gęstsze już drzewa w samym środku Jesiennej Alei. Teraz patrzyłam na miękką warstwę liści, które przesuwałam kopytami z każdym krokiem. Nie byłam jeszcze blisko swojej jaskini, a zrobiło się bardzo zimno. Zadrżałam, bo uczucie chłodu nie dawało mi spokoju przez dłuższą chwilę. Poczęłam przyspieszać zmagając się z bólem, coraz to mniejszym, lecz jednak nadal dość mocno odczuwalnym. 'Zimno na pewno dobrze nie wpłynie na moje nogi' - pomyślałam. Już powoli drętwiały i coraz ciężej było mi nimi ruszać, ale to działało przynajmniej jak znieczulenie. Udałam się bardzo wolnym galopem, ciągnąc niemal nogi za sobą i balansując z ciężkością smukłym ciałem. W pewnym momencie potknęłam się o własne kończyny i upadłam. Na szczęście nie było szans abym zrobiła sobie coś upadając na niemal o puchowych właściwościach warstwę kolorowych liści. Podniosłam się z trudem, ale zarazem szybko i gwałtownie. Byłam już w pobliżu mieszkania. Jeszcze kilka kroków i moim oczom ukazała się jedna z medyczek, której jeszcze nie znałam. Pilnie potrzebowała leków, więc krzyknęła tylko, że musi zabrać ten flakon, który przygotowałam dziś w południe i popędziła do jaskini medyków. Ja wreszcie dotarłam do jaskini. Rozpaliłam nowy ogień, rozgrzałam się naparem z wody i rumianku. Po chwili wszystko już było dobrze i postanowiłam zasnąć. Byłam bardzo zmęczona, a jutro nad ranem miałam zrobić jeszcze kilka leków dla medyków i mikstur dla szamanów. Po chwili bezczynnego leżenia z zamkniętymi  oczyma i rozmyślania nad bezsensownymi sprawami udało mi się zasnąć.

***
Zastał mnie biały świt. Pora w sam raz na chodzenie po terenach i zrywanie najlepszych kwiatów i roślin na mikstury, czy leki. Wzięłam wiklinowy kosz i po kilku godzinach zbierania najróżniejszych składników na te medyczne mieszaniny wróciłam do jaskini. Położyłam ostrożnie na kamiennym stołku kosz i spojrzałam na moją listę:

Dla medyków:
- witaminy na odporność
- napar przeciwgorączkowy
- maść lecznicza potrzebna podczas schorzeń kopyt
- syrop na katar
- maść rozgrzewająca
Dla szamanów:
- kadzidło goździkowe używane podczas ważniejszych ceremonii
- kadzidło miętowe, częściowo lecznicze, ale oprócz tego daje ładny zapach podczas modłów
- zapach czarów w butelce z magicznych kwiatów

Roboty było dość dużo. Zajęłam się tym wszystkim i nagle zobaczyłam tą samą klacz - medyczkę, co wczoraj. Moje myśli były niespokojne. Spojrzałam na karą klacz i odezwałam się:
- Jak ci na imię? Ja jestem Averse Emerald Rain...
Mruknęłam ze zniecierpliwieniem.
- Agrikola.
Powiedziała szybko i niechętnie.
- Co się stało z Vendelą? Zawsze to ona tu przychodziła...
Przeszłam do sedna sprawy. Tylko to mnie niepokoiło, chociaż obojętne mi było, kto przychodzi po leki.
- Jest w ciąży. Przyszłam tu już po leki, ale widzę że dopiero się za nie zabierasz. Przyjdę więc potem.
Odeszła bez słowa, a ja wzięłam się do robienia leków. Po kilku godzinach wszystko było gotowe. Agrikola przejęła flakony, zrobił to też jeden z szamanów. Później wpadł do mnie Karino.
- Hej!
Krzyknął z uśmiechem stając przed moja jaskinią.
- Cześć, wejdź proszę.
Zaprosiłam go miłym gestem do jaskini.
- Widzę, że jesteś zmęczona - pracowałaś?
Zmartwił się ogier.
- Tak. - westchnęłam - Karino, opowiesz mi o swojej przeszłości? Jakieś przeżycia, partnerki, nienawiść? Muszę cię lepiej poznać...


<Karino?>

Od Sakury cd. Castelana

Kiedy rozgościłam się w swoim nowym lokum poczułam dopiero lekkie zmęczenie. Mimo to wyszłam z jaskini. Musiałam wymyślić z czego zrobić sobie miękkie posłanie. Nic mi nie przychodziło do głowy. Wspięłam się na górę znalazłam kilka gałęzi z liśćmi i przytargałam je. Otrząsnęłam potem przyklepałam je dużą ilością pisaku i na ten piasek znowu liście i kolejna warstwa piasku, a potem liści i po ponad godzinie posłanie było gotowe.
Dorzuciłam gałęzi do ogniska i położyłam się, po czym zasnęłam.

***ranek***
Wstałam i dorzuciłam trochę do ogniska. Po czym poszłam skubać trawę na pobliskiej leśnej polanie. Gdy nieco się najadłam poszłam szukać klaczy imieniem Avatarii. Miałam smutną nowinę dla niej. Gdy dotarłam była razem z jakimś karym ogierem. Oczywiście nie poznała mnie. Gdy przekazałam wiadomość o śmierci jej brata rozpłakała się i była na mnie wściekła, gdyż jego ostatnie słowa bardzo ją musiały zranić.
Donatello który się nią opiekował wyprosił mnie więc wyszłam i znowu skubałam trawę na polanie. Spokojny samotny poranek przeinaczał się na południe. Gdy spacerowałam po okolicy trafiłam na Castelana.
-Hej ... -powiedziałam uśmiechnięta.
-Hej ... jak tam w nowym domu ?
-Dobrze .. właśnie idę poszukiwać przygód.
-Aż taka nuda ?-spytał
-Samej? Ogromna ..

<Castelan>

Od Sakury cd. Lucario

Ogier uznał,ze pokarze mi miejsce godne podziwu. Nastawiłam się na kręcenie w koło i błąkanie. Na szczęście tak się nie stało. Ruszyliśmy Galopem uwielbiam biegać czuje się wtedy jednością z wiatrem. Trafiliśmy na leśne wydmy przyznam bardzo ładne miejsce. Wbiegliśmy na jedno ze wzgórz ogier był zadowolony z siebie. Cóż dało się wyczuć to ale na samo wspomnienie o tym co działo się chwile temu nie dało się nie wybuchnąć śmiechem.
-Przyznam to zadanie lepiej Ci poszło niż poprzednie
-Jeszcze Cie kilka razy zaskoczę, a masz jaskinię.
-Nie jeszcze nie znalazłam takiej.
-Hmmm nie wiem gdzie są wolne.
-Macie jakąś plażę może ?
-Tak za mną.
-Na pewno ?
-Oj będziesz mi wypominać całe życie te nasze błąkanie się.
-I jeden dzień dłużej.
-HAHA zabawne- zadrwił sobie i ruszyliśmy.
Tak trochę znowu się pogubiliśmy już się brechtałam z tego, ale o dziwo Lucario wyprowadził nas nad sam brzeg morza. Znalazłam nie opodal przytulną jaskinie i dumnie stwierdziłam:
-Tak to będzie mój nowy dom
-Okey
Ogier był na tyle miły, że pomógł mi nieco ogarnąć, po czym rozpaliliśmy ognisko i położyliśmy się aby odpocząć i się ogrzać.

<Lucario>

Od Avatari cd. Donatello

Ucieszyłam się,ze Donatello z jednej strony chciał poczekać na mnie z tym zwiedzaniem terenów. Było to bardzo miłe z jego strony z drugiej na pewno chciał już je poznać. Nie wiedziałam jak spłacę ten mój cały dług wdzięczności Nagle rozległ się stukot kopyt do jaskini weszła znajoma mi klacz Donatello spojrzał za siebie.
-Witam nie przeszkadzam .. ?-rozległ się głos
Kojarzyłam ta klacz ale nie mogłam sobie za nic przypomnieć kim jest i jak ma na imię.
-Cześć jestem Donatello a ty ?
-Sakura
Moje szare komórki intensywnie pracowały ale nadal w głowie pustka
-Cześć jestem Avatarii
-Wiem młodsza siostra Neji'ego
-Znasz mojego brata !?- wykrzyknęłam niemal to zdanie zrywając się na równe nogi. Donatello spojrzał na mnie i szybko podszedł. Lekko oparłam się o ogiera a Sakura zmierzyła mnie wzrokiem.
-Tak był w drożynie kiedyś
-Jakiej ? w sensie ..??
-Powiedzmy, że uratował mi życie ale poświecił to swoim własnym
-Niee !!-nogi się ugięły, dobrze że Donatello był obok i podtrzymał mnie.
-Kłamiesz !!
-Nie kłamałabym w takiej sprawie ..
-Nie wieże Ci ..-krzyknęłam.
-Twoja sprawa, ale kazał Ci przekazać ze tam gdzie on odszedł, nie ma miejsca dla Ciebie
-Co to znaczy?
-Jako wojownik odszedł tam gdzie wszyscy wielcy wojownicy, a dla Ciebie tam brak miejsca bo jesteś słaba.
Łzy popłynęły mi z oczu. Rzuciłabym się na nią, chciałam coś powiedzieć, ale ogier mnie wyprzedził.

<Donatello>

Vendela von Meteorite zachodzi w ciążę

Gratulujemy i życzymy jak najlepiej i spokojniej przeżytego czasu :3

 
Matka: Vendela von Meteorite
Ojciec: Odium
Data porodu: 19.11.2016r.

Od Noaide CD Hazarda

Ruszyłam Galopem za nieznajomym. Co mogłam innego zrobić? Hazard miał chyba jakiś pomysł, przynajmniej tak myślałam. Miałam szczęście, że tak dobrze znał bagna, ja jeszcze nie mam takiego przywileju, mieszkam tu od niedawna. Biegnąc po śladach, zwróciłam uwagę na to, że każda istotka chowała się przed nim. Musiał władać magią, która je przestraszyła a to dla nas nie wróżyło nic dobrego. Podsyciło to też moją ciekawość. Wyciągnęłam galop uważając na zakrętach nie chcąc skończyć w bagnie. Przed sobą zamajaczył mi ogon konia znikający za chaszczami. Skupiając się na szybszym biegu i nie wpadnięciem w poślizg o mało nie przegapiłam szeptu
" Uważaj, lewo" byli podenerwowani
Chyba za późno zwróciłam na to uwagę bo choć z całych sił starałam się zmienić stronę na prawo, niebezpiecznie się przy tym ślizgając. To we wskazanym miejscu poczułam naparcie na moją lewą łopatkę po, którym nastąpił ostry ból. Po wyrównaniu biegu zerknęłam na owe miejsce, na którym widniała spora rana szarpana.
- Cholera jasna - przeklęłam
Było by już po mnie gdybym nie zboczyła z trasy. Musiał ustawić jakąś pułapkę, pewnie jak bym przebiegła przez środek to by mnie całą pocięło. Mimo wcześniejszych przeszkód doganiałam nieznajomego. Jego kasztanowa sierść wydawała się kara w półmroku bagien. Uderzył we mnie jego smród, pachniał zakrzepłą krwią i złą magią. Ogarnęło mnie niemiłe uczucie strachu, choć wszystko kazało mi uciekać w drugą stronę, przełożyłam to uczucie na jeszcze szybszy bieg. Moja łopatka przy takim wysiłku zaczęła protestować. Wybiegliśmy z koniem na prostszą i szersza ścieżkę, byłam kilka metrów za nim. W tym momencie przed nieznajomego wyskoczył Hazard zastępując mu drogę. Przez to Oboje musieliśmy ostro hamować, by nie wpaść na siebie nawzajem. Zauważyłam, że obcy zaczął coś szeptać pod nosem. Widać było, że Hazard zbiera się do ataku i nie mógł zauważyć, nikłego ruchu przyjaciela. Nie zwracali na mnie uwagi więc wykorzystałam to na moją korzyść
- ohunko tashunke - powiedziałam w moim rodzimym języku.
Wysłałam Towarzyszy na wrogiego konia, oni nie wahając się pognali w jego stronę, czyniąc na nim lekkie nacięcia i owiewając jego świadomość mgłą. Nie było to potężne zaklęcie i nie mogło mu zaszkodzić na długo. Dało to na szczęście sposobność Hazardowi na przygotowanie się do ataku. Koń ruszył.

<Hazard?>

Powrót

Witajcie kochani.
Będzie to krótki post, mówiący tylko o moim powrocie. Od teraz mogę już swobodnie wchodzić na Internet, tym samym odciążyć z obowiązków moją drogą lilena11. Dziękuję ci, że tak sumiennie zajęłaś się blogiem. Jednakże chciałam podziękować również Wam, członkowie Mysterious Valley. Od razu gdy miałam możliwość wejścia na stado doznałam niemałego zaskoczenia. Widzę ilu nowych dołączyło, ile opowiadań pojawiło się przez te dwa czy nawet może trzy tygodnie(oczywiście zaległości do odpisania dla mnie xd). Udzielacie się niesamowicie aktywnie. Na prawdę jestem Wam bardzo wdzięczna, a te podziękowania kieruję do wszystkich :)
Możecie już bez problemu wysyłać do mnie wszelkie opowiadania, postacie czy cokolwiek innego.
 
Pozdrawiam
Havana [izusia321]

piątek, 11 listopada 2016

Od Hazarda CD. Noaide

O tak. Zapach bagien, do których byłem od dzieciństwa przyzwyczajony wpadł do moich chrap. Grunt pod naszymi kopytami zaczął być coraz mniej stabilny. Las zagęścił się i pomimo czasu opadania liści, rzucał cień na podnóże, nie pozwalając promieniom słonecznym przejść jakby przez ciemną, gęstą chmurę gałęzi.
Kątem oka widziałem jak klacz z irytacją patrzy na błoto oblepiające jej nogi. Pomimo trudności dorównywała mi tempa. Uśmiechnąłem się pod nosem złośliwie. Specjalnie wybrałem tą drogę. Nie po to by jej zrobić na złość. To tak jakby... odpłata za uprzednią kłótnię. Oczywiście ona tego nie wie i się nie dowie.
-Cholera- usłyszałem za sobą. Odwróciłem głowę i zobaczyłem jak wkurzona Noaide próbuje wyjść z błota- Lepszej drogi nie było.
Co mi w ogóle przyszło do głowy zgodzić się na zabranie ją ze sobą. Trzeba było twardo postawić na swoim tak jak zawsze.
-Sama się zgłosiłaś jako towarzystwo- uniosłem dumnie głowę i oberwałem piorunującym spojrzeniem- Dobra, pomogę ci- westchnąłem i pomogłem jej wyjść.
-Dzięki- fuknęła jakby z łaski, patrząc na spływającą ziemię z kopyt.
-Idź za mną to nie wpadniesz nigdzie. Bagna bywają zdradliwe- odwróciłem się i ruszyłem dalej.
-Dziękuję za radę- odparła sarkastycznie.
Dalsza droga minęła w ciszy. Żadne z nas do siebie się nie odezwało, z drugiej strony mi to nie przeszkadzało. I chociaż były tematy do omówienia bądź normalnej rozmowy to jakoś nikt z dwójki osób nie odważył się zacząć. Padały tylko przypadkowe pytania i krótkie odpowiedzi.
W końcu znaleźliśmy się na miejscu. Kojarzyłem je i przypomniałem ostatnią rzecz, którą zdążyłem zakodować w mózgu.
-Jest źle- wyszeptała pod nosem Noaide.
Posłałem jej szybkie spojrzenie i zrobiłem kilka kroków w przód. Żadnego uczucia obecności. Nic. Tylko wspomnienie upadku na mokry mech i wystające korzenie drzew.
-Idę wgłąb- odparłem, marszcząc czoło.
Byłem zły sam na siebie. Doskonale wiem, że osoba, która mnie zaatakowała nie mogła być daleko. Po prostu zwykłe przeczucie, ot tak. W tym samym momencie usłyszałem swoje imię, wypowiadane przez szamankę. Zawróciłem i podszedłem do niej.
-Wiedziałem, że musi być tu jakiś znak, poszlaka- przyjrzałem się kępce włosów z grzywy i rozejrzałem dookoła. Na wodzie pojawiły się pierścienie, a to oznaczało, że ktoś prócz nas tu był. Tym razem nie pozwolę się śledzić.
-Galop w drugą stronę- rozkazałem.
-Przecież mogło to być tylko zwierzę- oburzyła się klacz.
-Ale ty też chcesz wiedzieć kto to, więc biegnij- była to mało delikatna prośba, ale zawsze prośba.Chociaż w tym się rozumieliśmy- Biegnij po wydeptanych ścieżkach. Nie chcę mieć na głowie szukania ciebie martwej w bagnie.
-Nie martw się. Potrafię sobie poradzić- odwróciła się z dumnym spojrzeniem i pobiegła w drugą stronę za kimś lub czymś, cokolwiek to było.

Noaide?

czwartek, 10 listopada 2016

Od Noaide CD Hazarda

Złośliwy uśmiech nie schodził mi z pyska. Ale w głębi ducha byłam zaniepokojona takim rozwojem wydarzeń. Nie chodziło nawet o ogiera, choć nie byłam zadowolona jego obecnością. Niepokoiły mnie te urywające się ślady i pobudki owego konia. spójrzmy prawdzie w oczy, ten ktoś dosłownie rozpłynął się w powietrzu, nie był użytkownikiem wiatru, nie wyczułam, żadnych wibracji. Popatrzyłam, na Hazarda. Już z poważną miną.
- Idziesz sprawdzić miejsce ataku? - zapytałam
Ogier twierdzącą pokiwał łbem przypatrując mi się
- Cóż więc muszę iść z tobą - wymamrotałam. Mogłam dowiedzieć się czegoś od duszków jeśli będą przyjaźnie nastawione, na co jednak nie liczyłam. Koń łypnął na mnie wyraźnie zdziwiony.
- Zostawił cię pod moją jaskinią, nie wiemy czy było to zamierzone czy nie. A po za tym sama jestem ciekawa konia rozpływającego się w powietrzu, a nadal nie jesteś w pełni sił, widzę to. Może i bym bardzo chciała ale nie mam zamiaru zostawić cię w takiej sytuacji - wyjaśniłam z ironicznym uśmiechem - po za tym znam pewne sposoby... może uda mi się dowiedzieć kto to był - stwierdziłam już ciszej i mniej pewnie
Nie spuszczał ze mnie wzroku, a jego pysk wyrażał zadumanie. Stałam i również się na niego patrzyłam. Wiadomo przecież mogłam tam pójść później, kiedy on będzie daleko stąd, ale ślady mogły się zamazać, i jak już wspomniałam dalej nie wyglądał dobrze a nie wiemy z kim mamy do czynienia. Nie chce mieć go na sumieniu. Po kilku minutach, milczenia Hazard westchną jak by przed chwilą przegrał walkę z samym sobą.
- Dobra, ale idziesz na własną rękę nie myśl, że będę ci w czymś pomagał i bronił - stwierdził posępnie
Prychnęłam zbulwersowana, zarzuciłam łbem i odwarknęłam
- Nie zapominaj jestem szamanką, nie jesteśmy bezbronni - uśmiechnęłam się kpiąco, trzymając pysk na górze - zobaczymy jeszcze czy to ja przypadkiem nie będę musiała cię ratować - łypnęłam na niego groźnie.
Hazard wydawał się zdegustowany i zezłoszczony, może rzeczywiście posunęłam się ciut za daleko, ale moja duma nie pozwoliła mi na przeprosiny, zawsze się tak kończyło. Ogier gwałtownie odwrócił się do mnie zadem i ruszył kłusem warcząc za mną.
- idziesz czy nie?!
Pobiegłam za nim. Większość drogi przez bagna spędziliśmy w ciszy, w pewnym sensie przez nasza wcześniejsza potyczkę słowną ale też z powodu okropnych warunków bagiennych. "Duchy mi dzisiaj nie sprzyjają. To źle" pomyślałam zdenerwowana zapadając się po łydki nie wiem już, który raz. Z czasem jak zbliżaliśmy się do miejsca napadu, byłam coraz bardziej zaniepokojona, wszystko było szare, nawet psotne Lijanki siedziały cicho poukrywane, udzielało mi się ich złe samopoczucie
- Jest źle - wyszeptałam

<Hazard?? Wybacz, nie wiedziałam co napisać ;-;>

środa, 9 listopada 2016

Od Hazarda CD. Noaide

Słyszałem szum płynącej krwi w głowie, a jeszcze lepiej czułem jak ból pulsująco to nasila się to maleje. Nie przejmując się obecnością klaczy w pobliżu, co chwila to zamykałem oczy, próbując siłą woli ograniczyć te natrętne mroczki przed oczami i zawroty. Nie spodziewałem się pomocy z jej strony i choć nie była to żadna łaska, bo mógłbym sam powlec się do medyka, co pewnie bym nie zrobił to zgodziłem na "opatrzenie" siebie.
Jedyne co mogłem wywnioskować z tej niezwykle ciekawej rozmowy między nami to to, że jest szamanką. No tak... kolejna szamanka w kręgach. Z tego co pamiętam poprzednia, nie miała równie cudnego charakteru. Jednak jakąś kulturę trzeba zachować.
-Hazard- wręcz szepnąłem od niechcenia. Dawno nie przedstawiałem się komukolwiek. Albo po prostu nie widziałem potrzeby robienia tego. Mało co kogo to obchodzi.
Jednak to nie zwróciło ogólnego zainteresowania klaczy prócz próba zdiagnozowania co jest przyczyną bólu. Jakby było to nieoczywiste.
Po jakiejś chwili dowiedziałem się imienia właścicielki jaskini, a nawet dostałem specjalny napar na ból głowy. Z zniesmaczoną miną zwróciłem powoli wzrok na klacz. Do moich nozdrzy dotarł drażniący zapach olejków i innych pierdół, które mają mi rzekomo pomóc.
-No co? Pij zanim wystygnie. Zimne nic nie da- odpowiedziała twardym głosem, czekając aż wleje w siebie ten ohydnie pachnący napar.
Z miną zmuszonego dziecka do zjedzenia obiadu wypiłem lek. Nie był wcale lepszy niż ten ból.
-A co myślałeś? Że ambrozję i nektar ci podam?- zobaczyłem ukradkiem jej rozśmieszoną minę, lecz klacz natychmiastowo wtedy się odwróciła.
-Chociażby ostrzec, że będzie nie dobre- odwróciłem się, podpierając o zimną ścianę jaskini- Mogłem się nie godzić- mruknąłem.
-Słyszałam- posłała mi piorunujące spojrzenie- Wiesz co. Łaski bez. Nie musiałam ci wcale pomagać. Nawet słowa "dziękuję" nie usłyszałam- zniknęła w ciemności, pewnie w jakiejś wnęce groty.
Nastała cisza. Kusiło mnie żebym wyszedł bez słowa i po prostu zapomniał. I przy okazji wrócił w miejsce wypadku i rozejrzał się po jakichkolwiek śladach napastnika. Niestety wewnątrz czułem, że nie mogę tak po prostu odejść. Nawet jeśli zrobię wielką łaskę.
-Dziękuję- pierwsze kroki w jej stronę były chwiejne, niczym nowonarodzone źrebię, lecz z każdym kolejnym coraz lepiej utrzymywałem się samodzielnie prosto. Powiedziałem to nie obojętnie. Nie byłem zmuszony do powiedzenia tego. To dziękuję było uprzejme i skierowane w podzięce. I choć zostało na sam początek odebrane z lodowatym, rozdrażnionym spojrzeniem to złość powoli mijała aż w końcu zniknęła i pozostało niezdecydowanie. Co zrobić...
Tylko to mogłem wyczytać z jej pyska. Ukłoniłem głowę delikatnie.
-W takim razie pójdę już. Jeszcze raz dziękuję za nie otrucie mnie.
-Z tego co wiem, ślady znikały w pobliżu strumienia- krzyknęła za mną.
Momentalnie moje kopyta wbiły się w ziemię. Odwróciłem głowę w jej stronę, czując już się lepiej.
-Chciałam sprawdzić czyje są, ale w pewnym momencie się urywały- pokręciła głową, wynurzając się z cienia i podchodząc bliżej mnie.
-Nie było żadnych znaków, zapachu... cokolwiek?- zapytałem, marszcząc czoło.
Pokręciła głową.
-Tylko ty leżący- uśmiechnęła się złośliwie.
-Nie wypominaj- spojrzałem przed siebie.

Noaide?
Pewnie, że pamiętam.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Od Noaide CD Hazarda

Patrzyłam zdziwiona na ogiera, którego spotkałam po powrocie z ziołowej wyprawy. Nie za bardzo podobała mi się jego obecność przy mojej jaskini, tym bardziej, że nie wiem jak się tutaj znalazł. Był cały w błocie, odwrócony przodem do jaskini i wykręcał łeb by na mnie spojrzeć. Widać było, że ledwo trzyma się na nogach, pewnie też bolała go głowa, wzrok miała strasznie rozbiegany. Jego aura i  Duszki będące przy nim niepokoiły mnie. Roztaczał aurę smutku i rozgoryczenia. Wyczuwałam, też na nim pozostałości magi.
- Dobra, zapytam się jeszcze raz - powiedziałam powoli i z dystansem - co robisz pod moją jaskinią?
Koń spojrzał na mnie zdezorientowany i zajęło mu kilkanaście sekund przyswojenia sobie co powiedziałam. Dopiero po tym czasie mi odpowiedział.
- Ja... - potrząsnął delikatnie łbem - ni.. nie.. wiem - zamyślił się - obudziłem się tu.
Zmarszczyłam brwi, będąc rozdrażniona tymi niejasnymi informacjami i zarazem denerwującą obecnością ogiera. Z moich rozmyślań i prób uspokojenia się wyrwał mnie głos gniadosza.
- Chyba... mnie ktoś zaatakował. Tak, przechadzałem się po tym terenie - powiedział już pewniej, powoli odwracając się do mnie przodem - kiedy, w pewnej chwili ktoś zaatakował mnie od tyłu. Zanim straciłem przytomność słyszałem jak ktoś coś szeptał - zatrzymał się i przyjrzał się mi podejrzliwie spod przymrużonych powiek - później, obudziłem się tu z wielkim bólem głowy tuż pod... twoją... - powiedział ostrzej - jaskinią - dokończył.
Patrzyłam na niego zaintrygowana. Więc te pozostałości magii to nie były przewidzenia. Ktoś, coś od niego chciał, ale czemu pozostawił go pod moją jaskinią? Próbowałam sięgnąć po pomoc do Towarzyszy ale siedzieli cicho, przyglądając się temu ze swoich miejsc. Zauważając, że ogier dalej patrzy na mnie twardymi i chłodnymi oczami, uznałam, że potrzebuje wyjaśnień.
- Pewnie myślisz, że mam coś z tym wspólnego ale się mylisz. Niedawno wróciłam z lasu - stwierdziłam chłodno
Ogier widocznie się rozluźnił. Opuścił łeb na dół ale widocznie był to zbyt gwałtowny ruch bo sykną
- sssss... moja głowa...
Patrząc na niego wiedziałam, że nie mogę go tak zostawić, nawet jak bym bardzo chciała nie dam rady.
- Czemu zawsze jak potrzebuje spokoju nie mogę go dostać - szepnęłam mając nadzieję, że nic nie usłyszał. A głośniej powiedziałam powoli się do niego zbliżając - choć, nie możesz w takim stanie włóczyć się po tej okolicy. Alfa jeszcze by coś do mnie miała jak by ci się coś stało. A na ból głowy mogę coś zaradzić, jestem szamanką.
Podeszłam do niego i pozwoliłam by oparł się na mnie lekko. Nie jestem zbyt wysoka przez to nie było mi zbyt wygodnie, ale nic na to nie poradzę.
- Jestem Hazard - usłyszałam koło ucha
- yhymmm... - odpowiedziałam, a po dłuższej chwili usłyszałam chrząknięcie - co?
- Nie sądzisz, że też możesz się przedstawić - powiedział ironicznie
- Nie sądzę, że jest ci ta informacja potrzebna - stwierdziłam zdystansowana, nie mając ochoty ujawniać mu tych informacji.
- Pozwól, że ja będę o tym decydował - parskną - więc???
Po krótkiej chwili wyczekującej ciszy warknęłam rozdrażniona
- Noaide
Zapowiada się bardzo "ciekawie"

"Hazard? Pamiętasz jeszcze o tym poście???"

niedziela, 6 listopada 2016

Od Noaide

Podróżowałam na północ gnana tylko mi znanymi siłami, nauczyłam się na nich polegać przez te wszystkie lata, traktowałam ich niemalże jak przyjaciół. Czułam lekki wiatr w grzywie i zapachy jesieni unoszące się w powietrzu. Obok mnie w spokoju pląsały sobie duszki kwiatów i trawy chichocząc co jakiś czas do sobie tylko znanym osobą, co jakiś czas były podwiewane przez chytre Wietrzaki, mające ucieche z krótkich pisków frustracji. Od opuszczenia ostatniego stada minęło kilka tygodni, nie było tam źle, alfa jak i członkowie stada byli bardzo mili, choć może zachowywali się ciut zbyt nachalnie kiedy postanowiłam odejść, ale przecież nic nie mogłam zrobić, znowu zaczeli robić sie niespokojni. W oddali widziałam linie drzew "Następny las, miejmy nadzieję, że przyjemniejszy od ostatniego" - pomyślałam i wróciłam myślami do ostatniej ucieczki przed kilkoma wilkami, dostałam dreszczy na samą myśl i dziękowałam bogą za obecność bardzo złośliwego ducha bagien. Inaczej już bym mogła nie żyć. W koronie drzew słyszałam i widziałam poćwierkujące ptaki, nie zwróciłabym na to zbyt dużej uwagi, ale coś okropnie ciągnęło mnie do tego lasu. Nauczyłam się nie lekceważyć moich towarzyszy, nie tylko są pomocni ale również potrafią się gniewać będąc ignorowani. Pod kłusowałam lekko na spotkanie z tym dziwnym lasem, ale również zaczął przeszkadzać mi wiatr a za linią drzew na pewno będzie nie wyczuwalny. Parsknęłam, po wejściu do lasu, jestem lekko zbulwersowana, nie wiem czemu po prostu mnie naszło, denerwuje się. W tym momencie do moich nozdrzy dotarł zapach koni, nowe stado?
"prrrrawooo" usłyszałam szept, tak jak mi podpowiedziały zwróciłam łeb we wskazaną stronę. Kilknaście metrów ode mnie między gąszczem drzew stał koń.
"Mam nadzieję, że to stado nie będzie uwarzało mnie za intruza" - pomyślałam, dalej wpatrując się w nieznajomego.

"Ktoś?"

Od Chryse ed Emerald- c.d. Akcenta

Podniosłam głowę znad trawy na tyle, by moje oczy znalazły się na wysokości pyska ogiera i odparłam:
-Witaj, Akcent. Miło mi Cię znowu widzieć, chociaż jestem szczerze zdziwiona, że postanowiłeś się do mnie w ogóle odezwać.
-A to niby z jakiego powodu?- wyraźnie się zdziwił.
-No cóż... Jest wiele takich czynników... Pierwszym z nich jest na przykład mój niezbyt młody wiek, przez który większość koni omija mnie bez słowa, drugim zaś... -zaczęłam, ale przerwałam i zapytałam niepewnie.- koniecznie chcesz to wiedzieć?
-Jeśli już zaczęłaś, to skończ, proszę.- odparł.
-W takim razie drugim jest to, ze jestem matką jednego z najbardziej bezlitosnych ogierów w tym stadzie- Black Angel'a, przez co więcej niż połowa członków obawia się, że jeśli tylko powie coś nie tak w mojej obecności, zostanie pozbawiona życia lub, w najlepszym wypadku, silnie poturbowana.
W momencie, gdy wypowiadałam te słowa, wszystkie okoliczne koniowate przestały na chwilę rozmawiać i rozejrzały się wokół wyraźnie zdenerwowane, co nie uszło naszej uwadze.
-Musi on być rzeczywiście okropny, skoro już sam dźwięk jego imienia wywołuje takie emocje.- stwierdził samiec.
-A co najgorsze za mistrza obrał sobie jeszcze większego zabijakę w osobie Ferguna.
-Czy to czasem nie ten kruczoczarny ogier, który wyniszcza wszystko i wszystkich, co tylko napotka na swej drodze?- spytał, nawet nie próbując ukryć drżenia w głosie.
-Zgadza się.
-W takim razie mocno Ci współczuję takiego synusia.
-Na całe szczęście jego siostra jest zupełnie inna, a i on nie był taki zawsze...
-Nie domyślasz się co mogło go tak zmienić?
-Nigdy z nim o tym nie rozmawiałam, więc nie mam zielonego pojęcia. Ixaca wspominała jednak coś o tym, że wiele przeżyli, zanim tu dotarli.
-Rozumiem. A teraz może chciałabyś się trochę ze mną przejść, aby oderwać się od tych ciemnych myśli?
-Bardzo chętnie, ale to Ty prowadzisz.

<Akcent? Dokąd ją zaprowadziłeś?>


Od Castelana - CD H. Sakury

Zamknąłem oczy rozkoszując się łagodnym wiatrem, który targał moją grzywą. Sakurze udało się znaleźć jaskinię w naprawdę pięknym miejscu. W mojej ocenie jedyna wadą było zimno, za którym niespecjalnie przepadałem, ale chyba rekompensowały to piękne widoki.
- Będę się już zbierał - zwróciłem się do klaczy - gdybyś czegoś potrzebowała, większość koni pewnie chętnie ci pomoże. A gdybyś chciała spytać o coś mnie jestem pewien, że nie będzie trudno mnie odnaleźć.
 Uśmiechnąłem się na odchodne, i po krótkim pożegnaniu poszedłem w swoją stronę.
***
 Zanim dotarłem do swojej jaskini, byłem cały - dosłownie cały - w błocie, od góry do dołu. Miejsce, w którym przyszło mi mieszkać jest rzeczywiście niesamowite, ale ilość błota w okolicy jest zdecydowanie za duża. Ech, ile bym dał, żeby deszcz raczył nie padać choć przez tydzień, aby wszystko zdążyło wyschnąć.
 Otrzepałem się przed wejściem i powlokłem w głąb groty.
***
 Następnego dnia kręciłem się po jakimś lesie niedaleko Mglistej Polany, zupełnie bez celu. Raz na jakiś czas, gdzieś w głębi lasu, migały mi sylwetki koni. Uśmiechnąłem się do siebie. To musieli być nowi, którzy zwiedzali tereny - bardzo cieszyło mnie to, że jest ich tak wielu, stado rośnie w siłę!

< Sakura? Wybacz mi jakość, zupełnie nie miałam pomysłu>

Od Karino - CD H. Averse Emerald Rain

- Idziesz przejść się po Jesiennej Alei?- zaproponowała mi klacz
- Z chęcią- zgodziłem się
Jesienna Aleja była bardzo ładna.
Jej liście były kolorowe a wiatr lekko szumiał.
Gdy pospacerowaliśmy postanowiłem wracać do stada.
Zobaczyłem rzekę nachyliłem głowę i zacząłem pić.
Położyłem się na trawie i rozmyślałem o moich rodzicach i o dziewczynie ze szkółki Beli.
Gdy doszedłem do stada było ciemno położyłem się wpatrzony w księżyc.
- Jaki piękny- powiedziałem nagle przypomniał mi Averse Emerald Rain.

Od Akcenta CD Chryse ed Emerald

Wszystko jeszcze pamiętałem. Wszystkie tereny, jaskinie, nawet moja jeszcze nie była przez nikogo zamieszkana, więc alfa znów przydzieliła ją mi. Jedyne co się zmieniło, to członkowie stada. Było tak wielu nowych, ale niektórych jako tako znałem. Wiedziałem jedno - nie ma tu Roxette. Mojej dawnej miłości życia, do której teraz byłbym tak obojętnie nastawiony, jakbym ledwo ją znał. Straciła w moich oczach dawną świetność, ta miłość sprzed tylu lat zgasła bezpowrotnie. Zestarzałem się, moją jedyną rodziną były wnuki mojej siostry. Moja siostrzenica - piękna, jasnokasztanowata klacz o imieniu Flower Desert, umarła kilka lat temu. Kilka lat później moja siostra, Perła. I tak oto załamałem się, zamknąłem w sobie i jestem taki słaby. Było mi brak bliskich, nawet przyjaciół. Byłem kiedyś taki wredny, oschły, zamknięty w swoim świecie. Nie potrzebowałem przyjaciół, bliskości i wydawałoby się, że Roxi była moją źrebięcą miłością. Bo ja, w wieku tych trzech - czterech lat, nie byłem jeszcze dojrzały. Niektóre osobniki potrzebują na to więcej czasu. Ja chyba ustanowiłem nową skalę, echhhh... Rozejrzałem się przygnębionym wzrokiem dookoła. Wiem jedno - chcę walczyć, nie chcę tego kończyć, nie skoczę z Wdowiego Wzgórza, bo może jeszcze los będzie mi sprzyjał. Chciałbym w to wierzyć, ale jestem dość wycieńczony psychicznie, żeby mogłoby być to prawdą dla mojego umysłu. Nie chciałem nikogo w to mieszać, istoty żywe wolą pozytywnie myślące osoby, więc...myślę, że nie będę przyjacielem dla każdego konia, którego spotkam. Możliwe, że młodziki będą uznawać mnie za jakiegoś dziwaka, gdyż też wierzyłem w swoją 'nadzwyczajną siłę' mając te 4 lata i tak na prawdę nic nie wiedząc o prawdziwym życiu. W takim zamyśleniu wpadłem na piękną, siwą istotę przemieszczającą się dumnie naprzód.
- Oj...wybacz.
Spojrzałem na postać, która z pewnością była klaczą. Chwilę gapiłem się tak bez oddechu, po czym usłyszałem jak odpowiada:
- To nic. Przecież nic mi nie jest.
Prychnęła jakby śmiechem, tłumiąc go zaraz, kiedy wyczuła moje dłuższe spojrzenie na sobie.
- Piękna...dziś pogoda...
Odwróciłem szybko wzrok w górę i ujrzałem 'piękne' czarne chmury. Klacz uśmiechnęła się lekko.
- Nie powiedziałabym.
I już chciała zapewne pójść, ale coś mówiło mi, że muszę przynajmniej poznać jej imię.
- Wybacz, bo może tak nie wypada do nieznajomych. Jestem Akcent. A ty, jak się nazywasz?
Zatrzymałem ją tym pytaniem jeszcze przez chwilę.
- Chryse ed Emerald. Przepraszam, ale muszę już iść.
Odmruknąłem tylko ciche 'cześć' i znów zacząłem się rżnąć takimi myślami: "Tyle lat klaczy nie widziałeś to pierwsza lepsza ci w oko wpada! Jesteś głupi, nawet jej nie znasz i nie poznasz bo już to zaprzepaściłeś!" Byłem na siebie zły. Po namyśle mruknąłem sam do siebie:
- A może to nie ta 'pierwsza lepsza'...?
W co z początku wątpiłem. Hmm, poznałbym ją bliżej, ale chyba nie mam na tyle odwagi, a...nie będę jej zmuszał żeby to ona mnie poznawała...jakby tylko chciała...
Chyse. Chryse ed Emerald. Nie widziałem jej po raz pierwszy, a jej imię było mi dobrze znane, po prostu nie zwracałem na nią uwagi. Tyle czasu. Ale miałem do tego oczywisty powód, a była nim Roxette. A teraz? Roxette nie ma, a ja potrzebuję przynajmniej zrozumienia. Udałem się do swojej jaskini i już nie chciałem dziś z niej wychodzić. Pogoda była paskudna, a poza tym nie chciałem robić więcej zamieszania wśród członków stada. Odwiedziła mnie tylko alfa, ponieważ musiałem przybić pieczęć w postaci kopyta maczanego w czymś na rodzaj soku z malin, na ważnym papierze potwierdzającym członkostwo w stadzie.

***
Minęło kilka dni. W większości przesiedziałem je w jaskini, bo cóż miałem robić będąc całkiem sam? Tylko czasami szukałem jakiegoś jedzenia. Chryse nie spotkałem. Już, albo jeszcze. Dzisiejszego dnia słońce postanowiło wreszcie na chwilę wyjść zza chmur, więc udałem się na spacer. Musiałem trochę pobiegać, ponieważ brak mi było ruchu, a mój organizm nie czuje się tak stary jak mój rozum. Popędziłem więc dzikim galopem w najbardziej odludne miejsca. Gdybym wybrał miejsca, gdzie pasą się całe stada koni, zrobiłbym jak zwykle zamieszanie. Za mną udałoby się 20 innych koni, które myślałyby, że uciekam przed czymś. A ja nie chcę nikomu uprzykrzać życia. Sam mam je już popsute, więc spróbuję przynajmniej nie niszczyć sobie reputacji na nowo. Wtem ujrzałem kilka koni, więc zwolniłem do spokojnego kłusa i przyglądałem się im jakbym dojrzał ducha. Tak, wśród nich była ta sama klacz, którą spotkałem kilka dni temu. Chryse ed Emerald. Po chwili zobaczyłem jednak, że stoi ona poza grupą młodych koni, które dyskutowały o czymś zacięcie. Odważyłem się i podbiegłem do Chryse.
- Cześć.
Powiedziałem niezbyt głośno, nie chcąc przerywać rozmów młodzików.



<Chryse ed Emerald?>

Nowa klacz - Noaide!

I kolejny raz przypadła mi przyjemność powitania nowej członkini Mysterious Valley - witamy Noaide! Mam nadzieję, że będziesz się dobrze czuła wśród nas :)
http://amazingdecor.pl/wp-content/uploads/2016/03/c6d135b5b89aaaaab0adefc8bf7ab9af-550x705.jpg  
Imię: Noaide
Wiek: 5 lat
Stanowisko: Szamanka

Od Lucario - CD H. Sakury

- A właśnie, że prawda! - powiedziałem starając się udawać obrażonego - czyżbyś wątpiła w moje umiejętności przewodnika?
- Nie bezpodstawnie - zaśmiała się klacz.
- Taaaak?
- Tak, dokładnie tak.
- W takim razie choć, pokażę ci miejsce, które na pewno ci się spodoba. Chodź!
Po tych słowach wyrwałem przed siebie galopem, słysząc za sobą jeszcze tylko wciąż rozbawiony głos klaczy "tylko tym razem nie zgub drogi!'
 Nie trwało to długo. Ścigając się po lesie znaleźliśmy się w Dolinie Rozmów, a stamtąd była już prosta droga do Leśnych Wydm.
 Zatrzymałem się na jednym ze wzgórz i z dumą wypisaną na pysku popatrzyłem na Sakurę.
- Oto Leśne Wzgórza. I co, dalej uważasz, że nie nadaje się na przewodnika? - spytałem, jednak gdy przypomniałem sobie nasze błąkania w celu znalezienia Havany, nie mogłem się nie zaśmiać.

< Sakura? >

Carnival, Luna i Akcent powracają!

Witamy z powrotem!  
http://pu.i.wp.pl/k,NjA1MjE2MDQsNDUwNzIxOTI=,f,z_20kalendarza_20arab.jpg 
Carnival 

 http://data2.whicdn.com/images/16088585/050_large.jpg 
Luna 
Akcent 

Od Averse Emerald Rain CD Karino

W czasie trwania mojej długiej i ciężkiej choroby - mocnego zapalenia stawów w nogach - nie wychodziłam z jaskini. Ze stada znałam tylko moją siostrę, alfę oczywiście i medyczkę, która się mną opiekowała. Dziś pierwszy raz od miesiąca stanęłam chwiejnie na nogach, bólu nie było czuć, ale moja sprawność w nogach była znikoma. Moje kopyta ślizgały się po gładkim, kamiennym podłożu. Lekko próbowałam zgiąć nogi i pewnie posunęłam przed siebie. Potem zaczęłam już stawiać małe kroczki potykając się od czasu do czasu. Nauka chodzenia od nowa, ech... Wszystkiemu przyglądała się moja siostra śmiejąc się podle. Miała w naturze swoją złą szczerość, którą wykorzystywała przy każdej możliwej okazji. Spojrzałam na nią z wyrzutem. Forgotten przybrała nieco na masie, nie wspominając już o tym, że zawsze była klaczą o szlachetnej arabiej budowie. Ja zaś - wysoka, smukła klacz o prostym profilu głowy i grzbietu - wychudłam i mój grzbiet zapadł się. Zamyśliłam się i z chęcią zerwałam kępkę świeżej trawy. Wreszcie mogłam zerwać ją sama, a nie dostawać pod nos, jak to zwykle było podczas mojej choroby. Z każdym krokiem czułam jeszcze ten sam ból, niechętnie zginałam nogi, które były jeszcze sztywne. Byłam pewna, że gdyby pojawiłoby się niebezpieczeństwo - zginęłabym na miejscu. Nie próbowałabym uciekać, to byłby większy ból i cierpienie, niż rozszarpanie żywcem przez watahę wygłodniałych wilków szukających sobie zapasów na srogo zapowiadającą się zimę. Tylko to mnie pocieszało - nadchodzi zima. Moja ulubiona pora roku, kiedy to jest zimno i zazwyczaj pada śnieg. Wreszcie to świeże powietrze, które wdychałam w wielkich ilościach z uporem przez jakiś czas... Z tych myśli wyrwała mnie Forgotten. Odwróciłam się powoli i jęknęłam z bólu, ale mimo wszystko uśmiechnęłam się. Za jakieś kilka tygodni wszystko się unormuje, o ile przeżyję. Ale muszę rozruszać nogi, to najważniejsze. Sunęłam w stronę mojej siostry, która najprawdopodobniej wołała mnie. Jednak po jakimś czasie zorientowałam się, że ona wołała do kogoś, może do innego konia? Albo przeganiała króliki, które ostatnio kradły zapasy marchwi z mojej małej 'spiżarni', którą postanowiłam zrobić w swojej jaskini? Odwróciłam się znowu, zaczęłam myśleć, jak to będzie wspaniale, kiedy moje nogi wrócą do dawnej formy...
- Averse!
Krzyknęła z wyrzutem i złością Forgotten Emerald Rain. Westchnęłam i znowu skierowałam się w kierunku klaczy.
- Tak?
Powiedziałam, kiedy byłam już wystarczająco blisko.
- Przestań marzyć, zimno z pewnością źle wpłynie na twoje stawy. Idź lepiej do jaskini.
Usłyszałam głos medyczki. Jak ona się nazywała, hmmm...
- Dobrze...Vendelo.
Przypomniało mi się to imię po prostu w ostatnim momencie, kiedy mogłam jeszcze jakoś to dopowiedzieć, żeby nie wyszło na to, że zapomniałam, jak nazywa się moja opiekunka podczas morderczej walki z zapaleniem. Dość pospiesznie udałam się do jaskini, gdzie palił się jeszcze ogień. Było tam duszno i ciepło - w sam raz po takim zimowym spacerze. Położyłam się i zasnęłam po kilku minutach od zmrużenia oczu. Obudziłam się wcześnie rano.
Do działania zachęciło mnie dopiero porządne burknięcie mojego żołądka, który kurczył się niemiłosiernie. Zerwałam się na nogi zapominając, że choroba dawała jeszcze po sobie znaki. Syknęłam, ale postanowiłam wyjść z jaskini i w spokoju udać się do jednego z moich bardziej lubianych terenów, gdzie zazwyczaj posilałam się. Była to Jesienna Ścieżka. Moja jaskinia właściwie znajdowała się na skraju tego terenu. Znalazłam jakąś jabłoń, na której wisiały wielkie, lekko przejrzałe już jabłka. Nie sięgałam do najniżej wiszącego, gdyż inni członkowie stada nie chcieli zadawać sobie zbędnego trudu i każdy rwał owoce z niższych gałęzi. Nie zwracając już zupełnie uwagi na ból, wspięłam się powoli na tylne nogi i po chwili miałam już w pysku pierwsze jabłko. Z ciężkością opadłam na cztery kopyta, ból, ból i jeszcze raz ból. Trudno. Wspięłam się tak jeszcze dwa razy i zaprzestałam na takim śniadaniu. Przypomniałam sobie o wczorajszym poleceniu medyków, by zrobić miksturę na niestrawność, gdyż kilka koni właśnie na nią cierpi, a zapasy leków kończą się. Ze spokojem chodziłam po terenach doskonale wiedząc, gdzie rośnie dana roślina. Do leku używaliśmy imbiru, który rósł blisko osad ludzkich, gdyż była to bardziej ludzka niż magiczna roślina. Później kilka magicznych kwiatów, zwanymi Hanami. Hany rosły bujnie nad Magiczną Zatoką i mają idealne działanie na problemy trawienne, a w mniejszych ilościach zwiększają odporność. Zerwałam też kilka kępek rumianku i świeżą marchew. Udałam się do mojej jaskini i zaczęłam mieszać wszystko z wodą w specjalnym kubku na mikstury i napary. Imbir i marchew musiałam poprzednio rozgnieść, a Hany oraz rumianek wrzuciłam po prostu do tej samej wody. Podgrzałam wszystko na ogniu. Nagle usłyszałam dość wyraźne pukanie. Zdziwiłam się, ale wyjrzałam z jaskini. Stał przed nią dość rosły ogier rasy fryzyjskiej. Był najwyraźniej trochę speszony, ale ja jak zwykle jeszcze bardziej.
- Averse Emerald Rain...?
Spytał patrząc się na mnie nietypowym wzrokiem.
- Tak, to ja. Averse.
Próbowałam się nie denerwować, jak przy każdym poznaniu i rozmowie z ledwo poznanym koniem.
- Jestem Karino. Miałem polecenie, przekazać ci od Vendeli wiadomość.
Powiedział już bardziej opanowanym i przesyconym dziwną słodyczą głosem. Uśmiechnęłam się lekko i wzięłam list.
- Wejdź, proszę.
Mruknęłam, a Karino stanął blisko ognia, na którym grzała się mikstura. Z zaciekawieniem patrzył na to niecodzienne dla nie-zielarza zjawisko. Ja przeczytałam list:

Droga Averse!

Chciałam tylko przypomnieć, iż bardzo pilnie potrzebujemy pomocy wszystkich zielarzy, więc gdybyś któregoś z nich spotkała - koniecznie powiedz mu o zaistniałej sytuacji! Nasi pacjenci zaczynają naprawdę cierpieć, a my jesteśmy o ostatniej kropli mikstury na niestrawność, która nie działa tak dobrze jak wersja z imbirem, więc proszę abyś go dodała do swojej mikstury. Poza tym proszę też, abyś do jutra nam dostarczyła naczynie, które rozlejemy na około 100 dawek leku.


Vendela.

Skończyłam czytać i usłyszałam głos ogiera:
- Co to właściwie jest?
Spytał z ciekawością robiąc kilka kroków w stronę mikstury.
- Lek na niestrawność.
Uśmiechnęłam się, gdyż znalazłam jakiś wspólny temat, co z pewnością mnie rozluźni.
- Jesteś medyczką?
Odpowiedział mi drugim pytaniem.
- Nie, zielarką. Dostałam właśnie polecenie od medyczki Vendeli, aby przygotować tą miksturę już na jutro, więc musi się ona już grzać.
Dochodziło południe. Zrobiło się trochę cieplej, niż przed godziną, kiedy to zbierałam roślinność na leki. Zastanawiało mnie tylko jedno.
- A ty? Na jakim stanowisku jesteś?
Podniosłam wzrok i stanęłam obok wyższego o kilka centymetrów ogiera.
- Strażnikiem.
Odpowiedział tylko.
- Ciekawy zawód.
Odmruknęłam, bo zastanawiałam się z początku, czy też nie zostać strażniczką. Ale wyszło na to że jestem delikatną klaczą nie nadającą się nawet w najniższym stopniu na zawód militarny.
- Idziesz przejść się po Jesiennej Alei?
Zaproponowałam, kiedy sama miałam taki zamiar.

<Karino?>