wtorek, 27 grudnia 2016

Od Qerido cd. Rossy

Doskonale wiedziałem, że takich chwil jej brakowało. Nie ukrywałem, że mi też. Jednak przez bieg czasu, nie odczuwałem tego. Coraz bardziej pogrążałem się w swojej pracy, wspomnieniach... chciałbym żeby znikły, a jednak im bardziej tego pragnę, tym gorzej to wszystko odczuwam. Zapomniałem o tym co mam. Zapomniałem o Rossie. O życiu doczesnym. Karciłem samego siebie w środku. Może i lepiej, że odczuwam teraz lęk przed stratą?
-Tereny są daleko. Obawiam się, że za daleko aby tam dobiec. To polana. Otwarta przestrzeń, a oni mają na niej przewagę. Możemy próbować, jednak... jest połowa procent szansy, że damy radę- spojrzałem jej w oczy.
-Zawsze połowa- jej mimika był nerwowa.
Miałem świadomość, że z każdą chwilą mamy coraz mniej szans.
-Próbujemy?- spytałem, odwracając głowę w kierunku światła ognia.
-Tak- odpowiedziała z całą pewnością i zrobiła pierwszy krok.
Ruszyłem za nią, zjeżdżając po kamienistym zboczu, które raniło moje nogi. Kamienie były ostre i sprawiały ból już przy wejściu, a co dopiero schodząc w dół. Moje kopyta uderzały o większe głazy. Ranni mamy jeszcze mniej szans na ucieczkę.
Rossa upadła na zbocze, zapewne zabolało ją uderzenie jednego z kamiennych odłamków. Zbliżyłem się i pomogłem wstać. Oni byli zaraz za nami.
-Musimy poruszać się szybciej. Jeszcze mamy szansę. Niedaleko jest polana. Dasz radę- nasze pyski po raz pierwszy od jakiegoś czasu były tak blisko siebie.

Rossa?
:3

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Od Rossy - c.d Qerida

 Biegłam przed siebie, starając nie zważać na to, że za nami w krok w krok idzie wróg. Zdawałam sobie sprawę, iż ucieczka w tym wypadku na szczyt jest najlepszym wyjściem. Podłoże osuwało się pod moimi kopytami, doskonale wiedziałam, to jest nasza jedyna droga. Nie była łatwa dla nas, tym bardziej dla nich. Nie wiedziałam, co może nas spotkać, jeśli by złapali naszą dwójkę. Tylko pytanie brzmi, dlaczego to robią? Dlaczego nie zrobili mi krzywdy, kiedy mieli do tego okazję? Tego nie wiem, a wątpię, aby o tym powiedzieli wprost.
 Starałam się nie zwracać uwagi na wysokość na jakiej się znajdowaliśmy. Jeden zły ruch i spadnę na dół, a tym samym wpadnę na partnera. Co jakiś czas się odwracałam, aby upewnić się, iż ukochany znajduje się za mną. Owszem, bałam się nie tylko o siebie. W końcu Qerido był mi najbliższy. Tylko on mi pozostał i nie wiem, co bym uczyniła, gdyby go złapali.
 Kiedy znaleźliśmy się na szczycie, odetchnęłam z ulgą, słabo się uśmiechając. Rozejrzałam się wokół, aby dowiedzieć się, jak daleko mamy do stada. Na całe szczęście Woskowy Las był doskonale widoczny. O tyle dobrze. Podeszłam bliżej ogiera, aby oprzeć się o jego ciało. Nie wiem, ile to wszystko trwało. Nie wiem, kiedy ostatni raz mogłam tak spędzać czas z ukochaną mi osobą. Brakowało mi nieco przygód, takich jak ta. Wszystko nas oddzielało przez różnorakie obowiązki.
 Przymknęłam powieki, cicho wzdychając. Za długo nie mogliśmy tu zostać, bo zaraz zjawią się oni. Jednakże ta chwila była taka… Nie mogłam nie cieszyć się takim momentem! Brakowało mi tego. Po prostu.
- Nie możemy tu być. – powiedziałam cicho, niechętnie odsuwając się od towarzysza. – Więc chodź. Jak znajdziemy się na terenach stada, to w końcu odpuszczą. – dodałam ciszej, podchodząc do końca szczytu, aby spojrzeć w dół, zaraz jednak cofnęłam się kilka kroków do tyłu i zwróciłam do swojego kompana, wyczekując tego, aż się ruszy z miejsca, w którym stał.
                                                                                                                                         

Qerido?
Nic się nie stało!

sobota, 24 grudnia 2016

Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!

Kochani moi. Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam wszystkim życzyć jak najlepiej przeżytego czasu, odpoczynku od szkoły i nauki, dużo weny, najlepszych prezentów, dobrych ocen i wszystkiego najlepszego! :D Mam nadzieję, że przeżyjecie te święta jak najlepiej ^^

~Havana(izusia321)

piątek, 23 grudnia 2016

Od Qerido cd. Rossy

To nie ona. Jej oczy były zbyt mętne, niewyraźne. Rossa zresztą zareagowałaby inaczej. Całkiem inaczej. Zrobiłem krok w tył, co nie uszło uwadze klaczy, która delikatnie drgnęła. Zachowywała się co najmniej dziwnie. Wiedziałem, że reszta gdzieś tu jest.
Nic mi nie pasowało. W głowie krążyło mi pełno pytań. Dlaczego? Po co? Jak? Zero odpowiedzi. Nie mogłem zrozumieć tego wszystkiego.
Odwróciłem się gwałtownie i pogalopowałem w las. Automatycznie usłyszałem jak za mną coś biegnie. W tym samym momencie uderzyłem w kogoś. Zakręciło mi się w głowie i upadłem. Nie wiem dlaczego, myślę, że byłem czymś odurzony.
-Rossa!- krzyknąłem, zapominając o niebezpieczeństwie i wstałem najszybciej jak mogłem, podchodząc do klaczy- Szybko...- pomogłem jej wstać.
-Dokąd? Nie wiadomo co to za miejsce- Rossa odwróciła głowę w kierunku zbliżających się napastników. Poczułem jak jej moce się nasilają.
-West nam pomoże- wiatr zawinął się wokół moich przednich nóg i zniknął za drzewami- Chodź- pociągnąłem ją za grzywę.

Zatrzymaliśmy się dopiero obok kamienistego wzniesienia. Wpadłem na pewien pomysł. Chodź wykonanie nie będzie proste.
-Wdrapiemy się na szczyt, a potem schowamy w okolicznych dolinkach. Inaczej ich nie zgubimy. Swoim sprytem i zręcznością dorównują nam, ale wejść nie będą potrafili- spojrzałem w jej ciemne oczy.
Kiwnęła głową i położyła kopyta na kamieniach wzgórza. Ruszyłem za nią.
Ziemia osuwała się pod wpływem naszego ciężaru. Podłoże nie było stabilne, aczkolwiek dawało nadzieję na udaną ucieczkę albo chociaż spowolnienie przeciwników. Naszym celem było znalezienie terenów stada, co nie będzie proste biorąc pod uwagę fakt, że nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie się znajdujemy. A oni nie odpuszczali. To mnie jeszcze bardziej zastanawiało. Dlaczego tak bardzo im na nas zależy albo tylko na jednym z nas. A jeśli tylko na jednej osobie to czemu nie zabili drugiej. Czyżby ich coś hamowało. Przecież mogliby spokojnie użyć swoich magicznych umiejętności. Widać było, że również je posiadają.
Po pewnym czasie byliśmy na górze. Stąd razem ujrzeliśmy dym unoszący się nad Woskowym Lasem. O jak dobrze, że mamy taki teren, dobrze widoczny z daleka.
-Co teraz?- Rossa podeszła bliżej.

Rossa?
Wybacz, że musiałaś czekać :c

Od Midway - Cd. Arota

Czułam, że jest zdziwiony moim zachowaniem. Wynikało ono całkowicie z tęsknoty i zbyt wielu silnych emocji zrośniętych ze sobą. Jednakże nigdy dotąd się nie zachowałam, gdyż mnie to przerażało. Szczerze, nawet teraz się bałam. Gdy Lilith odeszła ze stada zaczęłam się bać. Zrozumiałam, że nie mogę wiecznie polegać na rodzinie. Muszę sama sobie ułożyć życie, tak abym była prawdziwie szczęśliwa.
Oddaliłam się od wszystkich, od dwóch najważniejszych ogierów w moim życiu. Od Arota odsunęłam się sama z siebie, jednakże wydaje mi się, że Conte również się odsunął. Westchnęłam. Dlaczego nie może być dobrze? Muszę...muszę poprawić nasze relacje. Ale na razie Arot. Tylko Arot.
Odrywam się od niego po to, by popatrzeć w jego ciemne oczy. Piękne oczy. Ta, Midway, ciekawy epitet.
- Co...Co u Ciebie?  - zdecydowałam się zapytać. Nie był to najlepszy wstęp do tego co chciałam powiedzieć, ale to jedyne co mi przyszło do głowy.

Arot?

Od Sarity do Lucario

 - Altair!
Nie ma go. Nie mogę go znaleźć od kilku dni. Nie ma go. Nie ma go. Nie ma go.
Przestałam pytać się o niego innych, za każdym razem dostawałam tą samą odpowiedź, tak bardzo raniącą mnie, niszczącą moje serce. Nie chciałam ich słuchać. Nie wierzyłam im. Musi gdzieś tu być! Może coś się stało? Zawiodłam go. Zawiodłam go, bo nie ma mnie przy nim, a on teraz błąka się gdzieś w lesie, nie wiedząc gdzie jest... A jeśli trafił na wodę? Przecież on jej się tak panicznie boi.
 - Altair!
Wiem, że krzyczę, wiem, że inni mają dość moich nieustannych poszukiwań, ale nie mogę przestać.
Przecież on mnie nie zostawił.
Prawda?
Jestem w lesie, śnieg na dobre zaległ na ziemi, nie słychać śpiewu ptaków, który tak bardzo kojarzy mi się z przyjacielem. Wołam jego imię raz po raz, ale odpowiada mi tylko trzask łamanych gałęzi i wycie wiatru. Powoli to do mnie dociera. Nie chcę w to wierzyć, to mi łamie serce na setki małych kawałków, a w każdym z nich jest wspomnienie z... nim. Z Altairem, z moim przyjacielem, nie biologicznym bratem, wsparciem, nadzieją, smutkiem i szczęściem. Zostawił mnie? Bez pożegnania, bez żadnego słowa na koniec, bez wyjaśnień. Zostawił mnie samą, wiedząc, jak bardzo mnie to zrani.
 - Czemu płaczesz?
Odwracam się momentalnie w kierunku, z którego dochodzi głos.
 - Nie płaczę - mówię, jednak muszę wyglądać mało wiarygodnie z czerwonymi oczami i drżącym głosem.
 - Nie? - pyta nieznajomy.
To ogier, nieco wyższy ode mnie, gniady, ma duże, ciemne oczy, w których kryje się zaciekawienie i troska. Spuszczam wzrok niepewna, co jest tak niepodobne do mnie, że mam nagle ochotę się zaśmiać. Co się ze mną dzieje?
 - Chyba nie... - odpowiadam, cicho, grzebiąc kopytem w brudnym śniegu.
(Lucario?)

Od Contesimo - CD Idy

Znowu zamknąłem się w sobie. Przestałem rozmawiać z innymi, powróciłem do samotnych wycieczek w głąb lasu, czasami Midway mi towarzyszyła. Oddaliliśmy się od siebie, nie rozmawiamy tak swobodnie i szczerze jak kiedyś. Nowa członkinia, o sierści białej jak śnieg i niewyczerpanej energii mnie dzisiaj uratowała. Miła odskocznia - w końcu z kimś porozmawiać, kto ciebie nie zna, ty jego też nie. Poznajemy się dopiero i to sprawia, że się odprężam. Uzna mnie za takiego, jakim się jej pokaże.
 - Chyba pójdę już spać, zmęczona jestem - stwierdziła nagle moja nowa znajoma.
 - Jest wcześnie, dopiero zaczyna się ściemniać - odparłem, patrząc na nią z politowaniem.
 - Ale ja jestem zmęczona - upierała się.
Westchnąłem zrezygnowany. Z Midway bym chodził do ranka następnego dnia po terenach i zachwycał się wschodem słońca. Ale to nie jest Midway.
 - Niech ci będzie, odprowadzę cię, śpiąca księżniczko - prychnąłem, trącając ją w bok.
Wyjątkowo nie odpowiedziała, po prostu ruszyła w kierunku swojej jaskini, a ja dopiero teraz odkryłem, że wcześniej się jej nie spytałem gdzie ona leży.
 - Powiedz coś o sobie - zagaiłem, chcąc przerwać krępującą ciszę.
(Ida?)

czwartek, 22 grudnia 2016

Od Niamh- c.d. Royal'a du Cha'Verne

-Owszem, na imię mi Niamh, a ten mały roztrzepaniec to mój syn- Cheveyo.- odparłam, obrzucając ogiera podejrzliwym spojrzeniem.
-Przybyliście tu sami?- spytał z wyraźnym zaciekawieniem.
-Zgadza się, ale wolałabym nie wyjaśniać z jakiego powodu, jeśli można prosić.
-Oczywiście, może kiedyś mi to wyjawisz...
-Może, ale na Twoim miejscu raczej bym na to nie liczyła.- odrzekłam mroźno.
-No cóż...zobaczymy. W dodatku i tak będziesz musiała to jakoś wyjaśnić naszej Alfie, to znaczy, jeśli zamierzasz dołączyć do nas.
-Chyba i tak nie mam innego wyjścia, biorąc pod uwagę, że malec potrzebuje odpoczynku po długiej podróży i towarzyszy zabaw w swoim wieku. Mam nadzieję, że są tu jakieś źrebaki.
-Jasne, i to w dodatku same panienki.
-Nie brzmi to zbyt zachęcająco, ale na to akurat nie mam wpływu...-westchnęłam ciężko i zaindagowałam.- Mógłbyś nas może zaprowadzić do zarządcy tego stada?
-Z przyjemnością, a tak dla uściślenia: to stado nosi nazwę Mysterious Valley, a jego zarządczynią jest Havana.
-Muszę przyznać, że całkiem ładne miano...-stwierdziłam, pozostawiając Royal'owi do zgadnięcia czy miałam na myśli grupę, której członkinią miałam się niedługo stać, czy imię jego przywódczyni.
-Miło mi, że tak sądzisz, a teraz ruszajcie za mną.
To powiedziawszy zaczął powoli iść na północny-wschód. Nie zastawiając się długo, przywołałam do siebie Cheveyo, który zdążył się od nas oddalić na parę metrów i podążyłam wraz z nim za naszym przewodnikiem.

***
Po około półtorej godzinie marszu dotarliśmy pod dużą, wykutą w kamieniu jaskinię, a Royal oświadczył:
-Jesteśmy na miejscu.
-Dziękuję za przyprowadzenie.- rzekłam z lekkim uśmiechem i dodałam.- Jeśli chcesz, możesz już odejść.
-Wolałbym raczej wejść tam z Wami i objaśnić Havanie jak Was znalazłem.
-Skoro uważasz to za niezbędne, nie mam nic przeciwko.


<Royal? /Havana? Które z Was odpisze?
Moje też nie jest najwyższych lotów, za co z góry przepraszam.>

Od Avatari cd. Donatello

Donatello jak przystało na prawdziwego wojownika i przyjaciela dotrzymał słowa. Gdy tylko doszłam do siebie zaczął ze mną porządny trening. Nie spodziewałam się,ze to będzie takie trudne ale cóż nie mogłam poddać się na stracie. Przekazywał mi zdobytą przez siebie wiedzę,trenowaliśmy moje ciało i ducha. A ja dawałam z siebie wszystko i jeszcze więcej. Miałam motywacje przed oczami brata. Jego śmiech i upokarzanie nie.
Bywały dni, że było łatwo a bywały takie, że nie dawałam już rady.
Kiedy trening dobiegł końca była odmieniona.
Czułam,że moja pewność siebie wzrosła poznałam swoją wartość. Donatello był szczery kiedy robiłam coś źle mówił mi ale nie brakowało pochwał gdy coś mi wychodziło. Udaliśmy się w miejsce gdzie zazwyczaj medytowaliśmy zajmowało to wtedy rozwój ducha.
Po medytacji napiłam się wody. Donatello stał obok mnie byłam szczęśliwa. Nie tłumacząc się przytuliłam ogiera.
-Dziękuje Ci za wszystko dziękuje,że jesteś
-Nie ma za co .. co powiesz abyśmy tu przenocowali
-Okey .. ale jet dopiero poranek więc co chcesz robić przez cały dzień ?
-Przyda nam się odpoczynek co powiesz na spacer ?
-Bardzo chętnie ..

<Donatello>

środa, 21 grudnia 2016

Od Royal'a du Cha'Verne - cd. h. Niamh

Spacerowałem po lesie, pogrążony we własnych myślach. Sinee widząc mnie w takim stanie pewnie znowu nie mogłaby powstrzymać śmiechu.
- Dyzio Marzyciel! - zawołała na mój widok kilka dni temu, gdy omal nie wpadłem na drzewo - Oj, Roy, Roy, ile ty masz lat, żeby tak często chodzić z głową w chmurach?
- Wiek to tylko liczba! - prychnąłem siląc się na dość realistyczne oburzenie. - Poza tym kto jak kto, ale ty chyba nie powinnaś zwracać mi na to uwagi?
 Klacz uśmiechnęła się i przewróciła oczami.
- Mama mówiła, że z takim podejściem do życia to ty sobie...
- Ej, ej, co było to było! Poza tym wcale nie mam problemu ze znalezieniem towarzystwa.
 Saneira chciała jeszcze coś dodać, jednak spod lasu wyłoniły się dwie końskie sylwetki wołające ją po imieniu.
- No idź, idź. I nie martw się o mnie - nie narzekam na brak towarzystwa.
 Przez chwile zdawało mi się, że na jej pysku pojawiła się troska. Tylko przez chwilę.
 Zostałem sam, co było doskonałą okazją do przeanalizowania swoich słów. To, co powiedziałem w rozmowie z siostrą nie było do końca prawdą. W starym stadzie miałem stałą grupę przyjaciół, tu zaś jedynie znajomych z pracy, większość koni znałem z imienia i na tym się kończyło, nie zawierałem bliższych znajomości.
  Dziś znowu wolnym krokiem spacerowałem po lesie. Zima...to w sumie...
Poczułem mocne uderzenie w bok. Kiedy się otrząsnąłem zobaczyłem obok siebie małego, srokatego konika, a kilka kroków za nim klacz, zapewne matkę.
 Uśmiechnąłem się przyjaźnie na widok małego, dopiero potem widząc niepokój jego matki. Zdawało się, że obawia się mojej reakcji.
 Zupełnie niepotrzebnie. Uwielbiam źrebaki i na widok tego ogierka nie mogłem powstrzymać ciepłego uśmiechu.
- Przepraszam za niego - mruknęła klacz. Niepewnie, aczkolwiek było w jej głosie coś, co dawało mi do zrozumienia, że mam do czynienia z silną osobowością.
- Ależ nic nie szkodzi - odparłem - to właściwie moja wina. Powinienem uważać gdzie chodzę i częściej patrzyć pod nogi. Jestem Royal, wybacz mi pytanie, ale zdaje się, że jesteście nowi? Nigdy was tu nie widziałem...

< Niamh?>
Wybacz nijakość tego opowiadania i przede wszystkim - bardzo przepraszam Cię, że musiałaś czekać na odpowiedź tak długo.  

Nowy ogier- Kald Pust

Witamy serdecznie C:

Imię: Kald Pust
Wiek: 5 lat
Stanowisko: podróżnik

Od Arota cd.Midway

Byłem na Mglistej polanie, gdzie próbowałem się dokopać do jakiejś trawy. Niezbyt lubiłem zimę, bo zawsze było ciężko o jakiś pokarm. Zastanawiałem się co u Midway, bo ostatnio w ogóle jej nie widziałem... Dużo członków odeszło ze stada w tym Ryuu, syn Kiary... Było to przykre, bo jego matka jeszcze bardziej się załamała odejściem syna... Najpierw jej partner zginął a teraz odszedł jej syn bez słowa! Pozostawiając siostrę i matkę same.  Może miał w tym jakiś powód, ale wypalił w sercach swoich najbliższych kolejną ranę, po jego odejściu. Wszyscy starali się ich pocieszyć, lecz niewiele to skutkowało. Czemu konie odchodziły z naszego stada? Cóż! Każdy w pewien sposób szuka swojego miejsca na ziemi. Ja też miałem chwilę zwątpienia i chciałem odejść... Dlaczego? Bo nie widziałem tutaj sensu życia... Jednak przypomniałem sobie, że obiecałem coś Midway, że jej nie opuszczę! Honor nie pozwalał mi więc na odejście ze stada, bo postąpił bym jak egoista i zraniłbym ważną mi osobę.
Gdy miałem nos przy ziemi, nagle usłyszałem jak ktoś się ze mną wita, a po chwili, ktoś się wtulił w moją sierść... Podniosłem głowę i zobaczyłem że to Midway! Serce zabiło mi trzy razy szybciej na jej widok, a gdy jeszcze się we mnie wtuliła, to mnie aż zatkało! Midway nigdy nie przytulała się do nikogo i stroniła od takie bliskości... Usłyszałem przy swoim uchu jej słowa:
- Przepraszam, że mnie dawno nie było. Musiałam przemyśleć parę spraw. - dodała szeptem wprost do mojego ucha.
Uśmiechnąłem się na to, i przytuliłem klacz. Jak mi jej brakowało! Wciąż ją kochałem, lecz ona wtedy wolała Contensima, wiec zmuszony byłem odpuścić... Nikogo nie można do niczego zmuszać... Nie za bardzo wiedziałem co się dzieje i czemu w klaczy nastąpiła tak zmiana, że bez wahania się do mnie przytulała, bo kiedyś biedna mdlała, gdy ktoś próbował coś takiego zrobić... Wciąż byłem wściekły, że ktoś jej zrobił taka krzywdę! Najchętniej bym tego kogoś rozszarpał!
W końcu zdałem sobie sprawę, że wypadało by się odezwać!
- Nic nie szkodzi... - wyszeptałem jej do ucha - Najważniejsze jest, że wróciłaś! - dodałem i przytuliłem ją mocniej.

<  Midway?  >

niedziela, 18 grudnia 2016

Od Idy

Czy ja już do końca życia, codziennie będę się nudzić? Życie konia jest cholernie ciężkie. Człowiek jak się nudzi to odpala YouTube, a jak koń się nudzi to co ma robić? Dobra idę pobiegać, może wymyślę coś sensownego.Biegałam po łące, w te i z powrotem. Nagle zaczęło kręcić mi się w głowie. Upadłam, widziałam białe światło. Czy ja umieram? Nie, to niemożliwe, a może? W tym świetle dostrzegłam postać, sylwetkę klaczy, przynajmniej wyglądała jak klacz. Zaczęła mnie wołać,
- Iduś, chodź do mnie!
- Kim ty jesteś?!
- Twoją mamą
- Ty oszustko! Moja mama nie żyje! Odwal się ode mnie!
-Chodź do mnie dziecko!
Nie chciałam jej słuchać, moja mama nie żyje. Ja chyba oszaleję, głosy, światła, dźwięki, co jest ze mną nie tak? A jeśli to był duch mojej matki? Jak to było, że ona umarła? Już pamiętam. To było 2,5 roku temu. Rodzice poszli na spacer podobno do jakiejś jaskini. Nie wracali dość długo, a potem się okazało, że znaleźli ich martwych. A jeśli to była ta jaskinia, w której byłam? Co się stało z moimi rodzicami? Czuję się jak w horrorze. Nie wiem co się dzieje.

Od Idy

Tego dnia strasznie mi się nudziło. Zawsze jak mi się nudzi to po prostu gdzieś idę, mając nadzieje, że spotka mnie coś strasznego. Jestem chora psychicznie? Nie, ale lubię dreszczyk emocji. A może jednak? Tym razem wybrałam się na penetrowanie jaskiń. Tam zawsze coś się dzieje. Weszłam do tej najciemniejszej i najbrzydszej. W sumie nic tam nie było ale szłam dalej. Nagle coś usłyszałam, to brzmiało jak ryk jakiegoś zwierzęcia, ale możliwe, iż to nie było zwierze. Iść dalej czy wracać? Chyba pójdę dalej, w końcu " Do odważnych świat należy". Ryki ustały, przynajmniej tak myślałam. Nic z tego, po chwili usłyszałam ten dźwięk, ale to był wrzask. Zaczynało mi się to podobać. Te wrzaski były tak głośne, że bolały mnie uszy. Ile można?!- Krzyknęłam. Głosy ucichły, czyli ten ktoś zrozumiał, że mam go dość. Miałam już wracać, ale usłyszałam kroki. Lubiłam się bać, lecz nie tym razem. To już nie było to co kiedyś... Odwróciłam się i... upadłam. To się stało? Jak to się stało? Nic nie pamiętam. Gdzie ja jestem? Uffff u siebie. Zastanawiam się czy mam tam iść jeszcze raz czy zostawić temat w spokoju, ale ciekawość zwyciężyła. Od pewnego czasu czułam, że się zmieniłam, wydoroślałam. Nie bawiły mnie już te same rzeczy co kiedyś, po jaskini też nie chciałam chodzić, ale tym razem chyba odzywa się we mnie duch ciekawości. Boję się tam iść. Nie wiem co tam na mnie czeka. Cóż, może naprawdę jestem nienormalna? Tej nocy nie spałam, lecz myślałam co dalej. Na razie tam nie pójdę. Cholera wie, co tam siedzi.

Od Midway - Do Arota

Spacerowalam po terenach stada, podziwiając zakątki stada pod warstwą zimowego puchu. Dawno nie wychodziłam z jaskini. Przeżywałam odejście Lilith, która pragnęła zmienić coś w swoim życiu. Odeszła ze stada, podobnie jak parę innych koni. Jestem pewna, że to rozbiło parę rodzin, ale czasami tak się dzieje. To strasznie bolesne, współczuję każdej rodzinie, która tego doświadczyła.
Ja również miałam odejść. Zabolało mnie jednak potwornie serce gdy o tym pomyślałam. Chciałam tu zostać, nie chciałam tracić kontaktu z Contesimem i Arotem. Ostatnio doszłam do różnych wniosków odnośnie tej dwójki. Szala wagi przywiązania zdecydowanie przechyliła się na korzyść Arota. Conte wciąż był moim przyjacielem, którego kocham jak brata.
Spacerując po terenach pragnęłam zobaczyć się z Arotem. Nie wiedziałam gdzie go jednak spotkam, więc chodziłam i chodziłam. Dopiero na Mglistej Polanie dostrzegłam znajomą sylwetkę. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w jego stronę.
- Cześć, Arot! - zawołałam z radością, choć brzmiało to bardzo nieśmiało.
Rzuciłam się w jego stronę i wtuliłam w jego ciemną, ciepłą sierść. Po raz pierwszy sama z własnej woli. Och, jak ja za nim tęskniłam! Wdychałam jego zapach i powoli było mi już obojętny świat poza nim. Liczył się tylko on.
- Przepraszam, że mnie dawno nie było. Musiałam przemyśleć parę spraw. - dodałam szeptem wprost do ucha ogiera.

Arot?

sobota, 17 grudnia 2016

Akis, Altair, Lilith, Ryuu i Odium odchodzą



Pożegnajmy ich stosownie.

Akis
Lilith

Ryuu

Odium

Altair

Od Ryuu - Pożegnanie

Czas mijał. Wydawało mi się wręcz leciał, płynął.
Spedzalem ten czas samotnie, źle mi było z innymi. Czułem się winny śmierci ojca i żałobie bliskich. Wiedziałem, że nie będę w końcu w stanie spojrzeć im w oczy. Odsunąłem się od nich. Zaniedbywałem naukę, zaniedbywałem sam siebie. Mało kiedy spałem. Wyglądalem jak wrak i tak też się czułem. Pragnąłem odejść, pragnąłem zostawić to wszystko.
Ale wiedziałem, że to znowu zrani dwie najważniejsze samice w moim życiu. Bałem się tego, że jeśli tu zostanę to w końcu się zabiję. Nie chciałem śmierci. Poprzez odejście rozumiałem opuszczenie tego miejsca. Dusiłem się tu, każdego ranka te tereny katowały mnie wspomnieniami. Nie chciałem umierać, chciałem żyć z dala od tego wszystkiego.
Byłem przygotowany na odejście. Gotowy do długiej wędrówki. Chciałem poznać świat a wspomnienia zostawić za sobą.
Zostały mi tylko rozmowy. Z alfą już takową odbyłem. Do matki planowałem zajrzeć nocą, którą zaplanowałem na odejście.
***
Nadeszła ta noc. Ciemna. Ostatnia ciemna noc tutaj. Następne też będą ciemne. Ale już nie tu.
Po drodze wchodzę do jaskini matki. Nie napotykam tam siostry, pewnie rozmawia z kimś ze stada. Mama śpi. Ciągle jeszcze nie doszła do siebie. Śpi. Nie powinien jej budzić. Skoro śpi spokojnie. Nie powinienem. Ostatnio ma problemy ze snem. Skoro jest spokojna to byłoby grzechem ją budzić.
Zbliżam się do niej ostrożnie by jej nie obudzić. Delikatnie ją przytulam i szepczę do ucha:
- Mamo, ja odchodzę. Kocham was.
Pewnie weźmie to za słowa w śnie.
Rano zrozumie.
Wychodzę z jaskini. Z oczu ciekną mi łzy.
Nie mam serca mówić tego siostrze, po prostu odejdę.
Po prostu odejdę.
Przyspieszam kroku. Zaczynam biec. Stąd niedaleko do granicy.
Odchodzę by stracić część siebie i zacząć od nowa.
Egoistyczne, ale lepiej niż się zabić.



Od Idy do Contesimo

Zadomowiłam się już w tym stadzie. Jest bardzo przyjemnie, ale jeszcze nikogo nie znam. Tego dnia stwierdziłam, że pójdę się przejść, to mi dobrze zrobi. Kiedy przyglądałam się roślinkom zobaczyłam konia, ogiera. Stał i rozmyślał.
Może podejdę? Dobra idę.
-Cześć!
-Eeee cześć ?
-Jak masz na imię?
- Bo co ?
- Wiadro, myślisz, że po co pytam?
- Nie wiem, ale mam na imię Contesimo.
- Ja jestem Ida, co robisz?
- To co widzisz. Jesteś tu nowa?
- Tak
- To może pokażę ci całe tereny stada?
-Na serio ?
- Nie na niby, a tak tylko mówię, żeby cie wkręcić- odpowiedział sarkazmem.
-No dobra.
Poszliśmy wszędzie gdzie się dało. Pomyślałam sobie, że jest mega arogancki, ale to mi się podobało. Nie krył swoich uczuć. Polubiłam go, ale czy on mnie? To pytanie mnie zastanawiało. Ciekawe czy ma dziewczynę. Co ja gadam. Związki? A może? Nie wiem co mam o tym myśleć. Contesimo mi się strasznie podoba, ale jeśli mnie nie polubi? Może pójdę spać, bo od tych przemyśleń głowa mi eksploduje.

Contesimo?

Nowa klacz- Ida

Serdecznie witamy nowo przybyłą członkinię. Powitajmy Idę c:

Imię: Ida
Wiek: 3 lata
Stanowisko: podróżnik

środa, 7 grudnia 2016

Od Rous cd. Akisa

Ogier zaczął mnie popychać w inną stronę, co spowodowało, że w końcu mogłam się sama poruszyć! Czułam się jakby ktoś wypuścił mnie ze swoich sideł, lecz byłam słaba i ogier to zauważył, bo podpierał mnie własnym ciałem, żebym zaraz się nie wywróciła. czułam jednak że za tym wszystkim stoi Ardor... Pan tego miejsca. Nagle usłyszeliśmy jęki, śmiech i poczuliśmy na skórze potworne zimno!
- O nie! - powiedziałam zmartwiona - Musimy uciekać! On po nas idzie! - krzyknęłam przerażona. ogier nie zamierzał pytać dalej i szybko uciekliśmy z Woskowego lasu.
Poszliśmy na Jesienną Ścieżkę, gdzie od razu nieco odżyłam widząc te wszystkie kolory.
- Czemu tutaj nie ma śniegu? - spytał zdziwiony ogier.
- Na terenach naszego stada, są różne magiczne tereny, gdzie nie pada śnieg czy też deszcz - odzywam się spokojnie - Tutaj magia jest praktycznie cały czas z nami.
- Niezwykłe... - odparł zachwycony i się rozglądał.
- Dziękuje że mi pomogłeś... - odezwałam się nagle, co zdziwiło ogiera lecz zaraz sielekko uśmiechnął.
- Nie ma za co! - powiedział uśmiechnięty.
- To... Oprowadzić Cię po terenach stada? - spytałam ciekawa.

< Akis? Wybacz że tak długo :c >

Od Anastji cd. Maven'a

- Póki jesteś tutaj w stadzie, nie chcę być nigdzie indziej… Wystarcza mi to co mam teraz i cieszę się że jestem w końcu w miejscu, gdzie mogę powiedzieć, że jest mój dom – odezwałam się spokojnie i ciepło się uśmiechnęłam do zdziwionego ogiera – Chcesz zjeść marchewkę, czy wolisz jabłko? – spytałam.
- Poproszę o marchewkę! – odparł.
Po chwili zajadaliśmy do woli, podczas gdy na zewnątrz padał gruby śnieg. Ogier rozpalił małe ognisko i zrobiło się nam nieco cieplej. Leżeliśmy obok siebie i patrzyliśmy się w ogień, jak zabawnie skacze i wije się w górę. W sercu czułam dziwne lecz przyjemne ciepło, gdy byłam obok ogiera i zastanawiałam się czy on też to czuje, czy tylko ja… W końcu postanowiłam jakoś zacząć rozmowę, bo zrobiło się dziwnie cicho.
- Powiedz… jak minęła Ci podróż? – spytałam.

< Maven? Wybacz, że tak długo :c >

wtorek, 6 grudnia 2016

Kasjopea dorasta

Czas mija niebezpiecznie szybko, a nasza Kasjopea już za nie długo stanie się dorosłą klaczą. Póki co, niech cieszy się życiem nastolatki :3
Kasjopea

niedziela, 4 grudnia 2016

Od Rossy - c.d Qerida

Dlatego już po chwili chciałam się podnieść z ziemi i opuścić miejsce, w którym leżałam. Właśnie. Chciałam. Nie mogłam tego uczynić, czując, jak koń, który był o wiele większy ode mnie, kładzie kopyto na moim brzuchu. Popatrzyłam na twarz nieznajomego. Nie drgnęłam ani na milimetr. Nie chciałam narażać się na cokolwiek. Nie mogłam tego uczynić.
Nieznajomy patrzył dokładnie w moje oczy, jakby w nich czegoś szukał. Chociażby najdrobniejszej rzeczy, którą mógłby wykorzystać. Jego próba wyszła na marne, kiedy tylko prychnął zirytowany. A po tym? Nie wiem. Nie pamiętam, co było dalej, bo wtedy mój obraz się zamazał i jedyne, co zapamiętałam, to ciemność z każdej strony świata. Brak światła, tylko mrok. Tylko to pamiętam.

~

Obudziłam się, leżąc… W jaskini. Podniosłam głowę, chcąc się rozejrzeć po miejscu, w którym się znajdowałam. Nie znałam tego. Nie byłam tu nigdy wcześniej, co mnie z lekka zaniepokoiło, ale i zdziwiło. Jednak czas na rozmyślanie nie był mi dany, gdyż do środka wszedł jeden z tamtych, których widziałam wczoraj. Siwy ogier podszedł do mnie, nachylając się tuż nad moją głową, automatycznie odsunęłam się nieco od obcego, nie wiedząc, jakie ma on zamiary względem mojej osoby.
Nic nie powiedział, a jedynie uniósł głowę do góry i opuścił jaskinię, na co odetchnęłam z ulgą. Tylko, gdzie jest Qerido? Czy nic mu nie jest? Nie wiedziałam, co mu zrobili, kiedy straciłam obraz. Bałam się o partnera. Bałam się bardziej o niego niż o siebie samą.
Podniosłam się z ziemi, aby zaraz podejść do wyjścia z miejsca, w którym najwyraźniej „nocowałam”. Wyjrzałam na chwilę, chcąc wiedzieć, jakie są szanse na ucieczkę, ale okazały się one nijakie. Niby byli skupieni na klaczy, która była podobna do mnie. Strasznie podobna pod względem umaszczenia. Nie wiedziałam, co oni chcą zrobić, co mnie zaczęło niepokoić. A co, jeśli chcą zwabić Qerida? Szybko odgoniłam od siebie tę myśl, odwracając wzrok na innych, którzy stali nieopodal dalej, jakby pilnowali, żeby nikt tutaj nie postawił kopyta, nikt nieproszony.
W pewnym momencie wszyscy ruszyli w kierunku mi nieznanym. Znaczy. Prawie  wszyscy. Dwóch ogierów stało i pilnowało „terytorium”. Dlatego też postanowiłam to wykorzystać i wybiec z jaskini do lasu. Na całe szczęście był on blisko. Jednak moja osoba nie umknęła ich uwadze. Miałam za sobą, jakby to ująć… Ogon. Tak. To najlepsze określenie.
Biegnąc wśród drzew i krzewów, wybierałam kręte drogi, a także takie, gdzie nie mogliby mnie w bardzo szybki sposób namierzyć. Naprawdę, warto słuchać swojego ukochanego.
Nie zostawiałam za sobą żadnych śladów, tak jak wczorajszego dnia. Ah! Jak dobrze! Uśmiechnęłam się delikatnie, zarzucając grzywę do tyłu, gdyż opadała na moje jedno oko, co nieco przysporzyło mi problemów. Prawie wpadłam na drzewo, ale w ostatniej chwili udało mi się tego uniknąć. Odetchnęłam na chwilę z ulgą, żeby spojrzeć na chwilę w bok, gdzie dostrzegłam, iż minęliśmy właśnie stojącą klacz. Podobną do mnie. Zaraz jednak powróciłam do dalszego biegu, który nieco zwolniłam i tuż przed samym zakrętem, gdzie chciałam zawrócić… Cóż. Wpadłam na kogoś, tym samym powodując to, iż oboje upadliśmy. Wiedziałam jednak jedno, tamta dwójka nadal tu biegnie.

No to pięknie.

Qerido? :3

piątek, 2 grudnia 2016

Od Qerido cd. Rossy

Fresja była piękną klaczą, o błękitnych oczach i jasną jak zorza sierścią. Jeszcze pamiętam jej wygląd za czasów dzieciństwa. Moja siostra od zawsze wyglądała inaczej ode mnie. Ja miałem być ten spokojny i zrównoważony. Przed oczami pojawił mi się delikatny zarys sylwetki młodej klaczy, która powoli odwraca w moim kierunku głowę i z szerokim uśmiechem coś krzyczy. Pomimo iż obraz był rozmazany, mogłem rozpoznać wszystko. To był fragment terenu gdzie znaleźliśmy wraz z siostrą ślady kopyt koni. Była tak uradowana, że w końcu znajdziemy dom. Wolałem już samotnie włóczyć się razem z nią niż w późniejszym czasie pozostać sam.
Obraz znów stał się czarny. Otworzyłem oczy, widząc najpierw siwą, potem białą sylwetkę i źrebaka. Z trudem utrzymywałem powieki uniesione aż w końcu z powrotem je zamknąłem. Za trzecim razem dostrzegłem tylko błysk ciemnych oczu, w których się zakochałem. Były jak ogniki na ciemnym, granatowym niebie. Pomimo braku obrazu, dało się wyczuć stosowny, fiołkowy zapach.

Ocknąłem się z bólem żeber i głowy. W innym miejscu gdzie poprzednio. Nie był to ciemny las ani wilgotna ziemia, na którą upadłem. Leżałem na zimnym kamieniu pod gołym niebem, na nieznanym mi terenie, aczkolwiek kojarzonym przeze mnie z dawnej misji.
Uniosłem szyję i z lekka zamroczony rozejrzałem się dookoła. Kojarzyłem skądś to miejsce, jednak nie potrafiłem sobie w tym momencie przypomnieć dokładnie skąd. Obok mnie wylądował Westy, który niczym złośliwy duszek złapał się mojej grzywy i przysiadł na chwilę. Wstałem bez trudu, ból głowy nie przeszkodził mi w tym. Nie miałem pojęcia co tu robię i jak właściwie się tu znalazłem, ale moim celem było odszukanie Rossy lub napastników. Nie było to trudnie, bowiem na samym końcu łąki zobaczyłem gniadą klacz. W pierwszym momencie do głowy przyszła mi tylko jedna myśl. Idź po nią. Nikogo nie ma. Olej niebezpieczeństwo. Jednak zaraz po pierwszym kroku zatrzymałem się. Rossa by zareagowała. Zrobiła coś co mogłoby chociaż w małym stopniu pokazać, że nic jej nie jest albo sama podeszła. Zmrużyłem oczy.

Rossa? :3

Od Niamh

Jeśli pamięć mnie nie myli, moje serce zaczęło bić w samym środku niezmierzonej, dzikiej brazylijskiej puszczy. Nie mogę być tego jednak do końca pewna, gdyż nikt nie potrafił nigdy tego potwierdzić, więc równie dobrze mogłam sobie to wymyślić. Jedno jest bezsprzecznie prawdziwe- nigdy nie było mi dane poznać rodziców. Zapewne teraz większość z Was zaczęło się zastanawiać jak udało mi się w takim razie przeżyć... Odpowiedź jest prosta- zostałam znaleziona przez grupkę ciemnoskórych i czarnowłosych kobiet, które z niewiadomych dla mnie przyczyn uznały mnie natychmiast za boginię i otoczyły najlepszą opieką. Zawsze choć jedna z nich mi towarzyszyła. W dniu moich piątych urodzin po raz pierwszy się tak nie stało. Nie mam zielonego pojęcia z jakiego powodu. Nie to było jednak najgorsze. Około południa... zostałam zgwałcona przez jakiegoś muskularnego ogiera o wielkich, zielonych oczach. Wstydząc się swego obecnego stanu, postanowiłam wyruszyć jak najdalej na poszukiwanie innego miejsca do życia i urodzenia potomka. To ostatnie stało się już na terenie Chile, gdzie spędziłam kilka tygodni, czekając aż mój syn nabierze wystarczająco dużo sił do podążenia dalej.
***
Po około roku od tego wydarzenie dotarłam wraz z nim do rozświetlonego tysiącami przepięknych barw lasu. Nie mając innego wyjścia, zaczęłam się w niego zagłębiać, jednocześnie upominając co jakiś czas malca, by trzymał się jak najbliżej mnie. Niestety nie był skory mnie słuchać, przez co po paru chwilach wpadł z całym rozpędem prosto na karego ogiera. Przerażona wstrzymałam oddech, układając sobie w myślach przemowę, którą powinnam wygłosić, gdyby samiec okazał się, łagodnie rzecz ujmując, zdenerwowany.

<Royal du Cha'verne? Mam nadzieję, że odpiszesz...>

Nowy ogier- Cheveyo

Tym razem dołącza do nas młodzieniaszek jakim jest Cheveyo. Witamy c:

Imię: Cheveyo
Wiek: 1 rok
Stanowisko: brak (nastolatek)

Nowa klacz- Niamh

Witamy serdecznie :3

Imię: Niamh
Wiek: 7 lat
Stanowisko: obrończyni

czwartek, 1 grudnia 2016

Od Zefira Cd. Shiro

Było mroźne i chłodne popołudnie. Wszędzie było pełno śniegu! Temperatura była kilka stopni poniżej zera i zaczął padać gęsty śnieg. Zaczynało już się ściemniać. Wyszedłem powoli z jaskini i pod moimi nogami, od razu zaskrzypiał śnieg. Moje nogi zanurzyły się prawie po kolana i ciągle sypało! Ile może być tego śniegu?! Nigdy nie lubiłem za bardzo śniegu, gdyż było mało pokarmu i było zimno... Szedłem po śniegu, a właściwe to przez śnieg! I obserwowałem tereny naszego stada. Wszyscy trzymali się raczej w jaskiniach. Tylko konie, które miały źrebaki, na chwilę wyszły, żeby pokazać źrebakom śnieg. Wszedłem do lasu i od razu wyczułem czyjąś obecność. Instynktownie zacząłem się skradać, jak na szpiega przystało.
Mimo iż moja sierść nie była koloru siwego, to idealnie potrafiłem wtopić się w otoczenie tak, by nikt mnie nie widział! Schowałem się za jakimiś krzakami i zobaczyłem jakąś siwą klacz. Brykała sobie radośnie jakby nigdy nic. Nie znałem jej... I nie przypominałem sobie żeby dołączyła! Z drugiej strony... Nie wydawała się być zagrożeniem! Klacz nie zdawała sobie sprawy, że ktoś ją obserwuje. W końcu miałem dość siedzenia w ukryciu i postanowiłem wyjść z ukrycia. Śnieg ponownie zaskrzypiał pod moimi kopytami, co sprawiło, że klacz się przestraszyła...
- Kto tu jest!? - krzyknęła, starając się, aby jej głos się nie załamał, lecz ja i tak potrafiłem to rozszyfrować. Jestem szpiegiem i umiem doskonale wyczuwać emocje innych! - Czego chcesz!? - krzyknęła ponownie i było można w jej głosie wyczuć większą nutkę strachu niż przedtem.
Powoli wyszedłem ze swojego ukrycia i stanąłem przed klaczą. Była nastawiona bojowo bądź do ucieczki. Mimo wszystko nie zamierzałem ryzykować, więc ja również przybrałem postawę do ataku bądź do obrony. Miałem nad nią przewagę, gdyż znałem tereny stada i byłem na swoim terenie. Klacz cofnęła się o krok dla bezpieczeństwa, co było odruchem i mogło nie być do końca świadome.
- Dobre pytanie! - przyznałem - Jednak to Ty będziesz się tłumaczyć, co tutaj robisz! - powiedziałem ostrzegawczo.

< Shiro? ^^ >

Od Rossy - c.d Qerida

Zatrzymałam się, kiedy tylko stwierdziłam, że póki co, tamten za mną nie biegnie. Jednak w pewnym momencie zauważyłam, iż ktoś tam biegnie. Takie miałam przynajmniej wrażenie. Spojrzałam na ziemię, gdzie nie było żadnych śladów po moich kopytach. Zaraz znowu popatrzyłam w tamtym kierunku, co poprzednio. Cicho westchnęłam, zamykając na chwilę oczy. Leniwie pokręciłam głową, chowając się za drzewem, kiedy tylko na nowo otworzyłam oczy. Nic tam nie było.

Czyżbym miała zwidy?

Szybko odrzuciłam tę myśl od siebie, dlatego też postanowiłam skierować się w danym kierunku. Wolałam się upewnić, czy ktoś tam czasem nie czyha, tak, wiem, źle zrobię, ale niestety, muszę to zrobić. Muszę mieć tę pewność, inaczej nie odpuszczę sobie tego. Kierowałam się tą samą drogą, nie zostawiając żadnego śladu, tak, jak mówił mi Qerido. Docierając na miejsce, zatrzymałam się o wiele dalej, nie chcąc czasem wpaść w jakąkolwiek pułapkę. Wyglądać zza drzewa, musiałam skupić się na czymś wielkim, co leżało na ziemi, a tym czymś okazał się mój partner. Chciałam od razu sprawdzić, co z nim jest, ale niestety. Nie było mi to dane, gdyż usłyszałam szelest, który sygnalizował o nadejściu jakichś osób. Moje uszy drgnęły, gdy hałas się powtórzy, ale o wiele głośniej niż wcześniej. Rozejrzałam się na boki, nie chcąc czasem zostać złapaną. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy dźwięk się uciszył, tym samym mogłam odetchnąć z ulgą.
Ponownie spojrzałam na ciało ogiera, który leżał na ziemi. Nikt nadal nie przychodził, a ja wiedziałam jedno. Jeżeli stąd wyjdę, starszy nie będzie z tego stanu zadowolony. Znowu wyjdzie inaczej, niż oboje tego byśmy chcieli, a sam taki widok sprawia, że nie można stać bezczynnie. Kilkukrotnie zmieniałam swoją pozycję, gdy moje kończyny drętwiały. Ta chwila wiecznie trwać nie mogła, bo już po chwili poczułam na swojej szyi czyiś oddech. Automatycznie odskoczyłam w bok, tym samym wpadając w krzaki z połamanymi łodyżkami, przez co na moim boku pojawiła się szrama, nie bolała, ale krwawić… Pewnie to robiła, to jednak było najmniejszym moim problemem. Obcy ogier stanął tuż nade mną, dokładnie przyglądając się mojej posturze, na co z moich chrap wydobyło się ciche prychnięcie.

Patrz dalej, proszę bardzo, ale na to czasu nie ma.

Dlatego już po chwili chciałam się podnieść z ziemi i opuścić miejsce, w którym leżałam. Właśnie. Chciałam. Nie mogłam tego uczynić, czując, jak koń, który był o wiele większy ode mnie, kładzie kopyto na moim brzuchu. Popatrzyłam na twarz nieznajomego. Nie drgnęłam ani na milimetr. Nie chciałam narażać się na cokolwiek. Nie mogłam tego uczynić.


Qerido?

środa, 30 listopada 2016

Od Qerido cd. Rossy

Siwek wraz z Rossą zniknęli mi z pola widzenia. Przez chwilę jeszcze patrzyłem za nimi, puki jakiś koń stojący z boku nie wskazał na mnie głową. Odwróciłem głowę w kierunku czwórki, stojącej po mojej prawicy. Nie mogłem przewidzieć co zrobią, ale domyślałem się, że dobrych zamiarów to oni nie mają. Jednak przez cały czas miałem przed oczami widok partnerki. Na szczęście oni nie wiedzieli kim była. Dla nich to obojętne. Myślą, że złapali przypadkowego przechodnia, który być może przez nieuwagę znalazł się poza granicą w nieodpowiednim momencie. A to była szansa, że nic jej się nie stanie. Jest silna i wierzę, że nie dadzą sobie z nią rady.
Tak czy inaczej, nie pozwolę sobie na pozostanie w miejscu i oczekiwanie. Nawet jeśli miałbym przegrać. Sprawa Rossy to sprawa ponad wszystkie.
Gdy tylko jeden z nich zrobił jeden ruch w moim kierunku, który wydał mi się co najmniej podejrzany, dostał silne uderzenie zaklęciem. Pogalopowałem zza drzewa, gdzie po raz ostatni widziałem gniadą klacz. Jednak tam napotkałem tylko dwóch ogierów. Cholera. Uciekła. Znaczy dobrze. Tylko jak ja mam to zrobić.
Odwróciłem się gwałtownie i przebiłem przez ścianę wrogów, uciekając w las i mając nadzieję, że Rossa zrobiła to samo. Wybierałem jak najtrudniejszą ścieżkę. Biegłem po ziemi, gdzie będą jak najmniej widoczne ślady. Zawsze mówiłem o tym mojej partnerce. Widocznie pamiętała, bo za każdym razem gdy patrzyłem w dół nie było widać najdrobniejszego odcisku kopyta czy wyrzuconej w powietrze grudki ziemi. Zresztą posiada swój instynkt.
W pewnym momencie zobaczyłem ją z daleka. Moim dylematem było czy krzyknąć do niej po imieniu czy też spróbować dogonić. Jednak klacz odwróciła się do tyłu, tym samym zauważając moją sylwetkę. A przynajmniej tak mi się wydawało, bowiem moja kara sierść zlewała się z cieniem rzucanym przez drzewa. Chciałem podbiec, lecz w tym samym momencie oberwałem z całej siły w głowę i zatoczyłem się, upadając na zimną ziemię.

Rossa?

Od Rossy - C.D Qerida

Stałam tuż przy siwym ogierze, który dokładnie wpatrywał się w resztę ze stada. Spoglądałam w kierunku partnera, nie wiedząc, co powinnam uczynić. Wiedziałam tylko jedno, jeśli będę chciała odejść od niego chociażby na kilka kroków, dobrze to się nie może skończyć.
W sumie, nie wiedziałem kiedy znalazłam się w miejscu, w którym teraz stoję. To się stało tak niespodziewanie. Owszem, nie mam takiego stanowiska jak Qerido. Było ono całkiem inne – byłam strażniczką. Doskonale zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji w jakiej się znalazłam. To, że narażałam samą siebie, to było nic w porównaniu do narażania innych członków stada. Leniwie pokręciłam głową, zaczynając kopytem kopać w ziemi, a raczej coś na niej skrobać. Były to bliżej nieokreślone wzory, których nie byłam w stanie odgadnąć. Jedna wielka niewiadoma.
Uniosłam wzrok na „towarzystwo” w jakim się znajdowałam. A mogłam nie iść w tym kierunku, a całkowicie gdzie indziej, tak jak mi wskazali inni, ale nie. Musiałam iść właśnie tutaj i jest, jak jest. Cicho prychnęłam, zwracając na siebie uwagę osobnika stojącego tuż przy mnie. Nic jednak nie powiedział, a gestem głowy wskazał na ciemniejszą część, gdzie nie chciałam ruszyć. Nie zareagowałam na to, co uczynił, kiedy tylko szturchnął mnie o wiele mocniej. Niestety, ale już po chwili zostałam wręcz zmuszona tam ruszyć. Odwracałam się, aby móc patrzeć na Qerida i całą resztę.

Trzeba było trzymać się całkiem innego kierunku.

Przeszło przez moją myśl, na co pokręciłam zrezygnowana głową. Nie miałam zamiaru się śpieszyć. Całkowicie podobnie było z nim. Szedł tuż za mną, jakby wiedział, że mam zamiar zniknąć mu z pola widzenia.

Przecież jest jeszcze droga przede mną i skróty, więc… Czemu nie?

I nim się „towarzysz” zorientował, ja zerwałam się do biegu, aby móc wrócić tam, gdzie chciałam – do stada, do Qerida. Niestety, wszystko było pisane inaczej, bo nim się zorientowałam, wpadłam na większego ogiera, którym nie okazał się mój partner. Zrobiłam kilka kroków w tył, gdzie napotkałam przeszkodzę – drzewo. Oh losie, ale Ty mnie nienawidzisz. Wszystko robisz na przekrój mojej osobie. Cóż za zabawa.
Patrzyłam przez chwilę sylwetkę nieznajomego, aż w końcu ten zrobił kilka kroków naprzód. Wiedziałam, że powinnam uciec stamtąd najszybciej, jak się dało, co miałam zamiar ponowić, ale tym razem wybierając lepszą opcję niż bieg przed siebie. Dlatego też odsunęłam się w bok, wybiegając naprzód. Nie biegłam tak, jak wtedy przez kilkanaście sekund. Tym razem wybrałam opcję ciągłej zmiany kierunków. Wymijałam wszystko, co znajdowało się na drodze. Kierowałam się tak, aby tym razem tak łatwo nie dać się złapać, co nie będzie łatwe, bo nie wiedziałam, gdzie się dokładnie znajdowałam. Ciemność to było jedyne, co widziałam. Nic poza tym.


Qerido? ^^

wtorek, 29 listopada 2016

Od Qerido do Rossy

Zatrzymałem się przed ogromnym dębem, rosnącym w tej części lasu i górującym nad wszystkimi drzewami. Obejrzałem się za siebie. Tereny stada były tak daleko. Nie miałem żadnych szans ucieczki gdyby mnie zauważyli. Znikąd pomocy, jedynie mogłem polegać na swoim instynkcie i doświadczeniu. Byłem szpiegiem od trzech lat i nigdy nie zdarzyła mi się poważna usterka w pracy. Uważałem ostrożność za podstawę, jednak teraz odczuwałem niezwykłą chęć zbliżenia się do przeciwnika choć odrobinę. Jakby nieznana siła popychała mnie do przodu konkurując z zdrowym rozsądkiem, który stanowczo zaprzeczał.
Pod moimi nogami zaplątał się South, który spowodował miłe uczucie ciepła, lecz tylko chwilowe. Bo po chwili uniósł się w górę, powodując poruszenie się liści.
Bacznie obserwowałem każdy ruch skarego ogiera, który niezwykle czujnie pracował nad czymś widocznie pilnym dla swojego dowódcy. Havana ucieszy się z takiego wywiadu.
Za pomocą żywiołu, bezszelestnie dostałem się na drugą stronę aby bardziej widzieć poczynania obserwowanego. W tym samym momencie usłyszałem głos za sobą.
-Qerido... wracaj, natychmiast- Contesimo zrobił krok do tyłu, wskazując Royal`owi drogę wycofania.
-Chwila, daj mi chwilę- szepnąłem, robiąc kolejne kroki do przodu.
-Zbliżają się, nie zdążysz- gniadosz odwrócił się, wypatrując uważnie.
-Idźcie na skraj lasu. Dołączę do was...
-Nie ma mowy- ogier przerwał mi, lecz w tym samym momencie Royal dał sygnał odwrotu.
Wykorzystałem sytuację i odszedłem od znajomych, znikając tym samym z ich pola widzenia.
Do skarego podeszło kilka koni z tym samym lub bardzo podobnym znakiem na prawej łopatce. Zaczęli o czymś rozmawiać. To sprawiło, że rozsądek przegrał z ciekawością. Zbliżyłem się i to był mój błąd. Pierwszy raz popełniłem takie głupstwo w całej karierze. Co się z tobą dzieje Qerido?
Konie uniosły głowę, a obok mnie w jednej chwili pojawił się jeden z nich. Zrobiłem kilka kroków do tyłu. Nie opłacało mi się rzucać żadnych mocy, ponieważ nie zdążyłbym uciec. A w walce nie miałem szans. Inni szpiedzy byli daleko.
Zebrałem siły i ruszyłem galopem.
Słyszałem jak kopyta uderzają ciężko za mną o ziemię. Musiałem dobiec do granicy terenów, gdzie oni nie mają prawa się zbliżyć, a tym bardziej przekroczyć. Przynajmniej mam taką nadzieję.
-Qerido!- usłyszałem znajomy krzyk.
Moje kopyta zaryły w ziemię. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Rossę.
-Uciekaj!- krzyknąłem, lecz w tym samym momencie zobaczyłem jak siwy ogier pojawia się obok niej. Na jego pysku nie wyrysował się żaden wyraz. Mina była kamienna, jakby groziła mi. Spojrzałem mu głęboko w oczy, gdy wraz z moją partnerką podszedł o kilka kroków bliżej. Pozostali już dobiegli i stanęli po mojej prawej. Kątem oka widziałem, że było ich około czterech, bardzo możliwe że piąty był za mną. Dodając jeszcze siwka, razem sześciu. Uniosłem wyżej głowę, dając tym samym znak, że nie ruszę się z miejsca.
Do cholery. Co Rossa tu robi? Powinna być na terenach stada, a nie tutaj! Czemu inni szpiedzy jej nie powiedzieli!?

Rossa?
A tak miałam ochotę napisać :3

Od Donatella CD. Avatari

Codziennie przychodziłem i sprawdzałem stan klaczy oraz pilnowałem, aby brała leki, które kazali jej brać. Po dwóch tygodniach wszystko wróciło do normy! A ja zacząłem szkolić Avatari. Uczyłem ją jak się ukrywać w każdy otoczeniu. Ja wtopić się otoczenie tak, by być kompletnie niewidocznym dla innych. Jak chodzić by nikt nie słyszał żadnego wydawanego przez siebie dźwięku... Później uczyłem ja walki. Kopnięć z wyskoku, unikanie ataków, przewidywanie ich! Pracowałem też nad jej szybkością i siłą. Zwinna była, więc nie trzeba było jej specjalnie w tym szkolić. co mnie zdziwiło, Avatari była bardzo pojętna! Bardzo szybko się uczyła i szczerze mówiąc, to nawet ja tak szybko się nie uczyłem walki, obrony i technik skradania czy też szpiegowania jak ona! Co prawda klacz z początku bardzo narzekała i była bardzo obolała po każdym treningu...
Czasami myślałem że za bardzo ja przyciskałem lecz później zdałem sobie sprawę, że nie mogę jej folgować, gdyż inaczej jej ciało się nie zahartuje i będzie narażona na niebezpieczeństwo! A na to pozwolić nie mogłem! Trenowaliśmy z dala od terenów stada, w miejscu które znałem tylko ja! To było miejsce, w którym znajdowała się moja osobista świątynia! Moje własne "Dojo". Tam ja szkoliłem i uczyłem. Razem medytowaliśmy, by uspokoić swą duszę i wspólnie trenowaliśmy, aż w końcu Awatari ukończyła cały trening! co prawda nadal musiała ćwiczyć, żeby nie wyjść z wprawy ale była po kilku miesiącach pełnoprawną ninja klaczą!
Właśnie medytowałem, razem z klaczą w świętym miejscy odpoczynku.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/84/7f/1c/847f1cfd29eb336da16e2f894c4fea72.jpg 
Tutaj medytowaliśmy i jednocześnie braliśmy kąpiele po ciężkich treningach, aby zregenerować mięśnie oraz nadwątlone siły. Gdy skończyliśmy medytacje, wstałem powoli i odezwałem się do Avatari.
- Avatari? - zacząłem - Od dzisiaj jesteś pełnoprawną wojowniczką ninja z klanu Joshida! Tak, jak ja! - powiedziałem dumnie - postępuj honorowo i serdeczne gratulacje! Niedługo teleportujemy sie z powrotem do stada!

< Avatari? >

poniedziałek, 28 listopada 2016

Od Shiro - do ...

Cóż za piękne miejsce! - pomyślałam na widok zimowego krajobrazu nieznanego mi miejsca. Pełna radości wbiegłam do lasu pełnego śniegu i strzeliłam radosnego baranka. Jak ja kocham zimę!
 Moja jasna sierść doskonale zlewała się z otoczeniem, co nieco mnie uspokajało - nie ma szans, aby ktoś mnie tu znalazł.
 Ta myśl sprawiła, że na chwilę się zatrzymałam i mimowolnie rozejrzałam. Strach znowu wrócił. Znowu bałam się, że ktoś tu jest, że mnie znajdą...nawet tu...
 I nagle, gdy już skłonna byłam uwierzyć, że to tylko strach i wytwór mojej wyobraźni, niedaleko mnie z gałęzi młodego jesionu spadł śnieg. Chwilę potem zaskrzypiał pod czyimś ciężarem.
 Zamarłam.
- Kto tu jest!? - krzyknęłam, starając się, aby mój głos się nie załamał. Nie może wiedzieć, że się boję. - Czego chcesz!?
 Napięłam wszystkie mięśnie, gotowa do ataku i szybkiej ucieczki. Znowu opanował mnie ten sam strach...

< Ktoś? >

Od Avatarii - CD H. Donatello

Wizyta klaczy przyniosła wiele bólu ze sobą oraz wspomnień. Nie wiedziałam co mnie bardziej bolało śmierć brata czy może jego ostatnie słowa.
Tak łatwo można mnie zranić,tak łatwo doprowadzić do łez.
Dobrze,ze Donatello był przy mnie wygonił Sakurę i usiłował podnieść mnie na duchu. Moja niska samoocena,brak wiary siebie i to ze byłam psychicznie wykończona to była bariera,przeszkoda coś czego ani nie przeskoczę ani nie ominę ale tez jak na razie nie pokonam. Ogier jednak nie zamierzał tego tak zostawiać. Był dla mnie największym wsparciem,był moim przyjaciele, był aniołem stróżem.
-- Avatari… Jak wyzdrowiejesz, zacznę Cię szkolić na wojowniczkę ninja, tak jak mnie wyszkolono...W razie czego, gdyby nie było mnie w pobliżu Ciebie, a Tobie by groziło jakieś niebezpieczeństwo, to będziesz umiała się obronić… Nauczę Cię wszystkiego czego sam nauczyłem się przez lata!
Uniosłam głowę patrząc na niego,dlaczego on tak się poświecą dla mnie. Swój wolny czas chce ,marnować na kogoś takiego jak ja.
-Dziękuje Ci .. ale
-Nie nie jest to kłopot-Ogier uprzedził mnie zanim zdążyłam to powiedzieć
-Proszę już nie płacz nie lubię oglądać Cię w takim stanie.
Skinęłam głowa po czym zahamowałam łzy aby dojść do siebie.
Resta mojego dnia polegała na skubaniu trawy spacerku, i pójściu spać.
Kolejnego dnia miksturki a potem znowu skubanie trawy. Usłyszałam tupot kopyt podniosłam głowę
-Jak się czujesz ?
-Znacznie lepiej

<Donatello,brak weny totalny>

niedziela, 27 listopada 2016

Od Rossy

Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, wszystko przemijało… Bardzo szybko. Nie sądziłam, że już tyle czasu minęło od momentu, kiedy tutaj przybyłam. Nie wiedziałam, co mam myśleć o tym wszystkim, co dzieje się na tutejszych terenach. Nowi członkowie, nowe znajomości, czy jakoś tak, no nie? Cieszyłam się, że stado się rozrasta. To ma dobry wpływ na nas wszystkich. Można było poznać wiele typów osobowości, ale nie tylko. Wiele atutów się dzieje, a tym samym ma dobry wpływ na przyszłość tego miejsca.
Dzisiaj obudziłam się dosyć wcześnie, jak to na mnie bywało. Ostatnimi czasy ciągle bywam poza miejscem, w którym dane jest mi mieszkać. Moje noce polegają na tym, czego dotyczy moje stanowisko, ewentualnie nie mam zamiaru wracać do jaskini, gdyż nocne przechadzki wydają się o wiele ciekawsze, a Qerido, wątpię, aby cały czas chciał to robić, kiedy jest dopiero co wybudzany, w dodatku w środku nocy. Tym samym doprowadziłam do tego, że coraz mniej czasu spędzam z partnerem. Mam jednakże cichą nadzieję, iż nie ma mi tego za złe. Ai. Powinnam z nim o tym porozmawiać, ale to później. Czyli wtedy, gdy go spotkam, co trudne nie jest do uczynienia.
Cicho westchnęłam, powoli podnosząc się z ziemi, na której spałam. Oczywiście dzisiejszej nocy wróciłam do wspólnej jaskini, mojej i ukochanego. Spoglądałam na wszystko, co tutaj się znajdowało, i szczerze mogłam przyznać - mało tutaj się zmieniło. Nie wiedziałam tylko, gdzie wywiało ciemnego ogiera, z którym dane było mi tu mieszkać. Może kłusuje po polach. Choć pewności nie mam, ale z doświadczenia wiem, że uwielbia to robić. Nie można zapominać, że jest on dużym źrebakiem, bądź co bądź, ale pod tym względem nie da się go zmienić. Nawet jeśli by się próbowało, to się nie uda.
Opuściłam miejsce, kierując się na krótki spacer. Nigdzie mi się nie śpieszyło, jedynie szłam przed siebie. Tereny znałam, więc czego miałam się obawiać? Zgubić się nie zgubię. Strachu nie mam, aby w samotności chodzić po miejscach, które znałam już bardzo dobrze. Patrzyłam na ziemię, po której stąpałam, jednak już po chwili uniosłam głowę ku górze. Nie chciałam na nikogo wpaść, ani na drzewo. Niestety, ale u mnie często takie zjawisko się przejawiało, co do najmilszych w świecie nie należało. W pewnym momencie dotarłam nad wodę, gdzie było pełno członków stada. Tym samym uśmiechnęłam się, widząc wśród nich wszystkich - źrebaki. Ah. Sama chciałabym zostać matką, co w najbliższym czasie pewnie się nie stanie.
Podeszłam nieco bliżej, chcąc znaleźć się tuż przy samym źródle, dzięki któremu można było się napoić. Niestety, ta chwila jak szybko nadeszła, tak szybko odeszła, gdyż zostałam pchnięta w bok, prawie upadając na ziemię, czego uniknęłam w ostatniej chwili. Cicho mruknęłam, obdarowując nieznanego mi członka stada wzrokiem, którym zapewne bym udusiła, gdybym tylko miała jak, a nie mam takowej możliwości.


Ktokolwiek?

piątek, 25 listopada 2016

Od Hazarda cd. Noaide

Nie wiedziałem kto to, a jego sierść zmyła się z otaczającą nas ciemną korą drzew. Las jakby automatycznie pociemniał, sprawiając, że jego sylwetka wkrótce była ledwo co zarysowana. Jedyne co mi pomogło to ruch wody. Jego ciężkie kopyta uderzały o namokniętą ziemię. W pewnym momencie spytałem sam siebie czy go znam. Jednak trudno mi było na chwilą obecną to stwierdzić. Jako wypatrujący doskonale wiedziałem jak łapać nieproszonych gości. A ten nie dość, że był intruzem to w dodatku jedynym podejrzanym o napaść na mnie. I nie licząc tego, szpiegował nas.
Czy miałem jakiś plan? Oczywiście. Jak na chwilę czasu, w którym ścigałem ogiera był całkiem rozbudowany. Chciałem sam wyjaśnić sobie sprawę z tym typem. Nie zwracając uwagi na konieczność informowania o obecności obcego innych. Tylko co z Noaide?
W pewnym momencie stanąłem twardo na ziemi, zagradzając kasztanowi drogę. Jego długa, gęsta grzywa zasłoniła oczy. Tuż za nim stanęła Noaide. Z samego początku chciałem się odezwać, lecz poznając spojrzenie, które samo mówiło za siebie, że jakiekolwiek rozmowy pokojowe nie będą przyjęte ani nawet rozpatrzone.
Usłyszałem tylko głos Noaide, która wypowiada niezrozumiałe słowa i ciche przekleństwo dobywające się z pyska ogiera. Nie spodziewałem się tak szybkiego ataku z jego strony, aczkolwiek widocznie to co zrobiła klacz pomogło mi nie tylko się obronić, ale i zadać cios. Na moje szczęście teren był idealny aby użyć swoich umiejętności magicznych, których i tak nie używałem. Ostatnio przestałem ćwiczyć, dlatego mój kontratak nie był na tyle silny aby powalić wroga na ziemię, który pomimo spowolnienia był silniejszy, a przynajmniej jego moce. Refleks uratował mnie przed jego natarciem, które było silniejsze od poprzedniego. Cokolwiek zrobiła Noaide, niech lepiej zrobi jeszcze raz.
-Odlicz do trzech, powoli!- krzyknąłem do klaczy i zbliżyłem się do przeciwnika.
Miałem ogromny dylemat aby użyć swoich mocy, które wyciągają ze mnie tyle energii. Chciałem zaatakować w tradycjonalny sposób, lecz ogier nie pozwalał na podejście do siebie w odległości nie większej niż trzy konie.
Moją strategią było spychanie konia coraz bardziej do wody, bowiem tam będę miał największe szanse.
~Dwa...~ słyszałem cichy szept Noaide, która tylko czekała aż upłynie wyznaczony przeze mnie czas.
Po jakimś czasie koń całkiem przypadkiem wpadł do sporego bagna. To był mój moment.
-Zaklęcie trwałości! Już!- zwróciłem się do klaczy i sam sprawiłem, że woda zmieniła swój stan skupienia. Miałem tylko nadzieję, że ona sprawi aby lód nie zniknął wraz z przerwaniem mojej mocy. To była jedyna szansa aby go utrzymać w tej samej pozycji i nie pozwolić na ucieczkę.

Noaide?

Od Qerido cd. Rizetsu

Nie spodziewałem się, że Rossa zacznie mnie szukać. Zazwyczaj to ona czekała na mnie aż ja ją znajdę. Rzadko, a nawet wcale nie było na odwrót.
Widać było po Rizetsu, że delikatnie się speszyła. Spuściła na chwilę wzrok i delikatnie się uśmiechnęła dla niepoznaki, kątem oka przyglądając się Rossie, która początkowo nie zauważyła obok stojącej siwej.
-Rossa, to jest Rizetsu, nowa członkini stada- przedstawiłem klacz, która automatycznie podeszła bliżej i ukłoniła głowę delikatnie.
-Miło mi- odparła, witając się.
-Rizetsu, to Rossa.
-Parternka Qerida- wtrąciła klacz, również witając się uprzejmie.
-Myślałem, że pójdziesz coś zjeść- zwróciłem się do partnerki- Zaskoczyłaś nas.
-I byłam. Wstałam, a po tobie ani słychu ani widu. Postanowiłam cię poszukać i jak widać znalazłeś sobie zajęcie. Podobają ci się tereny?- Rossa skierowała spojrzenie na Rizetsu.
-Tak, są piękne, chociaż widziałam tylko kilka poszczególnych- odpowiedziała, nadal lekko speszona.
-Zamierzałem ją oprowadzić. Głupio było mi ją zostawić, zresztą... to byłoby niegrzeczne- posłałem jej ciepły uśmiech.

Rizetsu?

Scolle odchodzi

Pożegnajmy Scolle, która postanowiła opuścić nasze grono.

Imię: Scolle
Powód: decyzja właściciela

czwartek, 24 listopada 2016

Od Akisa - Cd. Rous

Patrzyłem na klaczkę, która wyraźnie traciła siły. To miejsce wysysało z niej energię. Nie miałem pojęcia co mogę zrobić. Najprościej byłoby opuścić to miejsce.
- Rous, idźmy stąd  - mówię do niej. Wygląda jakby wrosła w ziemię. Kręci głową i bezgłośnie porusza pyskiem przekazując mi ,,Nie mogę".
Ciągle jeszcze mam w głowie to co mi powiedziała. Jej ojciec zginął z powodu ognia. Mój zaś był potworem i zazwyczaj skazywał ofiary na śmierć w płomieniach. Jej chciał żyć i chronić rodzinę, mój zaś nie powinien i rodzinę najchętniej by zabił. Cud, że ja żyję.
Popycham ją delikatnie. Ona musi stąd iść.  Boi się. Muszę ją uchronić. Nie potrafię patrzeć na cierpienie innych. Nie jestem jak mój ojciec.
- Musimy stąd iść. - rzucam  - To miejsce źle na Ciebie działa, Rous. - dodaję jeszcze

Rous?

środa, 23 listopada 2016

Od Kity Homasza- c.d. Noaide

Milczałem prze krótką chwilę, rozmyślając nad jej słowami, po czym stwierdziłem:
-Ty też nie jesteś stąd, prawda?
-Po czym udało Ci się to wywnioskować?- spytała wyraźnie zdziwiona.
-Melodia i sama wymowa Twego imienia wskazuje raczej na jakieś północne tereny.- wyjaśniłem.
-Masz słuszność, urodziłam się bowiem w Norwegii, a moja godność oznacza w dosłownym tłumaczeniu Tę, która wie.
-Zapewne jesteś, więc szamanką, zgadłem?
-Owszem i to po raz drugi.- odparła wyraźnie nie mogąc ukryć podziwu.
-Teraz chyba ja powinienem wyjaśnić Ci znaczenie mojego.- oświadczyłem.- Kita Homasz to w języku Komanczów Dwa Pióra.
-Czyli byłeś indiańskim wierzchowcem...
-Zgadza się.- potwierdziłem i dorzuciłem z dumą.- I to samego syna wodza.
-Musiałeś, więc być szanowany. Co, więc Cię tu sprowadziło?
-Śmierć mego pana.
-A czy czasem po tym wydarzeniu nie powinieneś zostać u boku jego plemienia?
-Pewnie by tak było, ale nim wyzionął ducha zdołał jeszcze zwrócić mi wolność.
-Czyli ogólnie rzecz biorąc tylko przypadek sprawił, że teraz jesteś tutaj...- podsumowała.
-I dużo szczęścia w nieszczęściu.
-Co masz na myśli?
-To, że, gdybym został wśród Czerwonoskórych pewnie teraz nie słyszałbym duchów wszystkich napotkanych istot...-odparłem tajemniczo.
-Z pewnością nie jest aż tak źle. W końcu nie może się to tyczyć także dusz żyjących zwierząt, ludzi i roślin...
-Kiedy tak jest! To właśnie moja zapłata za zmartwychwstanie w ciele uzdolnionego magicznie ogiera...
-W takim razie masz jeszcze gorzej od mnie. Do mnie przychodzą tylko czasami zmarli.
-Od nich można się z czasem uwolnić, jeśli tylko dasz im wystarczająco dużo razy do zrozumienia, iż nie jesteś przepustką do tego świata. Zdecydowanie gorzej ta kwestia przedstawia się z tymi wciąż pełnymi energii.

<Noaide?>

Od Vendeli von Meteorite- c.d. Odium

-Właściwie od dłuższego czasu mam ich miliony, ale uważam, że najlepszym imieniem byłoby Kasjopea.
-Tak jak tej mitologicznej królowej Etiopii?
-Owszem, a także pewnej rośliny z rodziny wrzosowatych.
-Na pewno będzie tak samo piękna jak jej imienniczka...
-Też mam taką nadzieję, ale wolałabym, żeby nie była z tego powodu równie dumna.
-Jeśli tylko uda nam się ją dobrze wychować z pewnością tak się nie stanie.- stwierdził i mocno mnie przytulił.

***

Po kilkunastu następnych tygodniach, gdy mdłości i zawroty głowy nawiedzały mnie coraz rzadziej, zdecydowałam się poinformować mego ukochanego, że upragniona przez nas chwila chyba właśnie nadeszła.
-Jesteś pewna?- spytał lekko zdenerwowany.
-Owszem, a zresztą sam zobacz.- to mówiąc, ujęłam go za kopyto i delikatnie ułożyłam je na swoim brzuchu.
-Rzeczywiście, nawet ja czuję je bardzo wyraźnie.
-To może byłbyś tak miły i sprowadził tu którąś z szamanek lub medyczek?- poprosiłam.
-A nie lepiej będzie, jeśli tu zostanę?
-Nie, ponieważ sama nie odbiorę własnego porodu.- zaśmiałam się z trudem.
-W takim razie już pędzę.- to powiedziawszy wypadł jak strzała z jaskini, a ja zaczęłam się modlić, aby w tym ferworze nie zrobił sobie jakiejś krzywdy, wpadając na coś.

***

W końcu po około pół godzinie przybył z powrotem w towarzystwie Sakury, która zobaczywszy, iż oddycham ciężko leżąc pod ścianą, oświadczyła:
-Chyba przybyłam w ostatnim momencie.
-Nie sądzę, ale...-zaczęłam, lecz nagły skurcz zmusił mnie do milczenia.
-To Twój pierwszy poród, prawda?- spytała, podchodząc do mnie.
W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową i przymknąwszy oczy, uśmiechnęłam się dzielnie.
-Nie masz się czego obawiać, bo jestem tu po to, aby wszystko poszło sprawnie i szybko.- rzuciła oklepaną formułkę, którą należało stosować zawsze w podobnej sytuacji.- A teraz się skup na wyprowadzeniu maluszka na świat.

***

Po kilku minutach u mojego boku leżała już mała biała klacz w brązowe kropki, która była jakaś dziwnie cicha.
-Czy ona nie powinna czasem... wydać pierwszego rżenia?- zaniepokoiłam się.
-Teoretycznie tak, ale nie wydaje mi się, aby jego brak był w tym przypadku spowodowany tym, że nie przeżyła porodu, gdyż jak widzisz, jej klatka piersiowa unosi się normalnie.
-Chcesz powiedzieć, ze nasza mała Kasjopea jest niemową?- upewniłam się.
-Najprawdopodobniej, ale dokładniejsze badania będzie można zrobić dopiero...
-Za parę tygodni.- dokończyłam za nią.
-Zgadza się, a teraz lepiej zostawię Was już samych. Do zobaczenia.
-Bardzo dziękujemy.

<Odium?>

wtorek, 22 listopada 2016

od Noaide CD Kity Homasza

By dostać się na moje bagna musiałam, przejść przez wodospad dusz, za którym nie przepadałam. Spokojne i miłe miejsce, dobre na przemyślenia. Nie zaprzeczam. Ale wiadomo jednak, że jest to miejsce pobytu błąkających się dusz na całe moje szczęście, pozytywnych. A na moje nieszczęście rozpoznających mnie jako Widzącą. Wyczuwały mnie, kłębiły i szeptały, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wiedząc, że kusi ich moja obecność, byłam przygaszona i smutna.
"Przemijające życie jest naszą największą bolączką" - pomyślałam, przyspieszając kroku chcąc jak najszybciej uwolnić się od tej atmosfery i nie dawać widmom złudnych nadziei. Przez moje zdezorientowanie nie zauważyłam zbliżającego się do mnie konia, który wpadła na mnie kiedy byłam pogrążona w myślach. Udało mi się szybko złapać równowagę i nie wpaść do wody. Osoba, której najpierw na pysku malowało się zdziwienie szybko się otrząsnęła a po chwili powiedziała
-Przepraszam, nie zauważyłem Cię.- po czym szybko dodał - Na imię mi Kita Homasz i przybyłem tu z Kolorado w celu odnalezienia stada, do którego mógłbym się przyłączyć.
Pierwsze co zwróciło moją uwagę było jego imię, nie byłam znawczynią innych plemion a tym bardziej z Kolorado, ale widocznie miało ono coś z nimi wspólnego, charakterystyczna była też jego budowa. Przez chwilę stałam dalej osłupiała wpatrując się w ogiera , ale szybko się opanowałam widząc oczekiwanie na pysku Kity.
- Więc moim zdaniem dotarłeś w dobre miejsce, choć to wszystko zależy od alfy - powiedziałam beznamiętnie, nadal będąc z lekka zdezorientowaną, a to wszystko przez ten głupi wodospad.
Ogier jak by się ożywił i odpowiedział rozentuzjazmowany lekko podrygując na nogach
- Tak?! Super. Ale myślisz, ze nie będzie miała nic przeciwko? Wiesz szukam jakiegoś stada od bardzo dawna - po tych słowach zmarkotniał i spoważniał, zatrzymując się - cóż myślisz, że możesz mnie do niej zaprowadzić?
Głupie duchy! Prze moje stanie w jednym miejscu zgromadziło się ich jeszcze więcej, a na głowę zwalił mi się jeszcze ten indiański ogier, którego na prawdę z całych sił starałam się słuchać. Widząc okazję na szybki sposób pozbycia się chociaż jednego problemu powiedziałam do Kity.
- Mogła bym cie zaprowadzić - szepty były coraz bliżej, a Homasz zaczął patrzeć na mnie ciekawskim wzrokiem - i tak mam po drodze do mojej jaskini, choć za mną.
Po tych słowach szybko odwróciłam się w stronę ścieżki prowadzącej do miejsca centralnego w stadzie. Za sobą słyszałam lekki chód konia, podążającego za mną. Po kilku krokach Kita zrównał się ze mną i zaczepił
- Mogę wiedzieć jak ci na imię? Chciał bym jednak zwracać się do ciebie po imieniu. A i jeszcze na prawdę sądzisz, że alfa będzie miała coś przeciwko? - stwierdził z lekka podekscytowany, widać naprawdę cieszy się z perspektywy dołączenia.
Parsknęłam, przeklinając w duchu mój pech do znajdowanie się w złym miejscu o złej porze. Byłam na niego skazana. Ale cóż przecież, stado powinno się rozrastać a głupim zachowaniem nic nie zyskam.
- Noaide - parsknęłam chłodno - A co do alfy, nie bój się nie powinna mieć nic przeciwko

< Kita Homasz? Nie wiem czy odmieniłam dobrze twoje imię.>

Vendela się oźrebiła

Witamy na świecie nowe maleństwo. Życzymy rodzicom jak i Kasjopei szczęścia :3

Imię: Kasjopea von Meteorite
(Kasjopea) 
Płeć: klacz 

poniedziałek, 21 listopada 2016

Od Kity Homasza

Chyba należałoby zacząć od tego, że jako jednej z nielicznych istot było mi dane przeżyć dwa życia, w tym jedno które zacząłem całkiem niedawno, dzięki pomocy pewnej starej szamanki. Ale zapewne większość z Was chciałaby dowiedzieć się jak do tego doszło...? Aby odpowiedzieć na to pytanie muszę wraz z Wami cofnąć się w czasie aż do dnia moich pierwszych narodzin, które nastąpiły prawie szesnaście lat temu w jednej z małych wiosek Komanczów na terenie amerykańskiego stanu Kolorado. Jako, że od pierwszych chwil wykazywałem się wielką krzepą i siłą, natychmiast przypisano mnie synowi wodza, który, gdy tylko dorosłem, zaczął zabierać mnie na wszelkie wyprawy. Podczas jednej z nich został zestrzelony z mego grzbietu przez wojownika z wrogiego plemienia. Nim jednak wyzionął ducha, zwrócił mi wolność. Nie mając innego wyjścia, wyruszyłem na poszukiwanie nowego miejsca do życia. Nim jednak udało mi się je odnaleźć, zostałem otruty. I tu właśnie dochodzimy do momentu, w którym pojawiła się wspominana już szamanka. To tylko dzięki niej jestem nadal wśród żywych, ponieważ to właśnie ona za pomocą zaklęć i licznych ziół wyrwała mnie z objęć śmierci i nadała mej duszy nowy kształt tym razem w ciele obdarzonego magicznym mocami ogiera. Tak przemieniony mogłem wyruszyć w dalszą drogę, co też natychmiast uczyniłem.
***
Po siedmiu latach od tego wydarzenia dotarłem wreszcie do wielkiego, krystalicznie czystego wodospadu, którego woda spływała z wielkim szumem po skałach, zagłuszając prawie wszystko, co znajdowało się wokół, przez co nawet ucho indiańskiego wierzchowca, którym przecież byłem miało problem z rozróżnieniem pozostałych dźwięków. Właśnie z tego powodu o mało co nie wpadłem na bardzo jasną, smukłą klacz. Dosłownie w ostatnim momencie udało mi się zahamować, ale i tak opryskałem ją kroplami wody, które wytrysnęły spod moich kopyt.
-Przepraszam, nie zauważyłem Cię.- rzuciłem natychmiast i dodałem.- Na imię mi Kita Homasz i przybyłem tu z Kolorado w celu odnalezienia stada, do którego mógłbym się przyłączyć.

<Noaide?>

Nowa klacz - Shiro!

Witamy wśród nas nową klacz - Shiro! c:

 https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/fb/bb/56/fbbb5653bc559bcbdd9bfef9023f3d69.jpg
Imię: Shiro
Wiek: 5,5 roku
Stanowisko: nauczycielka walki, obrony, żywiołu

Od Lucario - CD H. Sakury

Klacz zaprosiła mnie na chwilę do swojej jaskini. Kiedy rozpaliła ognisko, oboje położyliśmy się obok niego i przez chwilę cieszyliśmy bijącym z płomieni ciepłem.
- Szkoda, że jesień już się kończy - westchnąłem ni to do siebie ni do niej.
- Szkoda? - spytała klacz.
 Kiwnąłem głową i skierowałem wzrok prosto w ogień.
- Nie wiem jak ty, ale ja bardzo ją lubię. Co prawda nie tak bardzo jak wiosnę, ale zdecydowanie bardziej niż zimę - jak dla mnie śnieg mógłby leżeć maksymalnie tydzień. - uśmiechnąłem się i poczułem zimny dreszcz - tak, zdecydowanie wolę, gdy jest ciepło. No i kolory - latem, wiosną, jesienią ich nie brakuje, podczas gdy zimą można spodziewać się najwyżej trzech kolorów. A kiedy stopnieje śnieg - masakra! Wszędzie błoto...
- Jesienią też go przecież nie brakuje - zwróciła uwagę Sakura.
- Masz racje - kiwnąłem głową - ale to co innego.
- Inne błoto? - kasztanka parsknęła śmiechem.
- Tak, dokładnie! - powiedziałem udając obrażonego - Doskonale to ujęłaś - inne błoto. No dobra, ja już powiedziałem, trochę się zbłaźniłem, to teraz twoja kolej - jaka jest twoja ulubiona pora roku?

< Sakura? Wybacz, że tak późno >

Agrikola i Baccardi odchodzą

W ostatnim czasie do naszego stada dołączyło bardzo wiele nowych koni. Dziś natomiast przyszło nam nie witać, lecz żegnać - Agrikola i Baccardi opuszczają nasze stado. 
http://orig14.deviantart.net/fc3d/f/2009/230/6/e/desperado_by_picturize.jpg 
Baccardi
http://67.media.tumblr.com/4fbe95c633a056b8b0b10d5138c5a7c1/tumblr_njvmhg4JbR1tb138so1_1280.jpg
Agrikola

Nowy ogier- Kita Homasz!

Serdecznie Cię witamy c:
Imię: Kita Homasz
Wiek: 7 lat
Stanowisko: wojownik

niedziela, 20 listopada 2016

Od Tommen'a cd. Lilith

Spojrzałem na Lilith z lekkim uśmiechem. Nie potrafiłem określić dlaczego otacza się tak grubym murem.
- Nie jestem ani trochę ciekawszy od pierwszego, lepszego konia, którego zobaczyłabyś na polanie - odparłem nieco zirytowany. Lilith dalej milczała.
- Byłem pierwszym źrebakiem moich rodziców - zacząłem spokojnie chcąc pociągnąć rozmowę, która od początku naszej znajomości nie wychodziła nam najlepiej - nie miałem ciężkiego życia, można powiedzieć, że wszystko zostało mi podane na tacy - ciągnąłem dalej. Zacząłem zagłębiać się w moich wspomnieniach. Moje życie było wspaniałe. Nigdy nie musiałem zmagać się z żadnymi trudnościami. Zniszczyłem je sobie na własne żądanie. Nie ma dnia, w którym nie myślałbym o mojej rodzinie. - Miałem siostrę. Była najpiękniejszą istotą jaką w życiu widziałem. Wydaję mi się, że całą miłość jaką miałem w sercu przelałem właśnie na nią - dodałem z lekką goryczą w głosie. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech.
- Dlaczego odszedłeś ze stada? - zapytała nagle Lilith.
- Tak wyszło - odparłem spokojnie. Szliśmy dalej w milczeniu.
- Uważam, że jesteś mi coś winna - odparłem przerywając milczenie - Ja opowiedziałem Ci coś o sobie, Twoja kolej - dodałem patrząc na klacz, która wyraźnie nie była zadowolona z mojego pomysłu.

Lilith?

Od Maven'a cd. Anastji

Spojrzałem na klacz z lekkim zdziwieniem. Nie sądziłem, że mogła dosłyszeć to, co przed chwilą powiedziałem. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Podczas mojej nieobecności jedyną rzeczą, którą szczerze pragnąłem było znalezienie się obok Anastji.
- Z chęcią zostanę - odparłem po chwili i wszedłem razem z nią do jaskini. Rozejrzałem się dookoła. Jaskinia nie była duża, jednak wystarczała żeby pomieścić nas dwoje. Do środka wpadł zimny wiatr. Niedługo miała nadejść zima. Nigdy nie lubiłem tej pory roku. Zazwyczaj brakowało jedzenia, a noce bywały bardzo zimne.
- Możesz się położyć tam - usłyszałem głos Anastji, który przerwał moje zamyślenia. Skinąłem głową i położyłem się w kącie jaskini.
- Wiesz ile wspaniałych miejsc skrywa nasz świat? - zapytałem patrząc na klacz - chciałbym żebyś kiedyś zobaczyła chociaż jedno z nich - dodałem z lekką nostalgią w głosie.

<Anastja?:)>

sobota, 19 listopada 2016

Od Soleado CD. Kazury

Była chłodna, wietrzna i zimna noc. Obudziłem się w środku nocy w swojej jaskini. Od razu uderzyło mnie zimno otoczenia. Podniosłem się z ziemi, żeby rozgrzać mięśnie. Po jakiś dziesięciu minutach nie było mi już aż tak zimno jak przedtem. Wiedziałem że muszę rozpalić ognisko, gdyż inaczej albo zamarznę, albo się przeziębię, a medyk nie mógł sobie na coś takiego pozwolić! Wyszedłem z jak się okazało w miarę ciepłej jaskini w porównaniu z temperaturą na zewnątrz i ruszyłem po jakieś drewno na opał. Dobrze ze miałem jako swoje żywioły moc i magię! Dzięki nim mogłem bez problemu osuszyć drewno, które było mokre. W końcu znalazłem jakieś duże kawałki drewna. Uniosłem je za pomocą magii i teraz wisiały w powietrzu, lecz gdy już chciałem wracać, nagle poczułem uderzenie w mój lewy bok.
Drewno spadło z powrotem na ziemię a ja zacząłem się rozglądać, co bądź kto, we mnie uderzył. Po chwili zobaczyłem klacz. Nie mogłem rozpoznać jej maści, gdyż strasznie lało.W końcu spojrzała na mnie i jakby była z lekka zdziwiona moja obecnością.
- Przepraszam! Jestem Kazura. - przedstawiła się lekko speszona.
- Soleado. - odparłem na to spokojnie.
- Soleado, mógłbyś mi jakoś pomóc? W mojej jaskini zrobiła się mała powódź, przez dziurę. Sama nie dam rady tego ogarnąć. - opowiedziała ze smutkiem w głosie. 
W duchu westchnąłem lecz nie zamierzałem odwrócić się od klaczy i odejść. Potrzebowała pomocy! Ponadto nie miała gdzie się schronić... A pogoda była nieciekawa.
- Jeśli mogę ci pomóc, to spróbuję! Najpierw muszę zobaczyć szkody na własne oczy. - powiedziałem spokojnie. Klacz tylko kiwnęła głową i obróciła się i ruszyła przed siebie. Ja natomiast ponownie uniosłem drewno, które wcześniej mi upadło i ruszyłem za klaczą. 
Po dotarciu na miejsce oceniłem szkody. Były dość duże! Jaskinię uszkodziło ogromne drzewo, które poprzedniej nocy zawaliło się na jaskinię i to spowodowało, że zrobiła się dziura. 
- Przyznam, że nie za dobrze to wygląda - przyznałem.
- Myślisz, że o tym nie wiem? W dodatku w jaskini mam powódź! - dodała z lekka zła i zmęczona.
Nie przejąłem się specjalnie jej narzekaniami. Stanąłem na przeciwko jaskini i użyłem magii oraz mocy jednocześnie. Po chwili wokoło jaskini pojawiły się dwie duże kule, które lśniły tak jasnym blaskiem, że aż oślepiało.
Zaczęły coraz szybciej robić kółka wokoło jaskini a ich blask stawał się coraz jaśniejszy i jaśniejszy, aż w końcu nic nie było widać.Zamknąłem oczy i się skupiłem. Wyobraziłem sobie jaskinię Kazury, która była "w jednym kawałku", nie uszkodzona. Później pozbyłem się całej wody z jej jaskini i ja osuszyłem. Wymagało to ode mnie bardzo dużo wysiłku! Moje moce pochłaniały mnóstwo energii! Nagle wyszedłem z transu, a jasne światło całkowicie zniknęło... Jaskinia była "naprawiona" i gotowa do ponownego zamieszkania. Lekko dyszałem ze zmęczenia. Para leciała mi z ust lecz byłem zadowolony, że jakoś pomogłem klaczy. Odwróciłem się do niej i powiedziałem:
- Proszę! Teraz powinno być dobrze! - powiedziałem z lekka zmęczony.
 
< Kazura? >

Od Kazury - Do Soleado

Obudził mnie deszcz, rytmicznie uderzający o ścianę i uczucie zimna, wilgoci. Wstałam prędko na nogi wystraszona hałasem. Wtedy dopiero zauważyłam, że u góry mojej jaskini jest dziura. Z tego powodu część podłogi oraz mój prawy bok były mokre. Zaczęłam się trząść z zimna. Wiedziałam, że muszę jakoś temu zaradzić. Postanowiłam wyjść w tą paskudną pogodę i poszukać komuś kto mógłby mi pomóc. Miałam nadzieję, że ktoś takowy się znajdzie. 
------
Przyznam, dość długo szukałam. Zdążyłam już stracić nadzieję, że kogoś tu znajdę. Wyglądało na to, że wszyscy zaszyli się w swoich jaskiniach. Ach, też bym tak chciała zrobić...
Byłam zmęczona. Ostatniej nocy niewiele spałam. Śnił mi się mój ojciec, śniło mi się to wszystko. Jak zwykle obudziłam się przerażona. Gdy następnym razem zasnelam było już rano.
Przymknęłam oczy. Znam dobrze te tereny, mogę sobie na to pozwolić. 
W końcu walnęłam chyba w drzewo. Otwieram oczy. Nie, to jakiś koń. Zarumieniłam się. Zawsze tak robię, gdy na kogoś wpadnę. Przyjrzałam się ogierowi. Miał maść kasztanowatą, na pysku dostrzegłam białą strzałkę. Wyglądał na silnego. Dlatego właśnie jego postanowiłam poprosić o pomoc.
- Przepraszam. - odezwalam się, bo w końcu na niego wpadłam  - Jestem Kazura. - przedstawiłam się jeszcze. 
- Soleado. - odparł na to. Ładne, melodyjne imię. Łatwe do zapamiętania. 
- Soleado, mógłbyś mi jakoś pomóc? W mojej jaskini zrobiła się mała powódź, przez dziurę. Sama nie dam rady tego ogarnąć. - opowiedziałam ze smutkiem w głosie. 

Soleado, dokończysz?
(Nareszcie wracam!)

piątek, 18 listopada 2016

Od Rous Cd. Akisa

Nagle mnie zamurowało! Ogień! Znowu ten ogień! Czemu też żywioł mnie tak prześladował?!  Wiedziałam ze to nie wina ogiera, że ma taki a nie inny żywioł lecz wzmianka o ogniu, wywołała we mnie ponownie ból i strach przez tym żywiołem. Z oczu same zaczęły mi lecieć łzy. Ogier bardzo się tym zdziwił, więc delikatnie trącił mnie pyskiem, żebym mu wyjaśniła o co chodzi. Jakoś zdołałam się opanować i się odezwałam:
- To przez ogień zginął mój ojciec... Osłonił moja mamę oraz brata przed ogniem, który został w nich wycelowany... Tak zginął... - powiedziałam ze smutkiem. - Ja też nienawidzę ognia! - dodałem jeszcze. Spojrzałam za siebie i znowu zobaczyłam ogień. Woskowy las jakby wysysał ze mnie całą energię. Nie wiedziałam co się dzieje? Czy to sprawka ognia że tak na mnie działał? Czy czegoś innego? Albo kogoś? Nie wiedziałam lecz czułam się coraz słabsza. Czułam się muszę się jak najszybciej oddalić z tego miejsca, jednak nogi mnie nie słuchały. Czułam się jakby ktoś inny przejął nade mną kontrolę i nie pozwalał mi stamtąd uciec. Spojrzałam ponownie na ogiera, który dziwnie na mnie patrzył...

< Akis? >

Od Rizetsu Cd. Qerida

Ogier pokłusował w nieznanym mi kierunku. Pożegnałam się i podziękowałam alfie, po czym szybko pobiegłam za ogierem. Dokoła było mnóstwo pięknych terenów. Nie wiedziałam że to stado może mieć aż tak wspaniałe tereny, które tętnią życiem w najlepsze! Po około piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce. Moim oczom ukazała się piękna, zielona polana, nad która unosiła się gęsta jak mleko mgła… Byłam zafascynowana tym widokiem! Nigdy czegoś takiego nie widziałam gdyż nigdy nie wychodziłam z Dojo. ( Dodżo ). Spojrzałam na ogiera i się odezwałam:
- Tutaj tak zawsze jest? – spytałam z iskrami w oczach.
- Tak! Jest to jedno z moich ulubionych miejsc – powiedział z uśmiechem.
- To dlatego że można się najeść czy dlatego że jest tutaj tak ładnie i spokojnie? – spytałam uśmiechając się.
- I jedno i drugie! – odparł radośnie – Chodź! Musimy w końcu coś zjeść… - powiedział i zaczął skubać pysznie zieloną trawę. Nie zastanawiałam się długo, wiec poszłam kawałek dalej i również zaczęłam się posilać. Trawa była naprawdę soczysta i pyszna! A może po prostu tak uważałam bo dawno nie jadłam? Sama nie wiem… Jadłam spokojnie, gdy nagle zobaczyłam że do Qerida i mnie podchodzi jakaś siwa klacz. Zdziwiłam się tym nieco lecz nie dałam po sobie tego poznać, choć moja pewność siebie nieco spadła i chyba Qerido to zauważył.
- Witaj Rossa! – przywitał się z nią.
- Witaj Qerido! Wcześnie dziś wstałeś! Gdy się obudziłam, nie było Cię w jaskini… - powiedziała do niego. Dopiero po chwili mnie zauważyła, że przyglądam niecałej rozmowie. Qerido natychmiast to zauważył i się odezwał:

< Qerido? >

Od Donatella Cd. Avatari

Słuchałem całej wypowiedzi klaczy ze stoickim spokojem, lecz widziałem że Avatari tego nie wytrzymuje. W końcu zauważyłem ze chce Siena nią rzucić, więc szybko wkroczyłem do akcji. Była to dla mnie tak idiotyczna scena i jednocześnie żałosna, że myślałem że wybuchnę śmiechem. Zagrodziłem drogę Avatari a ta spojrzała na mnie zdziwiona i jednocześnie pytająco. Spojrzałem na Sakurę i powiedziałem:
- Ładna scenka ale jest zbyt żałosna jak na Ciebie. – powiedziałem obojętnym tonem.
- O czym Ty mówisz?  -spytała zdezorientowana lecz podniesionym głosem.
- Dobrze wiesz o czym mówię, wiec nie udawaj idiotki! Zamiast tego… lepiej będzie żebyś już sobie poszła i zachowała sobie tą nieprawdziwą historyjkę Neji'ego dla siebie. – powiedziałem podszedłem do niej z zmierzyłem ja wzrokiem pełnym stanowczości i lodu jednocześnie. Klacz natychmiast się wycofała i gdy wychodziła, to rzuciła tylko:
- Jesteś beznadziejna! – powiedziała z drwiną i odeszła.
Odprowadzałem klacz wzrokiem a gdy zniknęła mi całkowicie z oczu, spojrzałem na Avatari. Klacz płakała i patrzyła na mnie z zapytaniem. Podszedłem do niej spokojnie i ja przytuliłem mówiąc:
- Nie płacz Avatari! Twój brat żyje a to było tylko kłamstwo… Które miało Cię zranić. – mówię jej do ucha gdy się we mnie wtuliła – Jesteś silna i nigdy nie waż się myśleć inaczej! Rozumiesz? – spytałem się jej. Nic Nie odpowiedziała tylko wtuliła się we mnie bardziej. Zrobiło mi sieje naprawdę żal, gdyż jej brat był prawdziwym nieudacznikiem, tchórzem i kompletnym idiotą! Nie dość że próbował zabić swoją siostrę to sprawiał jej za każdym krokiem mnóstwo cierpienia. Wiedziałem że dla Avatari był to kolejny cios prosto w serce. Czułem jak jej serce płacze z bólu i prosi jednocześnie cicho o ciepło i ochronę. Nie mogłem tego tak zostawić! Postanowiłem coś z tym zrobić!
- Avatari… – wypowiedziałem jej imię – Jak wyzdrowiejesz, zacznę Cię szkolić na wojowniczkę ninja, tak jak mnie wyszkolono. – powiedziałem spokojnie lecz stanowczo – W razie czego, gdyby nie było mnie w pobliżu Ciebie, a Tobie by groziło jakieś niebezpieczeństwo, to będziesz umiała się obronić… Nauczę Cię wszystkiego czego sam nauczyłem się przez lata! - dodałem ze spokojem i mocniej ją przytuliłem. Miałem przeczucie, ze wkrótce jej brat spróbuje ją zabić ponownie i bałem się o jej życie.

< Avatari? :3 >

czwartek, 17 listopada 2016

Od Odium - Cd. Vendeli von Meteorite

Tamtego dnia poznałem moją całą nową rodzinę. Mogę powiedzieć śmiało, że wszyscy przyjęli mnie dobrze i wzajemnie. Owszem, nie potrafiłem znaleźć języka z Giselle, ale nie martwilo mnie to. Wszystko powoli, dobrze, że reszta mnie przyjęła.
Patrzyłem bardzo optymistycznie w przyszłość, w końcu zyskałem rodzinę i ukochaną.
A to i tak miał być dopiero początek...
***
Minęło trochę czasu. Coraz bardziej kochałem Vendelę, gdyż na początku miłość była mało rozwinięta. Teraz mogłem powiedzieć, że kocham ją prawdziwie. Znałem ją coraz lepiej. Poznawałem jej nawyki i przyzwyczajenia, uczyłem akceptować się jej wady i zalety. Jak każdy składała się i z jednego i z drugiego.
Pewnego dnia wyczułem w jej zachowaniu coś niepokojącego. Była niespokojna, jakby nieswoja. Podświadomie wyczuwałem o co mogło chodzić ale nie przyjmowałem tego do wiadomości.
Dopiero gdy usłyszałem, że jest w ciąży, dopiero wtedy uwierzylem. Przytuliłem ją wtedy i powiedziałem, że ogromnie się cieszę.
Oczywiście, martwiłem się. Miałem nadzieję, że maluch urodzi się zdrowy. Miałem też nadzieję, że podołamy nowym zadaniom. Nie miałem wątpliwości co do tego, że Ven będzie dobrą matką. Egoistyczne, ale martwiłem się sam o siebie. Czy ślepy ogier będzie w stanie zapewnić potomkowi ochronę i wychowanie?
***
Zostało jeszcze parę miesięcy. Czułem niepokój i podekscytowanie. Nie mogłem się doczekać momentu narodzin. Chociaż strach mnie nie opuszczał.
Codziennie dużo o tym rozmawialiśmy. W końcu przyszedł czas na rozmowę o imieniu.
- Czuję, że rośnie młoda dama. - stwierdziła spokojnym głosem moja ukochana
- Równie cudowna jak jej matka. - wtrąciłem jeszcze, posyłając klaczy uśmiech.
- Masz jakiś pomysł na imię? - pyta Vendela, zmieniając temat.
- Zupełnie. A ty?  - decyduję się zapytać.

Vendela von Meteorite?
Wybacz, że tak długo.

niedziela, 13 listopada 2016

Od Karino cd. Averse Emerald Rain

- No dobra- westchnąłem- Gdy dorosłem zostałem oddany do szkółki jeździeckiej. Poznałem tam dziewczynę o imieniu Bella. Tylko ona mnie rozumiała, ale pewnego dnia zostałem sprzedany do gospodarza. Nie lubiłem go, bo kazał mi ciągnąć powozy, a nie miałem żadnych partnerek, choć nie raz się zakochałem- opowiedziałem wzdychając.
- Aha rozumiem- powiedziała klacz.
- Chcesz się gdzieś przejść?- zapytałem.
- Bardzo chętnie- odpowiedziała klacz.
Poszliśmy na piękną łąkę gdzie rosły kwiaty. Były prze cudne.
- Averse Emerald Rain, może opowiesz mi swoją historię?- zapytałem nieśmiało.

Averse?

Od Chryse ed Emerald- c.d. Akcenta

Spuściłam nieznacznie oczy i westchnąwszy ciężko, stwierdziłam ledwie dosłyszalnie:
-Chyba jestem Ci to winna... 
-Domyślam się po Twoim tonie, że również nie przeżyłaś samych szczęśliwych chwil.- odrzekł współczująco ogier. 
-Owszem, ale w zupełnie inny sposób niż Ty.- przyznałam niechętnie, grzebiąc kopytem w ziemi.
-W takim razie może lepiej będzie, jeśli zachowasz ją dla siebie, aby nie cierpieć podczas wspominania.
-Daj spokój, przecież nie mogę jej przed wszystkimi ukrywać.- roześmiałam się niepewnie. 
-W sumie racja... A tak może chociaż trochę sobie ulżysz...
-Nawet, jeśli to tylko na parę dni...- odrzekłam smutno.
-To i tak lepiej niż w ogóle.- zawyrokował Akcent.
-Skoro tak twierdzisz, to chyba powinnam zacząć snuć swoją historię.
-Zamieniam się w słuch.- zapewnił mnie.
Nabrałam głęboko w płuca rześkiego powietrza i powiedziałam:
-Moje serce zaczęło bić w wielkiej, austriackiej stadninie znanej na cały świat z doskonałych koni wyścigowych, gdzie spędziłam pierwszy rok życia. Po tym okresie zostałam sprzedana japońskiemu właścicielowi małego ośrodka agroturystycznego, u którego spędziłam w pełnym szczęściu prawie trzy następne lata życia...-Przerwałam na dłuższą chwilę, a w moich oczach pojawiły się łzy, które szybko strzepnęłam, mrugając swoimi długimi rzęsami. Następnie, już drżącym od emocji tonem, ciągnęłam.- Wtedy właśnie zmarł mój partner, którego darzyłam wielką miłością. Jak się zapewne domyślasz, popadłam w otchłań rozpaczy i przestałam wygrywać jakiekolwiek zawody. Z powodu strat, które mój właściciel przez to ponosił, nie zważając na niedawno urodzone przeze mnie dzieci, zdecydował się sprzedać mnie do rzeźni...
-Musiał być bez serca, aby zrobić Wam coś takiego!- oburzył się samiec.
-Niestety masz rację, ale lepiej mi nie przerywaj, bo boję się, ze nie dobrnę do końca.
-Przepraszam, już nie będę.
-Na swoje szczęście byłam już jednak wtedy na tyle słynna, iż zainteresowali się mną ludzie z Fundacji Skrzydlatych Serc, zajmującej się podobnymi przypadkami i wykupili mnie. Po tej transakcji zostałam przewieziona do ich placówki, gdzie spędziłam kolejne pięć lat, powoli zaczynając godzić z obecnym stanem rzeczy. Kiedy wreszcie mi się to udało, wypuszczono mnie wolno, a ja zaczęłam rozglądać się za nowym miejscem do życia. Po pewnym czasie do moich uszu dotarła informacja, ze na terenach tego stada przebywają moje dzieci. Nie zastawiając się długo, ruszyłam na ich poszukiwania i... trafiłam tutaj. 

<Akcent? Co Ty na to?>