piątek, 23 grudnia 2016

Od Sarity do Lucario

 - Altair!
Nie ma go. Nie mogę go znaleźć od kilku dni. Nie ma go. Nie ma go. Nie ma go.
Przestałam pytać się o niego innych, za każdym razem dostawałam tą samą odpowiedź, tak bardzo raniącą mnie, niszczącą moje serce. Nie chciałam ich słuchać. Nie wierzyłam im. Musi gdzieś tu być! Może coś się stało? Zawiodłam go. Zawiodłam go, bo nie ma mnie przy nim, a on teraz błąka się gdzieś w lesie, nie wiedząc gdzie jest... A jeśli trafił na wodę? Przecież on jej się tak panicznie boi.
 - Altair!
Wiem, że krzyczę, wiem, że inni mają dość moich nieustannych poszukiwań, ale nie mogę przestać.
Przecież on mnie nie zostawił.
Prawda?
Jestem w lesie, śnieg na dobre zaległ na ziemi, nie słychać śpiewu ptaków, który tak bardzo kojarzy mi się z przyjacielem. Wołam jego imię raz po raz, ale odpowiada mi tylko trzask łamanych gałęzi i wycie wiatru. Powoli to do mnie dociera. Nie chcę w to wierzyć, to mi łamie serce na setki małych kawałków, a w każdym z nich jest wspomnienie z... nim. Z Altairem, z moim przyjacielem, nie biologicznym bratem, wsparciem, nadzieją, smutkiem i szczęściem. Zostawił mnie? Bez pożegnania, bez żadnego słowa na koniec, bez wyjaśnień. Zostawił mnie samą, wiedząc, jak bardzo mnie to zrani.
 - Czemu płaczesz?
Odwracam się momentalnie w kierunku, z którego dochodzi głos.
 - Nie płaczę - mówię, jednak muszę wyglądać mało wiarygodnie z czerwonymi oczami i drżącym głosem.
 - Nie? - pyta nieznajomy.
To ogier, nieco wyższy ode mnie, gniady, ma duże, ciemne oczy, w których kryje się zaciekawienie i troska. Spuszczam wzrok niepewna, co jest tak niepodobne do mnie, że mam nagle ochotę się zaśmiać. Co się ze mną dzieje?
 - Chyba nie... - odpowiadam, cicho, grzebiąc kopytem w brudnym śniegu.
(Lucario?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz