czwartek, 1 grudnia 2016

Od Rossy - c.d Qerida

Zatrzymałam się, kiedy tylko stwierdziłam, że póki co, tamten za mną nie biegnie. Jednak w pewnym momencie zauważyłam, iż ktoś tam biegnie. Takie miałam przynajmniej wrażenie. Spojrzałam na ziemię, gdzie nie było żadnych śladów po moich kopytach. Zaraz znowu popatrzyłam w tamtym kierunku, co poprzednio. Cicho westchnęłam, zamykając na chwilę oczy. Leniwie pokręciłam głową, chowając się za drzewem, kiedy tylko na nowo otworzyłam oczy. Nic tam nie było.

Czyżbym miała zwidy?

Szybko odrzuciłam tę myśl od siebie, dlatego też postanowiłam skierować się w danym kierunku. Wolałam się upewnić, czy ktoś tam czasem nie czyha, tak, wiem, źle zrobię, ale niestety, muszę to zrobić. Muszę mieć tę pewność, inaczej nie odpuszczę sobie tego. Kierowałam się tą samą drogą, nie zostawiając żadnego śladu, tak, jak mówił mi Qerido. Docierając na miejsce, zatrzymałam się o wiele dalej, nie chcąc czasem wpaść w jakąkolwiek pułapkę. Wyglądać zza drzewa, musiałam skupić się na czymś wielkim, co leżało na ziemi, a tym czymś okazał się mój partner. Chciałam od razu sprawdzić, co z nim jest, ale niestety. Nie było mi to dane, gdyż usłyszałam szelest, który sygnalizował o nadejściu jakichś osób. Moje uszy drgnęły, gdy hałas się powtórzy, ale o wiele głośniej niż wcześniej. Rozejrzałam się na boki, nie chcąc czasem zostać złapaną. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy dźwięk się uciszył, tym samym mogłam odetchnąć z ulgą.
Ponownie spojrzałam na ciało ogiera, który leżał na ziemi. Nikt nadal nie przychodził, a ja wiedziałam jedno. Jeżeli stąd wyjdę, starszy nie będzie z tego stanu zadowolony. Znowu wyjdzie inaczej, niż oboje tego byśmy chcieli, a sam taki widok sprawia, że nie można stać bezczynnie. Kilkukrotnie zmieniałam swoją pozycję, gdy moje kończyny drętwiały. Ta chwila wiecznie trwać nie mogła, bo już po chwili poczułam na swojej szyi czyiś oddech. Automatycznie odskoczyłam w bok, tym samym wpadając w krzaki z połamanymi łodyżkami, przez co na moim boku pojawiła się szrama, nie bolała, ale krwawić… Pewnie to robiła, to jednak było najmniejszym moim problemem. Obcy ogier stanął tuż nade mną, dokładnie przyglądając się mojej posturze, na co z moich chrap wydobyło się ciche prychnięcie.

Patrz dalej, proszę bardzo, ale na to czasu nie ma.

Dlatego już po chwili chciałam się podnieść z ziemi i opuścić miejsce, w którym leżałam. Właśnie. Chciałam. Nie mogłam tego uczynić, czując, jak koń, który był o wiele większy ode mnie, kładzie kopyto na moim brzuchu. Popatrzyłam na twarz nieznajomego. Nie drgnęłam ani na milimetr. Nie chciałam narażać się na cokolwiek. Nie mogłam tego uczynić.


Qerido?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz