Tak czy inaczej, nie pozwolę sobie na pozostanie w miejscu i oczekiwanie. Nawet jeśli miałbym przegrać. Sprawa Rossy to sprawa ponad wszystkie.
Gdy tylko jeden z nich zrobił jeden ruch w moim kierunku, który wydał mi się co najmniej podejrzany, dostał silne uderzenie zaklęciem. Pogalopowałem zza drzewa, gdzie po raz ostatni widziałem gniadą klacz. Jednak tam napotkałem tylko dwóch ogierów. Cholera. Uciekła. Znaczy dobrze. Tylko jak ja mam to zrobić.
Odwróciłem się gwałtownie i przebiłem przez ścianę wrogów, uciekając w las i mając nadzieję, że Rossa zrobiła to samo. Wybierałem jak najtrudniejszą ścieżkę. Biegłem po ziemi, gdzie będą jak najmniej widoczne ślady. Zawsze mówiłem o tym mojej partnerce. Widocznie pamiętała, bo za każdym razem gdy patrzyłem w dół nie było widać najdrobniejszego odcisku kopyta czy wyrzuconej w powietrze grudki ziemi. Zresztą posiada swój instynkt.
W pewnym momencie zobaczyłem ją z daleka. Moim dylematem było czy krzyknąć do niej po imieniu czy też spróbować dogonić. Jednak klacz odwróciła się do tyłu, tym samym zauważając moją sylwetkę. A przynajmniej tak mi się wydawało, bowiem moja kara sierść zlewała się z cieniem rzucanym przez drzewa. Chciałem podbiec, lecz w tym samym momencie oberwałem z całej siły w głowę i zatoczyłem się, upadając na zimną ziemię.
Rossa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz