Tamtego dnia poznałem moją całą nową rodzinę. Mogę powiedzieć śmiało, że wszyscy przyjęli mnie dobrze i wzajemnie. Owszem, nie potrafiłem znaleźć języka z Giselle, ale nie martwilo mnie to. Wszystko powoli, dobrze, że reszta mnie przyjęła.
Patrzyłem bardzo optymistycznie w przyszłość, w końcu zyskałem rodzinę i ukochaną.
A to i tak miał być dopiero początek...
***
Minęło trochę czasu. Coraz bardziej kochałem Vendelę, gdyż na początku miłość była mało rozwinięta. Teraz mogłem powiedzieć, że kocham ją prawdziwie. Znałem ją coraz lepiej. Poznawałem jej nawyki i przyzwyczajenia, uczyłem akceptować się jej wady i zalety. Jak każdy składała się i z jednego i z drugiego.
Pewnego dnia wyczułem w jej zachowaniu coś niepokojącego. Była niespokojna, jakby nieswoja. Podświadomie wyczuwałem o co mogło chodzić ale nie przyjmowałem tego do wiadomości.
Dopiero gdy usłyszałem, że jest w ciąży, dopiero wtedy uwierzylem. Przytuliłem ją wtedy i powiedziałem, że ogromnie się cieszę.
Oczywiście, martwiłem się. Miałem nadzieję, że maluch urodzi się zdrowy. Miałem też nadzieję, że podołamy nowym zadaniom. Nie miałem wątpliwości co do tego, że Ven będzie dobrą matką. Egoistyczne, ale martwiłem się sam o siebie. Czy ślepy ogier będzie w stanie zapewnić potomkowi ochronę i wychowanie?
***
Zostało jeszcze parę miesięcy. Czułem niepokój i podekscytowanie. Nie mogłem się doczekać momentu narodzin. Chociaż strach mnie nie opuszczał.
Codziennie dużo o tym rozmawialiśmy. W końcu przyszedł czas na rozmowę o imieniu.
- Czuję, że rośnie młoda dama. - stwierdziła spokojnym głosem moja ukochana
- Równie cudowna jak jej matka. - wtrąciłem jeszcze, posyłając klaczy uśmiech.
- Masz jakiś pomysł na imię? - pyta Vendela, zmieniając temat.
- Zupełnie. A ty? - decyduję się zapytać.
Vendela von Meteorite?
Wybacz, że tak długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz