sobota, 28 listopada 2015

Od Rusałki- CD. Havany

Patrzę na nią podejrzliwie. Wydaje mi się, że to ona jest alfą... Z drugiej strony właśnie prowadzi mnie do alfy. Może jest jej zastępczynią.
Zawsze jestem podejrzliwa.
Widocznie się mylę.
Znowu za dużo myślisz. Wyluzuj wreszcie Rozi - pouczam samą siebie idąc za Havaną.
Przyspieszamy. Biegniemy kłusem. Moja towarzyszka jest bardzo szybka - mam wyraźny problem z dotrzymaniem jej kroku.
Widząc moją zmęczoną minę Havana pyta z uśmiechem:
-Nie za szybko?
Nie chcę wyjść na słabą, bo wtedy wyjdę na słabą i nie zostanę przyjęta do żadnego stada
Jednak zmęczenie bierze górę nad rozsądkiem.
- Trochę. Nie jestem przyzwyczajona. - mówię lekko speszona
Zwalniamy więc do stępa. Pokonujemy znacznie wolniej metry i kilometry tych pięknych terenów.
Nigdy nie widziałam piękniejszych miejsc.
- Daleko jeszcze? - pytam.

 Havana?
U mnie z weną też jakoś krucho ;-;

Od Castelana - CD H. Havany

- Kufa, Havcia, ja rozumiem: jesień, śniegi, deszcze, te sprawy, ale czy te tereny, na litość boską, składają się tylko z bagien i bagien? - lamentowałem dostarczając tym powodu do śmiechu mojej towarzyszce, lecz nie specjalnie mnie to obchodziło. Zaczynałem bowiem podejrzewać, że musiałem niedawno zrobić coś wybitnie złego i teraz niebiosa każą mnie błotem i bagnami na każdym kroku.
 Nie, żebym coś miał do bagien. Wręcz przeciwnie - bardzo je lubię. Skąd więc tak negatywna reakcja? Cóż....powiedźmy, że jedna kąpiel błotna na tydzień w zupełności mi wystarcza.
 ****
 Gdy już w końcu przeprawiliśmy się przez bagno, dotarliśmy do groty usłanej białymi różami.
- Lawendo? - głos Havany był łagodny i pełny szacunku, jakby znała tą klacz nieco bardziej niż mówiła. Cóż, może faktycznie tak było?
- Havana! - z wnętrza jaskini dobiegł nas niezwykle ciepły głos, a po chwili naszym oczom ukazała się sylwetka bułanej klaczy o długiej, jasnej grzywie i bardzo mądrych oczach - Dziecko, nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że cię widzę! Wchodź, wchodź śmiało, zaparzyłam zioła idealne na taką pogodę.
 Czyżby Lawenda była zielarką? Być może, choć to, jak na mnie patrzyła zdradzało, że wiedziała kim jestem.
- A...kim jest twój towarzysz? - hm...może nie wiedziała? Nie, nie, wiedziała na pewno, musiała wiedzieć, więc może tylko się droczyła... wyraźnie widziałem, że wie więcej niż mówi.
 Moja towarzyszka chyba coś odpowiedziała, po czym weszliśmy do jaskini i natychmiast rzuciło mi się w oczy coś, co przypuszczało moją tezę - zioła, które były zaparzone akurat na trzy konie, a przecież Lawenda nie mogła wiedzieć o naszej wizycie.
- Mów, co słychać wśród koni? - to pytanie Lawenda zwróciła do Havci.

< Havanqu? >

Od Havany- CD. Rusałki

Uśmiechnęłam się delikatnie na słowa klaczy. Często konie nie maja pojęcia gdzie się znajdują, ale zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Uniosłam wysoko głowę, odpowiadając:
-Owszem znam tutaj pewne stado. Nazywa się Mysterious Valley. Właśnie znajdujesz się na jego terenach- odpowiedziałam spokojnym głosem.
-Och, może zaprowadziłabyś mnie do alfy?- zapytała kara klacz- Chciałabym dołączyć.
-Oczywiście, nie ma problemu- zachichotałam pod nosem- Tylko to troszkę daleko od tego miejsca... Chodź za mną to dojdziemy szybciej. Znam skrót- odwróciłam się i zniknęłam za drzewami.

Rusałka?
Wybacz za brak wenusa :c


Od Troi - CD H. Martela

 Udało mi się dowiedzieć, że Martel należy do stada zamieszkującego te tereny. Myślałam, że początek rozmowy był trudny, ale jak się okazało chłopak dopiero się rozkręcał. Wyciągnięcie od niego jakichkolwiek informacji wymagało ode mnie wielkiej cierpliwości i refleksu, aby móc wyłapać sensowne słowa wśród bełkotu.
- Podziękuje już za pomoc. Trzymaj się i uważaj na ten dąb - powiedziałam chłodno, lecz moje ostrzeżenie na nic się nie zdało, bo gdy tylko odeszłam usłyszałam, jak pysk Martela przypiernicza o gruby pień drzewa.
 Nie żyje na tym świecie od dziś, ale nigdy wcześniej nie spotkałam konia, który byłby choć trochę podobny do niego. Może uda nam się spotkać gdy mnie przejdą nerwy a on wytrzeźwieje na tyle, aby można było przeprowadzić sensowną rozmowę?
***
 Spacerowałam po lesie otaczającym Jezioro Roku wpatrzona przed siebie. Dziś mija drugi tydzień odkąd jestem w tym stadzie i wciąż bije się z myślami, czy dołączenie tu było dobrym pomysłem. Zostałam przyjęta na stanowisko wojowniczki, lecz cóż mi po tym, skoro na razie jestem tylko "rezerwą" bo trwa pokój?
 Gdzieś z tyłu rozległ się stukot kopyt o zmarznięte podłoże. Natychmiast zastygłam w bezruchu i nakierowałam uszy w stronę, z której dochodził dźwięk.
 Kiedy uznałam, że idący za mną koń znajduje się niebezpiecznie blisko gwałtownie odwróciłam się i odruchowo napięłam mięśnie gotowa do ataku. Stojący za mną cofnął się i posłał mi pytające spojrzenie.
- Nigdy, NIGDY więcej nie zachodź mnie od tyłu - warknęłam powstrzymując się od tego, co powiedziałabym jeszcze niedawno. Ech, muszę się przyzwyczaić do tego nowego życia...- dlaczego mnie śledziłeś?

< Ktoś chce dokończyć?>

Rébellion Qui Insorto odchodzi

Żegnaj mój przyszywany synku :c
Rébellion Qui Insorto

Od Havany- CD. Bailando

Spojrzałam uważnie na motyla. Nie dało się ukryć, że ogier na prawdę miał niesamowity talent, w dodatku z obsługą swego żywiołu, co oznaczało, że musi mieć niezwykłe doświadczenie obsługując się swoimi mocami. Woda to nie jest prosty żywioł.
-Masz na prawdę talent. Niesamowite- posłałam mu nadal zachwycone spojrzenie.
Ogier uniósł dumnie głowę, i z uśmiechem patrzył na swe dzieło.
-Jesteś w stadzie podróżnikiem, prawda?- spytałam z zaciekawieniem.
-Chyba wiesz, co nie?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
-Nie da się tego ukryć- zachichotałam pod nosem- A więc musisz znać dobrze większość terenów- spojrzałam na niego tajemniczym wzrokiem.
Kiwnął głową, nie wiedząc gdzie zatrzymać wzrok.
-To mnie oprowadzisz i opowiesz o terenach. Przyjmij to za jakiegoś rodzaju test sprawdzający żebyś się nie zgubił i żeby cię nic nie zabiło przypadkiem- zaśmiałem się i ruchem głowy wskazałam kierunek wycieczki.

Bailando?

Od Havany- CD. Castelana

Przez chwilę mój wzrok utkwił w jednym punkcie, gdzieś do przodu w dali. Nie znałam dokładnej historii tej klaczy, tylko tyle, że mieszka poza terenami stada i jest bardzo stara. Ostatnio rzadziej ją odwiedzałam, toteż teraz wypadałoby dłużej zostać.
-Nie wiem i nie umiem odpowiedzieć ci na to pytanie- powiedziałam po chwili, zerkając na ogiera- Wiem tyle co ty wiesz i co ci powiedziałam. Jej magia jest potężna, ale często choruje, więc nie można tego porównać do sił fizycznych. Na pewno wie więcej o tych terenach niż ja, w końcu mieszka tu o wiele dłużej niż ja.
-To trochę dziwne mieszkać tak daleko od innych- Castelan nadal rozmyślał nad tą sprawą- Może po prostu...
-To prawie tu!- krzyknęłam, uśmiechając się lekko i rozpromieniona ruszyłam kłusem.
Ogier stanął jak wryty, nie spodziewając się mojej reakcji, lecz zaraz potem dogonił mnie, stanąwszy na niewielkim wzniesieniu tuż obok.
-Widzisz tą ogromną jamę, obrośniętą białymi różami?- wskazałam głową jaskinię klaczy.
-To jej dom. Na pierwszy rzut oka wygląda na przyjemne miejsce..
-Wokół bagien- dodałam i ruszyłam pierwsza.
-Bagna!? Znów bagna!? Czy tutaj nie może być nic innego tylko bagna!?- zbulwersował się, słysząc słowo związane z brodzeniem w wodzie, czyli ogólnie rzecz biorąc moczenia sierści.

Castelan?
Pierwsze skończone... xD

Od Firahees

Wokół mnie nieskażona niczym, nawet najcichszym szeptem. Stoję wpatrzona w grupę koni. Mają stać się moim stadem. Znaczy formalnie już nim są.
Formalnie, to mam przeszłość. Ale w praktyce nie chcę o niej pamiętać.
Koniec blokady dźwięku.
Szmery i szumy znowu są słyszalne.
Ktoś za mną stoi. Pewnie chce nawiązać rozmowę.
Odwracam się powoli.

 Bailando? Dragon? Może któraś z klaczy? Kto dokończy?

Nowa klacz- Firahees

O matyldziu, skończyły mi się tępawe pomysły na powitania xD Powiedzmy, że to będzie coś w rodzaju przyjęcia do stada Cx

Imię: Firahees
Wiek: 3 lata
Stanowisko: obrońca

Od Rébeliona`a Qui Insorto

 Północna gwiazda błysnęła jasnym światłem w chwili, gdy złote oczy Gerathona pojawiły się w mroku nocy. Jego czarne futro zlało się z ciemnością, a cała jego sylwetka przez chwile trwała w bezruchu.
 Skuliłem uszy oczekując na to, co zrobi, o ile w ogóle raczy się ruszyć.

Od Castelana - CD H. Havany

Kiedy ocknąłem się na dobre, wreszcie dotarło do mnie gdzie jesteśmy.
- Długo już tak pełźniemy? - spytałem spoglądając na powłóczącą nogami Havane. Sam zresztą robiłem to samo.
- Długo - uśmiechnęła się jakby przypomniała sobie coś zabawnego. Nie spojrzała mi w oczy, więc podejrzewam, że miało to związek ze mną. Nie pytałem. Musiałem zrobić coś głupiego na wpół śpiąc, a czego oczy nie widzą...
- A długo jeszcze będziemy...?
- Długo.
 Zrobiłem minę a'la obrażony dzieciak i już więcej nie pytałem. Oboje pogrążyliśmy się w rozmyślaniach, choć myślę, że każde z nas myślało o czymś innym.
***
 Szron pokrywający trawę skrzypiał pod kopytami, a łyse gałęzie potężnych drzew lekko kołysały się pod wpływem wiatru.
- Nie jest jej smutno mieszkać tak zupełnie samej? - spytałem wodząc wzrokiem po okolicy. Myślałem, że klacz do której idziemy mieszka zaraz za granicami stada, tymczasem ona wybrała życie na kompletnym odludziu pozbawionym wszelakich żywych istot. To chyba musi być strasznie smutne całymi dniami nie mieć się do kogo odezwać, pożartować, pogadać czy chociażby ochlapać wodą.

< Havcia? >

Od Hubertusa

Biegnę po lesie, rytmicznie uderzając kopytami o ziemię. Wokół cisza. Wokół dopiero budzi się dzień. Powietrze jest rześkie i czyste.
Odkąd jestem w stadzie Mysterious Valley ćwiczę dwa razy dziennie biegi. Od zawsze kochałem biegać. A Firahees, wilczyca, którą uważałem za matkę zawsze kazała mi przebiegać dziennie po parę kilometrów.
Zwalniam. Patrzę z przerażeniem na miejsce w którym się znalazłem.
Śnieg. Wszędzie śnieg. Widzę jezioro.
Płynie w nim krew.
Krew od zawsze kojarzy mi się ze śmiercią rodziców... Wzdrygam się.
Przystaję. Szeroko otwartymi oczami patrzę się na czerwoną ciecz wypełniająca po brzegi wodę.
Za mną słychać chrząknięcie. Odwracam się gwałtownie...

 Ktoś dokończy?
PS: Najlepiej któraś, ale jeśli za dużo wymagam... Spoko, mogę pisać z każdym :)

piątek, 27 listopada 2015

Nowy ogier- Hubertus

Powitajmy Hubertusa w naszym gronie i życzymy powodzenia C:
 
Imię: Hubertus
Wiek: 3 lata
Stanowisko: wojownik

Od Rusałki do Havany

Stoję w oszolomieniu patrząc na niezwykły widok. Tuż przede mną znajduje się szeroka, piaszczysta plaża, skąpana w jesiennym słońcu, choć ciepłym jak to lekkie. Wytężam wzrok. Woda. Tafla wody woła do mnie, abym do niej weszła.
Nie jestem zdecydowana. Co jeśli to jest czyjś dom i zakłócę spokój. Z drugiej strony woda kusi, kusi.
Widziałam tu gdzieś sporo koni. Paru ponuraków, zacięta mina i pełen nienawiści wzrok. Parę klaczy, chyba podobnie nieśmiałych jak ja.
Wynika tu z tego, że jest tu stado.
Nigdy nie byłam w żadnym stadzie. Dotąd mieszkałam z rodziną, a potem... trochę wędrowania.
Pośród piasku stoi siwa klacz. Bije od niej pewność siebie i charyzma.
To musi być alfa.
Niepewnie podchodzę do niej. Nie wiem jak zacząć rozmowę więc walę prosto z mostu.
- Nazywam się Rusałka. Szukam stada. Znasz może jakieś?

 Havana?

czwartek, 26 listopada 2015

Konie oliwiaklima8 odchodzą

A, że jestem leniwa ( :3 ) i nie chce mi się wstawiać wszystkich zdjęć koni w poście, napiszę tylko tyle, że postacie oliwiaklima8 odchodzą.

wtorek, 24 listopada 2015

Od Bailando do Havany

Coś mokrego nagle znalazło się na moim nosie. Drugie spadło na grzbiet, a trzecie na lewe ucho. W końcu rozpadało się na dobre. Powietrze wypełniała woń deszczu. Szedłem niechętnie przez las cały mokry. Przydałoby mi się znaleźć jakieś schronienie, ale jak na złość żadnego takiego nie było, więc byłem zmuszony iść dalej. Gdzie szedłem? Tego nikt nie wie, nawet ja sam. Na pewno gdzieś, gdzie będę mógł się potykać bez końca o co mi się będzie podobać i nikt nie będzie się śmiał. Mokre drzewa wpatrywały się we mnie niczym drapieżny ptak, który wypatruje swojej zdobyczy. Zdawało mi się, że zaraz rzucą się na mnie. Na mojej drodze nagle wyrósł ogromny korzeń. Nie zauważyłem go i runąłem na nasiąkniętą deszczem ziemię. Przez chwilę leżałem bez ruchu oczekując czyjegoś śmiechu, a potem napadu złowrogich drzew. W końcu powoli podniosłem się i cały w błocie kontynuowałem wędrówkę. Rozważałem czy nie lepiej by znaleźć jakąś przytulną jaskinię, w której mógłbym wyschnąć. Myślałem nad wszystkimi za i przeciw, aż nagle znienacka przestało padać. Tak po prostu. Zza ciemnych, burzowych chmur wyszło słońce rozświetlając wszystko swymi jasnymi promieniami. Wyszedłem na polankę i wpadłem w dużą kałużę sięgającą mi do kostek. Trochę czasu brodziłem w niej używając mojej mocy. Po chwili woda zalewała tylko niektóre miejsca tworząc piękną, dumną klacz. Była to moja matka. Tęsknię za nią. Zacząłem sobie przypominać wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to pomagała mi i w ogóle. A potem wróciło do mnie wspomnienie, z którego powodu opuściłem rodzinne stado i otrząsnąłem się z transu. Natychmiast rysunek wrócił do swego pierwotnego stanu- wielkiej kałuży.
-A takie ładne było.-usłyszałem melodyjny głos.
Odskoczyłem przestraszony i uderzyłem się o głaz, który wyrósł tam niespodziewanie. Zawyłem z bólu i zacząłem lizać się po obolałej nodze.
-Nic ci się nie stało?-zapytała właścicielka głosu.
-Nie, jestem przyzwyczajony.-uśmiechnąłem się spostrzegając, że nie roześmiała się.
-Jestem Havana.-przedstawiła się.-A ty?
-Bailando.
-A zrobiłbyś coś jeszcze?-skinęła łbem w stronę kałuży.
-Jasne.-uśmiechnąłem się zabierając się do pracy.
Przesunąłem kopytem nad taflą wody pozwalając jej na wpływanie do małych kanalików tworzących obraz. Woda spełniła swoje zadanie i kałuża uformowała się w pięknego motyla. Widać było, że Havana jest zachwycona, dlatego dumnie uniosłem głowę.

<Havana?:3>

niedziela, 22 listopada 2015

Nowy ogier- Bailando

Serdecznie powitajmy Bailando w naszym gronie :D
 
Imię: Bailando
Wiek: 5 lat
Stanowisko: podróżnik

Rusałka zostaje adoptowana

Nowym właścicielem Rusałki zostaje Illutshk :)
 
Imię: Rusałka
Wiek: 5 lat
Stanowisko: wojowniczka

sobota, 21 listopada 2015

Od Havany- CD. Castelana

Moje podekscytowanie nie mijało z minuty na minutę. Wręcz przeciwnie, czułam, że czas ponagla mnie coraz bardziej, a raczej jego brak. Spieszyłam się okropnie sama nie wiem dlaczego. Nie czułam, że muszę znaleźć się akurat w tej chwili, bo coś się stało czy stanie, lecz mając świadomość, że klaczy dawno nikt nie odwiedzał, musiałam teraz ja to zrobić. Początkowo nie zwracałam uwagi na niewyspanego Castelana, dopiero po chwili zatrzymałam się przed nim już prawie gotowa i popatrzyłam z błyskiem w oczach. Jego głowa co chwila albo opadała albo wznosiła. Z trudem ją utrzymywał, oczy miał przymglone, a uszy opadnięte jakby było mu wszystko obojętne.
-Pobudka, ze mną się nie wyśpisz- zaśmiałam się entuzjastycznie.
-Można zauważyć- burknął pod nosem.
-Komu w drogę temu czas... Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam... Ano oczywiście!- po chwili wpadłam- Muszę zgłosić komuś, że nie będzie mnie przez dwa dni. Pójdę do Javier`a, on zajmie się wszystkim, a ty idziesz razem ze mną- wyłoniłam się z jaskini, biorąc głęboki oddech.
-Która godzina- ogier nieprzytomnie poczłapał za mną.
-Piąta, dokładnie to dwadzieścia po, a co?- odpowiedziałam całkiem zdziwiona. Ja byłam przyzwyczajona do takiej pory wstawania, ale chyba nie Castelan.
-O Matyldo miej mnie w swojej opiece! Że co, przepraszam!?- jego oczy momentalnie zrobiły się jak orbity.
-Nooo... dwadzieścia po piątej. Coś nie tak?- stanęłam centralnie przed nim.
-Coś nie tak? Kobieto... czy ty masz problemy z bezsennością czy wysiedzeniem choć siedmiu godzin snu?- na jego pysk wlał się delikatny uśmiech.
-Ostatnio wręcz przeciwnie. Śpię jak zabita i wysypiam się całkowicie- posłałam mu niewinny uśmiech i żywym stępem ruszyłam w drogę- Chyba twoja obecność tak na mnie działa- powiedziałam pod nosem, kątek oka patrząc czy ogier oby na pewno idzie za mną i nie zaśnie na jednym z drzew.

Castelluś? ^^

Od Castelana - CD H. Havany

  Havana ściągnęła z mojej grzywy ostatnią roślinę i posłała mi przelotne spojrzenie. Przelotne, bo na widok mojej miny znowu miała ochotę parsknąć śmiechem.
- Tak, tak, śmiej się z mojego nieszczęścia - powiedziałem wzdychając teatralnie i położyłem głowę na ziemi. Cóż, widać los chciał, abym i tę noc spędził w towarzystwie alfy.
****
- Cas, słyszysz mnie? - znajomy głos przerwał mój sen, a po krótkiej chwili dołączyło do niego poszturchiwanie.
- Ej, ej...przecież nie śpię...- jęknąłem unosząc zaspane spojrzenie.
- Wstawaj, pomożesz mi. - po tych słowach zniknęła za jedną ze ścian jaskini.
 Przez dłuższą chwilę łączyłem się z rzeczywistością próbując pokonać wszelkie zakłócenia. Gdy w końcu mi się to udało, wstałem i sennym wzrokiem wodziłem za Havaną krzątającą się po jaskini.
- Havcia, nie przemieszczaj się tak szybko...nie nadążam...
 Rzuciła mi tylko krótkie spojrzenie i wróciła do przenoszenia rozmaitych przedmiotów w różne miejsca. Gdy w końcu skończyła, stanęła przede mną wyraźnie z siebie zadowolona. Ja natomiast wciąż jeszcze byłem na wpół śpiący i wciąż jeszcze walczyłem z siłą sygnału serwer...em, rzeczywistości i pulsującymi tętnicami w skroniach.
- Zdążyłam już zauważyć, że lepiej nie zostawiać cię samego - przy tych słowach nie mogła się nie uśmiechnąć.
- No wiesz...- wymamrotałem z niejaką pretensją, bo - choć nie od razu - dotarł do mnie sens jej wypowiedzi.
- Dlatego pójdziesz ze mną. Poza tym, przyda mi się towarzystwo, to długa droga, a...
- Ej, prrr! O czym właściwie do mnie mówisz?
 Klacz spojrzała na mnie jakoś tak inaczej, westchnęła i powiedziała powoli i dobitnie:
- Poza terenami mieszka stara klacz, którą odwiedzam przynajmniej raz w miesiącu. O szczegółach opowiem ci podczas podróży, bo teraz musimy się zbierać. - Po tych słowach zaczęła mamrotać coś pod nosem, jakby wyliczając, co zakończyła cichym "tak, zapakowałam."
 Wciąż jeszcze nieco śnięty poczłapałem za zupełnie już rozbudzoną klaczą. Borze szumiący, która to godzina?

< Havcia? :3 >

Od Rohana



Jałowa ziemia ubijała się jeszcze bardziej pod ciężarem moich popękanych kopyt. Nie wiem jak, może przez to, że posiadam taki żywioł? Nieobecny wzrok miałem wbity w ziemię, nogi same prowadziły mnie przed siebie. Teraz to od nich zależało to gdzie się tym razem znajdę. Mózg wyłączył się na chwilę, odbierałem tylko poniektóre bodźce z otoczenia. Uszy wisiały bezwładnie, nie odwracając się w żadnym kierunku nawet do źródła szmerów i szelestów, za to chrapy całkowicie wyłączone nie wyczuwały woni, która niosła się wraz z wiatrem. Obolałe nogi niosły mnie przez bezkresną krainę, na której nawet cień nie chciał zawitać. Z dwóch stron piętrzyły się dwa urwiska. Przez wiele mil ścigał mnie jakby mój cień, gdy biegłem, potykając się wśród kamieni i rumowisk zalegających tą jałową ziemię. Nie odważyłem się iść drogą, lecz trzymałem się jej lewego skraju i w miarę możliwości starałem się posuwać równolegle do niej w pewnym znacznym oddaleniu.
W końcu, po koniec dnia, kiedy poczułem, że moje nogi odmawiają dalszej wędrówki, bo pozwalałem sobie na krótkie tylko chwile wytchnienia w marszu zatrzymałem się na odpoczynek. Jakżebym chciał czuć teraz dziwną ulgę w sercu. Na szczęście wydostałem się z tej krainy zgnilizny i trujących oparów, przechodząc na łąkę obrośniętą wysoką trawą, na wpół już zżółkłą.

Noc spędziłem niezbyt wygodnie, leżąc na szczecinie jaką była ta trawa, nie mogąc zasnąć. Za każdym razem gdy powiewał wiatr, czułem jak dreszcz zimna przechodzi przez mnie całego... lub tylko mi się zdawało. Wokół nie było żadnej jaskini, żadnej jamki, w której mógłbym się schować, a teren płaski jak tafla wody. Tylko wysoka trawa uniemożliwiała zauważenie mnie przez drapieżniki czy inne istoty.
Poczułem dziwne ukłucie w nodze. Nie bolała, tylko drętwiała coraz bardziej, nie pozwalając mi jej ruszyć. Wysunąłem ją do przodu by się lepiej jej przyjrzeć. Zaraz potem zza kamienia wyśliznęło coś w rodzaju jaszczurki połączonego z wężem. Nigdy takiego czegoś nie wiedziałem, lecz mogłem się łatwo domyślić, że przed chwilą zostałem przez nią ugryziony. Jednak czując jak powieki same nachodzą na oczy i pomimo wielkich starań by nie zasnąć, i nie dopuścić do rozprzestrzenienia się po organizmie jadu, moja głowa upadła na ziemię bezwładnie. Zasnąłem.

Kiedy z nadejściem ranka i wschodem słońca otworzyłem oczy, pierwsze co ujrzałem to cała spuchnięta i odrętwiała noga. Zastanawiałem się czy czułbym cokolwiek gdybym tylko mógł. Z pomocą żywiołu wstałem, podpierając się o dopiero co powstałą skałę. Nie mogłem oprzeć się na ukąszonej nodze, więc nie mając żadnego pomysłu zacząłem kuśtykać dalej. Zamierzałem tak iść dopóki noc znów nie zawita. Niestety wolniej i mniej efektowniej niż przedtem. Skubnąłem tylko raz trochę trawy tak dla zasady, nie czując wcale wielkiego głodu, choć ktoś inny, stwierdzając po mojej postawie i wyglądzie śmiało mógłby stwierdzić, że jestem zagłodzony. Uniosłem na chwilę wyżej głowę by spojrzeć przed siebie, lecz wiedząc, że trzeba iść dalej, stawiałem krok po kroku, znów opuszczając nisko głowę. Nie czułem abym miał gorączkę, a pewnie była, za to mój oddech stał się nierównomierny, ciężki. Świszczący oddech o tym świadczył i otworzony pysk, bo coraz trudniej było mi nabrać powietrza do płuc. Jednak nie mogłem się zatrzymać ani odpocząć, nawet na chwilkę. Czułem jakby coś mnie ponaglało, goniło. Coś co chciało za wszelką cenę bym szedł dalej. I ja muszę iść dalej.

Kto chętny?

Nowy ogier- Rohan

Witamy kolejnego ogiera w naszym stadzie- Rohana. C;
Imię: Rohan
Wiek: 4 lata
Stanowisko: podróżnik


Od Sunny Shine- CD. Ranne

Ranne brnęła na przód przez cierniste krzewy, a ja nic nie mogłam na to poradzić. Wrzeszczałam jak opętana, ale klacz mnie nie słyszała albo nie chciała słyszeć. Otrząsnęłam się dopiero, gdy jej sylwetka zniknęła za pagórkiem. Przeleciałam na drugą stronę, a tam zastałam straszny widok. Ranne leżała na trawie cała w krwi oddychając ciężko. Pochyliłam się nad nią i szepnęłam:
-Wiesz, gdy powiedziałaś, że musimy się pożegnać, myślałam, że po prostu odejdziesz, a nie...
-I taki miałam zamiar.-odezwała się półprzytomnie.
-Ty żyjesz!-wykrzyknęłam szczęśliwa.
Już tak mam, że bardzo szybko przywiązuję się do innych. Ta klacz nie mogła ode mnie odejść. Jest już dla mnie zbyt cenna. Za cel postawiłam sobie doprowadzenie jej do Mysterious Valley i nie zamierzałam zrezygnować.
-Dasz radę iść dalej?-spytałam zauważając ze zdziwieniem, że bardzo szybko odzyskała siły.
-Jasne.-podniosła się jak gdyby tylko się uderzyła.
-Na pewno?-wolałam się upewnić.
-Tak.-odparła.
-No to chodźmy!
Ruszyłam w lewo już pewna, że dobrze idę. Do stada zdążymy dojść jeszcze dzisiaj. Zaczęłam myśleć o Ranne. Obdarli ją z żywiołu.... To dziwne. Na pewno ma jakieś moce, w przeciwnym razie jej rany tak szybko by się nie zagoiły. A to jak weszła w te krzaki było chyba jeszcze dziwniejsze. Zamierzałam ją o to zapytać, ale zdałam sobie sprawę, że to pewnie dla niej drażliwy temat. Zagadką też było skąd się tu w ogóle wzięła. Bardzo dużo rzeczy było dla mnie zagadką. Zdecydowanie zbyt dużo. Zazwyczaj gdy chcę o czymś wiedzieć odpowiedź chowa się przede mną, a bardzo trudno ją odnaleźć. Czasami szukam i szukam, ale w końcu odpuszczam i pozostaję w niewiedzy. Tym razem zamierzałam wiedzieć więcej o Ranne, lecz musiałam trochę poczekać.

<Ranne?>

piątek, 20 listopada 2015

środa, 18 listopada 2015

Od Havany- CD. Castelana

Z trudem powstrzymywałam śmiech, patrząc na ubłoconego i oblepionego wodorostami ogiera, który tylko cicho mamrocząc coś pod nosem nie zadowolony, ruszył w głąb jaskini gdzie było trochę cieplej. Odchrząknęłam, robiąc poważną minę i uniósłszy dumnie głowę, podreptałam z towarzyszem.
-Jasne, nie ma sprawy- odpowiedziałam w miarę cicho by ogier znów nie spiorunował mnie wzrokiem.
Jednak ten przyjrzał mi się uważnie i nic nie mówiąc, oparł się o ścianę i dopiero teraz zaczął pielęgnować swoją sierść. Ja tymczasem ułożyłam się wygodnie na drugim końcu groty i przyglądałam się poczynaniom Castelana z lekkim uśmiechem na pysku.
-Takie to ja mam szczęście...- mówił sam do siebie, gdy wyciągał ostatnie wodorosty z ogona.
-Może ci pomóc?- zaproponowałam swą ingerencję.
-Nie... dam radę- upierał się przy swoim. Widać było, że ciśnienie mu wzrosło przez przygodę z bagnami.
Zachichotałam pod nosem, chowając wzrok by tylko nie zostać na tym przyłapaną. Po chwili wstałam i podeszłam do Castelana. Popatrzył na mnie uważnie.
-Jednak ci pomogę- nie spojrzałam na niego i chwyciłam zębami zieloną roślinkę, która zaplątała się w grzywie ogiera, po czym odrzuciłam na bok- Musisz wyglądać porządnie, a nie jak... potwór z Loch Ness czy Strażnik Jezior- powstrzymywałam się od roześmiania na głos.
Jednak tym razem nie udało mi się ominąć konsekwencji.
-Haha... bardzo śmieszne, nabijaj się dalej- jego sarkastyczna wypowiedź odbiła się echem o jaskinię.
-Ależ ja się nie nabijam- zdjęłam kolejne wodorosty z jego grzywy- Uważam, że pięknie wyglądasz- moje kąciki ust lekko się podniosły.
Ogier na chwilę przestał się pielęgnować i spojrzał na mnie swoim zdenerwowanym wzrokiem. Nie odwróciłam głowy w jego stronę, udając, że jestem zainteresowana tylko roślinkami w jego grzywie, a go samego nie widzę.

Casteluś? ^^

Od Castelana - CD H. Havany

Bieganie kłusem dość szybko mi się znudziło, poza tym...cóż, robiło się ciemno, a szukać jaskini w w asyście pojękiwań i nawoływań z tyłu ochoty nie miałem. Może ona nie ściemniała z tymi demonami?
- Havciu, gonisz! - zawołałem muskając ją chrapami i natychmiast wyrywając do galopu.
- Nie wiesz nawet gdzie idziemy! - zawołała za mną nie tłumiąc śmiechu. 
- Zdam się na przeznaczenie! - odkrzyknąłem.
 Woda z kałuż, po których raz na jakiś czas przebiegałem, rozpryskiwała się na wszystkie strony, całe moje nogi, pierś i brzuch były mokre i brudne od błota, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Nie mogłem się doczekać, aż wybiegniemy z lasu na otwartą przestrzeń!
Parę razy obejrzałem się, czy Havana za mną biegnie i za każdym razem widziałem ją kawałek za sobą z taką miną, jakby patrzyła na źrebie które pierwszy raz ma okazje biegać po błocie. Patrzyła na mnie z pobłażliwością, ale też widocznym rozbawieniem.
 Nagle zobaczyłem przed sobą mgłę - gęstą, mlecznobiałą mgłę, a chwile potem poczułem się tak, jakby ktoś ochlapał mnie zimną wodą. Zatrzymałem się i niepewnie rozejrzałem, zatrzymując wzrok na Havanie.
 Klacz postawiła uszy i była widocznie zaniepokojona.
- Idziemy stąd - powiedziała a wyraz jej pyska jasno mówił, że nie mam co liczyć na wyjaśnienia, a przynajmniej teraz.
 Odwróciłem się, lecz nim zrobiłem pierwszy krok usłyszałem cichy, diaboliczny chichot...jakby we własnej głowie.
- Uciekaj! - zawołała Havana i chwilę później została zasłonięta przez mgłe.
- Havana! - krzyknąłem odruchowo  biegnąc w stronę, gdzie przed chwilą stała moja towarzyszka.
 ~Jestem bezpieczna, uciekaj stąd~ usłyszałem tym razem z pewnością we własnej głowie.
 Stanąłem dęba i pobiegłem przed siebie, byle dalej od tej mgły.
****
  Kręciłem się po jakiejś podmokłej łące szukając schronienia na tę noc, lecz to chyba kolejne miejsce, na którym przespać się mogę jedynie pod drzewem.
 Krople deszczu spływały strużkami z mojej krzywy, ogona i nosa. Znowu byłem cały mokry... Nie sądziłem, że po tegorocznych upałach zatęsknię za słońcem.
 Przy kolejnym kroku moja przednia noga osunęła się i już po chwili byłem po uszy w wodzie.
- Bagna...znowu bagna- wymruczałem unosząc głowę ponad brudną wodę, dodając do tego parę cenzuralnych słów.
****
 Wreszcie moim oczom ukazała się pogrążona w ciemnościach grota.
Wszedłem do niej i zamierzałem choć trochę się otrzepać, lecz natychmiast poczułem na sobie czyjeś spojrzenie. Na tyle jaskiń na tych terenach mogłem trafić...
- Nie pytaj - powiedziałem z wyraźnym ostrzeżeniem w głosie.
 Ze spuszczoną głową, piorunami w oczach, wodorostami u grzywy i błocie na całym ciele poczłapałem przed siebie odprowadzony wzrokiem Havany, która tłumiła śmiech.

 < Havci? :3 >

Od Havany- CD. Dragon`a

Dzisiejszy dzień był bardzo wietrzny. Drzewa uginały się pod jego wpływem, choć i bezlistne, bo teraz władzę absolutną sprawowała jesień. Tylko poszczególne tereny prowadziły się swoim prawem pory roku i pogody.
W taki niepogodny, jesienny dzień postanowiłam wybrać się na przechód. Głównie by zobaczyć czy w Lesie Peeves nie połamały się drzewa. W nim właśnie występowały jedne ze starszych gatunków, w sędziwym wieku.
Nawet nie wiem co dokładnie skusiło mnie bym skręciła w Zatokę Gwiazd. Może poczucie obowiązku sprawdzenia każdego terenu? Kątem oka zobaczyłam jaką sylwetkę leżącą na piachu i wpatrującą się w gwiazdy i nikogo wokół. Kąciki ust lekko się podniosły na moim pysku i równym stępem podeszłam do konia. Ten, gdy tylko mnie zobaczył, zerwał się na równe nogi. Był cały mokry. Chyba od deszczu, który padał w nocy. Czyżby miał taki mocny sen?
-Spokojnie... nie połam nóg- powiedziałam, gdy ogier zaczął się otrzepywać i prostować sylwetkę.
-Leżąc nie wypada- uśmiechnął się lekko.
-Bardzo dobrze mogłabym teraz ja się położyć. Wtedy też by nie wypadało?- zadałam pytanie, chichocząc cicho pod nosem i odwracając głowę w kierunku nieba- Podoba ci się tu?- zadałam po chwili pytanie, wnioskując z jego przenocowania nad tym terenem. Szczerze, to bardziej stwierdziłam niż spytałam.

Dragon?

Od Spartan`a do Shanti

Spacerowałem spokojnie terenami Doliny Rozmów. Do Mysterious Valley jesień zawitała już na dobre i nie zapowiadało się na to, że szybko się stąd wyniesie. Wiatr hulał to w tą, to w drugą stronę, tarmosząc bez przerwy moją grzywą, a panujący dookoła chłód co raz przyprawiał mnie o dreszcze.
W pewnym momencie, na horyzoncie pojawiła się zgrabna sylwetka jakiegoś wierzchowca. Na ten widok uniosłem radośnie uszy do góry, bardzo brakowało mi towarzystwa. Przyspieszyłem kroku do lekkiego kłusa, by znaleźć się bliżej nieznanej osóbki, która okazała się być urodziwą klaczą.
- Witam - przywitałem się lekkim skłonieniem, jak na dżentelmena przystało. - Mam na imię Spartan. A szlachetna Pani?

 <Shanti?>

Od Dragon'a

Uniosłem wysoko łeb i rozejrzałem się. Nie zauważyłem żadnego niebezpieczeństwa, więc spokojnie opuściłem głowę, aby dalej móc się paść. Znajdowałem się na terenach niejakiego stada Mysterious Valley. Przed chwilą, Alfa - Havana, przyjęła mnie to oto tego stada. Nic ciekawego w tej historii, przyszedłem, zostałem przyjętym i teraz jem trawę.. Nudy, nie? Nie wiedziałem co ze sobą począć. Westchnąłem i porzuciwszy trawę, zacząłem wypatrywać koni. Jeden z tych dni, w których miałem dobry humor, choć takie zazwyczaj często się zdarzały. Jednak jeśli zaraz kogoś nie spotkam, będę zły i marudny, co zdarza się u mnie rzadko. Nie zauważyłem ani jednej żywej duszy, nie licząc małych zwierzątek, typu ptak czy żaba. Z nimi nie da się jednak pogadać. Chwilę jeszcze postałem sobie w tym miejscu, po czym ruszyłem z kopyta przed siebie. Nie znałem żadnych terenów, postanowiłem, że póki nikogo nie znajdę, sam coś odkryje. Biegałem cały dzień, ani żadnego konia nie spotkałem, ani żadnego ciekawego terenu. Czy wszystko obraca się przeciwko mnie?  W końcu, jednak odkryłem coś ciekawego. Była to jakaś zatoka, a nad nią migały trzy planety i tysiąc gwiazd. Miejsce dla marzyciela, który lubi wpatrywać się w gwiazdy-czyli dla mnie. Spojrzałem w niebo.  Gwiazdy, oznaczały dla mnie wiele. Jedna była mną, inna moją matką, trzecia siostrą, o której tylko słyszałem, a  ani razu jej nie widziałem. Parę gwiazd, to członkowie stada, których nawet spotkać nie mogłem. Taki cichy i spokojny wieczór. To miejsce będzie chyba moim ulubiony. Coś czuje że często będę tu zaglądać. Mam nadzieje że czasami nie sam.
-Ech.. czyżby samotność była mi przypisana?-spytałem się jednej z gwiazd i sam sobie odpowiedziałem w głowie. Stwierdziłem że tu przenocuje. Nazajutrz, kiedy obudziłem się, ujrzałem nad sobą klacz. Po chwili spostrzegłem, że to klacz Alfa, którą miałem okazję spotkać.  Szybko wstałem.

Havana?

wtorek, 17 listopada 2015

Od Martela- CD. Troi

Zadowolony i nadal szeroko uśmiechnięty jak idiota szedłem równym, lekko tylko chwiejącym krokiem w kierunku... No właśnie... Czy ja oby na pewno kierowałem się w stronę swojej jaskini?
Oczywiście, że nie. Jednak nie interesowało mnie to zbytnio i nie czując żadnej troski, szedłem dalej, ciesząc się towarzystwem(chociaż czyimś) klaczy, która o mało nie skoczyła mi do gardła i nie przegryzła tętnic szyjnych, pozostawiając abym się wykrwawił. Nie widziałem w moich poczynaniach nic szkodliwego, ale przyzwyczaiłem się do tego typu reakcji u innych. Gdy tylko nawiązywałem jakikolwiek kontakt, wprawiałem drugą osobę o nie małe zdenerwowanie, a nawet chorobę depresyjną i nad nerwowość. Mówiono mi, że potrafię zrujnować psychikę pomimo braku umiejętności telepatycznych, ale nigdy nie wziąłem sobie tego do serca. A jednak... nadal żyję i mam towarzystwo. Cieszyłem się jak dziecko i pomimo ciągłego bólu głowy i pulsowania skroni, szeroki, łobuzerski uśmiech nie schodził z mojego pyska ani na chwilę.
-A więc, gdzie panienka chce odpocząć?- odwróciłem w jej stronę głowę.
-Po pierwsze... Nie jestem żadną panią- powiedziała to z niemałym trudem wraz z zaciśniętymi zębami. Chyba powstrzymywała się od ponownego rzucenia mi lodowatego spojrzenia albo dosłownie rozszarpać mnie na strzępy. Była zmęczona... Wiem, bo sam czułem jak powieki opadają mi na oczy, ale za chiny nie poszedłbym spać i opuścił takiej okazji na rozmowę. Co prawda narażam się na jej "gniew", ale nie wiem czy ja tak kocham denerwować innych czy robię to nieświadomie.
-Po drugie... Nie idę odpocząć- podkreśliła każde słowo.
-A więc po co ruszyłaś ze mną?- mój wyraz pyska musiał być idiotyczny, bo spojrzała na mnie z zmarszczonymi "brwiami" i jakby z lekkim oburzeniem, ale i zastanowieniem- Znaczy mi to nie przeszkadza.
Widocznie chciała cos odpowiedzieć, ale ostatecznie powstrzymała się i parskając pod nosem ze skulonymi lekko uszami do tyłu ruszyła dalej.
Zaśmiałem się cicho pod nosem, równając się z nią.
-Żyję ładnych parę lat, lecz przyznaję, że świat zdumiewa mnie...- pokręciłem głową i kątem oka zobaczyłem jak gniada spogląda na mnie uważnie.

Trojujuniu? ;* xD

Od Troi - CD H. Martela

 Skuliłam uszy i spiorunowałam ogiera wzrokiem.
- Skąd niby wiesz, gdzie chciałam iść? - syknęłam.
- Mówiłem, że wiem? - po tych słowach zawahał się, jakby chciał przypomnieć sobie co właściwie mówił - Nie, nie mówiłem - mruknął, po czym dodał głośniej - Ja tylko ostrzegam, bo sam wiem, że to nie jest dobra droga.
 Nie miałam ochoty udowadniać mu, że sama wiem, gdzie mam iść, przynajmniej nie w tej chwili. Poza tym bułany miał racje - już tu gdzie staliśmy wyraźnie czuć było wilgotne, charakterystyczne powietrze przesiąknięte zapachem mułu i zgniłych roślin. Nie miałam zamiaru się tam pakować, i tak byłam wystarczająco brudna.
- Dzięki za radę - powiedziałam chłodno. - Jeszcze jakieś sugestie?
- Może chcesz odpocząć? - spytał mierząc mnie wzrokiem.
 Nie było na moim ciele milimetra czystej sierści. Grzywa była poplątana na końcach, pełna zaschniętej ziemi i sosnowych kolek. Plamy z żywicy i błota zlepiały całą sierść i sprawiały, że sterczała na wszystkie strony świata. Musiałam wyglądać co najmniej dziwnie, ale odkąd opuściłam stajnie w ogóle nie przejmowałam się wyglądem. Miałam po prostu ważniejsze sprawy na głowie.
- Stojąc i rozmawiając z tobą chyba właśnie odpoczywam. Choć lepszym określeniem byłoby raczej "marnuje czas".
- Spieszysz się?
Zmarszczyłam brwi. Skądże, nie spieszyłam się, czasu miałam aż zanadto, zupełnie nie wiedziałam, co z nim zrobić, ale przecież mu tego nie powiem.
- Super, to może zaproszę do siebie? - spytał nie czekając na odpowiedź, wciąż krzywo się uśmiechając. Wyglądał jakby bardzo potrzebował snu...
 Nie wiem, czy to zmęczenie, brak pomysłu na życie czy też jeszcze coś innego sprawiło, że za nim poszłam. Nie był to dobry pomysł, ale w tej sytuacji jedyny...

< Marć? :3 >

Od Martela- CD. Troi

Spojrzałem na klacz nieobecnym wzrokiem, wpatrując się w nią głęboko. Jej spojrzenie było niczym dwa sztylety, które wbijały się we mnie ze zdwojoną siłą. Wyraźnie nie miała ochoty na żadne pogawędki, a tym bardziej użeranie się z obcym koniem, który w dodatku wpadł na nią nie patrząc i nie zwracając wielkiej uwagi na to.
-Nie ważne skąd, wystarczy, że ja wiem- burknęła pod nosem i odwróciła wysoko postawioną dumnie głowę.
-A więc skoro nie stąd... to czego tu szuka panienka? Tu nic ciekawego nie ma- oczywiście miałem na myśli większe akcje, bo tereny były niemalże bardzo interesujące- No... chyba, że klaczunia szuka towarzystwa- uśmiechnąłem się szeroko, przyprawiając ją o drganie oka.
-Towarzystwo jest akurat najmniej mi potrzebne. Za to ciebie przydałoby się ocucić- zmierzyła mnie wzrokiem.
-Ależ oczywiście...- odparłem sarkastycznie- Kolejny SAMOWYSTARCZALNY konik, u którego takie zachowanie jak u mnie oburza. Może zejść z drogi, madame?- przy tych słowach ukłoniłem się lekko- A tak na poboczu... nie idź tam prosto, bo wpadniesz w bagno. Sam już sprawdzałem, bo ostrzegali mnie. No, ale ciekawość robi swoje- rozluźniłem mięśnie, stojąc przed nią.
Chyba naraziłem się na ogromny gniew żywiołu, jakim była ta klacz. Jej spojrzenie mówiło o wszystkim.

Troja? :>

poniedziałek, 16 listopada 2015

Nowy ogier- Dragon

A więc i znalazł się nowy ogier w naszych kręgach. Serdecznie witamy ;)
 
Imię: Dragon
Wiek: 5 lat
Stanowisko: Medyk

Od Troi - CD H. Martela

 To nie była przyjaźń od pierwszego wejrzenia. Człowiek, który wszedł do mojego boksu różnił się od tych, których widziałam tu przez ostatnie tygodnie.
 Wszedł bez najmniejszego zawahania, zupełnie nie przejmując się czerwonymi wstążkami w mojej grzywie i ogonie. Był zdecydowanie zbyt pewny siebie, zachowywał się tak, jakby znał mnie od dawna i nie miał się czego bać.
 Skuliłam uszy i zmarszczyłam brwi. Człowiek wysunął rękę w moim kierunku, na co zareagowałam kłapnięciem zębami. Cofnął się natychmiast i spojrzał na mnie z wyrzutem. Ja za to uśmiechnęłam się triumfalnie - nie chciałam zrobić mu krzywdy, tylko udowodnić, że w tej stajni ja tu rządzę.
 On jednak szybko otrząsnął się z szoku i posłał mi jakiś dziwny, trudny do opisania uśmieszek. Widziałam, że patrzył na mnie odkąd tylko z grupą innych młodych ludzi wszedł do stajni. Wszyscy inni wypatrywali konia spokojnego, niemającego czerwonych wstążek w ogonie czy choćby w grzywie. On natomiast od początku patrzył na mnie, choć dobrze wiedział, że nie jestem łatwym koniem.
- Wyprowadzić! - zawołał ktoś stojący w drzwiach.
 Młody mężczyzna - tym razem z minimalnym wahaniem, które trwało zaledwie ułamek sekundy - przypiął uwiąz do mojego kantara. Tego dnia rozpoczęła się nasza znajomość. Znajomość, podczas której on nieraz ocierał się o złamanie kręgosłupa, a ja o złamania, skaleczenia i odsiadki w boksie.
 Mimo, że początki nie były łatwe zostaliśmy świetnymi przyjaciółmi, parą idealną, gwiazdami pułku. Pamiętam, jak przychodził do mnie kiedy siedziałam w boksie podczas gdy inne konie właśnie biegały na maneżu. Pamiętam, jaki był zły. Nie na mnie, lecz na siebie. Nigdy nie wybaczył sobie tego, że wzięliśmy udział w tej defiladzie.
 Pamiętam, jaki był zawiedziony gdy odwiedzał mnie w nowym domu. Nie ja byłam powodem jego zawodu, lecz to, że nie wciąż udało mu się wynegocjować mojego powrotu do służby.
 I wreszcie pamiętam tęsknotę. Swoją i jego gdy musieliśmy się pożegnać. Tym razem już na zawsze.
****
 Cała mokra, ubłocona i przede wszystkim zła jak osa chodziłam po jakimś młodym lasku pełnych pozbawionych liści badyli, które poruszały się przy byle podmuchu wiatru.
 Nie mam pojęcia, gdzie konkretnie chciałam dojść. Od paru dni wlokłam się kompletnie bez celu, raz na jakiś czas robiąc przerwy na poskubanie zmarzniętej trawy.
 Nie mogłam odgonić od siebie myśli związanych z przeszłością. Za każdym razem gdy je od siebie odpędzałam, wracały jak natrętne muchy.
 Nie mogąc opanować złoci z całych sił uderzyłam przednimi nogami o ziemie. Wybuch złości zapewne skończyłby się inaczej, gdyby nie to, że gdzieś przed sobą usłyszałam czyjeś korki. Kroki konia, któremu najwyraźniej w ogóle nie zależało na ukryciu swojej obecności.
 Odwróciłam się myśląc, że znów kręcę się koło jakiejś grupy ludzi na koniach. Brakowało tylko tego, żeby któryś z nich znalazł mnie w lesie.
 Spuściłam głowę i pozwoliłam nogą nieść mnie gdzie tylko zechcą. Pierwszy raz znalazłam się w sytuacji, w której zupełnie nie wiedziałam, co robić.
 Do stajni nie wrócę. Życie tam powoduje u mnie jeszcze większą frustracje niż... niż wszystko inne. Nie nadaje się do takiego życia, z drugiej jednak strony tułaczka bez celu również nie jest moim przeznaczeniem.
 Głośno wypuściłam powietrze czując, że gniew znowu zaczyna wracać. Nie mogłam pogodzić się z tym, że w jednej chwili straciłam wszystko, na czym mi zależało. Nigdy się z tym nie pogodzę!
 Poczułam mocne uderzenie i natychmiast uniosłam głowę.
- Co jest?! - warknęłam pierwsze, co mi ślina na język przyniosła.
 Zaważyłam przed sobą bułany zad, a po chwili czarną grzywę i głowę zaspanego ogiera, który wpadł na mnie...tyłem?
- ŁOooo....klaczuuuniaaa! Siemano! Jestem...yp...Martel...yp.. - powiedział najwyraźniej zadowolony z naszego spotkania ogier.
 Gdyby można było zabijać wzrokiem bułany leżałby już przed moimi kopytami. Niestety, mimo, iż w teorii opanowałam tę czynność do perfekcji wciąż nie działało tak, powinno w praktyce.
- Co ty sobie wyobrażasz? - wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
 W innym wypadku z pewnością zachowałabym się inaczej, ale dziś byłam jak tykająca bomba, która musiała się na kimś wyżyć. To, że padło na niego...cóż, peszek.
 Niemniej jednak Martel wydawał się zupełnie nie zainteresowany tym, że gdybym tylko mogła skoczyłabym mu do gardła. Odwrócił się i mierzył mnie nieobecnym, zaspanym wzrokiem.
- A pani to chyba nie stąd? - spytał z pewnym trudem, jakby musiał walczyć z plączącym się językiem.
Zachowywał się tak, jakby poprzedniego dnia przedawkował owies, albo czarną tabliczkę o słodkim zapachu, którą czasem nosili przy sobie ludzie...czekolade? Chyba tak się nazywała.

< Marćle? Końcówka do doopy, ale ten...yp ^^ >

sobota, 14 listopada 2015

Od Martela do Troi

6:42
Głowa bolała mnie niesamowicie już od rana, ale czemu się dziwić skoro można wywnioskować to z ilości przespanych godzin. Ja, ogier, który może spać pół dnia, a drugie pół dnia przeleżeć w jaskini nagle budzi się o szóstej rano, śpiąc zaledwie cztery godziny. Czuję jak mi skronie nawalają, a przed oczami mam mroczki.
Stałem przed swoim domem przez cały czas, biorąc głębokie oddechy i zamykając oczy na każdy promień światła, który kuł mnie. Gdyby teraz tu ktoś podszedł i krzyknął wprost do ucha to chyba nie przeżyłby kolejnej minuty dłużej. Nie wiem z ile tam siedziałem... Piętnaście minut? Pół godziny? A może nawet godzinę? W tej chwili nie zdawałem sobie sprawy z ubiegającego czasu, a go miałem akurat w zanadrzu. Od czasu dołączenia nawet nie chciało mi się ruszyć swojego tyłka by iść zwiedzić tereny a co dopiero do roboty. Szczęście, że Javier mnie zastąpił. Pewnie teraz jestem jego dłużnikiem i trzeba będzie odpracować ten tydzień lenistwa.

8:15
Po całej toalecie i ogarnięciu się dopiero teraz czuję, że wczoraj nieźle zabalowałem. Nie pamiętam co robiłem wczoraj i z kim i czy w ogóle ktoś tam był. Nie doskwiera mi samotność, ale i też nie jestem szczęśliwy z towarzystwa. Ból głowy się zmniejszył, chyba z powodu chmur, które przykryły słońce. Zimny wiatr wieje mi prosto w pysk, dając niesamowitą ulgę. Nie patrzę gdzie idę, bo mam zamknięte oczy, pewnie za chwilę się potknę i przewrócę znając moje szczęście. Chyba a coś zahaczyłem albo o kogoś, bo wydało dziwny pisk i jakby poszło obruszone dalej. Ja nawet nie zwróciłem na to uwagi, idąc dalej i tylko mrucząc pod nosem coś w rodzaju "przepraszam".

9:00
Wróciłem do jaskini, nawet nie wiem po kiego grzyba... Wpatrując się w głęboką toń groty, odwracam głowę i wychodzę. Czy ja jestem nienormalny?

9:38
Idę w kierunku granic stada by przyjrzeć im się blisko. Nie mieliśmy ściśle wytyczonych miejsc dokąd one sięgają, ale uważam to za jako taką wolność. W innych stadach podobno tak nie jest. Właśnie szedłem tyłem zapatrzony w ogromne drzewa, gdy nagle na kogoś wpadłem i chyba ten ktoś zachwiał się na nogach i upadł wprost pod moimi kopytami.

Troja? ^^
Napisałam! xD

piątek, 13 listopada 2015

środa, 11 listopada 2015

Od Ranne- CD. Sunny Shine- Prolog

Sunny popadła w zadumę, prawdopodobnie obmyślając sposób mojego przedostania się na drugą stronę ciernistego wzgórza. Ni z tego, ni z owego spojrzała na mnie entuzjastycznie. Przysięgam, że gdyby była człowiekiem i krzyknęła ,,Eureka!’’ wyglądała by jak super duper mądry naukowiec. Położyłam uszy, żałując, że dawno temu… właściwie nie wiem kiedy ani jak, straciłam sens istnienia. Oni mnie go pozbawili. Zacisnęłam powieki, nie chcąc aby klacz widziała moją słabość. Każdy ma słabości, prawda? Większe lub mniejsze, ale ma.
- Popatrz, ja potrafię latać, zaś ty… no… właściwie co potrafisz? – Zapytała. W jej oczach błyszczały się iskierki podekscytowania, które sprawiały, że po moim grzbiecie raz po raz przechodziły ciarki. Przekrzywiłam łeb, nie wiedząc o co jej chodzi. – Masz jakąś moc? – Dodała.
- Nie – Odpowiedziałam matowym głosem, który odbił się echem wokół pagórka.
- Zaraz, nie odkryłaś jeszcze? – Spytała marszcząc pysk w zabawnym geście, z którego chyba nie zdawała sobie sprawy. Moje oczy zwęziły się, natychmiast opuściłam głowę, by czupryniasta nie mogła dostrzec gniewu, który przelewał się we mnie jak czarze.
- Obdarto mnie z nich – Tak. To było dobitne i najwyraźniej bezwzględne, bo wprawiło Sunny w zakłopotanie. Gdybym faktycznie była szczera powiedziałabym, że urodziłam się bez żywiołu. Ale to dla odmiany nie tłumaczyłoby mojej aury magii, która otaczała każdego konia posługującego się mocami nadprzyrodzonymi. A ‘Obdarto mnie z nich’ brzmiało dużo lepiej. Jedno było pewne, nie wiedziałam nic o sobie.
- Tak jak wcześniej mówiłam – kontynuowała – Wdrapiesz mi się jakoś na grzbiet i w mig zaraz obie będziemy po drugiej stronie – Zdradziła mi swój pomysł.
- Nie wejdę ci na grzbiet – Sprzeciwiłam się bardziej z przestrachem, niżeli ze stanowczością.
- Spróbuj chociaż! – Namawiała i uśmiechnęła się najserdeczniej, jak tylko potrafiła. Fuknęłam pod nosem ignorując ten gest.
- Jak sobie to wyobrażasz?! Mam się na ciebie położyć czy raczej siąść?! Zejdź na ziemię! – Zakwestionowałam jej propozycję wkładając w to za dużo emocji. Wzięłam głęboki oddech i mówiłam już spokojniej: - Jest jakaś inna droga?
Klacz zastrzygła uszami, rozejrzała się dookoła, nawet zrobiła kilka kroków w lewo, potem w prawo, aby wreszcie stanąć przede mną, tak jak stała wcześniej.
- Niestety, ale nie uda nam się obejść tego pagórka – Rzekła z autentycznym smutkiem. Pogrzebałam w kopytem w ziemi, stojąc w milczeniu jakiś czas. Klacz tymczasem chodziła w kółko, mamrocząc coś do siebie. Wreszcie uniosłam łeb, a ona wyczuwając moje spojrzenie zatrzymała się w pół kroku.
- Nie przedostanę tam, ale ty przeleć. Chyba musimy się pożegnać – Powiedziałam słowa, która nie chciały nam przejść przez gardło. To dziwne uczucie, lecz się do niej przywiązałam. Zupełnie niespodziewanie. Oczy czupryniastej zaszkliły się. Pragnęłam się odwrócić, ale jakbym przywarła do ziemi. O nie, znów ciało mną zawładnęło. Było jak skorupa. Uczucie bólu mnie otumaniło i zdawało rozsadzać łeb, w tym stanie nie kontrolowałam swoich czynów. Słów nie musiałam kontrolować, bo wydaje mi się, że wtedy żadne nie płynęły z mojej gardzieli. Nie wiem jak, lecz już po chwili szłam na wprost śmiertelnych cierni. Nie mogłam zamknąć oczu, musiałam oglądać śmierć koszmarną, zbliżającą się do mnie małymi, bezszelestnymi krokami. Nagle ziemia pod moimi kopytami zatrzęsła się, a w ślad za tym zjawiskiem cierniste krzewy poczęły kolejno znikać w jej otchłani. Jakby przez mgłę słyszałam krzyki Sunny, nie mogą na nie odpowiedzieć. Moje nogi parły naprzód, ciągnęły mnie na szczyt pagórka, później na dół po stromym zboczu. Szłam nie zawahawszy się nawet na moment. Moja podświadomość działała. Wszystkie myśli się w niej skupiały, bo żadnej nie mogłam namacać w świadomości. Kiedy potknęła mi się noga i staczałam się długo, bo aż na padół, nic nie czułam. Tak jakbym była widzem, jedynie obserwatorem w narracji trzecioosobowej. Upadłam ciężko na bujną trawę, mój brzuch unosił się wolno. Dopiero wtedy uderzył we mnie ból, tylko że ze zdwojoną siłą. Leżałam bezruchu, krwawiąca, posiniaczona i potargana, dopóki nie nadbiegła Sunny.

< Sunny??
Zdecydowałam się pisać prościej, tamto się dłużej pisało.

wtorek, 10 listopada 2015

poniedziałek, 9 listopada 2015

Merkucjo i Ikalet odchodzą

Dla mnie szkoda, no ale cóż więcej mówić... Żegnajcie :c
huh?
Ikalet


peaceful
Merkucjo

Od Ikaleta - CD H. Merkucjo

 - Nie pożegnam. - powiedziałem i wbiłem wzrok w ziemie.
 Nie wyobrażałem sobie rozstania z którymkolwiek z braci, lecz jeśli muszę wybierać...
- Nie mam zamiaru pozwolić ci odejść...samemu. Jeśli ty odchodzisz, to ja idę z tobą.
Merkucjo spojrzał na mnie nie kryjąc zdziwienia.
- Myślałem...
- Myślałeś, że pozwolę ci włóczyć się samemu po świecie? O, co to, to nie! Z resztą...ja też sam zostać nie mogę, bo znowu zrobię jakieś głupstwo.
 Siwy uśmiechnął się nieśmiało, jakby nie był pewien, czy to odpowiednia reakcja.
Wiedziałem, że coś go męczy. Mnie również ta kwestia nie dawała spokoju.
****
 Kilka minut temu pożegnaliśmy się z Havaną i podziękowaliśmy za przyjęcie do stada. Klacz twierdziła, że Tay powinien już wracać, więc jeśli będziemy mieli szczęście, spotkamy go niedaleko północnej granicy.
- Tayar! - zawołałem na widok gniadej sylwetki.
 Nie owijając w bawełnę powiedzieliśmy mu, co zamierzamy zrobić. Dobrze wiedziałem, że choć widzę to tylko ja i Merkucjo ta wiadomość wstrząsnęła Tay'em.
- Idziesz z nami? - spytał Siwy.
 Tayar spuścił wzrok i po chwili ciszy pokręcił głową.
- Nie. Jeszcze nie.
 Nie drążyliśmy tematu. Musiał mieć powód, skoro nie chce odejść...jeszcze.
- To znaczy, że już się nie zobaczymy?
- Zobaczymy. Nie teraz i pewnie nie przez najbliższy czas. Ale to nie jest nasze ostatnie spotkanie. Znajdę was, możecie być pewni.
 To była nasza ostatnia w najbliższym czasie rozmowa. Nie chcąc odwlekać pożegnania ja i Merkucjo po prostu odeszliśmy znikając w lesie, a Tayar jeszcze długo stał nieruchomo  na leśnej ścieżce. Ech, choć raz chciałbym wiedzieć, co miał na myśli...

niedziela, 8 listopada 2015

Od Merkucjo

 Położyłem się wśród wysokiej, suchej trawy tej zapomnianej łąki. Od paru tygodni przychodziłem tu codziennie wieczorem, choć nie potrafię powiedzieć, dlaczego właśnie tu. Może to cisza mącona jedynie dźwiękami przyrody przynosiła mi ukojenie? Może samotność, brak innych koni? Hm...nie, to ostatnie jednocześnie przeszkadzało mi i sprawiało radość. Brakowało mi obecności innych, ale z drugiej strony nie chciałbym tu nikogo spotkać.
 Moje oczy wpatrzone były daleko w horyzont, gdzieś między wysokie sosny. Coś mi mówiło, że powinienem wstać i pójść tam, gdzie teraz patrzę, lecz chyba wciąż brakowało mi odwagi. Nie wiem dlaczego, ale byłem pewien, że jeśli tam pójdę, już tu nie wrócę.
 Ostatnie promienie słońca zniknęły gdzieś za mną. Westchnąłem i spuściłem łeb. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że bardzo mi czegoś brakuje.
****
- Ikalet? - zawołałem u progu jaskini.
- Merkucjo? Jest środek nocy...
Jestem pewien, że nie dziwiła go moja obecność. W końcu nie pierwszy raz budzę go w środku nocy.
- Wiesz...myślałem nad...
- Jeśli zaczynasz rozmowę mówiąc "myślałem nad..." to nie streścisz tego, co masz do powiedzenia w paru zdaniach. Ech, no trudno. Chodź, nie stój tak.
  Wszedłem w głąb jaskini, położyłem się i zacząłem opowiadać o swoich wątpliwościach. Z początku Ikalet słuchał mnie walcząc z sennością, później jednak trochę się ożywił.
- ...I tak sobie myślę, że to nie jest miejsce dla mnie. Chyba...chyba powinienem odejść.
 Brat spojrzał na mnie nieznacznie skrzywiony, jednak musiał czuć, że już podjąłem decyzje.
- Przyszedłem się pożegnać. - mruknąłem siląc się na uśmiech. - Nie mogłem znaleźć Tay'a, pewnie znowu gdzieś się włóczy. Pożegnasz go ode mnie?

< Ikalet? >

Od Sunny Shine- CD. Ranne

Wybiegłam z jaskini w mrok. Właściwie trudno było określić czy już wyszłam z groty czy nie. Drzewa ledwo widocznie majaczyły gdzieś w ciemnościach. Zaraz za mną z jaskini wypadła Ranne. Ostatni, już cichszy ryk niedźwiedzia zasygnalizował, że bestia nie chce nas gonić, a jedynie wypędzić ze swego mieszkania.
-Ale super!-wykrzyknęłam zachwycona podskokiem adrenaliny.
-Super?! Super?! Ten niedźwiedź prawie nas zabił! Dla ciebie to super!?-Ranne wbiła we mnie spojrzenie.
-Gdyby nas zabił, nie byłoby super, ale udało nam się wyjść cało, więc się cieszę.-odparłam beztrosko.
Ranne postanowiła nie kontynuować tematu.
-Wiesz już może, gdzie powinnyśmy zmierzać?-zapytała.
-Nie, ale może zapytajmy miśka?-zagadnęłam żartobliwie, ale klaczy najwyraźniej nie było do śmiechu, bo westchnęła ciężko i zapatrzyła się w dal.
-Wiem!-wykrzyknęłam po chwili namysłu, bowiem zdałam sobie sprawę gdzie mniej więcej jesteśmy.-Poszłyśmy w złą stronę! Teraz musimy tylko zawrócić i pójść.... No, tam!
Klacz obrzuciła mnie spojrzeniem bez przekonania.
-No chodź, nie jesteś chyba zmęczona i możesz iść, nie?- jak na znak ziewnęłam rozdzierająco ku mojemu niezadowoleniu.
Ruszyłam, a Ranne podążała za mną. Minęłyśmy dziuplę w wielkim rozłożystym dębie.
-Opowiadałam ci, jak będąc źrebakiem włożyłam głowę w taką właśnie dziuplę i utknęłam?-rozpoczęłam kolejną historię.-To było dopiero! Wszyscy stajenni mnie wyciągali!
Reszta drogi do obrośniętego cierniem pagórka upłynęła nam na moich opowieściach. Stanęłam przed owym pagórkiem zapatrzona na kolce roślin.
-Jak przejdziemy?-pomyślałam głośno.-Ja mogę polecieć, ale ty...

<Ranne?>

sobota, 7 listopada 2015

Od Sode No Shirayuki- CD. Huntera

- Bo potrzebowałeś pomocy. Poza tym nie przepadam za bezsensowną śmiercią. - oznajmiłam chłodno - Taki uraz z dzieciństwa. Co innego jeśli ktoś mi podpadnie. - dodałam po chwili.
- Uraz?
- Widziałam już wystarczająco dużo. Nie mam zamiaru rozmawiać o tym z obcym. - odwróciłam się w kierunku karego ogiera. Z wyglądu był moim kompletnym przeciwieństwem, jednak... gdzieś w środku czułam, że on również dźwiga swój własny ciężar. Czyżby coś nas łączyło...? Tak, zdecydowanie. Mogłam wyczuć bijącą od niego aurę samotności i tajemniczości. Tak podobną do mojej własnej. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że dość długo mu się przyglądam. Zamrugałam oczami kilka razy i i odwróciłam się od niego.
- Cóż, wygląda na to że poradzisz już sobie sam. Jestem typem samotnika, więc będę się już zbierać. Raczej już się nie spotkamy. Miło było. - rzuciłam sarkastycznie i wyszłam w deszcz, który niedawno zaczął padać. Zatrzymały mnie jednak jego słowa.
- Jak ci na imię? - usłyszałam. Zatrzymałam się w pół kroku i wciąż spoglądając przed siebie odparłam:
- Sode No Shirayuki.

< Hunter?>
ja w końcu odpisałam więc w końcu czas na cb, ty wiesz o co chodzi

Od Carnivala- CD. Sharee

Już chciałem odpowiedzieć, kiedy zauważyłem, że klacz już nie stoi obok mnie, a jest na końcu ścieżki prowadzącej na nasze tereny. Jak można być takim bezczelnym i pouczać dorosłego konia? Nie rozumiem tej klaczy. Udałem się do swojej jaskini nie myśląc niemal o niczym. Przed nią zaś zastałem mur wykonany z ziemi. Kilka godzin zajęło mi zburzenie go, może chciała jakoś się zemścić...
- Dziwne są takie bezduszne konie.
Mruknąłem do siebie. Chwalą się, że tyle przeżyły, a ja mogę się chwalić tym, że nie przeżyłem nic.

Od Luny- CD. Filjan

Spacerowałam sobie jak zazwyczaj po ponurych już terenach naszego stada. Muszę przyznać, że jest ich wiele i ciężko jest odwiedzić każdy w jeden dzień. Jednak niektórym się udaje, ale nie czerpią z nich korzyści. Na przykład ja przychodzę do Woskowego Lasu, aby popatrzeć na piękny ogień, który szarżuje tam codziennie, ale też się ogrzać. Albo do Alei Niebios, aby zamyślić się na chwilę i wzbudzić w sobie pewny rodzaj melancholii. Jednak dziś spacerowałam raz tu raz tam nie rozglądając się. Tylko zaciekawiła mnie pewna klacz, której jeszcze nie znałam, jednak nieraz ją widziałam.
- Ymmm... Hej...
Rzuciłam niezbyt wiedząc co mam powiedzieć. Obróciła głowę i bez wyrazu spojrzała mi w oczy.
- Cześć - nagle jej wzrok zmienił się bardziej na wyczekujący i zniecierpliwiony - Chciałaś coś?
Spytała markotnym tonem.
- Nie. Jeżelibym mogła, to z chęcią pochodziłabym sobie z tobą po terenach. Strasznie mi się nuży ta pora roku...
Oznajmiłam na koniec ziewając.

< Filjan?>

piątek, 6 listopada 2015

Od Atencjo - CD H. Luny

- Jestem jedynym nastolatkiem w stadzie. - powiedziałem nie rozumiejąc, do kogo zostałem porównany.
- No tak, ale...zresztą, mniejsza z tym. - mruknęła.
Luna cały czas lustrowała mnie wzrokiem, jakbyśmy widzieli się pierwszy raz.
Nie rozumiem - naprawdę aż tak się zmieniłem? Cóż, Friko, kiedy skończyłem rok, też patrzył
na mnie inaczej niż zwykle, jakby zaraz miał się pożegnać, ale ostatecznie nic nie powiedział.
 Sam nie widziałem w sobie jakiejś wielkiej różnicy. No, może tylko trochę podrosłem, wybarwiłem się
i nic poza tym.
 Fikander wspominał mi jednak o Lunie, która była jeszcze źrebakiem, gdy dołączyliśmy do stada i była podobno zupełnie inna niż teraz, przede wszystkim nie siwa lecz kasztanowata. Cóż, ja pewnie też z wiekiem trochę się zmienię, ale chyba nie będę nagle kary czy siwy...?

< Luna? >

Od Ranne- CD. Sunny Shine- Prolog

Wyjrzawszy zza zadu czupryniastej klaczy moim oczom wystąpił naprzeciw widok rzeki, choć było to stwierdzenie przejaskrawione. Zgoła tak jakoby kałużę przyrównać do oceanu. Entuzjazm Sunny przesilił się i zamarł zupełnie. Zatem nie pragnęła ujrzeć wody, ale rzecz różną od mych przypuszczeń.
- I dobry strzelec czasem chybi – Mruknęłam pod nosem, co nie uszło jej uwadze. Mogłam wyrzec bezlik rad, które nic by nie sprawiły, a przebąknęłam jedno przysłowie i klacz postrzegła mnie krztynę życzliwiej. Tudzież czułam do niej narastającą sympatię, niejako warstwę ciepłej kołdry.
- Widzisz gdzieś tu łąkę? – Zapytała cichutko, jak dziecko, które nadal wierzy, że sen jeszcze trwa.
- Pełną koni? Wesołą? – Odpowiedziałam, przymykając oczy. Podobno wyobraziłam ją sobie w sercu. Potem tęskniłam za tym obrazkiem.
- Może dojdziemy przed zmrokiem – Powiedziała z otuchą i rozpoczęła marsz wprzód pod gasnącym słońcem. Lecz szłyśmy i szłyśmy, a wieczór zbliżał się nieubłagalnie. Zdawać by się mogło, że doprałyśmy się idealnie: ona mówi, zaś ja słucham. Wtem, kiedy mrok zżarł do cna światło dnia, ujrzałyśmy grotę wyłaniającą z ciemności się jakoby okręt zza mgły.
- Odpocznijmy w tamtej jaskini! – Zaproponowała starając się przekrzyczeć świszczący wiatr, który zerwał się tak nagle, jak tylko on to potrafi.
- Dobrze – Zgodziłam się, boć nie widziałam innego wyjścia. Parłyśmy natarczywie do upragnionego schronu, ledwie mogąc się dostrzec. Wewnątrz było wilgotno, ale naraz poczułam, że ustała wichura. Kłębki pary wydostawały się z naszych pysków i ulatywały w nicość. Nie dało się jednym spojrzeniem ocenić głębokości tego miejsca, lecz ciekawska klacz ku mojemu przestrachowi zapuściła się dalej. Głośny i rozdzierający ryk niedźwiedzia przeszył powietrze, z nagła wymieszał się ze stukotem kopyt. Stałam w miejscu dopóty, dopóki czupryniasta nie pojawiła się w zasięgu mego wzroku. Zawahała się, posyłając mi przepraszające i spłoszone spojrzenie. Stojąca na dwóch łapskach bestia byłaby ją zabiła, gdybym zaraz nie ruszyła w jej kierunku i nie załamała równowagi miśka uderzeniem. Tych parę sekund pozwoliło Sunny pozbierać się i wybiec na dwór.

< Sunny? >

czwartek, 5 listopada 2015

Javier zmienia wygląd

Macie tu nowego Javier`ka C;

Od Sharee- CD. Carnivala

Nie zamierzałam już przeprowadzać wewnętrznych monologów o tym jaki ten ogier jest tępy z powodu jego zażartości przypodobania się mi. Za wszelką cenę próbował stać się taki... potężny i zły? Chyba na tyle głupi nie był aby spostrzec, że nie ma najmniejszych szans. O mało nie wybuchłam śmiechem widząc, że w ciągu kilku sekund ogierek odkrył swoją moc.
-To dopiero się nazywa ofiara losu. Wiesz co... nie kuś diabła, bo życzenie może się spełnić- jego "piorunujące" spojrzenie było niczym błagalny wzrok źrebięcia- Patrzysz na mnie tak, że aż mam ochotę ci powiedzieć jaki ogromny błąd popełniłeś. Zamiast na spokojnie porozmawiać i się oddalić to ty za wszelką cenę chciałeś pokazać na co cię stać. Już mówiłam ci, że się zbłaźniłeś, bo nie pamiętam?- zmrużyłam oczy, patrząc w koronę drzew- Jeśli się nie mylę to chyba tak. Owszem, jeśli mam być tobą szczera to bez skrupułów przycisnęłabym cię do drzewa, udusiła i pozostawiła przed jaskinią medyków, aby próbowali cię ratować. Wiesz dlaczego tego nie zrobiłam?- przekręciłam głowę, tym razem czując jak ogier zrobił krok w tył- Primo, nie jestem tak głupia, a zresztą co mi da zabicie kolejnej nie znającej życia osoby? Skoro jesteś taki silny i mocarny to poświęciłbyś życie swoich bliskich? Potrafiłbyś zabić swoją siostrę, babcię, dziadka? No bo kto inny ci został? Możesz iść na swoją polankę i pokłócić się z na wpół uschniętą trawą, ona na pewno by cię zrozumiała. Ale nie będę ci prawić kazania, zrobisz jak chcesz albo i nie posłuchasz tak jak za każdym razem. Nie lubię rzucać słów na wiatr, a w twoim przypadku chyba jednym uchem wchodzą a drugim wychodzą- kąciki moich ust lekko się uniosły. Niezauważalnie wręcz. Odwróciłam się i znów zaczęłam się oddalać od ogiera.

Carnival?

Od Silver`a- CD. Castelana

Cholera... czemu akurat teraz i czemu akurat ja musiałem to zgubić. Przecież alfa mnie zabije jak się dowie, że go zgubiłem. Co gorsza... cały tabun medyków się na mnie rzuci, a wtedy marne moje szanse. Chyba, że wymyślę jakoś wymówkę wtedy będę miał więcej czasu na znalezienie przedmiotu. Jednak... w tym wszystkim był pewien myk... muszę to dziś wieczorem oddać Ikaletowi na jego zmianę.
Nie spostrzegłem, że obok mnie stanął gniady ogier i przyglądając się uważnie moim poczynaniom, zapytał się o coś.
Uniosłem na moment głowę, z dołu patrząc na pysk gniadosza.
-Słucham? Wybacz, nie słyszałem- wróciłem z powrotem do szukania w mchu.
-Pytałem się czy ci pomóc- powtórzył silniejszym tonem głosu.
-Jeszcze nie jestem stary. Posiadam dobry słuch- odparłem, prostując bolały od ciągłego schylania kark- W sumie...- przeniosłem wzrok na ogiera- Pomoc jak najbardziej by się przydała- posłałem mu przyjacielski uśmiech- Szukam pewnego przedmiotu, dość ważnego, który musi dziś wieczorem trafić w inne ręce...
-Cóż to takiego?
-Drobne, błękitne perełki. Niby nic ważnego, a jednak dla mnie one mają wartość wielką, bo moje życie będzie w niebezpieczeństwie jeśli nie oddam ich innym medykom- wbiłem zmartwione spojrzenie w mech.
 
Castelan?

Od Filjan do Luny

Znudzona włóczyłam się po terenach stada. Jesienny wiatr delikatnie smagał mnie po twarzy, a pożułkłe liście spadały pod kopyta. W powietrzu czuć było jesień. Rozejrzałam się zamyślona. Od dawna nie mam tu co robić. Dzień mija za dniem, a ja wciąż jestem sama. Nie mam nawet z kim porozmawiać i choć jestem tu tak długo, mam wrażenie, że nikogo nie znam...
- Ymmm... Hej... - usłyszałam za sobą dziewczęcy głos. Odwróciłam się. Moim oczom ukazała się wysoka, śnieżnobiała klacz.
- Cześć - odpowiedziałam, po czym spojrzałam na nią wyczekująco. - Chciałaś coś? - zapytałam się, jednocześnie czując, że zabrzmiało to dosyć nieprzyjemnie.
 
(Luna? Mogłabyś dokończyć?)

Od Castelana do Silver`a

 Im dłużej byłem członkiem Mysterious Valley tym bardziej rzucało mi się w oczy to, jak wygląda tu... hm... struktura społeczna? Tak, to chyba najlepsze słowo.
 Każdy zna tu maksymalnie dwóch innych członków, całą resztę kojarzy z wyglądu, imienia, lub nawet nie. Zupełnie tego nie rozumiem. To dziwne, że nikt nie chce mieć żadnych przyjaciół, znajomych, a relacje z innymi członkami są takie...powierzchowne. Poza partnerem lub ewentualnie swoją rodziną nikt nie nawiązuje ze sobą bliższych relacji.
 A może to ja jestem dziwny, skoro tak mnie to razi?
E, mniejsza z tym. Potrząsnąłem głową i na chwile się zatrzymałem. Nie miałem żadnego konkretnego celu, wstałem rano i naszła mnie wielka ochota na spacer, a ponieważ wciąż nie znam dobrze tych terenów samotne spacery nie są przepełnione rutyną.
 Powietrze w lesie przepełnione było wilgocią po niedawnym deszczu, którego krople wciąż spadały z drzew. Łąkę na skraju lasu pokrywała gęsta mgła sięgająca mi najwyżej do pęcin i zasłaniająca całego szaraka, którego końcówki uszu widziałem parę metrów przed sobą.
 Nastawiłem uszy słysząc za sobą czyjeś kroki. Odwróciłem głowę, a szarak natychmiast umknął w las.
Parę kroków za mną szedł gniady koń z nosem przy ziemi i niewyraźną miną. Wyglądał jakby czegoś szukał w tym mchu.
- Może ci pomóc? - spytałem podchodząc bliżej. - szukasz czegoś?

< Silver, dokończysz? >

Od Carnivala- CD. Sharee

Klacz uciekła. Zapadła się pod ziemię. Ja zaś siłowałem się z cierniami. Uznawszy, że trzeba odkryć nową moc zabrałem się za to. Ale tutaj survival...przeniosłem wodę z pobliskiego stawu do mojego pyska. Odkryłem więc dość dziwną moc. Moc potopu. Budynek zapełnił się wodą i w mgnieniu oka elektryczne druty przestały działać. Przegryzłem je. Byłem pod wodą, inni się topili. Ja umiem pod nią oddychać. Wystarczyło tuż tylko otworzyć drzwi. Powódź za moim sygnałem ustała. Wszyscy martwi leżeli na ziemi, ja zaś uciekłem niezauważony, bo przez kogo? Kilkoma susami znalazłem się obok zdumionej Sharee.
- No, przewidziało mi się!
Krzyknęła.
- No, nie. Możesz mnie kopnąć, udusić, albo od razu pokroić.
Piorunowałem ją wzrokiem

< Sharee?>

Od Spartana- CD. Snowflake

- Słucham ... ? - byłem pewien, że się przesłyszałem.
- Nigdy nie zajdę w ciążę i nie będę mieć dzieci.
Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Ta klacz jest bezpłodna? Jest chora?! Jak mogłem zadawać się z chorą klaczą? To obrzydliwe!
Wstałem z miejsca z kamienną twarzą, po czym odwróciłem się i ruszyłem spowrotem w stronę swojej jaskini.
- Spartan ... ? - usłyszałem za sobą cieniutki głos ciapatej dziewczyny, na dźwięk którego odwróciłem się jedynie i rzekłem krótko:
- Żegnaj.
Zimnokrwista wyglądała jakby ogarnęła ją wielka rozpacz, podniosła się natychmiast i podbiegła do mnie.
- Ale jak to? Zostawiasz mnie? Po tym wszystkim? Tak od razu? Bez skrupułów? - w jej oczach błysnęły łzy.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknąłem w jej stronę. - Brzydzę się takich jak Ty! Takich chorych!
Zerwałem się do biegu, a po przybyciu do mojej jaskini odetchnąłem z ulgą.
Na dworze znów zaczął kropić deszcz. Po przyciągnięciu paru konarów do jaskini podpaliłem je, by odgrodzić się od zimnego dworu i oświetlić pomieszczenie, po czym podgrzałem przyjemnie podłoże i ułożyłem się do snu przy akompaniamencie padającego deszczu.

środa, 4 listopada 2015

Od Sharee- CD. Carnivala

Bezczelny głupiec... od razu było widać, że srał w gacie ze strachu. Miotał się niczym nędzna ćma przy świetle, szukając odrobiny cienia, która wkrótce ma zginąć oparzona przez żarówkę. Miałam niezły ubaw z tego dzieciaka. Przestraszony patrzył na ludzi i rozglądał się w pomieszczeniu.
-Nie da się stąd wydostać. Czeka nas śmierć, tak jak inne konie- nie wiadomo czy gadał sam do siebie czy też próbował na mnie wymusić jakąkolwiek reakcję.
Przekręciłam oczami, widząc jak ogier co chwila podchodzi do ogrodzenia. Z każdą sekundą, z każdym jego krokiem wyprowadzał mnie z równowagi. Kiedy ja stałam spokojnie pod ścianą, obojętna na jęki i rżenia oraz całą sytuację.
Carnival powtórzył te same słowa po raz wtórny.
-Stul pysk i ogarnij dupę!- krzyknęłam, w mgnieniu oka znajdując się obok ogiera i przygniatając go do ściany, natomiast wokół szyi zaplotły mu się ciernie, powodując małe ranki. Kolce nie były duże, nie miałam ochoty go ranić mocno- Jeszcze raz powtórzysz te słowa, a twoja głowa zawiśnie obok tamtej szybciej niż myślisz.
Nie odpowiedział, zresztą nie miał jak.
Spojrzałam z delikatnym uśmiechem na kraty. Kolejna jego głupota go zgubiła. Od razu widać, że nie rozwijał swoich mocy.
-Żegnaj i życzę ci miłego umierania- szepnęłam prosto w jego pysk i zniknęłam, zapadając się pod ziemię aby po chwili znaleźć się blisko wyjścia.
Usłyszałam głośne rżenie innych koni, błagających o ratunek. Och, gdybym tylko była taka miłosierna...
-Pomóż nam..- usłyszałam gulgotanie obok.
Odwróciłam by spojrzeć na gniadego ogiera, który ledwo co z otwartymi oczami mógł wypowiedzieć te słowa.
-Z chęcią... popatrzę sobie na waszą śmierć- ostatni raz skierowałam wzrok na bułanka, siedzącego za kratami i zamieniając się w rudowłosą kobietę, wyszłam ze "stajni" całkiem niezauważona.
Zaśmiałam się ostatni raz obojętnie. Może ktoś nazwać mnie okrutną s*ką, lecz oni wszyscy i tak nie mieli szans na przeżycie. Tak, Sharee... zachowałaś się jak typowa egoistyczna s*ka. Trudno... takie życie.
Stanęłam na skraju lasu, wracając do swojej prawdziwej postaci.
*Brawo... widzę, że znów obudziła się moja kochana ona*~ głos, który towarzyszył mi w każdej chwili życia, nagle powrócił.
- Nawet nie wiesz jakie rzeczy dokonam- odpowiedziałam mu i zniknęłam za gęstwiną drzew i krzewów.
 
Carnival? Jak chcesz to dokończ...

Od Carnivala- CD. Sharee

Klaczy dała mi radę z której i tak nie skorzystam. Niech 'stracę'. Będzie mi rozkazywać, księżniczka. Mówi jedno, a robi drugie. ' Owszem... Nie jestem wszechmocna, w końcu nikt nie jest Bogiem.' To zdanie mnie rozbawiło, kiedy zacna paniusia znowu zaczęła gderać i rozkazywać. Chwilową ciszę przerwał dziwny hałas. Patrzyliśmy się w to samo miejsce przez kilka minut w bezruchu. Niezbyt wiedzieliśmy co zrobić i co to jest, a żaden z nas nie chciał opuszczać tego miejsca w jakże piękny świt. Popatrzyłem w bok. Coś świsnęło mi obok ucha i trafiło w Sharee. Nie zdążyła nic zrobić, bo po kilku sekundach runęła na ziemię. Ja też poczułem wielki ból. Między żebrami. Nogi uginały się pode mną i wreszcie też upadłem. Reszty nie widziałem, tak jak ona...

***
Obudziliśmy się niemal jednocześnie, tylko klacz dłużej dochodziła do siebie. Gdzie byliśmy...w pomieszczeniu z bardzo grubymi, betonowymi ścianami, a wysoko u góry, gdzie my nie sięgaliśmy, widniało okienko zakryte kratami. Drzwi były żelazne i przypominające kraty. Tylko, że kuły i otoczone były drutem z prądem...wyłącznik był po drugiej stronie, a my nie sięgniemy niczym przez kratki wymiaru dwa na trzy...wstałem jak oparzony. Nie byłem jakiś zszokowany, ale szukałem wyjścia. Skakałem, szukałem biegałem i motałem się w dwumetrowym pomieszczeniu. Co do wysokości, to sufit był trzy metry ode mnie. Jęknąłem kiedy ujrzałem w kącie sam łeb jakiegoś konia.
- Widzisz? To nas tu czeka.
Powiedziałem do klaczy. Ta wstała i podeszła do odciętej chyba, końskiej głowy. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo nie wiadomo kiedy po drugiej stronie pojawili się ludzie.
- Na salami, do Włoch, jeszcze się sprzedadzą...
Zadowolił się jeden z nich. Czy my jesteśmy...w rzeźni!? Dopiero teraz zauważyłem setkę innych koni umierających z pragnienia i błagających o wolność. Stały w innych pomieszczeniach. Odskoczyłem nagle, bo zbytnio przybliżyłem się do drutu z prądem. Sparaliżował całe me ciało. Na szczęście to uczucie chwilowe.
- Ok, jutro pod siekierę.
Zaśmiał się złośliwie drugi, tęgi i groźnie wyglądający mężczyzna.

< Sharee?>

Od Sharee- CD. Carnivala

Nie wiem czy miałam się śmiać czy płakać z powodu "nadprzeciętnej" inteligencji tego ogierka czy też może jej brakiem. Ciekawe czy jego siostrzyczka jest również tak samo tępa jak i on. A może cała rodzina...? Nie wierzę, że ktoś taki może swobodnie i bez przeszkód stąpać po tak niezwykłych terenach. Dziecku widocznie brakowało zabawy. Chyba muszę mu ją zapewnić.
Zaczęłam śmiać się pod nosem, lecz ten rechot wkrótce zamienił się w donośny, kpiący śmiech, który kierowała wprost na twarz ogiera. O mało nie rozbolał mnie brzuch.
-Nie jestem typem, który pokazuje swoją doskonałość w mocach, a tym bardziej w mięśniach, chodź jestem pewna, że swoimi umiejętnościami magicznymi co fizycznymi nie wiele byś zdziałam. Nie chodzi o pokonanie mnie tylko zmuszenie abym przyznała ci rację... Miałam już do czynienia z takimi końmi jak ty. Możesz wierzyć lub być głupim całe życie, ale zazwyczaj nudziły mnie ich pogadanki w tym stylu- przekręciłam oczami- Jeśli chcesz mnie wziąć na rozmowę typu "pokazanie, że nie jesteś takim cieniasem za jakiego cię uważam, pokazanie siebie w jak najlepszym świetle oraz porównanie się do mnie" to nie licz na sukces. Owszem... Nie jestem wszechmocna, w końcu nikt nie jest Bogiem. Nie mogę ci zabraniać mówić, ale dla twojego ogólnego dobra, daję ci radę, którą mam nadzieję wykorzystasz... Im więcej gadasz, nie ważne już co, tym bardziej, szybciej i żałośniej staczasz się na sam dół- mój pysk znów przybrał obojętny wyraz, a oczy wbiły się niczym metal w jego źrenice.

Carnival?

Od Luny- CD. Atencja

Uśmiechnęłam się przyjaźnie. Przypominałam sobie to spotkanie i rzeczywiście. Już pamiętam, miał gdzieś około pół roku, jeszcze był bardzo młody.
- Pamiętam. Tak, tak, Luna. Atencjo...?
Również przypominałam sobie jego imię.
- Tak.
Powiedział.
- Jak ty tak szybko urosłeś? Nie poznałam cię... ile ty masz lat?
Zdziwiłam się. Teraz już przerastał mnie - drobniutkiego konia andaluzyjskiego. Nie mogłam pojąć jak źrebaki tak szybko rosną...
- Już rok.
Uśmiechnął się krzywo.
- Wyglądasz, jakbyś był już całkiem dorosły. A nie, jak większość tych rocznych nastolatków, rozbrykany i bezczelny. Muszę przyznać, że taka byłam jeszcze jakiś czas temu.
Odpowiedziałam dość długo.

< Atenjcuszu? Wena (+ 04.11.15r.)>

Od Carnivala- CD. Sharee

Jej charakter był całkiem inny niż wielu koni, które znam. Jest złośliwa, pyszni się nieco i...czasem widzę w sobie odrobinę jej charakteru. Może ze względu na to, że również nie jestem koniem zbyt grzecznym...nie zależy mi na tym. Początki, poznanie mnie może być nieco milsze, ale potem...masakra. Nie dziwię się sobie, że nikt się wokół mnie nie kręci. Cham jak w dzisiejszym społeczeństwie trzeba.
- Dużo wiesz, ciekawe skąd. A tak w ogóle...sorki, to nie ja interesuję się wszystkim i wszystkimi, nie wiedziałem, że jesteś taka obrażalska. Różnicę ci robi, czy ja się pasę tu, czy może przy jaskini...
Prychnąłem zadziornie.
- Mnie robi, ty...zuchwały szczeniaku!
Wkurzyłem ją nieco. No, ups!
- Oho, się wykazała wiedzą. Pół roku to rzeczywiście taki długi czas...
- Szczeniakiem możesz być nawet kiedy byłbyś od mojej osoby o pięć lat starszy! Chodzi o zachowanie!
Wysyczała na mnie podchodząc. Była wściekła.
- Sharee wszechwiedząca! Właśnie, że nie, poucz się znaczenia niektórych słów...
Prychnąłem odważnie i ciągnąłem dalej.
- Nie kłóć się ze mną!
Wrzasnęła i już bardzo rada używać swoich mocy. Już przybiła mnie do ziemi jakąś kleistą, ciemną z początku mazią, potem zmieniła się w ziemię.
- Ależ mnie wystraszyłaś!
Zaśmiałem się złośliwie.
- Przynajmniej się nie wydostaniesz...
Mruknęła z zadowoleniem.
- Ale mogę nadal mówić, nie odbierzesz mi tego...
Ciągnąłem dalej.

< Sharee? Jaka kłótnia XD>

wtorek, 3 listopada 2015

Od Snowlake- CD. Spartana

Och, jakże byłam szczęśliwa posiadając takiego partnera jak Spartan! Jest taki romantyczny, a ja bardzo lubię romantyczne ogiery...przyciągają mnie jak magnes. Myślę jednak, że już dorosłam do prawdziwego związku, a nie jakichś źrebięcych podrywanek, albo żeby tylko mieć partnera. Mi zależy na tym uczuciu, które od niedawna zawitało w nasze serca. I może i muszę coś wyznać mojemu partnerowi, bo to ważne i dość istotne. Spytał mnie czy chcę spędzić z nim noc. Więc może na koniec spotkania to mu wyjaśnię...
- Oczywiście. Jesteś taki romantyczny!
Uśmiechnęłam się nie ciągnąc żmudnej myśli o mojej tajemnicy. I tak go w to wtajemniczę, ale nie chcę psuć sobie i jemu nastroju i powiem o tym potem.
- Więc idź za mną. Ale zamknij oczy...
Ta część bardzo mi się spodobała. Nie podglądałam, bo on mnie prowadził. Musimy uczyć się bezgranicznie sobie ufać, wtedy możemy być naprawdę szczęśliwi.
- Czy to jeszcze daleko?
Spytałam po chwili z uśmieszkiem na chrapach.
- Nie, jeszcze kilka metrów. Uwaga, na sygnał skoczymy. Niezbyt wysoko, bo przez kłodę na ziemi. I...hop!
Usłyszałam jak nasze przednie kopyta równocześnie lądują na ziemi.
- Udało się.
Szliśmy dalej. Niedaleko kazał mi już otworzyć oczy i zobaczyłam polanę, kilka pieńków i ogień. Na większych pieńkach leżały pieczone warzywa, głównie marchew. Znalazły się tam też jabłka.
- Jak tu ślicznie.
W moich niebieskich oczach odbijały się płomienie ogniska. To tak, jakby w wodzie odbijał się ogień. Usiedliśmy i zaczęłam nadgryzać jabłko.
- Muszę ci coś powiedzieć...ale nie lubię o tym mówić...
Przypomniało mi się nagle.
- Nie nalegam, ale jeśli masz kłopot to możesz mi zaufać.
Odezwał się łagodnym głosem Spartan.
- Bo...ja nie mogę mieć źrebaków. Jestem bezpłodna. Bałam się, że nie zaakceptujesz mnie przez to i nie mówiłam wcześniej...przeszkadza ci to?
Patrzyłam się prosto w jego ciemne oczy.

< Spartan?>

poniedziałek, 2 listopada 2015

Od Havany- CD. Castelana

Właśnie! Jak mogłam zapomnieć o tak ważnej rzeczy? Zawsze odkąd pamiętam oprowadzałam nowych członków po terenach, przy okazji pomagałam w wyborze jaskini, lecz to oprowadzanie tego członka było... chaotyczne? Może to złe słowo. Raczej zabawne i rozrywkowe, przez co na śmierć zapomniałam o jego mieszkaniu.
-Wiesz... nie widzę problemu spędzenie jeszcze jednej nocy na posłaniu w pokoju w mojej jaskini- zachichotałam pod nosem.
-Chyba i tak zbyt nadużyłem twojej gościnności- odwzajemnił wesołym śmiechem.
-Nie zaprzeczę- posłałam mu złośliwy uśmiech- Ale jako Alfa nie mogę narzekać...
-To chyba trudne- wciął mi się w słowo. Odwróciłam głowę i posłałam mu pytający wzrok. Przez chwilę wpatrywał się we mnie, oczy miał zamglone jakby nad czymś usilnie myślał. Potem obejrzał się dookoła i znów przystał na mnie, poprawiając się- Znaczy miałem na myśli tą uprzejmość. Nie każdy cię tu chyba szanuje, znaczy... szanuje, ale niektórzy pewnie doprowadzają cię do stanu krytycznego. Może nie do takiego, ale...- usiłował połapać się w słowach- Co?
Zaśmiałam się głośno. Nie potrafiłam tego dłużej trzymać.
-Spokojnie, mam silną psychikę, nie bez powodu dysponuję tym żywiołem. Aczkolwiek, nie ukrywam... Czasem wydostałabym się ze swojego ciała i poszalała gdzieś tam na równinach, ale jako, że jestem odpowiedzialna za większość rzeczy stale muszę być... jak to ująć? Pod wezwanie? Może tak to powiem- pokręciłam lekko głową- Dobrze... znajdźmy ci jakiś dom, chociażby żebyś się wyspał- zaczęłam swobodnie kłusować, wymieniając w myśli miejsca na terenach stada.

Castuś? C:

Atencjo nastolatkiem

Za namową pewnej przecudownie natrętnej osóbki(tak, wiec, że cie kocham xD) Ogłaszam Wam wszem i wobec, że nasz kochany źrebol Atencjo podrasta i wyrósł na pięknego, silnego młodzieńca, któremu tylko... ekhem... w głowie xD Gratulacje! :D Jestem z ciebie dumna jako Alfa xD
 
Ps: Zdjęcia sobie oszczędziłam, a więc nie bij C:
Nie musisz dziękować ^^

Od Atencjo - CD H. Luny

- Chyba jednak wrócę do domu. - powiedziałem wbijając wzrok w ziemię. - Do zobaczenia!
****
 Biegłem najszybciej jak tylko mogłem chcąc natychmiast znaleźć się na drugim końcu polany.
Przeskoczyłem przez niewielki rów i zbliżałem się do celu, kiedy zza drzewa wyłoniła się duża, biała postać.
Odruchowo przysiadłem na zadzie, lecz zderzenie było nieuniknione.
 Poczułem, że przywaliłem nosem o  coś bardzo twardego.
- Auuuuć - jęknąłem unosząc wzrok.
- Przepraszam, nie chciałam aż tak mocno - powiedziała siwa postać.
 Zobaczyłem przed sobą okrągłą, metalową tarczę, dzięki której tylko ja doznałem urazo. Siwa wciąż stała tak, jak stała.
- Eeem...nie, nic się nie stało - powiedziałem rozcierając bolący nos. - Ej...czy ja cię kiedyś nie spotkałem?
Klacz posłała mi trudne do określenia spojrzenie, chyba też się zastanawiała.
- Tak, spotkałem! Kiedy jeszcze ledwie odrastałem od ziemi! Luna, prawda?

< Opowiadanie trochę zmienione, bo młody podrósł*, ale...kontynuuj >
*paczaj w zakładkę

Od Castelana - CD H. Havany

- I właśnie w tym rzecz - mruknąłem - może tylko wydaje ci się, że masz wybór? Może to, czy je spłoszysz czy nie jest już dawno przesądzone? W końcu od tego, co zrobisz może zależeć życie tych ptaków. Jeśli je przegonisz mogą odlecieć i trafić na jastrzębia, który dzięki nim wykarmi swoje młode? Wiem, że o tej porze roku już ich nie ma, ale chodzi o sam fakt, że od tego, co zrobimy może zależeć życie innych. Może wydaje nam się, że mamy na coś wpływ, podczas gdy przeznaczenie i tak jest jedno i nieświadomie je spełniamy...może te ptaki muszą zginąć, aby przeżyły młode jastrzębie, które z kolei przyczynią się do czegoś większego...wiesz, o co mi chodzi. Życie się toczy, a my z biegiem lat dalej nie wiemy, czy jesteśmy tylko pionkami w rękach losu, czy też indywidualnymi bytami...
 Po mojej głowie krążyła Viera. Dlaczego zginęła? Los odebrał jej życie tak nagle, tak niespodziewanie i tak...tak niesprawiedliwie. Byłą niewinną ofiarą w całej pokomplikowanej sprawie. Czy musiałem ją spotkać? Może to, że się na nią natknąłem miało swój cel...miałem wraz z nią dojść do niewielkiego stada, poznać konkretne konie, nauczyć się czegoś i...odejść. Czy w takim razie spotkanie z Havaną również ma być jedynie kolejną lekcją życia? Czy moje dołączenie do tego stada również jest tylko pewnym etapem drogi, czy też jej kresem?
- Gdyby nie było pytań bez odpowiedzi życie byłoby nudne - stwierdziła Havana. - Gdybyśmy wszystko wiedzieli, to po co właściwie żyć?
 Uśmiechnąłem się pod nosem. Nie tak dawno temu mówiłem to samo Fantowi, dwulatkowi z poprzedniego stada, gdy toczyliśmy podobną dyskusję. Fant już nie żyje. Zginął podobnie jak Viera - niewinna ofiara, która odeszła o całe życie za wcześnie.
- Ale ta wiedza musiałaby skądś pochodzić, a więc...- mruczałem coraz ciszej, ni to do siebie, ni do Havany.
- Hm?
- Nic, nic...tak sobie głośno rozmyślam.
 Ostatnie spojrzenie na parę wróbli, która wciąż trwała w tym samym miejscu zupełnie nie przejęta naszą obecnością i ruszyliśmy dalej, przed siebie.
 Niedaleko przed naszymi nogami wyskoczył niewielki szarak, którego przybycie uprzedził szelest suchych liści. Zarówno ja jak i moja towarzyszka odruchowo stanęliśmy, nasłuchując. Coś było nie tak...
- Dokończymy ten spacer zapoznawczy jutro. Robi się ciemno, nie chcę ryzykować spotkania z demonami...- tu posłałem jej pytające spojrzenie. W pierwszej chwili sądziłem, że albo się przejęzyczyła, albo mnie wkręca - Widzisz Cass, te tereny nie są takie zupełnie zwyczajne. Właściwie, to do zwyczajności im daleko. Każdy z nich ma w sobie magię - większą lub mniejszą, ale ma. Nie brakuje tu także duchów, demonów, zjaw i innych im podobnych.
- Wkręcasz mnie...
 Havana uśmiechnęła się tajemniczo, co tylko spowodowało, że jeszcze bardziej się wahałem, czy mówi prawdę, czy też sprawdza moją reakcję.
- Jeśli chcesz, zostań. Duchy z lasu niedaleko stąd lubią poznawać nowe konie. - nie czekając na moją odpowiedź Havana ruszyła przed siebie.
 Chwilę stałem zupełnie zdezorientowany. Delikatny wiatr potrząsał suchymi liśćmi a w lesie niedaleko stąd coś ewidentnie się przemieszczało. To koziołek. Z pewnością koziołek.
- Havciu, czekaj! - zawołałem ruszając do galopu chcąc dogonić oddaloną już klacz. - Właściwie, to nie spytałem jeszcze, czy jest dla mnie jakaś wolna jaskinia.

< Havciu? C: >

Od Sharee- CD. Carnivala

Kątem oka zwróciłam uwagę na ogiera, który tak bezmyślnie stawiał powoli kroki w moją stronę, zbliżając się coraz to bliżej i bliżej. Albo uważał mnie za idiotkę, albo był na serio tak głupi, myśląc, że spokojnie sobie tu poje nie zwracając uwagi na nikogo.
-Nie przesadzaj z tą bliskością- spojrzałam na niego obojętnie, całkowicie odwracając głowę w jego stronę- Cenię sobie przestrzeń osobistą.
-To ty tu przyszłaś druga- uniósł tym razem swój łeb łaskawie i nastawił uszu.
Niwne dziecko. Dorósł nie dawno i myśli, że wszystko mu wolno. Czas nauczyć tego bachora szacunku do starszych, chociaż nie wiele starszych.
-Ja cię chyba znam...- zmrużyłam oczy- Ty jesteś od tej Flower Desert i ogiera, który ją zostawił...?- na moim pysku zawitał krwiożerczy uśmiech- Tak, to jesteś ty, jak ci tam... Carnival? Jeszcze siostra... Lana... Lena... Luna. Tak, Luna. Wybacz za jąkanie, ale zapamiętywanie tych wszystkich imion jest strasznie męczące. W końcu muszę wiedzieć kogo zabijam i z kim mam do czynienia- specjalnie zaczęłam się przechwalać, unosząc głowę dumnie do góry, patrząc na niego niczym królowa na żebraka.
Chyba nie do końca zrozumiał o co mi chodzi. Zmrużył oczy i przekręcił lekko głowę w bok, tym razem stając wyprostowany w moją stronę.
-A ty to...?- zdołał wydobyć z siebie głos.
-Cień w świetle... Jestem mrokiem w jasności, utrapieniem zmęczonych, pragnieniem spragnionych, głodem głodujących, szlochem zmartwionych i wiele różnych tego typu epitetów, określających mnie, a w skrócie? W skrócie Sharee. Nie ukrywam swego imienia- machnęłam ogonem i posłałam mu tajemnicze spojrzenie.

Carnival?

Od Havany- CD. Castelana

Skierowałam wzrok w tym samym kierunku co Castelan, wpatrując się w szarawe ptaki, które stroszyły piórka, próbując się ogrzać. To było bardzo ciekawe pytanie, a raczej pytania. Nie wiedziałam dokładnie co odpowiedzieć ogierowi pomimo tego, że kiedyś wiele się nad tym zastanawiałam.
Czy nasze ścieżki są gdzieś tam zapisane i wyznaczone, a steruje nami jakaś potężna siła? Czy też posiadamy wolną wolę i sami wyznaczamy drogę? Więc dlaczego tak dużo mówi się o losie, który bywa niemal bardziej okrutny niż przemijający czas?
-Nie wiem- odpowiedziałam, przystając na chwilę i wbiłam głęboko kopyta w ziemię.
Poczułam na sobie wzrok Castelana. Patrzył na mnie jakbym była wyrocznią i zaraz miała przepowiedzieć mu przyszłość.
-Ja wierzę w własną wolę, którą nam dano od samego początku, od pierwszego bicia serca. Wierzę też, że istnieje coś takiego jak ironia losu, który stawia przed nami coraz to wymyślniejsze niespodzianki oraz w to, że mogą istnieć przypadki. Nie wiem czy nasze spotkanie to przypadek czy też los tak chciał, ale to chyba dobrze, że się spotkaliśmy?- uśmiechnęłam się delikatnie, przekręcając głowę na bok i nadal nie spuszczając oczu z wróbli- Tyle bliskich już odeszło, tylu mamy w sercach, a jeszcze tylu żyje gdzieś tam daleko i tylu dane jest nam jeszcze poznać. Na przykład... gdybym nie założyła stada, bądź sprawiła by się rozpadło, wszyscy ci, którzy tutaj są, albo nigdy by się nie poznali, albo odeszli w własną stronę. Kilku członków kiedyś należało do innego stada, które się rozpadło. Podobno było ogromne, ale... nic nie trwa wiecznie. Podobno niektórzy byli członkowie tamtego stada się spotkali, ale... niewielu ich było. Tak czy inaczej, cokolwiek nami steruje czy też nie... nie ma wpływu na nasz kolejny ruch. Mogłabym teraz bardzo dobrze spłoszyć te ptaki by uciekły i marzły, ale mogę też być miłosierna i odejść po cichu. Którą opcję wybiorę to już moja sprawa- posłałam ogierowi opanowane spojrzenie.

Castelan?

Od Black Sabbath'a - CD H. Silent Killer'a

 Uśmiechnąłem się nie kryjąc kpiny. Kolejny zakompleksiony konik chcący odreagować życie...
- Och, wybacz, czy to teraz powinienem zacząć się trząść? - spytałem mimochodem zerkając na metal, który zaczął zespalać moje nogi z podłożem.
 Chyba zdziwiło go to pytanie, choć jestem pewien, że i ucieszyło. W jego oczach błysnęła radość, natomiast on sam już szykował się do odpowiedzi.
- Rozczaruje cię, ale tego nie zrobię. - moje tęczówki błysnęły na chwilę złotym blaskiem w chwili, gdy wypowiedziałem zaklęcie zbyt szybkie, aby mój rozmówca mógł to zauważyć.
 Nogi karego zaczął powoli oplatać błyszczący twór.
- Moim żywiołem jest metal. Myślisz, że możesz mi zrobić jakąkolwiek krzywdę moim własnym żywiołem? - spytał wyraźnie rozbawiony.
- Nie myślę. Wiem to. Ale to, co w tej chwili krępuje twoje nogi nie jest metalem. To spiż.
  Przez jego pysk przemknął cień niepokoju, jednak szybko znalazł wyjście z sytuacji. Raz jeszcze spojrzał na swoje kończyny skute nieco powyżej pęcin i w jednej chwili skuł je lodem, dzięki czemu mógł wyślizgnąć się ze spiżowej formy.
- Jesteś tu nowy, więc wybaczam ci tę bezczelność. Nie wybaczę jednak ataku. - powiedział z jadowitym uśmiechem na pysku - właściwie, po namyśle, to niczego ci nie wybaczę. Musisz znać swoje miejsce. Tu rządzę JA i tylko ja. A jeśli nie rozumiesz...cóż, nie zawaham się wytłumaczyć ci tego w bardziej cielesny sposób.
 Całe jego działo zdradzało wielką chęć skoczenia na mnie i zadania ciosu, choćby najsłabszego, choć powstrzymywał się. Czekał na mój ruch, aby kontratak mógł sprawić mu jeszcze większą radość.
- Uciekanie się do tak tandetnych sztuczek jak prezentacja siły nie stawia cię w dobrym świetle. Pokazujesz mi swoje słabości. Jesteś jak otwarta księga, choć nawet o tym nie wiesz.
- Jestem koniem, który może pozbawić cię życia gdy tylko zechce. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Mój rozmówca widocznie tracił cierpliwość. Spodziewał się potyczki, ataku z mojej strony, a gdy nic takiego nie nastąpiło zaczął działać odruchowo, chcąc pokazać mi swój potencjał.
- Jesteś koniem, jakich wiele - mówiąc to zacząłem go okrążać - Trudne dzieciństwo? Zostałeś porzucony przez rodzinę? A potem stałeś się bezwzględną maszyną do mordowania, która w zemście wytłukła całe stado, prawda? - ponownie stanąłem naprzeciwko niego. - Klasyczna historia. Nie wiesz nawet, jak bardzo klasyczna.
 Mimo, iż nie podobało mu się to, jak szybko go rozgryzłem wciąż szedł w zaparte.
- I właśnie dlatego powinieneś się mnie bać. - tu uśmiechnął się dumnie. - jeśli zechce, zabije cię bez najmniejszych skrupułów. Jestem - jak powiedziałeś - maszyną do zabijania. I dobrze wiesz, że nie zawaham się przed zabójstwem. To sprawi mi przyjemność. Moje moce mogą...
- Przechwalanie się mocami...- westchnąłem niemal teatralnie - Och, tak, to takie...przerażające. Mniemam, iż dzięki temu każdy tchórz z okolicy trzęsie przed tobą ogonem. I każdy rozumny. Zgadza się - jesteś tylko maszyną, nad którą nieznane ci siły dawno przejęły władzę. Każdy, kto ma rozum będzie cię omijał lecz nie dlatego, że czuje przed tobą strach i respekt. Twoja rodzina chciała, abyś był taki, to znaczy "zły". Zostawili cię na pastwę krainy, w której się urodziłeś, abyś uodpornił się na trudy życia i nauczył się nienawidzić, nauczył się, że ból, cierpnie i śmierć to część życia, z którą należy żyć w zgodzie. Nie uwzględnili jednak, jak słaby jesteś psychicznie i jak bardzo źle to zniesiesz. To była najgorsza i pewnie ostatnia decyzja w ich życiu.
 Nie dając karemu szansy odpowiedzieć po prostu odszedłem. Szkoda tracić czasu na takiego, a przynajmniej teraz.
 Mimo, iż miał ku temu okazje nie użył mocy. Mimo wszystko nie należał do najgłupszych. Wiedział, że użycie na mnie mocy zupełnie mu się nie opłaca, bo wszystko, co ja poczuję na niego zadziała ze zdwojoną mocą, choć nieco inaczej.