- Kufa, Havcia, ja rozumiem: jesień, śniegi, deszcze, te sprawy, ale czy te tereny, na litość boską, składają się tylko z bagien i bagien? - lamentowałem dostarczając tym powodu do śmiechu mojej towarzyszce, lecz nie specjalnie mnie to obchodziło. Zaczynałem bowiem podejrzewać, że musiałem niedawno zrobić coś wybitnie złego i teraz niebiosa każą mnie błotem i bagnami na każdym kroku.
Nie, żebym coś miał do bagien. Wręcz przeciwnie - bardzo je lubię. Skąd więc tak negatywna reakcja? Cóż....powiedźmy, że jedna kąpiel błotna na tydzień w zupełności mi wystarcza.
****
Gdy już w końcu przeprawiliśmy się przez bagno, dotarliśmy do groty usłanej białymi różami.
- Lawendo? - głos Havany był łagodny i pełny szacunku, jakby znała tą klacz nieco bardziej niż mówiła. Cóż, może faktycznie tak było?
- Havana! - z wnętrza jaskini dobiegł nas niezwykle ciepły głos, a po chwili naszym oczom ukazała się sylwetka bułanej klaczy o długiej, jasnej grzywie i bardzo mądrych oczach - Dziecko, nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że cię widzę! Wchodź, wchodź śmiało, zaparzyłam zioła idealne na taką pogodę.
Czyżby Lawenda była zielarką? Być może, choć to, jak na mnie patrzyła zdradzało, że wiedziała kim jestem.
- A...kim jest twój towarzysz? - hm...może nie wiedziała? Nie, nie, wiedziała na pewno, musiała wiedzieć, więc może tylko się droczyła... wyraźnie widziałem, że wie więcej niż mówi.
Moja towarzyszka chyba coś odpowiedziała, po czym weszliśmy do jaskini i natychmiast rzuciło mi się w oczy coś, co przypuszczało moją tezę - zioła, które były zaparzone akurat na trzy konie, a przecież Lawenda nie mogła wiedzieć o naszej wizycie.
- Mów, co słychać wśród koni? - to pytanie Lawenda zwróciła do Havci.
< Havanqu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz