***
Obudziliśmy się niemal jednocześnie, tylko klacz dłużej dochodziła do siebie. Gdzie byliśmy...w pomieszczeniu z bardzo grubymi, betonowymi ścianami, a wysoko u góry, gdzie my nie sięgaliśmy, widniało okienko zakryte kratami. Drzwi były żelazne i przypominające kraty. Tylko, że kuły i otoczone były drutem z prądem...wyłącznik był po drugiej stronie, a my nie sięgniemy niczym przez kratki wymiaru dwa na trzy...wstałem jak oparzony. Nie byłem jakiś zszokowany, ale szukałem wyjścia. Skakałem, szukałem biegałem i motałem się w dwumetrowym pomieszczeniu. Co do wysokości, to sufit był trzy metry ode mnie. Jęknąłem kiedy ujrzałem w kącie sam łeb jakiegoś konia.
- Widzisz? To nas tu czeka.
Powiedziałem do klaczy. Ta wstała i podeszła do odciętej chyba, końskiej głowy. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo nie wiadomo kiedy po drugiej stronie pojawili się ludzie.
- Na salami, do Włoch, jeszcze się sprzedadzą...
Zadowolił się jeden z nich. Czy my jesteśmy...w rzeźni!? Dopiero teraz zauważyłem setkę innych koni umierających z pragnienia i błagających o wolność. Stały w innych pomieszczeniach. Odskoczyłem nagle, bo zbytnio przybliżyłem się do drutu z prądem. Sparaliżował całe me ciało. Na szczęście to uczucie chwilowe.
- Ok, jutro pod siekierę.
Zaśmiał się złośliwie drugi, tęgi i groźnie wyglądający mężczyzna.
< Sharee?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz