- Popatrz, ja potrafię latać, zaś ty… no… właściwie co potrafisz? – Zapytała. W jej oczach błyszczały się iskierki podekscytowania, które sprawiały, że po moim grzbiecie raz po raz przechodziły ciarki. Przekrzywiłam łeb, nie wiedząc o co jej chodzi. – Masz jakąś moc? – Dodała.
- Nie – Odpowiedziałam matowym głosem, który odbił się echem wokół pagórka.
- Zaraz, nie odkryłaś jeszcze? – Spytała marszcząc pysk w zabawnym geście, z którego chyba nie zdawała sobie sprawy. Moje oczy zwęziły się, natychmiast opuściłam głowę, by czupryniasta nie mogła dostrzec gniewu, który przelewał się we mnie jak czarze.
- Obdarto mnie z nich – Tak. To było dobitne i najwyraźniej bezwzględne, bo wprawiło Sunny w zakłopotanie. Gdybym faktycznie była szczera powiedziałabym, że urodziłam się bez żywiołu. Ale to dla odmiany nie tłumaczyłoby mojej aury magii, która otaczała każdego konia posługującego się mocami nadprzyrodzonymi. A ‘Obdarto mnie z nich’ brzmiało dużo lepiej. Jedno było pewne, nie wiedziałam nic o sobie.
- Tak jak wcześniej mówiłam – kontynuowała – Wdrapiesz mi się jakoś na grzbiet i w mig zaraz obie będziemy po drugiej stronie – Zdradziła mi swój pomysł.
- Nie wejdę ci na grzbiet – Sprzeciwiłam się bardziej z przestrachem, niżeli ze stanowczością.
- Spróbuj chociaż! – Namawiała i uśmiechnęła się najserdeczniej, jak tylko potrafiła. Fuknęłam pod nosem ignorując ten gest.
- Jak sobie to wyobrażasz?! Mam się na ciebie położyć czy raczej siąść?! Zejdź na ziemię! – Zakwestionowałam jej propozycję wkładając w to za dużo emocji. Wzięłam głęboki oddech i mówiłam już spokojniej: - Jest jakaś inna droga?
Klacz zastrzygła uszami, rozejrzała się dookoła, nawet zrobiła kilka kroków w lewo, potem w prawo, aby wreszcie stanąć przede mną, tak jak stała wcześniej.
- Niestety, ale nie uda nam się obejść tego pagórka – Rzekła z autentycznym smutkiem. Pogrzebałam w kopytem w ziemi, stojąc w milczeniu jakiś czas. Klacz tymczasem chodziła w kółko, mamrocząc coś do siebie. Wreszcie uniosłam łeb, a ona wyczuwając moje spojrzenie zatrzymała się w pół kroku.
- Nie przedostanę tam, ale ty przeleć. Chyba musimy się pożegnać – Powiedziałam słowa, która nie chciały nam przejść przez gardło. To dziwne uczucie, lecz się do niej przywiązałam. Zupełnie niespodziewanie. Oczy czupryniastej zaszkliły się. Pragnęłam się odwrócić, ale jakbym przywarła do ziemi. O nie, znów ciało mną zawładnęło. Było jak skorupa. Uczucie bólu mnie otumaniło i zdawało rozsadzać łeb, w tym stanie nie kontrolowałam swoich czynów. Słów nie musiałam kontrolować, bo wydaje mi się, że wtedy żadne nie płynęły z mojej gardzieli. Nie wiem jak, lecz już po chwili szłam na wprost śmiertelnych cierni. Nie mogłam zamknąć oczu, musiałam oglądać śmierć koszmarną, zbliżającą się do mnie małymi, bezszelestnymi krokami. Nagle ziemia pod moimi kopytami zatrzęsła się, a w ślad za tym zjawiskiem cierniste krzewy poczęły kolejno znikać w jej otchłani. Jakby przez mgłę słyszałam krzyki Sunny, nie mogą na nie odpowiedzieć. Moje nogi parły naprzód, ciągnęły mnie na szczyt pagórka, później na dół po stromym zboczu. Szłam nie zawahawszy się nawet na moment. Moja podświadomość działała. Wszystkie myśli się w niej skupiały, bo żadnej nie mogłam namacać w świadomości. Kiedy potknęła mi się noga i staczałam się długo, bo aż na padół, nic nie czułam. Tak jakbym była widzem, jedynie obserwatorem w narracji trzecioosobowej. Upadłam ciężko na bujną trawę, mój brzuch unosił się wolno. Dopiero wtedy uderzył we mnie ból, tylko że ze zdwojoną siłą. Leżałam bezruchu, krwawiąca, posiniaczona i potargana, dopóki nie nadbiegła Sunny.
< Sunny??
Zdecydowałam się pisać prościej, tamto się dłużej pisało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz