poniedziałek, 31 października 2016

Od Donatella Cd. Avatari

Gdy klacz się we mnie wtuliła, poczułem się niezaprzeczalnie dziwnie...  Mimo iż było mi to uczucie znane, bo przecież moja mama często mnie przytulała dodając mi otuchy podczas ciężkich treningów oraz moja młodsza siostra! Która jak była mała, często się czegoś bała i chowała się za mną bądź się  we mnie wtulała, żebym ją obronił czy też ochronił... Jednak Avatari byłą dla mnie obcym koniem i nie za bardzo wiedziałem co mam robić...
-Jeśli Ci przeszkadzam to mów .. -szepnęła.
Cóż! Nie wiedziałem czy mi to przeszkadzało! Po prostu czułem się dziwnie... Jednak wiedziałem że nie mogę odtrącić klaczy, gdyż wyczułem że tego właśnie potrzebowała, a właściwie to ja też, po tym co przeżyłem... Brakowało mi ciepłego uśmiechu mojej matki, która była troskliwą i kochającą osobą, ale też potrafiła być zaciekłą wojowniczką. Nagle usłyszałem jak oddech klaczy się uspokoił a serce zwolniło. Avatari w końcu się rozluźniła i zasnęła wyczerpana, oparta na moim boku.
Nie wiem czemu ale ucieszyłem się w duchu, ze w końcu zaczęła mi w miarę ufać. Ostrożnie się podniosłem i delikatnie położyłem ją na jej miejscu, tak, aby nie poczuła, że ja przeniosłem. Gdy wygodnie ją ułożyłem, użyłem swoich mocy a po chwili przykryła ją kołdra z liści, żeby było jej ciepło. Dołożyłem drewna do ognia i sam w końcu zasnąłem po dniu pełnym wrażeń.

< Avatari? >

Hubertus zostaje adoptowany!

Witamy z powrotem :3 
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/ff/f7/88/fff788096aad1df5b593f5244eb981be.jpg 
Imię: Hubertus
Wiek: 5 lat
Stanowisko: wojownik
 

Nowy ogier - Karino!

Witamy w naszym stadzie nowego strażnika - Karino! 
http://sprzedambyka.pl/repo/pics/000/142/137/1_view.jpg 
 Imię: Karino
Wiek: 4 lata
Stanowisko: strażnik
 

niedziela, 30 października 2016

Od Avatari - CD h. Donatello

Leżałam i słuchałam jego bolesnej historii. Moje serduszko aż mnie zabolało. W tym momencie zrozumiałam,że moje cierpienie jest niczym w porównaniu z tym co on przeszedł. Widziałam smutek i ból kiedy to wszystko mi opowiadał.Z jednej strony chciałam go jakoś pocieszyć z drugiej było już po fakcie.
 -Na prawdę Ci współczuje i nie wiem ale nie jestem w stanie dodać Ci otuchy.To co ja przeżyłam w porównaniu z twoją przeszłością t jest nic.
-Szczerze każdy cierpi i nie ma mniejszego i większego cierpienia ważnego i nie ważnego. Mój wzrok niemal przenikał go nagle chciałam zmienić temat ..
 -Czy naprawdę Japonia to kraj kwitnącej wiśni ?
-Tak ...
-Mój brat tam był ale ja już nie ..
-Neji to właśnie tak japońskie imię a twoje ?
-Hindii wcielenie boskości inaczej a miałam być Hinata ale Ojciec nas zostawił i matka dała mi takie ... znaczy brat mi t powiedział ale i tak zawsze mówił Hinata ..
 -To jak to .. kim był Ojciec
-Szczere nie wiem .. tylko tyle,że była z Japonii i wołali na niego Sasuke ale inaczej się przedstawiał w naszych okolicach .. nie przyznawał się do swojego pochodzenia podobno .. czasem kiedy brat się wściekał mówił o Ojcu
 -Nie chce obrażać go ale pewnie nie był honorowym wojownikiem
 -Nie zapewne nie .. Przysunęłam się d Ogiera i lekko przytuliłam .. po prostu współczułam mu to raz a po drugie potrzebowałam ciepła i bliskości
-Jeśli Ci przeszkadzam to mów .. -szepnęłam
 <Donatello>

Od Rothena de la Pearla do Heaven

Mimo, iż po ostatnim spotkaniu z Heaven na terenach Dawnego Mysterious Valley, spędziłem prawie miesiąc dochodząc do siebie w zaciszu jaskini, moje serce kazało mi znów wyruszyć na jej poszukiwania. W tym celu wstałem jeszcze przed wschodem Słońca i, narzuciwszy na siebie różnokolorową derkę, wyszedłem w mrok. Natychmiast poczułem na sierści zimne krople deszczu.Zamiast jednak schować się przed nimi z powrotem w domowym cieple, owinąłem się ciaśniej pledem i ruszyłem przed siebie. W końcu byle woda nie mogła mi przeszkodzić w odnalezieniu ukochanej. Tym bardziej, że, jeśli zaczęłaby mi ona zbytnio przeszkadzać, zawsze mógłbym ją odgonić za pomocą swojej mocy. W końcu byłem dumnym posiadaczem żywiołu natury, więc żadna niepogoda, oprócz tej wywołanej w magiczny sposób, nie mogła być dla mnie groźna. Tak rozmyślając, sam nawet nie zdając sobie z tego za dobrze z tego sprawy, doszedłem do Lasu Peeves. Nie mając innego wyjścia, zacząłem się w niego zagłębiać. Oczywiście już po paru chwilach,jedna z gałęzi tuż za moimi plecami została złamana, a po kilku sekundach powietrze przeszył diaboliczny chichot. Na całe szczęście nie byłem w tym miejscu po raz pierwszy, więc doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mam się czego bać. Przynajmniej dopóki byłem tu sam... Ale czy, aby na pewno tak było? Gdzieś w dali widziałem bowiem sylwetkę jakiegoś konia. Postanowiłem, więc stworzyć wokół siebie gęstą mgłę i pod jej osłoną, podejść do niego niepostrzeżenie. Kiedy po niedługim czasie znalazłem się tuż koło celu, okazało się, że jest to nikt inny tylko... Heaven! Czy prędzej rozgoniłem wytwór swojego żywiołu i ukazałem się jej w całej krasie.
-Witaj, piękna.- rzuciłem na powitanie.- Widzę, że Ty też jesteś rannym ptaszkiem.

<Heaven? Wreszcie udało mi się zrealizować to opowiadanie.> 

Od Rous Cd. Akisa

Widać było że ogier tak samo cierpiał jak ja, lecz on jeszcze dodatkowo został porzucony przez własnego ojca... Z resztą to właśnie jego ojciec zabił jego matkę! Nawet nie mogłam sobie tego wyobrazić, gdyż ja zawsze miałam kochającą rodzinę a mój ojciec zawsze wspierał, chronił i szanował moją matkę. I nigdy nie powiedział na nią złego słowa... Z resztą tak samo na mnie czy tez na brata! Zawsze mogliśmy na niego liczyć!
- Cierpisz bardziej ode mnie... - powiedziałam cicho - Jednak Twój ojciec zrobił jedną dobrą rzecz... - dodałam jeszcze, wycierając łzy.
- Co takiego? - spytał ze zdziwieniem.
- Zostawił Cię tutaj! W tym stadzie... A wiedz, że jeśli jesteś w tym stadzie, to możesz tutaj na każdego liczyć i nikt Cie tu nie zawiedzie! Tutaj wszyscy o siebie dbają.. Nie mogłeś raczej trafić na lepsze stado... - dodałam ze słabym uśmiechem na pysku. - A tak w ogóle to jestem Rous! - przedstawiłam się - A ty? Jak masz na imię? - spytałam się wciąż zdziwionego ogiera.

< Akis? >

Od Donatella Cd. Avatari

- Nie miałaś łatwo i nadal nie masz... - powiedziałem ze zrozumieniem - Ja też przeżyłem coś strasznego w swoim życiu a właściwie to potwornego! I będę żył z tym piętnem aż do końca życia... - dodałem cicho.
- Co się takiego stało w Twoim życiu że mówisz w ten sposób? - spytała.
Milczałem przez dłuższą chwilę bo nie byłem pewny od czego zacząć i czy w ogóle chcę o tym mówić... Niedawne przeżycia wciąż bardzo bolały i nie mogłem się z tym pogodzić...
- Powiedz! Ja także nikomu o tym nie powiem... Obiecuję! - dodała jeszcze klacz.
Spojrzałem na nią wzrokiem zmęczonym życiem i pełnym bólu zarazem. Westchnąłem głośno i zacząłem opowiadać swoją historię.
- Cóż! Zacznę od tego, że pochodzę z jednego z klanów wojowników, w dalekiej Japonii.U nas nie ma czegoś takiego jak stado... Jednak działa to troszkę podobnie, lecz tylko trochę. Każdy klan ma swoją rangę i pewien poziom. - tłumaczyłem - Im lepszy klan, tym masz więcej szacunku ze strony innych koni oraz jesteś lepiej wyszkolony w danej dziedzinie... Ja akurat miałem szczęście i pochodzę z tego lepszego klanu, który sławił się w szkoleniu najlepszych przyszłych wojowników. Moi rodzice byli przywódcami klanu. Byłem najstarszy z rodzeństwa! Miałem brata Mizetsu i siostrę Rizetsu. Wszyscy byliśmy szkoleni od najmłodszych lat na wojowników, którzy posługiwali się kodeksem Bushidō.
-  Bushidō? - spytała zdziwiona.
- Bushidō, to kodeks honorowego wojownika. - wytłumaczyłem. - Ja i rodzeństwo się ze sobą dogadywaliśmy i byliśmy bardzo zżyci... Dni mijały nam na codziennych i niemal morderczych treningach lecz byliśmy szczęśliwi! Do czasu... - dodałem cicho - Pewnej nocy, moja rodzina została zaatakowana przez inny, zaprzyjaźniony nam klan, który ponad wszystko żądał władzy! Zostaliśmy zdradzeni i napadnięci przez własnych przyjaciół...
Na moich oczach, zamordowano mi rodziców, którzy dzielnie walczyli w obranie słabszych. Ja sam byłem ciężko ranny lecz walczyłem... Mój ojciec osłonił mnie własnym ciałem i tym samym uratował mi życie, lecz przypłacił za to swoim własnym... Mój klan walczył dzielnie lecz bitwa od początku była przegrana, gdyż do klanu który nas zaatakował, dołączyły inne klany, które były wrogo nastawione do mojej rodziny! Mój brat walczył nieco dalej ode mnie. Jednak rany które odniósł były tak poważne, że w końcu upadł na ziemie, zupełnie bezbronny... Próbowałem do niego dobiec i go obronić! Lecz zabrakło mi jednego kroku.... Jednego!
Tamtej nocy straciłem wszystkich na kim mi zależało. A przynajmniej tak myślałem! Byłem ciężko ranny i w końcu straciłem przytomność po tym jak dostałem silny cios w głowę od jednego z wrogów. Leżałem pośród ciał i krwi moich towarzyszy. Moich przyjaciół, którzy tak jak ja, walczyli dzielnie do samego końca! To że przeżyłem, zawdzięczam tylko temu, że ten co ze mną walczył, nie sprawdził czy wciąż żyję...
Ocknąłem się w jakiejś jaskini. Byłem opatrzony przez Leonarda! Jednego z synów przywódców,który napadł na mój klan. Leonardo był inny niż jego rodzina i nie chciał władzy!
Chciał po prostu żyć godnie, jak na wojownika Bushidō przystało. On sam został wygnany ze swojego klanu za takie zachowanie lecz wysłali jeszcze za nim zabójców, lecz Leonardo, upozorował swoja śmierć i pomógł mi uciec z kraju...  Podczas swojej podróży zaprzyjaźniliśmy się, lecz nasze drogi się rozeszły, gdyż każdy poszedł własną ścieżką. Usłyszałem że moja siostra podobno jest w tym stadzie, którego szukam więc postanowiłem ja odnaleźć....
 I tak teraz wędruję od kilku miesięcy! No i tak oto w końcu, spotkałem ciebie Avatari... - dodałem jeszcze, kończąc swoją bolesną opowieść.

< Avatari? >

Od Akisa - Cd. Rous

Niesamowite. Wygląda na to, że spotkałem kogoś na miarę sobowtóra. Co prawda, klacz była gniada ja zaś mam wronią sierść ale nie zmienia to faktu, że oboje mamy zszarpaną młodość. Zastanawiam się. Dlaczego? Dlaczego padło na nią? I dlaczego padło na mnie? Czemu młode istoty dostają takie lekcje od życia? To niesprawiedliwe. Niektórzy mają przecież dosłownie wszystko. 
- Rozumiem. Nawet nie wiesz jak bardzo Cię rozumiem. I jak bardzo Ci współczuję. - odpowiadam ostrożnie, nie chcąc jej czymkolwiek urazić. 
Potrzebuje wsparcia to widać. Wsparcia, nawet pochodzącego od kogoś równie przybitego przez los.
Spojrzała na mnie pytająco. Jednocześnie mrugnęła na znak, że nie muszę mówić. Ale potrzebowałem tego. 
- Straciłem matkę. Mój...ojciec...- zająknąłem się. Nienawidziłem mówić o nim ojciec. Chciałem nazywać go potworem. Nie chciałem by ktokolwiek mnie z nim wiązał. Nie chcę i nie będę nigdy taki jak on.
- Co z nim? - spytała zachrypniętym od płaczu głosem 
- On zabił moją matkę...A mnie porzucił...Właśnie tutaj...- powiedziałem. Obdarzyłem przy tym klaczkę dużym zaufaniem. Może to naiwne ale liczyłem, że może być pierwszą z pozytywnych osób w moim życiu. 

Rous? 

sobota, 29 października 2016

Od Avatari - CD h. Donatello

Pomimo bólu jaki mi towarzyszył nie chciałam się ugiąć. Jednak on zrobił coś co było mi obce. Jego spokojny głos pełen troski. Szczerze nie wiem czy to troska ale zgaduje,gdyż jest ona mi nieznana. Patrzyłam na niego nadal pełna strachu w sercu ale posłuchałam go. Wróciłam na swoje miejsce i położyłam się zjadłam to co przyszykował. Czułam jego wzrok na sobie i to mnie mocno niepokoiło,ale był to nieobecny wzrok. Postanowiłam przerwać ciszę która nas otaczała gdyż ie było to przyjemne uczucie.
 - Wszystko w porządku?
- Co?! Nie… Wszystko w porządku.
- Czemu tak dziwnie na mnie patrzyłeś?
- Hm… Po prostu bardzo przypominasz mi moją młodszą siostrę… I wracają mi wspomnienia… - dodał cicho, z lekkim smutkiem.Chwile się nie odezwałam ani słowem-Pewnie twoje rodzeństwo bardzo Cie kochało w sensie siostra
-To chyba normalne ..ona mnie a ja ją ..
-No widzisz nie ... ja .. z reszta kogo by to obchodziło
-No mów .. zaczęłaś już nikomu nie powiem obiecuje ..Skinęłam głową ..
-Kiedy mama dowiedziała się,że będzie miała kolejne dziecko cieszyła się. Jednak mój Ojciec nie. Zostawił moją matkę i brata. Gdy przyszłam na świat to odebrałam życie mamie -Jak to ?
-Zmarła przy porodzie .. wtedy straciliśmy matkę Neji miał kolejny powód aby mnie nienawidzić. Jakoś udało mi się przeżyć, wiesz zastępcze matki i szybko przeszłam na trawę. Brat nienawidził mnie bo zabrałam mu rodzinę,traktował jak wyrzutka piata kule u nogi. Wiecznie mną gardził tłukł.Ale ja go kochałam miałam tylko jego łaziłam za nim jak pies. Pewnego razu banda Ogierów mnie napadła dotkliwe mnie pobili po czasie dowiedziałam się,ze to kumple brata chciał mnie zabić tak bardzo nienawidził a nie miał odwagi zrobić tego osobiście. łza zakręciła mi się w oku i spłynęła po policzku po czym skapnęła na ziemię.
-Dlatego boisz się mnie ?
-Tak .. Ogiery kojarzą mi się z Ojcem który nas zostawił, z bratem który mnie tłukł oraz z jego kolegami usiłującymi zabić mnie na jego rozkaz
<Donatello>

Od Donatella Cd. Avatari

Patrzyłem z niepokojem i zatroskaniem na klacz, która stała z zamkniętymi oczami a z jej serca niemal wylewał się strach, niepewność i zagubienie. Sama nie była pewna czego chciała, a co za tym idzie, mogła się poważnie poranić… Przypominała mi nieco moja młodszą siostrę Rizet... Ona także była uparta jak osioł, nawet wtedy kiedy nie miała racji, bo bała się przyznać do błędu. Podszedłem powoli i cicho do klaczy i wypowiedziałem jej imię.
- Avatari…. – wyszeptałem niemal. Ta nagle otworzyła oczy i spojrzała na mnie zdziwiona.
- Skąd Ty się tu… - mówiła zdenerwowana. – Kiedy Ty do mnie tak blisko podszedłeś?!
- A! Wybacz… - powiedziałem zakłopotany – To po prostu nawyki wpajane odkąd byłem mały…. Nie chciałem cię przestraszyć. – dodałem jeszcze.
- Musze już iść… Wybacz! – powiedziała i ruszyła ledwie w stronę wyjścia z jaskini. Ledwie stała na nogach nie mówiąc o chodzeniu. Chwiała się przy każdym kroku i miałem przeczucie, że zaraz upadnie z hukiem na ziemię. Zdecydowanie i szybko zagrodziłem jej drogę. Klacz lekko się ze mną zderzyła i spojrzała na mnie pytająco.
- Avatari…. – zacząłem – Nawet wielcy wojownicy wiedzą, kiedy trzeba odpocząć i zregenerować swoje siły… To że zostałaś ranna, nie oznacza że jesteś słaba czy do niczego! – powiedziałem stanowczo .
- Ale…
- Żadnych ale! – powiedziałem nie odpuszczając – Tylko sobie teraz szkodzisz… Ledwie stoisz, nie mówiąc już o chodzeniu!
Klacz westchnęła głośno i spojrzała na mnie wzrokiem typu „Dlaczego tak, żeś się przyczepił?” Po chwili odpuściła i położyła się w miejscu, gdzie poprzednio ją położyłem. W trakcie gdy leżała i odpoczywała, przygotowałem nam jakieś jedzenie i rozpaliłem ognisko, żeby było nam cieplej podczas jesiennej nocy. Gdy w końcu zjedliśmy spojrzałem na nią i się zamyśliłem. Jednak nie trwałem w tym stanie zbyt długo, bo usłyszałem głos Avatari:
- Wszystko w porządku? – spytała nagle i dość niepewnie.
- Co?! Nie… Wszystko w porządku. – zapewniłem.
- Czemu tak dziwnie na mnie patrzyłeś? – spytała niepewnie.
- Hm… Po prostu bardzo przypominasz mi moją młodszą siostrę… I wracają mi wspomnienia… - dodałem cicho, z lekkim smutkiem.

< Avatari? >

Od Maven'a cd. Anastji

Wtuliłem się w miękką sierść Anastji. Po raz pierwszy od dawna czułem, że jest dokładnie tak jak być powinno. Słońce powoli zaczęło chować się za horyzontem, a naszą sierść zaczął mierzwić dość chłodny wiatr.
- Ja też się cieszę, że tutaj jestem - odparłem spokojnie patrząc klaczy w oczy. ma moim pysku zagościł mimowolny, leniwy uśmiech. Wiedziałem, że klacz ma dużo pytań, ale sam nie znałem odpowiedzi na połowę z nich. Chciałem zostawić przeszłość za sobą i skupić się na nowym, lepszym życiu.
- Robi się chłodno - powiedziała cicho Anastja. Jesienne noce nie należały do najprzyjemniejszych. Były to zaledwie lekkie zapowiedzi tego, co przyniesie zima, jednak nigdy nie byłem fanatykiem śniegu.
- Chodź, wracajmy - odparłem, po czym ruszyłem w kierunku jaskini klaczy. Wszystko wydawało się zupełnie takie same. Czułem się tak, jakbym nigdy nie opuścił terenów tego stada.
- Jesteśmy - powiedziała klacz po czym spojrzała na mnie - pamiętasz jeszcze jak trafić do swojej jaskini? - zapytała półżartem.
- Tak mi się wydaję, niewiele się tutaj zmieniło - rzuciłem oglądając się dookoła. - Wolałbym zostać tutaj, z tobą - dodałem cicho, nie wiedząc czy klacz w ogóle usłyszała te słowa.

<Anastja?>

Od Lucario - do kogokolwiek

Kiedy wyszedłem z jaskini, z radością nabrałem powietrza do płuc. Całą noc padało, a świat po deszczu jest niesamowity!
 Planowałem zwiedzić dziś tereny. Alfa co prawda proponowała mi oprowadzenie, ale odmówiłem - Havana pewnie i tak ma masę obowiązków, a  poproszenie kogoś innego też nie wydawało mi się najlepszym pomysłem. Uśmiechnąłem się do siebie i nie marnując więcej czasu wyszedłem z jaskini.
po drodze kilka koni zatrzymywało na mnie swój wzrok, ale nie na długo. To w końcu duże stado, a noei są na porządku dziennym. Na ciekawskie spojrzenia odpowiadałem pogodnym uśmiechem i kontynuowałem spacer.
 Kiedy znalazłem się na wielkiej polanie w środku lasu, naszła mnie ochota aby po ścigać się z wiatrem, którego dzisiejszego dnia nie brakowało. Ruszyłem galopem co chwilę radośnie brykając. Ależ mi tego brakowało!
- Hej, co tam robisz? - usłyszałem za sobą.
 Zatrzymałem się i spojrzałem w tył Z lasu wyłoniła się sylwetka konia, który biegł w moim kierunku  uśmiechem na pysku.
- Och, wybacz, pomyliłam cię z kimś.
- Nie szkodzi. - zawahałem się. Mam nadzieję, że nie tego, co robiłem przed chwilą. - Jestem Lucario, z kim mam przyjemność?

< Ktoś? :) >

Od Mona Lizy - CD H. Arota

Gdy się wybudziłam zauważyłam Arota
- Gdzie ja jestem zapytałam
- Jesteś w mojej jaskini bo zemdlałaś odpowiedział Arot
Nabrałam sił i wstałam.
Gdy wyszłam z jaskini było już późno.
Już nie było wiatru więc wyszłam.
- Odprowadzić cię? zapytał ogier
- No jeśli masz czas odpowiedziałam
Arot zaczął iść a ja za nim.
Było bardzo ciemno ledwo widziałam Arota
Usłyszałam warczenie nagle wybiegło stado wilków!!!

Od Avatari - CD H. Donatello

Nawet nie wiem kiedy Ogier wziął mnie na swój grzbiet. Moje serce zaczęło mocno walić po pierwsze czułam się ciężarem. No bo raczej mało nie warze po drugie to był Ogier i po prostu bałam się. Usiłowałam się uspokoić wiem,ze gdyby chciał zrobić mi krzywdę po prostu by mnie dobił a nie mi pomagał. Jednak nawet to niewiele wskórało bo strach bywa silniejszy.
- Czemu się mnie boisz nie robię Ci krzywdy tylko pomagam ..
- Nie boję się Ciebie
-Twoje serce mówi samo za siebie
-Dokąd mnie prowadzisz a raczej niesiesz ..
-Szczerze sam jeszcze nie wiem gdzieś jest stado koni
-Gdzieś ?
-Tak .. ale nie wiem jeszcze gdzie
-Szybciej je znajdziesz beze mnie ..
-Ale nie powinienem Cię zostawiać
-Daj spokój ..
-Widzę,ze bardziej boisz się towarzystwa osoby która Ci pomaga niż samotności ..
-Nie o to chodzi jesteś Ogierem ..
-I co z tego ?
-Trauma z przeszłości ..
-Nie zg*ałce Cie przecież ..
-Nie o to chodzi ...
-Jak będziesz chciała to powiesz ?
-Tak ..
Już sam fakt,ze niczego nie wymuszał bardzo ,mnie zaskoczył. Byłam przyzwyczajona do czegoś zupełnie innego. Po chwili Ogier położył mnie na ziemi zrobiliśmy sobie chwilę przerwy. Kiedy nie patrzył wstałam nie chciałam być ciężarem.
-Mówiłem Ci coś ..
-Dam radę ..
-Chwile temu umierałaś mi niemal
Zamknęłam oczy miałam przed nimi swojego brata który mną gardził muszę być silna bo on też zacznie mną gardzić muszę być silna sama dla siebie.

<Donatello,mini brak pomysłu)

piątek, 28 października 2016

Krótkie ogłoszenie

Drodzy,
Z powodu problemów technicznych alfa Havana (izusia321) będzie nieobecna do odwołania.
Do tego czasu proszę, abyście wszystkie opowiadania, formularze itd. wysyłali do lilena11.

czwartek, 27 października 2016

Od Donatella Cd. Avatari

Szedłem przed siebie nie wiem jak długo... Minęło sporo czasu, odkąd ja i Leonardo się rozdzieliliśmy. Gdy jeszcze z nim wędrowałem, opowiedział mi o wszystkim jak dostał rozkaz zabicia mojej siostry lecz nie mógł tego zrobić... Cieszyłem się że zostawił moja siostrę przy życiu i jednocześnie, że ogier zachował swój honor.
Była już księżycowa noc. Szedłem spokojnie przez gęsty las, gdy nagle usłyszałam czyjeś krzyki i wycie wilków. Po głosie rozpoznałem że to klacz! Zerwałem się biegiem w kierunku z kąt dobiegały odgłosy walki. Dotarcie na miejsce zajęło mi kilka minut. A gdy tam dotarłem, zobaczyłem klacz w opałach. Broniła się przed liczną sforą wilków lecz klacz była już wycieńczona a wokoło było pełno jej krwi. W powietrzu można było wyczuć jej metaliczny i duszący zapach... Po chwili klacz upadła. Ruszyłem galopem w jej kierunku i użyłem swoich mocy. Użyłem żywiołu ziemi i spętałem wilki, po czym za pomocą wiatru, wyrzuciłem je daleko, daleko w jakieś dalsze tereny.
Podszedłem powoli do leżącej klaczy i zauważyłem, że ta straciła przytomność z wycieńczenia. Westchnąłem lekko i się rozejrzałem. W pobliżu nie widziałem żadnych koni, więc pewnie była sama... Stanąłem bardzo blisko niej i teleportowałem nas w bezpieczne miejsce.... Po chwili znaleźliśmy się na jakiejś polanie. Gdy spacerowałem tędy wcześniej, dostrzegłem jaskinie ukrytą za gęstymi krzewami, więc w razie czego, mogłem tam przenieść ranną klacz. Spojrzałem ponownie na nieprzytomną klacz i oceniłem jakie rany trzeba najszybciej opatrzyć. A gdy już prawie skończyłem opatrywać rany, klacz nagle odzyskała przytomność. Kazałem jej leżeć i przy okazji, dowiedziałem się nieco o niej. Zmartwiło mnie że nie ma przy niej bliskich osób...
Słuchałem całej wypowiedzi klaczy z dużą uwagą lecz nie przejmowałam się jej słowami czy protestami. Nie było by honorowe zostawić ranną i bezbronną klacz samą, na środku pola!Spokojnie opatrywałam resztę ran klaczy a gdy skończyłem odparłem tylko:
- Bez przesady.... To że zostałaś ranna, to jeszcze nie koniec świata. - odparłem spokojnie, nawet na nią nie patrząc, gdyż szukałem na jej ciele jeszcze jakiś poważnych ran.
- Przecież.... - przerwałem jej.
- Już Ci powiedziałem, że to jeszcze nie koniec świata.... Zamiast marudzić, lepiej oszczędzaj siły. - powiedziałem wciąż spokojnie i nagle szybko i zdecydowanie wziąłem ją na swój grzbiet, tak, że ta nawet nie wiedziała, kiedy tak szybko znalazła się na moim grzbiecie.
- Puść... - protestowała lekko zdenerwowana.
- Spokojnie! Nie jestem wrogiem... - powiedziałem uspokajająco, gdyż wyczułem charakterystyczne zakłócenia w rytmie serca, które mówiły że klacz się boi. Ruszyłem powoli w stronę jaskini, którą wcześniej widziałem. Skoro klacz nie miała żadnych bliskich, to nie mogłem jej zostawić samej, przynajmniej do czasu, dopóki się nie wykuruje... Może jak wydobrzeje to pójdzie razem ze mną szukać tego całego stada, w którym jest podobno moja siostra? Klacz leżała na moim grzbiecie i trzymała się mocno lecz wyczuwałem wciąż w jej sercu niepewność.

< Avatari? ^^ >

Od Avatari do Donatello

Do samotności podobno trzeba się przyzwyczaić. Leżałam na łące i patrzyłam na księżyc i gwiazdy. Może one wskażą mi drogę bo sama nie wiem dokąd zmierzam. Westchnęłam cicho i zamknęłam oczy. Czasem słowa tak bardzo ranią. Nie wiem nawet kiedy ogarnął mnie sen. Niestety sen znowu przedstawiał mojego starszego braciszka i mnie. Na sercu ciążyła mi śmierć czy moje przyjście musiało być konsekwencją tego że ojciec zostawił mamę a ona zmarła przy narodzinach. Zerwałam się na równe nogi. Taki sen jest mi zbędny nic nie zagłuszy mojego bólu, wyrzuty sumienia, że żyje po co?
Weszłam do ciemnego lasu gdybym myślała logicznie to nigdy bym nocą tam nie weszła. Już po chwili pożałowałam swojej decyzji. Do moich uszu dobiegło wilcze wycie gdy się odwróciłam stał za mną czarny basior.
- Zostaw proszę ...
Ale ten tylko obnażył kły i ruszył na mnie więc rzuciłam się na ślepo do ucieczki nie wiem minuta dwie i już miałam po dwa wilki przy każdym boku. Poczułam pazury na ciele i kopnęłam na oślep. Gdy na przeciw mnie wyskoczyły trzy kolejne wyhamowałam gwałtownie otoczyłam się ogniem jakie było moje zdziwienie gdyż większość z drapieżców to wilki wody.
Stanęłam dęba i zarżałam machając kopytami i usiłując odstraszyć wilki. Byłam zmęczona gdyż broniłam sie od godziny. Nagle tupot kopyt zobaczyłam sylwetkę konia i to ostatnie co widziałam. Na ciele miałam sporo ran w koło mnie kałuża krwi mojej krwi. Nie wiem co tam się działo ale cicho wierzyłam, że tak nie umrę zjedzona przez wilki ...

Moje oczy lekko się otworzyły najpierw mi się kołowało w głowie i obraz to bohomazy z czasem stawał się ostry.
Wyglądało na to, że leże na tej samej polanie. Czy to tylko zły sen? Gdy usiłowałam wstać usłyszałam za sobą stanowczy ton głosu.
-Leż nie skończyłem ..
Nic nie mówiąc położyłam się grzecznie. Nade mną stanął kary ogier. Tego bym się nie spodziewała i pierwsze co powiedziałam:"
- Neji to ty ?
- Nie .. ja jestem Donatello. Powiedz co robiłaś sama w nocy w lesie ?
- To .. można powiedzieć zagłuszałam sumienie
- Rozumiem ..
- Skoro znam twoje imię .. mów do mnie Avatari
- Dość niespotykane imię .. ładnie Cię załatwiły te wilki przez kilka dni ktoś powinien się tobą zająć i czuwać bo sama nie dasz sobie rady i przy kolejnym zagrożeniu zginiesz
- W takim razie taki mój los .. jestem sama ..
- Stado ? Rodzina ?
- Nie mam
- A ten Neji
- Już dawno ... nie wiem co się z nim dzieje to mój starszy brat, a z resztą ja tylko przeszkadzam, sprowadzam nieszczęścia i jeszcze wciągam w to innych. Jestem beznadziejna, nie trać czasu na mnie to sie nie opłaca. Jestem tylko ciężarem .. przepraszam, zostaw mnie i nie trać czasu .. dziękuje za pomoc, ale powinny mnie te wilki zabić było by lepiej ..-szepnęłam

(Donatello ???)

poniedziałek, 24 października 2016

Od Arota Cd. Mona Lizy

Nagle klacz się zachwiała i po chwili straciła przytomność, upadając na ziemię z hukiem.
- Mona Liza!!! - krzyknąłem zdenerwowany. - Hej! Ocknij się słyszysz?! - mówiłem do niej, lecz klacz w ogóle nie reagowała. Sprawdziłem jej tętno. Było bardzo słabe! Przekląłem w myślach, po czym szybko wziąłem ją na grzbiet i zaniosłem do swojej jaskini, żeby ja ogrzać. Klacz była strasznie wychłodzona...  Położyłem ja ostrożnie i delikatnie na swoim posłaniu i pobiegłem szybko po jakieś kawałki drewna na opał. Rozpaliłem ognisko i cały czas obserwowałem śpiącą klacz, na moim posłaniu. W jaskini zrobiło się od razu cieplej, gdy ogień spokojnie trawił drewno. Klacz ożywiła się nieco na pysku, gdyż wcześniej była bardzo blada. To był znak, że jej stan się powoli stabilizuje... Ulżyło mi bo było z nią dość źle gdy straciła przytomność. Teraz jednak wiedziałem, że szybko dojdzie do siebie! Noc trwała w najlepsze a ja leżałem i patrzyłem się w płomienie ogniska. Zamyśliłem się i nie wiem ile tak dumałem... Z moich rozmyśleń wyrwał mnie cichy jęk klaczy. Spojrzałem na nią i czekałem aż w pełni się wybudzi, gdyż wyczuwałem, że zaraz się obudzi.

< Mona Liza? >

Nowy ogier - Donatello

Witamy brata Rizetsu- Donatello c:
http://orig06.deviantart.net/d377/f/2011/114/2/6/black_trakehner_by_vikarus-d3eryt2.jpg 
Imię: Donatello
Wiek: 5 lat
Stanowisko: Wojownik

Od Jack`a cd. Almy Salvaje

Klacz zerwała się i ruszyła galopem w stronę lasu. Nieco zdezorientowany wodziłem za nią wzrokiem,ale gdy ogarnąłem, że w lesie raczej jej nie znajdę jeśli zaraz nie ruszę za nią. "Co jej się stało, każdy kocha śnieg i lód"
Poprawka każdy normalny bez urazy dla nikogo. Zerwałem się i ruszyłem galopem wpadłem do lasu i przeskoczyłem kilka powalonych drzew.
Kiedy się biedaczka zmęczyła ustała, ja zaś miałem mnóstwo energii.
-Buuu !! -wrzasnąłem i stanąłem przed nią rozbawiony
-To Cię tak bawi użyłeś na mnie nikczemnych mocy !!
- Od kiedy zabawa jest nikczemna? Co ?
-Nie można nikogo do niczego zmuszać ..
-Wyluzuj to tylko zabawa na lodzie, nie ma nic lepszego ..
-Nie !! Nienawidzę wody .. jesteś .. jesteś ..
-No jaki jestem ?
-Zostaw mnie !
Moje zdezorientowanie było mocne,wiem,ze nikt nie wierzy w Jacka Frost'a, ale skoro mnie widzi to znaczy, że wierzy tylko czy ona mnie nienawidzi ?
-O co Ci chodzi to tylko niewinna zabawa hę ?!

< Alma>

niedziela, 23 października 2016

Nowa klacz- Avatari

Serdecznie witamy C:
 
Imię: Avatari
Wiek: 4 lata
Stanowisko: wypatrująca

Od Mony Lizy cd. Arota

- Ale zimno powiedziałam.
Ledwo umiałam iść, a wydawało mi się że zamarznę.
- Mona Liza- ktoś z oddali powiedział.
Zaczęłam się rozglądać.
Nagle wybiegł Arot.
- Co tu robisz- powiedziałam.
- Nic ci się nie stało?- powiedział
- Nie nic ale chyba zamarznę- powiedziałam.
Nagle zerwał się mocny wiatr i zrobiło mi się słabo, nie czułam już nawet swoich kopyt.
- Co ci się dzieje?- zapytał ogier.
- Nic- powiedziałam cichym głosem.
Nagle wiatr stanął się jeszcze mocniejszy. Nie mogłam wytrzymać, więc zemdlałam.

Arot?

Od Arota Cd. Mona Lizy

Klacz po chwili obróciła się napięcie i szybko zniknęła za krzakami. Zdziwiło mnie to, gdyż wyglądała na zdenerwowaną! Postanowiłem jednak, że za nią nie pójdę, gdyż pomyślałem sobie, że może chce pobyć sama ze sobą. Wciąż mocno zdziwiony, postanowiłem już wracać, gdyż zrobiło mi się troszkę zimno. Było chyba kilka stopni na minusie. Zima niedługo miała się pojawić, co zwiastował tak silny mroź. Gdy zacząłem już wracać do swojej jaskini, zatrzymałem się nagle, na środku polany. Klacz z którą rozmawiałem, mogła gdzieś zasłabnąć od zimna otoczenia... Nie znała za bardzo jeszcze terenów a nawet mi doskwierało potworne zimno otoczenia. A przecież byłem dużo mocniej zbudowany od klaczy... Westchnąłem ciężko, zawróciłem i postanowiłem że jej poszukam. Miałem nadzieję, że nic się jej jednak nie stało.

< Mona Liza? >

Od Almy Salvaje Cd. Jack'a

Byłam kompletnie zdezorientowana! Co tu się dzieje? Czemu ja tu jestem?! Czy on... on użyła na mnie swoich mocy? Nie spodobało mi się to. Nie lubiłam wody i lodu za bardzo. Nie czułam się bezpiecznie na zamarzniętej tafli wody. Chciałam jak najszybciej z niej zejść... Użyłam swojego żywiołu, i po chwili silny poryw powietrza zabrał mnie na ląd. Gdy tylko moje nogi dotknęły ziemi, dopiero wtedy poczułam, jak bardzo się trzęsę i mam je jak z waty. Miałam złe wspomnienia z wodą i wolałam jej unikać. Bieganie po brzegu morza, to co innego! Jednak wchodzenie do niej czy na nią, nie wchodziło w rachubę!
Chciałam stamtąd jak najszybciej uciec. Nie chciałam żeby ogier znowu użył na mnie swoich mocy... Nie miał zapewne złych intencji lecz ja nigdy nie zamierzałam się przekonać do wody... Spojrzałam na niego i na jego zdziwioną minę lecz po chwili się odwróciłam i zaczęłam uciekać jak najdalej! Myśl o tym że znowu mogę mieć kontakt z wodą sprawiały, że czułam rosnący strach w środku mnie. Biegłam niemal na oślep. Wbiegłam do lasu jak torpeda i zatrzymałam się dopiero wtedy, kiedy zabrakło mi już sił na dalszy bieg.

< Jack? :3 I Ci zwiała : P >

Od Kiary Cd. Ryuu

W końcu wyrwałam się z otchłani ciemności w jakiej byłam chyba przez wieczność. otworzyłam senne i słabe oczy z ulgą lecz jednocześnie bólem, gdyż przypomniałam sobie co się niedawno stało... Jak ja teraz przeżyję bez Arta? Nie dość że przed jego śmiercią się pokłóciłam z nim, to jeszcze teraz go straciłam na zawsze! Co teraz będzie? Czy dam radę żyć bez ukochanego? Nie wiem czy teraz jest to możliwe, gdyż ból w moim sercu, cały czas rósł i potwornie rwał. Bolał bardziej niż rany fizyczne, odniesione po ataku tamtych koni.
Z drugiej strony Rous i Ryuu pewnie się bardzo martwią i nie wiedzą co mają zrobić... To jeszcze dzieci! Powinnam żyć dla nich i prowadzić ich przez resztę życia tak, jak mój ukochany by chciał. Czy jednak dam sobie radę sama? Wychowywanie dzieci we dwójkę było i tak ciężkie, lecz teraz zostałam sama... Wiedziałam jednak że nie mogę się poddać, gdyż Art by tego nie chciał. Oddał za nas życie, żebyśmy, my mogli żyć! Właśnie! A gdzie są Rous i Ryuu? 
Otworzyłam nieco szerzej oczy i po chwili usłyszałam głos y dzieci. Ich krzyki ulgi i radości, choć w ich głosach dało się wyczuć też nutkę smutku. Po chwili pochylili się nade mną medycy i sprawdzali mój stan, a dzieci na chwilę zniknęły mi z oczu. Coś mówili do mnie lecz ja nie miałam siły odpowiedzieć. Nawet nie za bardzo wiedziałam co do mnie mówią. Wszystkie dźwięki słyszałam jakby z zaświatów. A dokładniej, jakby dochodziły z jakiejś głębokiej studni a wszystkie dźwięki i głosy były w niej wymieszane.
Po chwili zobaczyłam znowu moje dzieci, jak podeszły niepewnie i coś do mnie mówiły. Ryuu opiekował się siostrą co sprawiło, że się nieco o nich uspokoiłam. Jakoś zebrałam w sobie wszystkie siły i powiedziałam lekko ochrypłym i słabym głosem do syna:
- Cieszę się Ryuu, że opiekujesz się siostrą... - wycharczałam - Wszystko będzie dobrze dzieci... - powiedziałam do nich i spojrzałam na nich.

< Ryuu? >

sobota, 22 października 2016

Od Vendeli von Meteorite- c.d. Odium

Słysząc to nie mogłam się pohamować od wybuchnięcia głośnym śmiechem, który trwał dobrych parę minut. Kiedy wreszcie udało mi się uspokoić, odparłam:
-Akurat tym nie masz się czym przejmować. Nikt z mojej rodziny, no może z wyjątkiem Fedona, nawet nie zwróci na to uwagi.
-A jego z kolei bardzo łatwo jest utemperować.- dodał, przysłuchujący się do tej pory w milczeniu naszej rozmowie, Cloud. 
-Mam nadzieję, że to, co mówicie okaże się prawdą...-westchnął ciężko Odium. 
-O tym mogę Cię zapewnić, gdyż nie tym jeden w naszej familii masz wadę.
-Serio?! Nigdy mi o tym nie wspominałaś.- odparł wyraźnie zdziwiony.
-Owszem. Moja młodsza siostra Gis bowiem jest niedosłysząca. 
-W takim razie powinno mi być łatwo znaleźć z nią wspólny język.- stwierdził wyraźnie bardziej pewny siebie. 
-Pod warunkiem, że ona odważy się na dopuszczenie Cię tak blisko do siebie. 
-Myślę, że znajdę na to sposób. 
-I obyś miał rację, bo szerze powiedziawszy byłbyś pierwszym ogierem, któremu się to udało. 

<Odium?> 

Od Jack`a cd. Havany

Skąd miałem wiedzieć, że dla tego stada będę widzialny. Teraz to się wkopałem, no bo przecież sam nie wiem kim i czym jestem. Pytanie jakie mi zadała było oczywiste, ale odszukanie odpowiedzi w miarę logicznej nie.
- Znaczy się to jest skomplikowane i dziwne .. bardzo niezrozumiałe - nie mogłem powiedzieć jej prawdy, przecież jej nie znam, może kiedyś z resztą sam nie wiem czemu nikt mnie nie widzi. No teraz to spore grono mnie widzi i też nie wiem czemu.
-Wiesz tereny są rozległe i mamy czas -klacz zachęcała mnie abym coś powiedział
-Wygłupiałem się, a z resztą czy to ważne ?
- Dla mnie tak, nie codziennie ktoś usiłuje na mnie wbiec.
- Trenuje moc przenikania i niewidzialności -palnąłem jedno wielkie kłamstwo, no bo co jej powiem innego? Może się kiedyś przyznam, ale z drugiej strony ona mnie widzi i to stado.
-Aha ... to sporo trenowania przed tobą ..
Gdy byliśmy przy jeziorze postawiłem kopyto na taflę wody a te zmarzło w mgnieniu oka. Wszedłem na nie a klacz niepewnie za mną.
-Nie boj się tylko śmiało wchodź ..
Kiedy szliśmy tak i patrzyłem na nią niemal mnie zamurowało w głowie stanął mi widok dwóch bawiących się źrebaków na lodzie. Mały Ogier i klaczka pod jednym z nich załamał się lód jednak bohaterski ogierek wyciągnął klacz, ale sam został pod wodą.
-Halo mówię do Ciebie, ziemia do Jack'a !
-Przepraszam .. co powiesz na małe ślizganie się?
-Chyba podziękuje ..
-Nie daj się prosić .. - lekko popchnąłem ją, a ta straciła równowagę i omal się nie wyłożyła to był najśmieszniejszy widok dla mnie zawsze.
-Jesteś nieznośny ile ty masz lat ?
-Czy to ważne ?
-W tym momencie tak ?
-Szczerze to nie wiem ale dajmy, że 8.
-Jak to nie wiesz ?
-Szczęśliwi czasu nie mierzą -mruknęła i ruszyła dalej
-Uważasz, że miałem radosne życie ?
-Inaczej byś się tak nie cieszył ..
-Nic bardziej mylnego ... nie wiem kim jestem .. nie pamiętam nic co działo się przed tym jak się obudziłem ... nikt mnie nie widzi bo księżyc powiedział mi "Że jestem Duchem Zimy" Nie mam rodziny nie pamiętam jej. Nie miałem się do kogo odezwać przez kilkanaście lat bo nikt nie wieży w Jack'a Mroza ..
-Jak to nikt ? My wierzymy ...
-Dlatego nie przenikam przez was i mnie widzicie .. czekaj co ! Wierzycie w Jack'a Mroza to Ja !! zacząłem skakać brykać i machać szyją stanąłem przed nią dęba a potem znowu ślizgałem się chwilę
Ona zaś padła ze śmiechu ..
-A niby skąd się bierze zima, co ?-zaśmiała się
Spojrzałem na nią po czym swoją mocą stworzyłem kwiat z lodu.

 Zerwałem go i wpoiłem jej w grzywę ..ta zaś przejrzała się w odbici
-Dziękuje.
-Nie ma za co .. -ruszyliśmy dalej ..

< Havana>

Od Mona Lizy cd. Arota

Gdy szłam zamyślona zauważyłam jakiegoś znajomego konia.
Tak to Arot!!!
Nie chciałam żeby mnie zauważył więc ukryłam się za krzakami.
Gdy zauważyłam że ogier się oddala wyszłam z krzaków.
Nagle ogier pobiegł w moją stronę.
- Co tu robisz?- zapytał
- No nie umiałam zasnąć więc postanowiłam pospacerować- odparłam.
- A ty co tu robisz? zapytałam.
- Też nie mogłem zasnąć odpowiedział.
- To ja już idę- powiedziałam i się oddaliłam.

Arot?

Od Rizetsu Cd. Qerida

- Potrafię się przystosować, więc spokojnie! Ja sama żyłam w rygorystycznej rodzinie więc powinnyśmy się dogadać! - mówię spokojnie do niego.
- Mogę spytać co się stało, ze tutaj trafiłaś? - spytał ostrożnie.
Spojrzałam na niego niepewnie. A on, mimo mojego niepewnego wzroku, nie odpuszczał. Wiedziałam, że w końcu będę musiała opowiedzieć, co się stało mojej rodzinie, bo przecież dla stada liczyło się wzajemne zaufanie! A ja miałam szansę na w miarę normalne życie wśród nich...
- Cóż... - mówię dość niepewnie - Moja rodzina została zamordowana... To długa historia! - mówię pospiesznie.
- Mam czas - odparł od razu, z dużą pewnością siebie. Wiedziałam ze raczej nie ustąpi! Wzięłam głęboki wdech i opowiedziałam mu całą historię ze szczegółami. Ogier słuchał mnie uważnie z dużym skupieniem. A gdy skończyłam opowiadać, spojrzałam na niego wyczekująco. 

< Qerido? >

Od Rous CD. Akisa

Minęło już parę tygodni, odkąd mój ojciec zginął w bohaterskiej obronie naszej rodziny... Mama dochodziła do siebie po ciężkich obrażeniach, lecz jej dusza była z brukowana, podobnie jak moja czy brata. Nie mogłam znieść siedzenia w naszej rodzinnej jaskini bez ojca, gdyż wszystko mi o nim tam przypominało. Jego uśmiech, jego ciepły głos i troska w oczach o nas o swoje dzieci!
Ryuu gdzieś poszedł a ja chciałam być sama, więc postanowiłam przejść się samotnie po terenach stada. Nogi mnie poniosły do Woskowego lasu. Sama nie wiedziałam, czemu akurat tam. Ogień był wszędzie.... To tylko jeszcze bardzie rozpaliło we mnie ból, gdyż wiedziałam, że to właśnie przez ogień, mój ojciec zginął w strasznych męczarniach. Chciałam się ruszyć i odejść z tego potwornego miejsca, lecz nie mogłam! Dosłownie jakby coś mnie trzymało w swoich sidłach i nie pozwoliło mi odejść w spokoju.
Szlochałam coraz głośniej i mocniej a z oczu leciały mi łzy jak z wodospadu. Czułam się coraz słabsza i samotna, mimo iż przecież poszłam sama bo chciałam spokoju i samotności... Nie rozumiałam tego. Wtedy nagle usłyszałam za sobą czyiś delikatny głos:
- Cześć, czemu płaczesz? - spytał ktoś ostrożnie, a z tego co wywnioskowałam, był to jakiś ogier.
Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam karego ogiera w moim wieku. Nie znałam go, więc pewnie był nowy...Jakoś udało mi się powstrzymać kolejny szloch i w końcu się odezwałam:
- Cześć... - powiedziałam z wyraźnym trudem i wyczerpaniem. - Płaczę bo straciłam jedną z najważniejszych mi osób w moim życiu.... Co prawda zostały mi jeszcze dwie najważniejsze osoby, ale to już nie to samo... - powiedziałam załamana, a kolejne łzy spłynęły mi po policzkach.
- To znaczy? - spytał.
- Kilka dni temu, straciłam mojego ojca po tym, jak osłonił mamę i mojego brata, przed atakiem dwóch innych koni z obcego nam stada... Przypłacił za to najwyższą cenę... - powiedziałam przez łzy.

< Akis? :3 >

Od Odium - Cd. Cloud'a von Meteorite

Ruszyliśmy. Po jednej stronie czułem obecność klaczy, po drugiej zaś szedł Cloud. Czułem się w ten sposób bardzo bezpiecznie. Mogłem w spokoju skupić się na uważaniu na czym  i gdzie stawiam nogi. Miałem nadzieję, że reszta rodziny mojej partnerki mnie zaakceptuje. Będę się o to starał.
Panowała cisza, ale nie uwierała mi ona. Byłem ciekaw, czy samiec zdołał zauważyć, że nie widzę. Nawet jeśli tak, to sprawiał wrażenie, jakby mu to nie przeszkadzało. Dla niego tak jak i dla mnie liczyło się szczęście i bezpieczeństwo Vendeli.
- Czemuś taki milczący? - spytała w końcu Vendela. Wyczułem w jej głosie lekki niepokój.
- Jestem ciekaw, czy mnie zaakceptują  - odpowiadam szczerze  - Przecież wiesz...jestem...- urywam, chcąc by domyśliła się o co chodzi.
Nic nie odpowiedziała. Westchnąłem.
- Przecież jestem ślepy...- dodałem cicho w obawie, że samiec usłyszy.

Vendela von Meteorite?

Od Ryuu - Cd. Rous

-Mama! - nie mogłem się powstrzymać, przed krzyknięciem tego. 
Oj, taki byłem szczęśliwy, że odzyskała przytomność! Co prawda, przyglądała nam się w milczeniu, wciąż jeszcze słaba ale skoro się obudziła, to będzie już tylko lepiej. 
Od razu zaroiło się obok nas od medyków i musieliśmy na chwilę wyjść. Widziałem po Rous, że przynajmniej na chwilę przestała płakać. Nie mogłem znieść łez w oczach siostry. 
To tylko mi przypominało, że to moja wina. Gdybym nie zaginął, nie szukaliby mnie rodzice. Tata by nie zginął. Wszystko byłoby w porządku....I jeszcze śmiem chodzić po kuli ziemskiej i patrzeć w oczy najbliższym...To przeze mnie cierpią. 
- Rous...Teraz będzie tylko lepiej! - wołam do siostry.
Staliśmy przed jaskinia. Wyszedł jeden z medyków i powiedział:
- Możecie już wejść. 

Rous, Kiara?

Od Akisa - Do Rous

Powrót do domu był niemożliwy. Straciłem dom wraz ze śmiercią matki. Ojciec mnie nigdy nie kochał, zawsze byłem tym przypadkowym dzieckiem. Kiedyś chociaż sprawiał wrażenie, że mnie kocha ale po tym jak mnie zostawił zrozumiałem to nazbyt dobrze. 
Alfa tutejszego stada przyjęła mnie bez problemu. Nie znałem tu nikogo. Poprzednie stado było tak inne od tego. Gdy do Ciebie ktoś podchodził to raczej po to, by zaatakować. Chociażby 'dla zabawy'.
Postanowiłem się przespacerować. Wolałem sam rozpracować każdy teren. 
***
Woskowy Las. To o nim mi opowiadała alfa. Podziwiałem to miejsce, nie mogąc uwierzyć, że takie istnieje. 
Usłyszałem łkanie. Przebywała tu jakaś istota i płakała. Po chwili zobaczyłem klaczkę, mniej więcej w moim wieku. Wyglądała na smutną. Od razu zapragnalem jej pomóc. Mama mnie uczyła, że klaczom należy pomagać wbrew temu co ojciec twierdził. Ten sądził, że klacze służą do zaspokojenia niektórych potrzeb. 
- Cześć, czemu płaczesz? - pytam ostrożnie klaczki 

Rous?

piątek, 21 października 2016

Od Havany cd. Jack`a

Szpiedzy jak na złość nie przychodzili z raportem, choć prosiłam o niego kilka dni temu. Rozumiem, że teraz mają dużo roboty, którą na nich zrzuciłam, ale w szczególności w tym czasie jest mi on niezmiernie potrzebny. Martwiłam się, bo pomimo iż nadal byli w terenie, dostałam wieści zaledwie od dwójki z nich.
Nagle zobaczyłam siwego ogiera galopującego radośnie w moją stronę. Gdy się nie zatrzymywał, a był już na tyle blisko, że o mało się ze mną nie zderzył, odskoczyłam w pewnym momencie. Momentalnie osłupiał, jakby to kompletnie zbiło go z tropu.
-Wszystko w porządku?- spytałam, uważnie mu się przyglądając i czując jak wzrok wszystkich koni w pobliżu kieruje się w naszą stronę.
-Tak, tak...- odparł, rozglądając się dookoła. Zachowywał się trochę dziwnie.
-Pewnie nie jesteś stąd, zgadza się?- wzięłam głęboki oddech.
-Nie, znaczy tak...- zakręcił się, po chwili milknąc, jakby zastanawiając się nad swoją odpowiedzią.
-Założę się, że dołączysz- była to w pewnym sensie moja rutyna- W takim razie, zapraszam na oprowadzanie- standardowa formułka i delikatny uśmiech, choć w głowie nadal latały mi myśli o raporcie. Jak tylko znajdę jakiegoś szpiega to poprzetrącam... oczywiście żartując sobie.

Ogier nadal wydawał się nieco zdezorientowany. Moja odpowiedź na jego pytanie czy go widzę, zaskoczyła go. Choć dla mnie było to oczywiste, niemal wyrwane z kosmosu, to jednak dla niego miało duże znaczenie.
-Powiedz mi...
-Jack- przedstawił się.
-Miło mi, Jack- uśmiechnęłam się- Havana. A więc, powiedz mi czemu tak bardzo zaskoczył cię fakt, że cię widzę?

Jack?

Od Qerido cd. Rizetsu

Speszyłem się lekko. Chyba od tej jednej, nieprzespanej nocy zacząłem bredzić głupoty. No pewnie, że ci się już przedstawiała. A ty wyszedłeś teraz na kompletnego kretyna. Oj Qerido... trzeba się poprawić.
Po chwili podniosłem głowę jakby to wszystko było zamierzonym działaniem i nadal ze stoickim spokojem wysłuchiwałem jej wypowiedzi.
-Nie przejmuj się. Tutaj nikt nie ma prawa cię zaatakować bez żadnych podstaw. Jako, że zostaniesz pełnoprawnym członkiem Mysterious Valley, chroni cię prawo przynależności- kiwnąłem głową, na znak aby dała spokój- Zresztą puki ja jestem, raczej nie stanie ci się nic złego- uśmiechnąłem się zawadiacko i odwróciłem, wychodząc z jaskini.
Klacz niepewnie ruszyła za mną. Cóż, potrzebuje czasu.
-Widzę, że jesteś głodna. Mogę pokazać ci kilka ładnych miejsc, gdzie można się porządnie najeść. Przydatne informacje na później- ruchem głowy wskazałem kierunek naszej drogi do alfy i przepuściłem klacz przodem.
-Nie chciałabym ci się narzucać- odparła po chwili.
Trzymaliśmy od siebie pewną odległość. Jak nowo poznane osoby, o których nie wiemy wręcz nic, tylko imię.
-Nie narzucasz. Czuję w pewnym sensie obowiązek... opieki? Jeśli mogę to tak określić. Nie honorowo by było zostawiać rannego na obcych terenach, w dodatku rannego. A ty nie jesteś do końca wyleczona- uniosłem jedną brew do góry- Mam rację?- zwróciłem się do niej.
-Tak, masz- przyznała, odwracając głowę i wzrok przed siebie- Myślisz, że się zgodzi?- po chwili ciszy, skierowała do mnie pytanie.
-Kto?- spytałem jakby wyrwany z zamyślenia.
-No... Havana?
-Ach! Pewnie, że tak. Ona każdego przyjmuje, nie przyjmij to jako coś złego, ale jest bardzo rygorystyczna. Przestrzegaj zasad, a będzie ci się żyło jak najlepiej- stanąłem, widząc jak teren dotychczas pagórkowaty zaczyna się wyrównywać.

Rizetsu?

Nowy ogier- Jack Jackson Overland Frost

Witamy w gronie naszego stada C:
 
Imię: Jack Jackson Overland Frost
Wiek: 8 lat
Stanowisko: wojownik

Od Jack`a cd. Almy Salvaje

Havana oprowadziła mnie po terenach stada było to niesamowite uczucie.
Potem gdy odszedłem postanowiłem, trochę poszaleć .. tak kiedy inne konie jedzą trawę ja wole galopować i zostawiać szron na łąkach. zamrażać wodę i ślizgać się na lodzie. Tworzyć płatki śniegu bo każdy z nich jest inny i wyjątkowy niczym każdy koń na ziemi. Kiedy się tak bawiłem zobaczyłem klacz chciałem zakraść się do niej po cichu ale odwróciła się w moją stronę.
-O hej .. jesteś nowy tu co ?
-Emm widzę, że mnie widzisz.
-A czemu miałabym nie ?
-Nie ważne ..
-Lubisz śnieg ..
-A czemu pytasz ??
W jej głowę strzeliła śnieżka która omotała ją mocą zabawy. Ganiała mnie i śmiała się wbiegłem na wcześniej zamrożone jezioro i ślizgałem się ona zaś nieporadnie tez usiłowała się bawić na lodzie a każda noga leciała w inną stronę. Kiedy czar prysł wywaliła się i zaskoczona krzyknęła
-Co ja tu robię ?
-Ślizgasz się na lodzie a raczej próbujesz ..-zaśmiałem się

<Alma >

Od Jack`a do Havany

Samotnie podróżowałem sobie i tak od zawsze czułem się jakbym był duchem, zawsze mnie ignorowano czasem miałem wrażenie, że na prawdę przenikam przez inne istoty niczym widmo. Z nikim nie rozmawiałem, bo i tak byłem niewidoczny. Kłusowałem sobie po łące i wygłupiałem się zostawiając szron na trawie. Brykałem i strzelałem kopytami machając głową. Bo przecież i tak nikt mnie nie widzi więc mogę się bawić. Nagle zatrzymałem się na wzgórzu w dolinie widziałem stado koni "I tak mnie nikt nie widzi bo jestem duchem zimy" Pośród koni wyczułem energie pewnej klaczy wydawała się zwyczajna, ale odczuwałem smutek,,pustkę i tęsknotę. Moim celem jest niesienie nadziei nawet jeśli jestem niewidoczny dla innych. Ruszyłem w jej stronę galopem pewny, że i tak pewnie przeniknę i zostanę niezauważony, a kilka psikusów poprawi jej humor. I nagle bum klacz odskoczyła i popatrzyła na mnie jak na wariata.
Gwałtownie się zatrzymałem po czym zszokowany przemówiłem
-Ty Ty .. ty mnie widzisz?
-No tak .. co w tym dziwnego?
-Ale jak to możliwe...
-No widzę Cię i oni też.
Konie ze stada wlepiły we mnie swoje spojrzenia
Byłem tak zagubiony, że szok i nie wiedziałem co mam zrobić...
-Bo ja .. przecież .. jestem duchem
Ta parsknęła śmiechem .
-No duchy są nie widzialne
"Co tu się kurcze dzieję to dziwne,ale przynajmniej nie jest smutna "
-Przepraszam .. jestem tylko .. Duchem Zimy
Znowu ten śmiech szczerze zrobiło się niezręcznie więc sam zaśmiałem się z siebie bo śmiech to zdrowie ..
-Jestem Jack Jackson Overland Frost
-Miło mi Jack ja jestem Havana. Chciałbyś być jednym z nas?
"O mato co się dzieje tyle lat niemal nie istniałem a tu wszyscy mnie
widzą czy to aby nie sen " [dla pewności ugryzłem się w bok ale nadal było tu stado i ona ...]
-Znaczy się tak ..bardzo chętnie
-W takim razie zapraszam na zwiedzanie ..
Ruszyłem za nią to było dziwne, a zarazem miłe uczucie, że dla kogoś jesteś widzialny i Cię nie olewa. Starłem się ją rozbawiać, bo śmiech to zdrowie poza tym klacz pięknie wyglądała kiedy się uśmiechała.

< Havana>

Od Arota Cd. Mona Lizy

Gdy oprowadziłem nową klacz po terenach naszego stada, pożegnałem się z nią i poszedłem do swojej jaskini. Zjadłam, położyłem się i zasnąłem. Obudziłem się w środku nocy. Na zewnątrz świecił księżyc, co sprawiało, że było jasno jak w dzień. Nie mogłem z powrotem zasnąć, więc wstałem, przeciągnąłem się i wyszedłem na zewnątrz. Powietrze było lodowate. Para leciała mi z pyska gdy oddychałem a zimne powietrze sprawiało, że się ocuciłem, gdy wyszedłem z ciepłej jaskini. Szedłem po trawie, która lekko szeleściła mi pod nogami. Spojrzałem w nocne niebo. Księżyc był wyjątkowo piękny! Zawsze lubiłem takie noce, bo wtedy wydawało mi się że moja matka jest razem ze mną, gdyż straciłem ją właśnie w taką noc... Obiecywała mi że będzie mnie strzec z góry, zwłaszcza w takie noce, które zawsze lubiłem jako już mały źrebak.
Wokoło panowała zupełna cisza, co jakiś czas tylko widziałam w oddali konie, które miały tej nocy wartę. Chodzili tylko przy granicach, gdyż w środku stada nie było to konieczne... Poszedłem na Rajską plażę by zobaczyć czy morze jest dzisiejszej nocy spokojne. Gdy tam dotarłem, ujrzałem spokojną wodę. Dotknąłem lekko kopytem wody. Była tak lodowata, że szybko zabrałem nogę. Wziąłem głębszy wdech w płuca, po czym szybko je wypuściłem, patrząc w morski horyzont. Nagle coś usłyszałem. Obróciłem się w stronę, z kąt dobiegał hałas i zobaczyłem jakąś postać... Wytężyłem bardziej wzrok i po chwili zobaczyłem znajomą mi już klacz! A mianowicie Mona Lizę... Zastanawiało mnie, co ona tutaj robi... Czyżby także nie mogła spać? Klacz wyglądała na zamyśloną a jej wzrok był wbity w piasek gdy szła.

< Mona Liza? ;> >

Od Mony Lizy

Dołączenie do stada. Rozejrzałam się po nowym stadzie.
- Jesteś tu nowa?- zapytał jakiś koń .
- Tak, jestem odparłam cichym głosem. Wyszedł kary ogier.
- Cześć, jestem Arot, a ty? zapytał
- Ja jestem Mona Liza- odpowiedziałam.
 - Pokazać ci tereny? zapytał nieśmiało.
- Tak bardzo chętnie- odparłam
Ogier ruszył, a ja zanim. Gdy byliśmy na górce ruszyłam galopem. Arot po chwili też ruszył. Po chwili mnie dogonił Gdy zbliżał się wieczór postanowiliśmy wrócić do stada.
- Dzięki, że pokazałeś mi tereny- odparłam i się uśmiechnęłam.
- Nie ma za co powiedział i się też uśmiechnął.

Arot?

Od Almy Salvaje Do kogokolwiek

Miałam dzisiaj dzień wolny od pracy więc postanowiłam udać się na plażę, gdzie można było pooglądać przepiękne zachody słońca. Był tam taki mały klif, z którego można było właśnie podziwiać te wspaniałe zjawiska. Udałam się tam pospiesznie, galopując przed siebie. Wiatr rozczesywał moją bujną, czarną grzywę i ogon, a kopyta wystukiwały równy i harmonijny odgłos, uderzających kopyt o ziemię.
Poczułam wolność! Kochałam biegać! Po drodze minęłam parę koni ze stada których znałam, oraz Havanę i jakieś chyba nowe konie. Przywitałam się z nią w galopie krzycząc:
- Witaj Havano! - krzyknęłam radośnie.
- Witaj Almo! - odkrzyknęła z uśmiechem.
Pobiegłam dalej i lekko przyspieszyłam. Ucieszyłam się jeszcze bardziej, gdy poczułam pod kopytami piasek. Zaczęłam biec po brzegu morza, a woda rozbryzgiwała się na wszystkie strony. Po chwili byłam lekko mokra lecz nie przeszkadzało mi to, mimo iż wieczory były już bardzo zimne i czasami bywał też mróz. W końcu się zatrzymałam w wzięłam głębszy wdech zimnego, lecz orzeźwiającego powietrza do płuc.
Stanęłam na klifie i patrzyłam daleko w morski horyzont, na którym malował się przepiękny zachód słońca a na tafli wody, malowało się jego odbicie, dając wspaniały efekt! Gdy tak stałam, nagle usłyszałam za sobą czyjeś kroki... Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam jakiegoś konia. Po chwili uświadomiłam sobie że to jeden z nowo przebytych koni, które oprowadzała Havana.

< Jakiś koń, co dołączył do stada dopiero ? ;3 >

Od Cloud'a von Meteorite'a- c.d. Odium

Stałem przez dłuższą chwilę, przypatrując się im w milczeniu z lekkim uśmiechem na pysku. Dopiero teraz bowiem z cała mocą dotarło do mnie, że nasza Vendela nie jest już małym, rozbrykanym i niezwykle ciekawskim źrebięciem, tylko dorosłą, piękną i lekko szaloną klaczą... Stała się bardzo podobna do mojej siostry, gdy ta była w jej wieku...
Z tych rozmyślań wyrwało mnie pohukiwanie sowy zaczajonej na którymś z licznych konarów pobliskiego dębu.
-Spodziewałem się tego.- oznajmiłem.- Od samego początku sprawialiście wrażenie bratnich dusz. Nie spodziewałbym się jednak, że wyznacie sobie swe uczucia tak szybko.
-I nie stałoby się tak, gdyby nie rozmowa z Panem.- stwierdził Odium.
-Miło mi to słyszeć, ale skoro należysz teraz do rodziny, wolałbym, abyś mówił mi po imieniu.
-Naprawdę mogę?- spytał wyraźnie zdziwiony.
-Oczywiście. - zapewniłem go i dodałem.- Zresztą forma, której użyłeś w ogóle do mnie nie pasuje, ponieważ mimo swojego wieku, wciąż nie czuję się dorosły.
-I nie sprawiasz takiego wrażenia.
-Tym lepiej dla mnie, a tak w ogóle byliście już z tą wiadomością u Alestrii i Mystic'a?
-Jeszcze nie.
-W takim razie chętnie się z Wami do nich udam. To znaczy, jeśli moje towarzystwo nie będzie Wam przeszkadzać.


<Odium?>

czwartek, 20 października 2016

Nowa klacz- Mona Liza

Serdecznie witamy nowo przybyłą członkinię stada. Piękna jak z obrazka :3
 
Imię: Mona Liza
Wiek: 3 lata
Stanowisko: opiekunka źrebaków

Od Lilith - Cd. Tommen'a

Przyjrzałam mu się dokładnie, jakby chcąc coś odczytać z jego oczu lub wyrazu pyska. Westchnęłam, nie mając pojęcia do czego on dąży. Nie chciałabym się zmuszać do spędzenia z nim dnia, ale niestety chciałam tego. Nie znosiłam ulegania innym, to było utratą dumy dla mnie. I teraz będę się błąkać między chęcią a dumą.
Mam nadzieję, że to szczere to, co mówi, a nie żaden chory zakład. O różnych rzeczach słyszałam.
- Dostanę odpowiedź? - spytał ogier, lekko zniecierpliwiony
- Może. - odezwalam się dosyć tajemniczo  - Muszę to przemyśleć.
Usłyszałam parsknięcie. Oj, udało mi się go delikatnie zdenerwować. Nie cieszyło mnie to tak bardzo jak myślałam.
- Chcę. - wyrwało mi się. Skarciłam się za takie słowa.  - Znaczy, może być. - dodałam znacznie bardziej obojętnym głosem. Nie chciałam aby myślał, że mi szczególnie zależy na spędzaniu tego czasu razem.

Tommen?

Od Odium - Cd. Vendeli von Meteorite

Cierpliwie poczekałem, aż ukochana pójdzie po jakieś okrycie. Faktycznie, robiło się zimno. Mnie jednak ocieplała sama świadomość, że jest obok mnie. Że jesteśmy razem. Wciąż nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. A jednak marzenia się spełniają...wtedy, gdy tracisz nadzieję...
- Już jestem. - odezwała się ukochana po paru chwilach  - Proszę, mam też coś dla Ciebie.
Po chwili poczułem, że kładzie mi coś na grzbiecie. I faktycznie, zrobiło mi się nieco cieplej.
- Dziękuję, ale nie trzeba było. - odpowiadam i żwawo ruszam do przodu. No tak, nie mam pojęcia gdzie iść.
Na szczęście Vendela mnie dogania i nakierowuje gdzie mam iść. Uśmiecham się. Mimo braku wzroku czuję się dzięki niej jakby miał oczy. Jakby właśnie ona nimi była. Może i tak jest.
- To tutaj. Poczekaj, zapukam do niego. - odezwała się spokojnym tonem, po czym oddaliła się ode mnie. Poczułem się trochę nieswojo.
Po chwili usłyszałem kroki dwóch koni. Poczułem wyraźny zapach Vendeli i kogoś jeszcze. Zgaduję, że to właśnie Cloud.
- Dobry wieczór. - odzywam się z szacunkiem do ogiera. Słyszę chichot ukochanej. Może jestem zbyt oficjalny, nie wiem.
- Przyszliśmy, by ogłosić, że...- zająknąłem się lekko  - Że ja i Vendela zostaliśmy parą.
Oj, jak ja byłem ciekaw jego reakcji.

Cloud von Meteorite?

niedziela, 16 października 2016

Od Anastji Cd. Maven'a

To prawda! Było mi ciężko bez niego... wile razy się zastanawiałam czy coś źle zrobiłam lecz w duszy wiedziałam że nie. Tęskniłam za nim przez te wszystkie miesiące, które ciągnęły się i mijały, sprawiając, że coraz bardziej czułam się samotna. Mimo iż miałam przy sobie swojego najlepszego przyjaciela, Altaira, to i tak czułam w sercu pustkę. Pustkę, której nic i nikt nie potrafił zapełnić po Mavenie. Nie wiedziała czemu tak się dzieje, lecz byłam pewna że to on był przyczyną takiego, a nie innego mojego stanu. Codziennie wstawałam z nową nadzieją, że może jednak to był tylko sen i ze ogier jednak nie odszedł, lecz każdy dzień był tylko kolejnym rozczarowaniem. I gdy już prawie straciłam nadzieję... Nagle on ponownie powrócił i postanowił znowu rozpalić we mnie to dziwnie i niewytłumaczalne uczucie, które do niego żywiłam. I mimo iż powinnam być na niego wściekła i go odrzucić, zostawić go samego... Ja nie potrafiłam tego zrobić!
Ogier stał ze wzrokiem wbitym w piasek a w jego oczach było widać zmieszanie i strach. Nie wiele myśląc, dałam się porwać swoim emocjom. Nagle moje nogi same się ruszyły, podeszłam do niego i mocno się w niego wtuliłam! Mówiąc przy tym do niego:
- Cieszę się że wróciłeś! - powiedziałam szeptem tak, że tylko on mógł to usłyszeć. Tak bardzo mi go brakowało... A teraz, on powrócił!

< Mave'n? :3 >

Od Rizetsu Cd. Qerida

Lekko zachichotałam na zachowanie ogiera, co go lekko zdziwiło. Jak było widać nie miał zbyt dużego pojęcia o klanach, lecz ja z kolei nie miałam pojęcia o stadzie. Przyznam że bardzo zainteresowało mnie to całe stado Mysterious Valley. Może bym do nich dołączyła? Może znajdzie się tu miejsce też dla mnie? Choć z drugiej strony... Czy będę się potrafiła odnaleźć w innym miejscu niż mój rodzinny dom? Tam wszystko i wszystkich znałam a tutaj jest dla mnie obcy świat.
Czy dam radę żyć w innym miejscu? Czy w ogóle jest miejsce dla kogoś takiego jak ja? Nie znam innego życia poza treningami z braćmi oraz spotkaniami i walkami z innymi, wrogimi nam klanami. Byliśmy tak zwanymi końmi ninja, które posługiwały się kodeksem honorowym tak jak ludzie. I chodź nie było mi dane poznać ludzi, to wiele złego o nich słyszałam... Mimo iż nie wszyscy byli źli! Inne konie się nas bały, bo posiadaliśmy umiejętności, które pozwalały nam cicho zabijać i zacierać ślady... Takie życie znałam. A teraz przyszło mi się zmierzyć z zupełnie nowym i obcym światem oraz stworzeniami, które w nim żyją. Byłam jednak zdesperowana i po tak długiej i wyczerpującej tułaczce, chciałam w końcu poczuć się w jakimś miejscu bezpiecznie i stabilnie, zwłaszcza po tych słowach, co usłyszałam od Qerida o ich stadzie. Czy jednak zostanę przyjęta do ich grona? Może będę musiała przejść jakiś test, tak jak było w naszych klanach, jeśli ktoś obcy chciał do nas dołączyć...
- Co Cie tak bawi? - spytał wciąż zdziwiony.
- Już Ci się przedstawiłam! - mówię rozbawiona - Mam na imię Rizetsu.... - przedstawiłam się ponownie.
- A... Myślałem że to może nazwa twojego klanu. - powiedział lekko zmieszany.
- W moich stronach także się wszyscy przedstawiamy lecz przeważnie wszystkie klany się znają, więc to zazwyczaj nie jest koniecznie... - mówię rozbawiona lecz po chwili powrócił mi normalny spokój - A.... Wasza alfa nie będzie zła, że wkroczyłam na wasze tereny? W końcu jestem obca a ja nie należę do waszego stada! Nie chcę żeby któryś z was mnie zaatakował... Zwłaszcza że teraz nie jestem w pełnej dyspozycji.... - mówię ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nagle zaburczało mi w brzuchu co mnie zawstydziło i lekko się spięłam. Mój żołądek po tak długim niejedzeniu, domagał się czegoś, co mógłby go zaspokoić oraz, co pozwoliło by mi odzyskać część nadwątlonych sił.

< Qerido? >

Od Maven'a cd. Anastji

Nie wiedziałem co powiedzieć. Wydawało mi się, że żadne słowa nie były w tym momencie odpowiednie. Staliśmy na plaży, wiatr lekko rozwiewał nasze grzywy. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu, że tak naprawdę nigdy nie opuściłem terenów stada. Czułem się tak samo jak kiedyś. Wszystko było dokładnie tak, jak być powinno.
- Jak, skąd? - zapytała nagle klacz. Wyglądała na równie zakłopotaną jak i ja.
- Wróciłem - odparłem od razu. Było to jedyne słowo jakie przychodziło mi na myśl. Nie wiedziałem jak zareaguje Anastja. Prawdę powiedziawszy wiele razy zastanawiałem się czy znienawidziła mnie przez tak nagłe odejście. Nie wyjaśniłem jej niczego, po prostu pewnego dnia zniknąłem, niczym śnieg, który znika gdy tylko pojawiają się promienie słońca.
Chciałem aby było jak dawniej. Tęskniłem za jej śmiechem i pięknymi oczami. Wiedziałem, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś, jednak miałem nadzieję, że uda się nam odbudować naszą dawną przyjaźń.
- Przepraszam, że nic Ci nie powiedziałem - zacząłem cicho, słowa z wielkim trudem przechodziły mi przez gardło - potrzebowałem przerwy, chciałem być sam. Nie mogłem obarczyć Cię moimi problemami... -urwałem w połowie, ponieważ zobaczyłem wyraz twarzy klaczy. Wyglądała na znacznie bardziej przygnębioną. - Wiedziałem, że jeśli się z tobą zobaczę nie będę w stanie opuścić stada... Chciałbym żeby było jak dawniej... Wiem, że będzie ciężko to odbudować, ale proszę... - znowu pauza, która daje mi czas na uspokojenie serca, które w tym momencie mknie szybciej od wiatru - wybacz mi....

<Anastja?>

Od Qerido cd. Rizetsu

Automatycznie spuściłem oczy, odwracając głowę i w myślach po raz kolejny układając zdania, które miały dotyczyć opowiedzenia, w jakiś sposób, na czym polega stado i co to właściwie jest. A to nie było proste zadanie. Oparłem się bokiem o zimną skałę jaskini. Przeszedł mnie dreszcz.
-Cóż... naukowo rzecz biorąc, nasze stado jest stadem wielopokoleniowym. Znaczy to, że przewodzą nami alfy, a potomstwo, jeśli tylko chce, może pozostać w nim. Jednak stado to nie jest tylko grupa osobników danego gatunku bądź ustalona hierarchia. Oczywiście ona występuje, ale my mamy o tyle szczęście, że nasza alfa traktuje wszystkich z równością. No... chyba, że ktoś mocno ją rozdrażnił, ale musiałby być na prawdę mistrzem. Ale wracając... Mysterious Valley, bo tak się nazywa to coś więcej. Tworzymy tak jakby jedną rodzinę. Jak to czasem bywa, w rodzinie nie zawsze wszyscy się zgadzają toteż nie wszyscy żyjemy w zupełnej zgodzie, ale można rzec, że się nawzajem tolerujemy. Tworzymy społeczność, która opiera się na wspólnych siłach. Potrafimy się zgrać kiedy zagraża nam niebezpieczeństwo i nawet najbardziej odosobniony członek odgrywa pewną rolę w tym wszystkim. Nie musisz być wysoko postawioną osobą by znaczyć bardzo wiele. Co do stanowisk... wybierasz sobie je według predyspozycji, umiejętności. Na przykład... jeśli jesteś znakomita w walce i odważna, na pewno pasuje do ciebie stanowisko wojowniczki. Nie jest narzucane to z góry. Alfa pozwala na zdecydowanie samemu. Można również zmienić stanowisko, ale z tym jest już więcej zamieszania. Tak czy inaczej... Bramy są otwarte tu dla każdego. Od szarej myszki do mordercy, o ile stosuje się do zasad, które obowiązują. Jeśli nie chce się im podporządkować, zostaje wyrzucony. Ale o tym możesz porozmawiać z alfą- kiwnąłem głową, widząc jak klacz wszystko uważnie słucha- Wybacz, że spytam...- zacząłem niepewnie- Jak się nazywasz? Może w waszych stronach niestosownie pytać kogoś o imię, ale u nas jest to forma grzecznościowa. Przynajmniej nie będę musiał ciągle mówić "ty".

Rizetsu?

Nowy ogier- Akis

Serdecznie powitajmy Akisa :3
 
Imię: Akis
Wiek: 1,5 lat
Stanowisko: brak (nastolatek)

Nowy ogier- Lucario

Powitajmy Lucario- następnego ogiera w naszym stadzie :D

 
Imię: Lucario
Wiek: 4 lata
Stanowisko: Nauczyciel walki, obrony i żywiołu

Vendela von Meteorite i Odium zostają parą

Gratulujemy i życzymy szczęścia C:

VendelaOdium

Od Rous Cd. Ryuu

Gdy tak stałam razem z bratem przy mamie, nagle usłyszałam lekkie jęknięcie. Wzdrygnęłam się lekko i spojrzałam pytająco na brata, a ten na mnie. Nagle jakbyśmy dostali olśnienia i szybko spojrzeliśmy na naszą mamę. jej powieki się ruszały, więc to mogło oznaczać, że zaraz mogła się obudzić!
- Ryuu! mama się chyba budzi! - oznajmiłam bratu.
Ten tylko patrzył na mamę z niepokojem i wyczekiwaniem jednocześnie. Usłyszeliśmy za sobą jakieś kroki. Odruchowo się obejrzeliśmy i zobaczyliśmy Altaira. przyszedł zobaczyć, czy wszystko z nami w porządku oraz jak miewa się mama. Usłyszeliśmy kolejne jęknięcie i mam po chwili otworzyła oczy!

< Ryuu? Altair? >

Od Almy Salvaje Cd. Odium

Uśmiechnęłam się gdy ogier powiedział z sarkazmem, że ma uważać pod nogi! Jak widać nie zauważył, że ogier nie widzi. Albo medyk sam był ślepy albo po prostu się zapomniał...
- Nie. - odpowiedziałam szczerze - Podczas, gdy ty byłeś u medyka, ja wsłuchałam się w wiatr, co niesie ze sobą. - powiedziałam spokojnie i ponownie wsłuchałam się w wiatr, który niósł ze sobą głosy, śpiew ptaków czy kroki różnych mieszkańców lasu.
- Więc też masz wyostrzony słuch? - spytał.
- Tak jakby... Mam moc wiatru, więc moja moc, pozwala mi słyszeć co się dzieje blisko mnie bądź wiele kilometrów stąd. - tłumaczę - Czasami można się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy, bądź po prostu mogę siew słuchać w różne piękne dźwięki, jakie niesie ze sobą wiatr - mówię z radością.

< Odium? >

Od Vendeli von Meteorite- c.d. Odium

-A ja przez cały ten czas bałam się, że nie odwzajemnisz moich uczuć!- wykrzyknęłam uradowana i przytuliłam go.
-Jak mógłbym tego nie zrobić?- spytał wyraźnie zdziwiony.- Przecież to właśnie dzięki Tobie zaczynam powoli odzyskiwać wiarę w innych. W dodatku, gdyby nie Ty pewnie dalej bym błądził samotnie po terenach stada, nie wiedząc nawet, że szczęście może się do mnie jeszcze kiedykolwiek uśmiechnąć.
-Daj spokój, na pewno kiedyś byś to odkrył.- stwierdziłam pewnym siebie tonem.
-Nawet, jeśli, to nie tak szybko. W dodatku nie zyskałbym tak wspaniałej rodziny.
-Przecież jeszcze jej całej nie poznałeś.- zauważyłam.
-Ale wystarczy mi Twoja cudowna osoba i rozmowa z Cloud'em, aby móc tak właśnie Was określić.
-I pomyśleć, że najprawdopodobniej, gdybym nie zaprowadziła Cię najpierw właśnie do niego, do tej pory nie wiedzielibyśmy o naszych uczuciach.
-Cóż... Osobiście bym się na to nie odważył.
-A ja również nie jestem najlepsza w ich wyrażaniu.
-W takim razie powinniśmy jak najszybciej podziękować i obwieścić mu, że zostaliśmy parą. - stwierdził mój ukochany.
-Owszem.-potwierdziłam i dorzuciłam.- Wezmę tylko z jaskini jakieś okrycie i możemy ruszać do jego mieszkania.

<Odium?>

Od Rizetsu Cd. Qerida

Ogier wydawał się być przyjaźnie nastawiony, lecz ojciec mnie uczył, że nigdy niczego nie można być pewnym. Jednak z drugiej strony uratował mi życie... Może warto mu choć trochę zaufać? Oczywiście jak na razie tylko w minimalnym stopniu! Za wcześnie jest na to bym mu w pełni zaufała po zaledwie paru wymienionych zdaniach! Choć właściwie to on cały czas mówił... Położyłam się ponownie, lecz cały czas obserwowałam ogiera. Ulżyło mi w pewnym stopniu, że mogę odpocząć, bo nie potrafiłam się utrzymać na nogach dłużej niż chwilę.
- Miło mi Qerido! - powiedziałam już nieco spokojniej - Ja jestem Rizetsu i pochodzę z jednego z klanów wojowników, w dalekiej Japonii. - mówię spokojnie, lecz nie mówię mu wszystkiego.
 - Aż z Japonii? Kawał drogi! - przyznał - Jak się więc tutaj znalazła nasza wojowniczka? Jeśli moge spytać? - spytał ostrożnie.
- Od razu mówię że nie mam złych zamiarów... Nawet nie wiedziałam że wkroczyłam na tereny jakiegoś tam stada! Nawet nie wiem ile się tułałam po świecie... - przyznałam.
- U was nie ma czegoś takiego jak stado? - spytał.
- Nie... - zaprzeczyłam - Można powiedzieć że jest coś podobnego do stada lecz to zupełnie co innego. U nas są klany. Każdy klan ma swoją rangę i pewien poziom. - tłumaczyłam - Im lepszy klan, tym masz więcej szacunku ze strony innych koni oraz jesteś lepiej wyszkolony w danej dziedzinie.
- Skomplikowane - przyznał.
- Dziękuję za ratunek lecz niestety będę pewnie musiała już iść... - mówię w końcu.
- A masz dokąd? - spytał.
- Cóż... Nie za bardzo - przyznałam.
- Zrobiłaś coś złego, że nie jesteś razem ze swoim klanem i znalazłaś sie tutaj? - spytał nagle podejrzliwie.
- Nie! - odparłam od razu - Nie chcę o tym rozmawiać... Wybacz ale za krótko się znamy, żebym mówiła Ci takie rzeczy - powiedziałam spokojnie, tak by go nie urazić. Nauczyłam się że lepiej nie denerwować nieznajomych, zwłaszcza jak nie jest się w stanie walczyć... Póki co, byłam skazana na jego łaskę! Stał przed wejściem do jaskini i tym samym blokował mi drogę ucieczki, a na walkę, byłam zbyt słaba...
- Oczywiście rozumiem! - odpowiedział wciąż spokojnie lecz uważnie mnie obserwował.
- Czy mógłbyś mi nieco opowiedzieć o tym całym stadzie? Co to tak w ogóle jest i jak się w nim żyje? Nie za bardzo wiem o co chodzi z tym, w waszych stronach... - spytałam się go ostrożnie. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że on także mi nie ufał, dlatego też zważał na wszystko co mi mówił. Pytanie tylko brzmiało takie: "czy on mówi prawdę?"

< Qerido? >

Od Anastji Cd. Maven'a

Minął chyba rok odkąd ostatni raz widziałam Maven'a. Pewnego dnia po prostu zniknął. Nie wiedzieć czemu, zabolało mnie to lecz musiałam żyć dalej. Mijały miesiące a czas płynął w miarę spokojnie. Praca i obowiązki były. Dzisiejszy dzień był zimny. Wiatr był bardzo silny i rozwiewał mi grzywę. Postanowiłam się przejść bo nie miałam nic do roboty. Poza tym coś ciągnęło mnie na plażę. Chciałam zobaczyć rozbijające się fale o brzeg oraz skały. Mimo iż było zimno i mogłam się przeziębić, to szłam w zaparte do przodu. Nie chciałam wracać do ciemnej i pustej jaskini. Szłam już po zimnym piasku a moje kopyta lekko zalewała co chwilę woda. Wiatr bawił się moją grzywą i ogonem, a ja szłam ze wzrokiem wbitym w piasek. Nagle jednak zobaczyłam że ktoś jeszcze jest na plaży. Podniosłam wzrok i nagle serce zabiło mi mocniej... Zobaczyłam Maven'a!!! Z początku myślałam że może się przywidziałam, lecz ogier także mnie po chwili zobaczył i stanął również jak wryty.
Miałam ochotę rzucić się mu na szyję i go przytulić. Jednak moje nogi stały się dziwne ciężkie i nie mogłam się ruszyć...
- Maven... - powiedziałam jego imię szeptem.
Tak bardzo mi go brakowało! Czy to nie jest sen?! Czy to na prawdę on?! Może mam zwidy?! Nie... Przecież widzę na władne oczy! To naprawdę on...

< Mave'n? :3 >

Od Qerido cd. Rizetsu

Klacz zaczęła się wybudzać, choć to co jej się śniło nie sprawiało jej ani mnie przyjemności. A jednak gdybym ją obudził to zapewne chciałaby jak najszybciej wyjaśnień, a co gorsza, tak podejrzewam, wycofała się, szybko dziękując.
-Spokojnie- odparłem, starając się mieć jak najbardziej opanowany ton głosu i wstałem na nogi, przez cały czas bacznie obserwując klacz.
I ja nie miałem co do niej pewności. Nie znałem jej i wiedziałem tylko tyle, że leżała ledwo żywa na ziemi w ciemną noc, a ja w pewien sposób uratowałem jej życie.
-Jeśli będziesz się denerwować zawroty nasilą się i nici z moich starań- zrobiłem krok w przód, lecz natychmiast się zatrzymałem, pozwalając jej na chwilę przemyślenia.
I chodź jej oczy posyłały mi nieufne spojrzenie, zarazem widziałem w nich nutkę strachu i braku stabilności.
-Jesteś... jesteś medykiem?- spytała, próbując w bezruchu stając na nogach, lecz jej ciało drżało. Spuściła wzrok, jakby wyczuwając, że mój spoczywa na niej.
-Nie, ale co nieco łyknąłem z medycyny z młodzieńczych lat. Ale nie posiadam żywiołu, który jest w stanie uzdrowić. Tak więc, proszę, połóż się. Raczej nie chciałbym abyś z całym impetem znów poleciała na ziemię- przez mój pysk przeleciał cień uśmiechu.
Klacz uniosła oczy, lustrując mnie uważnie. Próbowała się upewnić, znaleźć jakiś stabilny punkt sytuacji, ale wiedząc doskonale, że i tak nie miałaby szans, kiwnęła głową i oparła głowę o ścianę.
-Rozumiem, że jesteś zdenerwowana- podszedłem bliżej, przerywając moment krępującej ciszy- Już tłumaczę...- zacząłem szukać słów na w miarę sensowną odpowiedź- Obecnie znajdujemy się na terenach stada, które nosi dumną nazwę Mysterious Valley. To jego boczne tereny południowe. Akurat tak się złożyło, że zauważyłam jak leżysz na ziemi i ledwo zipiesz. Nie jestem obojętny na życie, dlatego musiałem znaleźć ci bezpieczne miejsce. W nocy nie jest tu zbyt bezpiecznie. A, że ta jaskinia była jedynym, odpowiednim miejscem, zaniosłem cię tutaj. Byłaś słaba, a rany wyglądały poważnie, więc od razu cię opatrzyłem. Za kilka dni będziesz mogła zdjąć opatrunki- wymówiłem to wręcz na jednym tchu, tym samym obserwując reakcję klaczy- I wybacz jeśli cię to zdezorientowało bądź przestraszyło. Nie mam złych zamiarów- myślę, że powinienem jej to oznajmić- I przy okazji... być może poczujesz się pewniej przez to... nazywam się Qerido i jestem członkiem tutejszego stada- posłałem jej pocieszający uśmiech.

Rizetsu?

Od Rizetsu Cd. Qerida

Śniły mi się same koszmary! Chciałam się z nich wybudzić lecz nic z tego. Śniła mi się moja rodzina i ta cała sytuacja, która mi się przytrafiła... Chciałam walczyć z wrogami lecz nic nie mogłam zrobić. Później natomiast śniło mi się jak zabijają moich braci, mimo iż tego tak naprawdę nie widziałam! Mój umysł płatał mi figle. Raz widziałam jak wszystko było w normie a później znowu byłam w swoim koszmarze. Pamiętam że krzyczałam coś do moich braci lecz Ci mnie nie słyszeli. Nie wiedziałam już co jest prawdą a co fikcją. Chciałam się obudzić! Serce mi waliło jak oszalałe... To nie prawda! To nie prawda! Krzyczałam do siebie, gdy stała wśród płomieni i kałuż krwi.
Później scena znowu mi się zmieniła i zobaczyłam Leonarda! A mianowicie jak stał wtedy nade mną i szykował się do ciosu. Jego oczy... Jego oczy mówiły że nie chciał tego robić! Jednak powstrzymał się mimo wszystko... Sprzeciwił się rozkazowi, który wydał mu jego ojciec. Pamiętałam że nigdy nie lubiłam jego ojca, bo wydawał się być sztuczny, jakby wszystko robił na pokaz.
Leo był inny niż jego ojciec. Wydawał się być podczas naszych spotkań ciepły i spokojny. Kryła się w nim wielka mądrość, nie jak w jego zepsutym do szpiku kości ojcu. Lubiłam go mimo iż się do mnie nie odzywał za często. Jednak tamtego dnia, jego oczy coś skrywały... Nie powstrzymał go tylko kodeks honorowy, lecz coś więcej... Nie wiedziałam tylko co!
Znowu ogień i ciała... Wszędzie ciała! Krew.... Wszędzie czułam jej metaliczny zapach. A ogień trawił wszystko w najlepsze. Usłyszałam nagle za sobą jakiś głos, który mnie zawołał.
- Rizetsu!!! - krzyknął ktoś, a gdy chciałam się obrócić i sprawdzić kto to, nagle się obudziłam, cała zlana potem!
Poderwałam się na równe nogi, ciężko dysząc. Nie wiedziałam gdzie jestem... Było to inne miejsce, niż takie, jakie zapamiętałam trącąc przytomność. Byłam w jakiejś jaskini. Nerwowo się rozejrzałam i dopiero teraz dostrzegłam ogiera, który patrzył się na mnie spokojnie. Odruchowo spięłam mięśnie, gdyby chciał mnie zaatakować. Był ode mnie większy ale ja byłam za to świetnie wyszkolona. Mimo wszystko nie mogłam go lekceważyć. Nie znałam go! Poczułam jak lekko zakręciło mi się w głowie. Ta... Kilka dni nie jedzenia sprawiło że byłam bardzo osłabiona.
Jeśli ogier by mnie zaatakował, gdy jestem teraz w takim stanie, to miałabym małe szanse... Lecz coś mi tu nie grało! Ogier był spokojny i patrzył się na mnie. Zaraz! A może to on mnie wtedy wziął na swój grzbiet?! Co jeśli tak jest?
- Kim jesteś i gdzie ja jestem?! - powiedziałam zdenerwowana. I ponownie poczułam, że zawroty głowy dały o sobie znać. Tylko nie teraz... - powiedziałam sobie w myślach. Błagając by zawroty głowy przeszły. Ukradkiem jeszcze zdążyłam zauważyć, że moje rany zostały opatrzone!

< Qerido? :3 >

Od Maven'a cd. Anastji

Każdy z nas ma w swoim życiu lepsze i gorsze chwile. Niekiedy potrzebujemy bliskich, aby pomogli nam je przetrwać. Ja natomiast musiałem uporać się ze wszystkim sam.
Spoglądałem na dobrze mi znajome łąki. Nie pamiętam kiedy ostatni raz przekraczałem granicę stada. Nie wiedziałem też dlaczego chciałem tutaj wrócić. Wiele myśli kłębiło się w mojej głowie. Nie czułem się tutaj jak w domu, jednak coś kazało mi tutaj zostać.
Powoli zacząłem się kierować w stronę mojej jaskini. Wyglądała dokładnie tak samo jak ją zapamiętałem. Słońce lekko przebijało się przez rozległe korony drzew, a wiatr wydawał się być lżejszy niż dotychczas. Uśmiechnąłem się pod nosem. Tęskniłem za tymi drobnymi rzeczami, które powodowały, że moje serce chociaż na chwilę się uspokajało.

***
Kierowałem się przed siebie. Nie wiedziałem gdzie idę, jednak nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Przed sobą zobaczyłem ocean, za którym o dziwo tęskniłem najbardziej. Uderzył mnie zapach bryzy morskiej, a na moim ciele pojawiły się małe kropelki wody. Fale były wyjątkowo wzburzone, a słońce chowało się za horyzontem. Chłonąłem ten widok, jakby miał być ostatnim w moim życiu. Obejrzałem się za siebie, a moje serce przyspieszyło. Nigdy nie czułem nic podobnego. Oddech uwiązł mi w gardle, a nogi wydawały się zbyt ciężkie, żeby nimi poruszać.
Moim oczom ukazała się dobrze znajoma mi klacz. Jej biała sierść wyglądała jak grudniowy śnieg, a oczy świeciły jak diamenty.
- Anastja... - powiedziałem cicho, nie potrafiłem wydobyć z siebie innego słowa. Jednak wydawało mi się, że cokolwiek bym powiedział nie byłoby wystarczająco dobre.

<Anastja?>

Od Tommen'a cd. Lilith

Przyglądałem się karej klaczy. Jej oczy nie ukazywały żadnych emocji. Wydawała się być pustą kulą, która tylko toczy się po tej ziemi. Nie potrafiłem również zrozumieć dlaczego wydawała się być taka zimna i odległa, każdy z nas miał przecież jakieś uczucia. Niektórzy skrywają je bardzo głęboko, jednak przychodzą dni, kiedy emocje próbują znaleźć ujście i wychodzą na światło dzienne.
- Może spędzimy ten dzień razem? - pytam dość bezpośrednio klaczy. Spoglądam lekko w bok i widzę kasztanowatego ogiera, który nam się przygląda. W mojej głowie pojawia się myśl, która wprawia mnie w niemałe zakłopotanie. Nie mogę przegrać tego zakładu. Nienawidzę i nie umiem przegrywać. Przesuwam swoje spojrzenie w stronę Lilith, która wydaje się być pogrążona w myślach,
- Wiem, że nie masz nic lepszego do robienia, a uwierz mi, niejedna marzy o tym, aby spędzić dzień z tak wspaniałomyślnym ogierem jak ja - mówię, gestykulując przy tym wyniośle głową.

<Lilith? Wybacz, ale po takiej przerwie nie potrafię napisać nic lepszego:/>

Od Ryuu - Cd. Rous

W jednej chwili straciliśmy to wszystko, co sądziliśmy, że będziemy mieli wiecznie. Rodzicom nie groziło rozstanie, do końca byli kochającą się parą. Niestety, to odeszło. Mamy tylko mamę w ciężkim stanie, z ciężkimi obrażeniami na ciele. Nie wiemy kiedy się obudzi...Mam tylko moją kochaną siostrzyczkę. Moją kochaną Rous. Będę dla niej silny. Któreś musi być silne.
- Rous....Nie martw się, będzie dobrze. - staram się uspokoić klaczkę  - Mama wyjdzie z tego...
- Ale tata...tacie już nic nie pomoże! - załkała siostra  - On już nie wróci...
Westchnąłem. To była prawda, niepodważalna prawda. Żałowałem teraz, że mało spędzałem z nim czasu.
- Masz rację. Ale on zrobił to dla nas..Z miłości. My musimy żyć, by jego śmierć nie poszła na marne. - odzywam się zdecydowanie

Rous?

Od Midway - Cd. Arota

Pożegnałam się z ogierem i pospiesznie wyszłam z jaskini. Nabrałam ochoty na bieg, więc ruszyłam szybkim galopem. Kochałam biegi, często pomagały mi one w walce ze stresem.
Powietrze było rześkie, wiatr uderzał we mnie ze zwiększoną siłą. Chmury były ciemne, zasłaniały niebo. Powoli zaczynał padać deszcz. Najpierw tylko kropił, potem zaczęło lać.
Jednak ja dalej bieglam. Czułam, że nie mogę się zatrzymać. Galop przerodził się w cwał. Opady i wiatr były coraz to gwaltowniejsze. Nie czułam  bólu ani strachu  - tylko radość.
Nagle usłyszałam grzmot. Co to, jesienna burza? Nie przejelam się tym. Liczył się tylko bieg. To mi pomagało.
W końcu zobaczyłam parę krzaków, ustawionych jakby w kręgu. Z racji, że byłam potwornie zmęczona zatrzymałam się tam. Kolejna błyskawica trzasnęła obok mnie, w jeden z pobliskich krzaków. Ten zaczął się palić, a po nim kolejne, sąsiadujące. Byłam otoczona ogniem. Nie mogłam uciec. Pogoda stawała się coraz gorsza. Było jasne, że ktoś bawił się swoim żywiołem...
Zaczęłam krzyczeć. Miałam nadzieję, że ktoś mi pomoże.


Ktoś?

Od Contesimo - CD Midway

Spojrzałem uważnie na Midway, chcąc przejrzeć jej myśli. Niepokoiła mnie. Niepokoiło mnie jej zachowanie. Coś się stało, o czym ona nie chciała mi powiedzieć, coś tak istotnego, że w jednej cały jej dobry humor prysł.
 - Midway - upomniałem ją stanowczo, jednakże nadal delikatnie - Powiedziałem coś? Przeze mnie tak się poczułaś?
Przez chwilę nie odpowiadała, unikając mojego wzroku, szukała odpowiedzi. Niemal widziałem jak kołowrotki w jej mózgu się obracają.
 - Nie, Conte. Nie przez ciebie - odparła, starając się na lekki ton.
Zbyt długo zwlekała z odpowiedzią. Jeszcze raz spojrzałem na nią, starając się wychwycić coś, co by mi pomogło stwierdzić, czy to naprawdę moja wina. Uraziłem ją? Powiedziałem coś głupiego? Nie wiem, nic nie pamiętam.
 - Dobrze... Chodź się przejść, odetchniemy świeżym powietrzem - zaproponowałem, darując sobie śledztwo. Nie był to czas na takie sprawy.
 - Jasne - uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Ruszyliśmy powoli przed siebie w milczeniu. Dziś był wyjątkowo piękny dzień, w porównaniu z ostatnimi. Słońce nawet wyszło zza chmur, powietrze było rześkie. Uśmiechnąłem się sam do siebie.
(Midway? )

Od Smile - CD Lune Onesty

Nie powiem, zaskoczyła mnie. Oh, czemu te najmniej inteligentne konie otrzymują największą moc? Głupia, jeszcze zniszczy pół lasu i przy okazji kilku członków stada, a potem obwini mnie. Prychnęłabym lekceważąco, gdyby nie fakt, że napór powietrza nie pozwalał mi na to. 
 - Mnie nie zabijesz, ale inne konie tak! - krzyknęłam w stronę klaczy - Radzę ci przestać, albo to ja będę musiała się ciebie pozbyć!
Morderczy wzrok skowronka z ogromną siłą. Cóż za marnotrawstwo wielkiego talentu! 
 - Jak chcesz to zrobić?! To ja jestem górą! - odkrzyknęła buńczucznie
Zaśmiałam się, a to sprawiło, że straciłam równowagę i huknęłam pyskiem o ziemię. Coraz bardziej poirytowana głupotą klaczy, spojrzałam w kierunku Tyriona. Wielka miłość chyba gdzieś zniknęła, bo na razie myślał tylko o sobie, starając utrzymać się na nogach.. A Lune Onesta? Uh, co za ironia! Chcąc pomścić zdradę Tyriona, zabijając mnie, zabije również jego!
 - Jesteś pewna? - wrzasnęłam, by mnie usłyszała. Wstałam chwiejnie, jednak zdołałam utrzymać równowagę. - Ostrzegałam cię. 
I nagle krzyknęła z bólu, upadła na ziemię, a wichura ucichła. W jednej sekundzie wszystko wróciło do normy, słońce nadal świeciło, muskając nasze ciała, jedynym dowodem na to, że coś tutaj się stało, były powyrywane drzewa i kilka martwych mniejszych mieszkańców zwierząt. Spojrzałam z niesmakiem na Lune Onestę. Podeszłam do niej, podczas, gdy ona nadal wiła się w bólu.
 - Jeśli chcesz mnie zabić, zrób to. Nie boję się śmierci - uśmiechnęłam się krzywo - Ale nie zabijaj przy okazji połowy stada. I nie niszcz lasu. - uwolniłam ją z mojego umysłu. Odetchnęła z ulgą i odsunęła się kawałek. - Nie, najpierw sobie porozmawiamy - powiedziałam, widząc jej ruch - Rozumiesz? Możesz tam być morderczynią, ale póki ja żyję, nie pozwolę ci zniszczyć tego stada. Mam nadzieję, że trafiło to do twojego ptasiego móżdżka. 
Na odchodne kopnęłam ją lekko, by nie miała czasu się pozbierać i ponownie mnie zaatakować. Nie miałam najmniejszej ochoty z nią walczyć. Żadnej zabawy, żadnych sztuczek, podstępów, gier słownych. Siłą się nie wygra pojedynku, zapamiętaj to sobie, Ptaszku.
(Lune Onesta? Tyrion?)  

sobota, 15 października 2016

Od Qerido cd. Rizetsu

Straciłem poczucie czasu. Stanąłem w jakimś punkcie. Zatrzymałem w momencie, w którym nie miałem bladego pojęcia co zrobić. Zaprzepaściłem jedyną szansę. I jeśli byłbym w stanie cokolwiek zacząć na pewno bym to zrobił.
Nocą tereny wyglądają nie dość, że mrocznie to są o wiele bardziej niebezpieczne. Havana nie próżnuje z kontrolą nad nimi, tak samo jak obrońcy, ale natury nie da się oszukać. Spojrzałem na śpiącą Rossę. Jej klatka piersiowa delikatnie unosiła się do góry, a ciepły oddech muskał moją szyję. Ostrożnie odsunąłem się od niej, czując jak przeszywa ją dreszcz, lecz po chwili odwraca się i zastyga w bezruchu. Spuściłem wzrok ze smutną miną i wyjrzałem na zewnątrz. Niebo było zachmurzone, a ciemność, z powodu braku księżyca, nasiliła się. Sam ledwo widziałem co mam przed sobą. Moja kara sierść zlewała się z otoczeniem, czyniąc ze mnie tylko delikatny zarys, jakoby dusza błąkająca się samotnie po terenach lub samotnik nie mogący zasnąć. Grzywka opadła na moje ciemne oczy, zmęczone z powodu braku snu. Kopyta powoli wkopywały się w ziemię z każdym krokiem do przodu. Wsłuchałem się w piękną ciszę okolicznego miejsca, mając wrażenie że nic nie jest w stanie jej zagłuszyć. A jednak...
Dobiegł do mnie niewyraźny stukot kopyt, szelest krzaków i mocniejszy gruchot ziemi. W tej chwili nie wiedziałem czy warto iść sprawdzić co to czy też nie lepiej wrócić do bezpiecznej jaskini. Odwróciłem głowę z niepewnym spojrzeniem, wahając się przez chwilę. W końcu jednak cos w środku nakazało mi to sprawdzić. Koniecznie.
Pogalopowałem posługując się instynktem, jednak moje ciało było spięte, w razie czego gotowe na odparcie ataku. Gęste krzaki nie pozwalały na szybki galop. Może i lepiej. Zatrzymałem się, unosząc wysoko dumną głowę. Na ziemi leżał koń. Klacz ciężko oddychała, miała zamknięte oczy. Ostatkami sił próbowała poruszyć nogami, lecz odmówiły jej posłuszeństwa. Jej siwa sierść była brudna, a ona sama wydawała się drobna i delikatna. Podszedłem bliżej, nie zważając na to czy dookoła może na mnie coś czyhać. Wiedziałem, że trzeba jej pomóc, a ona sama nie jest w stanie się ruszyć. Poprawiłem jej głowę tak, aby nie uderzyła nią nigdzie i ostrożnie wziąłem klacz na swój grzbiet.
-Southi!- zawołałem wiatr południowy, który ciepłym powiewem musnął moją szyję- Ogrzej ją delikatnie. Cała się trzęsie- rozejrzałem się w celu zorientowania się gdzie dokładnie się znajdujemy- Zabiorę ją do najbliższej jaskini albo chociaż znajdę jakiś ciepły zakątek. Najbliższy medyk znajduje się za daleko stąd- stwierdziłem i ruszyłem żwawym krokiem na przód.
Klacz wydobyła z siebie jakiś dźwięk, lecz po chwili jej głowa opadła bezwładnie na moją szyję.

Nie posiadałem żywiołu ognia, toteż nie byłem w stanie rozpalić ogniska aby ogrzać klacz. Ale dzięki Southi`emu chociaż w jakimś stopniu udało mi się powstrzymać zimno uderzające z zewnątrz. I tak nie dałbym rady zasnąć, dlatego czuwałem przez całą noc, wpatrując się w niebo i obserwując jak wiatr północny bawi się ciemnymi chmurami. Klacz co chwila kręciła się, nie wiem czy to ze zmęczenia, ale  byłem pewien, że spała. Ponieważ co chwila śniła. I nie były to dobre sny. Ale nie chciałem jej budzić. Powinna odpocząć. Może jutro rano uda mi się nawiązać z nią kontakt.
Opatrzyłem rany, które miała na ciele i w ciszy czekałem na pierwsze promienie słońca.

Rizetsu?

Od Rizetsu do kogokolwiek

Jesień zawładnęła pogodą na dobre. ciepłe lato ustąpiło jesieni. A mianowicie jej ulewnym deszczom, spadającym liściom oraz niskiej temperaturze. Nie wiem jak długo już szłam przed siebie. Padał straszny deszcz! Słyszałam dudnienie kropel deszczu o zmarzniętą i ubłoconą ziemię. Powłóczyłam ledwie nogami lecz dzielnie szłam naprzód. Ojciec zawsze mnie uczył, że nawet jeśli jesteś w stanie całkowitego wyczerpania, musisz iść dalej przed siebie, gdyż inaczej padniesz i już nie wstaniesz... Tak! Ojciec przekazał mi prawie całą swoja wiedzę na temat walki o przetrwanie lecz niestety nie zderzył powiedzieć mi o okrutnym świecie w jakim się wszyscy znajdujemy...
**
Jeszcze kilka miesięcy temu, a przynajmniej mi się tak zdaje, że tyle czasu minęło, trenowałam razem z braćmi w świątyni. Byłam szczęśliwa! Wtedy nie byłam świadoma, jakie zło czai się wśród nas... Nie byłam jeszcze wtedy tak świetna wojowniczką, jak moi bracia, którym starałam się dorównać, lecz oni byli na dużo wyższym poziomie, gdyż trenowali dużo dłużej ode mnie... Po skończonym treningu, każde z nas poszło do swoich "pokoi".
Byłam zmęczona, bo było już dość późno. Gdy jednak weszłam do pokoju, nagle usłyszałam jakieś krzyki i odgłosy walki w oddali. Od razu wiedziałam że coś jest nie tak! Słychać było wyraźnie że to nie jest walka pokojowa. Tylko walka na śmierć i życie. Tak! Umiałam to rozpoznać, gdyż treningi zrobiły swoje. Wtedy usłyszałam krzyki moich braci. Gdy chciałam się obrócić i pobiec w tamtą stronę, nagle zobaczyłam że ktoś stoi ukryty w cieniu mojego pokoju.
Od razu wiedziałam że to nie jest przyjaciel... Odruchowo się cofnęłam i napięłam mięśnie. Wtem z cienia, wyłonił się Leonardo! Syn pary alfa innego, zaprzyjaźnionego nam klanu. Znałam go a on mnie. Choć za bardzo ze sobą nie rozmawialiśmy, gdy nasze rodziny się ze sobą spotykały. Nigdy nie wiedziałam dlaczego. Lecz teraz... Zaczynałam się powoli domyślać, dlaczego nigdy tego nie robił! Po prostu mu zabroniono, żeby nie mógł stworzyć z nami więzi, które mogły by go powstrzymać od wykonania zadania.
Był dobrze zbudowanym ogierem, który był doświadczonym już wojownikiem. wiedziałam że nie mam z nim najmniejszych szans! Cofnęłam się o kilka kroków i się odezwałam:
- Leo... Dlaczego?! - wyszeptałam.
Ten zacisnął mocniej szczęki i rzucił się w moja stronę. Widziałam że nie chce tego robić lecz mimo wszystko mnie zaatakował. Zrobiłam momentalnie unik. Ten rzucił się na mnie ponownie z ostrzem tak szybko, że ledwie zdołałam ponownie odskoczyć.W odpowiedzi, kopnęłam go w bok i zaczęłam uciekać. Użyłam swoich mocy. nagle z ziemi wystrzeliły pnącza i zablokowały ogierowi drogę.
Przyspieszyłam. Wiedziałam, ze to długo nie podziała, bo ogier posiadał moc ognia i ciemności. Moje moce były o wiele słabsze od jego mocy. Wybiegłam z jaskini a moim oczom ukazał się straszny widok!
Wszędzie leżały martwe ciała... Dookoła było pełno krwi. W oddali było słychać krzyki i odgłosy walki, ocalałych wojowników z mojego klanu. Ogień... Wszędzie ogień. Trawił wszystko na swojej drodze. Stałam i patrzyłam z niedowierzaniem na to co widzę, jednak szybko się otrząsnęłam, gdyż usłyszałam za sobą biegnącego Leonarda. Wbiegłam do płonącego lasu i uciekałam ile sil w nogach, lecz byłam osłabiona po treningu, więc nie mogłam biec ze swoją normalna prędkością.
Przeskoczyłam ogromny, płonący pień i obejrzałam się za siebie. Nigdzie nie widziałam ogiera. Biegłam dalej. W końcu wbiegłam do części lasu, gdzie ogień jeszcze nie dotarł. W nim miałam większe szanse na ucieczkę, niż w płonącym lesie.
Zatrzymałam się na górce by chwilę odpocząć. Dyszałam jak parowóz, próbując złapać chodź trochę powietrza. Po chwili podniosłam głowę i spojrzałam w dal, tam gdzie było światło. Wszędzie było czerwono od ognia. Mój dom i moja rodzina odeszli... Nie wiedziałam co się stało z moimi braćmi! Miałam tylko nadzieję, że nic im nie jest. Gdy zaczęłam się obracać, by pójść dalej, wtedy nagle przede mną pojawił się Leonardo!
Odruchowo odskoczyłam przerażona lecz ten już zdołał zadać cios i upadłam na ziemię z lekka zamroczona. Spojrzałam na ogiera, jak stał nade mną z ostrzem i szykował się do ciosu.
- Leo... - po raz kolejny wyszeptałam jego imię - Nie rób tego! - powiedziałam z przerażeniem w oczach. Wtedy nagle się zamachnął, a ja odruchowo się skuliłam na ziemi, zamykając oczy. Nie poczułam jednak uderzenia czy bólu. Otworzyłam ostrożnie oczy i spojrzałam na ogiera, który zatrzymał ostrze tuż, przy mojej głowie... Patrzył na mnie a ja na niego. Wtedy nagle wypuścił ostrze i się odezwał:
- Uciekaj! - powiedział nagle co mnie zdziwiło i nie wiedziałam, czy się aby nie przesłyszałam. - No już! uciekaj! - krzyknął ponownie. Wtedy wiedziałam, że nie żartuje i że naprawdę puszcza mnie wolno. Zerwałam się na równie nogi i uciekłam dalej w las, zostawiając go samego.
Do tej pory byłam wdzięczna Leo, że mnie nie wykończył... Powstrzymał go jego honor lecz wyczułam że chodziło w tym o coś więcej... Lecz nie wiedziałam co!
**
Szłam dalej w zaparte przez lodowaty wiatr i deszcz, który kłuł mnie niemiłosiernie. Dosłownie jakby wbijały się w moje ciało drobniutkie szpilki! Z ust leciała mi para a ciało drżało z głodu, wycieńczenia i zimna. Zatrzymałam się nagle bo nogi odmówiły mi już posłuszeństwa. Nie jadłam od kilku dni, co sprawiło, że osłabłam jeszcze bardziej. Nagle upadłam. Próbowałam wstać lecz nic z tego. Otworzyłam nieco szerzej oczy. Była ciemna noc. Nie wiedziałam gdzie byłam. Byłam przerażona! Prawdopodobnie cała moja rodzina została zamordowana i zostałam sama, a w dodatku chyba przyjdzie mi umrzeć w tak głupi i żałosny sposób.
Zamknęłam oczy bo już nawet nie mogę się ruszyć. I gdy już prawie zasnęłam, poczułam nagle jak ktoś mnie podnosi i bierze na swój grzbiet. Jęknęłam tylko cicho a po chwili byłam już w otchłani ciemności.

< Ktoś? Najlepiej jakiś ogier :3 >