Poszliśmy, ja i Rous. Marlo też w końcu za nami poszedł. Byłem mu wdzięczny. On i siostra byli dla mnie sporym wsparciem.
***
Kiara była nieprzytomna. Patrzyłem na jej rany. Z tego co słyszałem tamte konie próbowały nas podpalić. Ogień to okropna broń. Przechodzą mnie dreszcze na widok tych ran. Rous płacze, wtulona we mnie. Taki cios...Dlaczego?
Dobrze znam odpowiedź. To moja wina.
- Kiedy ona się obudzi? - pytam rozstrzesiony jakiejś lekarki
- Tego nie wiemy, niestety...- odpowiedziała klacz - Walczymy na razie o jej życie.
***
W końcu ktoś nas stamtąd wypchnął. Stałem tak ciągle roztrzesiony. Nie mogłem uwierzyć w to co nas spotkało. Naszą idealną rodzinę...Ten świat jest podły. Nie mam ochoty po nim stąpać ale nie zostawię mamy i Rous. One mnie potrzebują. Będę silny dla nich!
- Ryuu...Co jeśli ona się nie obudzi? - pyta siostra, łkając cicho
- Nie myśl tak. Musimy mieć nadzieję. Obudzi się. Nie zostawi nas. - odpowiadam zdecydowanie mojej siostrze przez łzy.
Rous?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz