Speszyłem się lekko. Chyba od tej jednej, nieprzespanej nocy zacząłem bredzić głupoty. No pewnie, że ci się już przedstawiała. A ty wyszedłeś teraz na kompletnego kretyna. Oj Qerido... trzeba się poprawić.
Po chwili podniosłem głowę jakby to wszystko było zamierzonym działaniem i nadal ze stoickim spokojem wysłuchiwałem jej wypowiedzi.
-Nie przejmuj się. Tutaj nikt nie ma prawa cię zaatakować bez żadnych podstaw. Jako, że zostaniesz pełnoprawnym członkiem Mysterious Valley, chroni cię prawo przynależności- kiwnąłem głową, na znak aby dała spokój- Zresztą puki ja jestem, raczej nie stanie ci się nic złego- uśmiechnąłem się zawadiacko i odwróciłem, wychodząc z jaskini.
Klacz niepewnie ruszyła za mną. Cóż, potrzebuje czasu.
-Widzę, że jesteś głodna. Mogę pokazać ci kilka ładnych miejsc, gdzie można się porządnie najeść. Przydatne informacje na później- ruchem głowy wskazałem kierunek naszej drogi do alfy i przepuściłem klacz przodem.
-Nie chciałabym ci się narzucać- odparła po chwili.
Trzymaliśmy od siebie pewną odległość. Jak nowo poznane osoby, o których nie wiemy wręcz nic, tylko imię.
-Nie narzucasz. Czuję w pewnym sensie obowiązek... opieki? Jeśli mogę to tak określić. Nie honorowo by było zostawiać rannego na obcych terenach, w dodatku rannego. A ty nie jesteś do końca wyleczona- uniosłem jedną brew do góry- Mam rację?- zwróciłem się do niej.
-Tak, masz- przyznała, odwracając głowę i wzrok przed siebie- Myślisz, że się zgodzi?- po chwili ciszy, skierowała do mnie pytanie.
-Kto?- spytałem jakby wyrwany z zamyślenia.
-No... Havana?
-Ach! Pewnie, że tak. Ona każdego przyjmuje, nie przyjmij to jako coś złego, ale jest bardzo rygorystyczna. Przestrzegaj zasad, a będzie ci się żyło jak najlepiej- stanąłem, widząc jak teren dotychczas pagórkowaty zaczyna się wyrównywać.
Rizetsu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz