sobota, 15 października 2016

Od Qerido cd. Rizetsu

Straciłem poczucie czasu. Stanąłem w jakimś punkcie. Zatrzymałem w momencie, w którym nie miałem bladego pojęcia co zrobić. Zaprzepaściłem jedyną szansę. I jeśli byłbym w stanie cokolwiek zacząć na pewno bym to zrobił.
Nocą tereny wyglądają nie dość, że mrocznie to są o wiele bardziej niebezpieczne. Havana nie próżnuje z kontrolą nad nimi, tak samo jak obrońcy, ale natury nie da się oszukać. Spojrzałem na śpiącą Rossę. Jej klatka piersiowa delikatnie unosiła się do góry, a ciepły oddech muskał moją szyję. Ostrożnie odsunąłem się od niej, czując jak przeszywa ją dreszcz, lecz po chwili odwraca się i zastyga w bezruchu. Spuściłem wzrok ze smutną miną i wyjrzałem na zewnątrz. Niebo było zachmurzone, a ciemność, z powodu braku księżyca, nasiliła się. Sam ledwo widziałem co mam przed sobą. Moja kara sierść zlewała się z otoczeniem, czyniąc ze mnie tylko delikatny zarys, jakoby dusza błąkająca się samotnie po terenach lub samotnik nie mogący zasnąć. Grzywka opadła na moje ciemne oczy, zmęczone z powodu braku snu. Kopyta powoli wkopywały się w ziemię z każdym krokiem do przodu. Wsłuchałem się w piękną ciszę okolicznego miejsca, mając wrażenie że nic nie jest w stanie jej zagłuszyć. A jednak...
Dobiegł do mnie niewyraźny stukot kopyt, szelest krzaków i mocniejszy gruchot ziemi. W tej chwili nie wiedziałem czy warto iść sprawdzić co to czy też nie lepiej wrócić do bezpiecznej jaskini. Odwróciłem głowę z niepewnym spojrzeniem, wahając się przez chwilę. W końcu jednak cos w środku nakazało mi to sprawdzić. Koniecznie.
Pogalopowałem posługując się instynktem, jednak moje ciało było spięte, w razie czego gotowe na odparcie ataku. Gęste krzaki nie pozwalały na szybki galop. Może i lepiej. Zatrzymałem się, unosząc wysoko dumną głowę. Na ziemi leżał koń. Klacz ciężko oddychała, miała zamknięte oczy. Ostatkami sił próbowała poruszyć nogami, lecz odmówiły jej posłuszeństwa. Jej siwa sierść była brudna, a ona sama wydawała się drobna i delikatna. Podszedłem bliżej, nie zważając na to czy dookoła może na mnie coś czyhać. Wiedziałem, że trzeba jej pomóc, a ona sama nie jest w stanie się ruszyć. Poprawiłem jej głowę tak, aby nie uderzyła nią nigdzie i ostrożnie wziąłem klacz na swój grzbiet.
-Southi!- zawołałem wiatr południowy, który ciepłym powiewem musnął moją szyję- Ogrzej ją delikatnie. Cała się trzęsie- rozejrzałem się w celu zorientowania się gdzie dokładnie się znajdujemy- Zabiorę ją do najbliższej jaskini albo chociaż znajdę jakiś ciepły zakątek. Najbliższy medyk znajduje się za daleko stąd- stwierdziłem i ruszyłem żwawym krokiem na przód.
Klacz wydobyła z siebie jakiś dźwięk, lecz po chwili jej głowa opadła bezwładnie na moją szyję.

Nie posiadałem żywiołu ognia, toteż nie byłem w stanie rozpalić ogniska aby ogrzać klacz. Ale dzięki Southi`emu chociaż w jakimś stopniu udało mi się powstrzymać zimno uderzające z zewnątrz. I tak nie dałbym rady zasnąć, dlatego czuwałem przez całą noc, wpatrując się w niebo i obserwując jak wiatr północny bawi się ciemnymi chmurami. Klacz co chwila kręciła się, nie wiem czy to ze zmęczenia, ale  byłem pewien, że spała. Ponieważ co chwila śniła. I nie były to dobre sny. Ale nie chciałem jej budzić. Powinna odpocząć. Może jutro rano uda mi się nawiązać z nią kontakt.
Opatrzyłem rany, które miała na ciele i w ciszy czekałem na pierwsze promienie słońca.

Rizetsu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz