Pożegnałam się z ogierem i pospiesznie wyszłam z jaskini. Nabrałam ochoty na bieg, więc ruszyłam szybkim galopem. Kochałam biegi, często pomagały mi one w walce ze stresem.
Powietrze było rześkie, wiatr uderzał we mnie ze zwiększoną siłą. Chmury były ciemne, zasłaniały niebo. Powoli zaczynał padać deszcz. Najpierw tylko kropił, potem zaczęło lać.
Jednak ja dalej bieglam. Czułam, że nie mogę się zatrzymać. Galop przerodził się w cwał. Opady i wiatr były coraz to gwaltowniejsze. Nie czułam bólu ani strachu - tylko radość.
Nagle usłyszałam grzmot. Co to, jesienna burza? Nie przejelam się tym. Liczył się tylko bieg. To mi pomagało.
W końcu zobaczyłam parę krzaków, ustawionych jakby w kręgu. Z racji, że byłam potwornie zmęczona zatrzymałam się tam. Kolejna błyskawica trzasnęła obok mnie, w jeden z pobliskich krzaków. Ten zaczął się palić, a po nim kolejne, sąsiadujące. Byłam otoczona ogniem. Nie mogłam uciec. Pogoda stawała się coraz gorsza. Było jasne, że ktoś bawił się swoim żywiołem...
Zaczęłam krzyczeć. Miałam nadzieję, że ktoś mi pomoże.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz