Gdy oprowadziłem nową klacz po terenach naszego stada, pożegnałem się z nią i poszedłem do swojej jaskini. Zjadłam, położyłem się i zasnąłem. Obudziłem się w środku nocy. Na zewnątrz świecił księżyc, co sprawiało, że było jasno jak w dzień. Nie mogłem z powrotem zasnąć, więc wstałem, przeciągnąłem się i wyszedłem na zewnątrz. Powietrze było lodowate. Para leciała mi z pyska gdy oddychałem a zimne powietrze sprawiało, że się ocuciłem, gdy wyszedłem z ciepłej jaskini. Szedłem po trawie, która lekko szeleściła mi pod nogami. Spojrzałem w nocne niebo. Księżyc był wyjątkowo piękny! Zawsze lubiłem takie noce, bo wtedy wydawało mi się że moja matka jest razem ze mną, gdyż straciłem ją właśnie w taką noc... Obiecywała mi że będzie mnie strzec z góry, zwłaszcza w takie noce, które zawsze lubiłem jako już mały źrebak.
Wokoło panowała zupełna cisza, co jakiś czas tylko widziałam w oddali konie, które miały tej nocy wartę. Chodzili tylko przy granicach, gdyż w środku stada nie było to konieczne... Poszedłem na Rajską plażę by zobaczyć czy morze jest dzisiejszej nocy spokojne. Gdy tam dotarłem, ujrzałem spokojną wodę. Dotknąłem lekko kopytem wody. Była tak lodowata, że szybko zabrałem nogę. Wziąłem głębszy wdech w płuca, po czym szybko je wypuściłem, patrząc w morski horyzont. Nagle coś usłyszałem. Obróciłem się w stronę, z kąt dobiegał hałas i zobaczyłem jakąś postać... Wytężyłem bardziej wzrok i po chwili zobaczyłem znajomą mi już klacz! A mianowicie Mona Lizę... Zastanawiało mnie, co ona tutaj robi... Czyżby także nie mogła spać? Klacz wyglądała na zamyśloną a jej wzrok był wbity w piasek gdy szła.
< Mona Liza? ;> >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz