niedziela, 1 listopada 2015

Od Carnivala do Sharee

Słońce już dawno zaszło. Chmury powolnie zakrywały księżyc. Patrzyłem na nocne niebo z nadzieją, że ktoś jest, tak jak ja, nocnym markiem. Nie słyszałem nic. Wiatr nawet nie zawiał. Nie niepokoiło mnie to. Czasami muszę pogodzić się z dłuższą nieco samotnością i ciszą. Ale to nie jest tak, że ja pragnę towarzystwa...nie. Ja nie chcę być sam. Lecz nie mam ochoty na rozmowę. I chociaż moje wymagania są nietypowo dziwaczne, to bardzo łatwo je spełnić. Wystarczy się pojawić. Nie pobyłem jednak, jak przypuszczałem, sam długo. Ku mojemu zdziwieniu z cienia mgły wyłoniła się kasztanowa sylwetka. Nie zwracała na mnie uwagi, nie odzywała się. Wpatrywałem się w nią kątem oka w nadziei, że kolejnym razem, kiedy ją zobaczę rozpoznam czyją jest sylwetką. I chociaż nie będę znał imienia, będę ją kojarzył i z własnej woli podejdę bez słowa i będę skubał obok niej trawę. Ale to oczywiście nie od razu. Klacz, jak się okazało, z niepokojem patrzyła na mnie dziwnie piorunującym wzrokiem.
- Czego chcesz?
Spytała bezczelnym tonem. Kiedy ja się uśmiechnąłem i nic nie odpowiedziałem, ona zdziwiła się.
- No, odpowiedz.
Żądała. Nie patrząc się na nią odparłem:
- Niczego.
Zabrałem się znów za jedzenie. Tym razem trochę się oddaliłem, ale zaraz znów stanąłem bliżej, ale to niechcący...po prostu stawiałem kroki naprzód.

< Sharee?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz