Na słowa Lilith uśmiechnąłem się krzywo i podniosłem głowę. Tak na prawdę nie znam tej Lilith, tak jak znałem tamtą słodką, miłą Lil z przeszłości. Zaciekawił mnie odgłos dochodzący z wnętrza jaskini medyków. Słyszałem nerwowe parskanie, jakby między medykami wzniosła się kłótnia, lub byli czymś zaniepokojeni. Dowlokłem ranną i jeszcze sparaliżowaną nogę w stronę jaskini i spojrzałem w głąb niej. Wyraźnie teraz słyszałem, że to tylko dość nerwowa rozmowa. Przysłuchałem się lepiej i nagle pobladłem. Spojrzałem na Lilith, po czym znów odwróciłem głowę w stronę jaskini. Medycy dyskutowali o mojej osobie, a raczej mojej ciężkiej dolegliwości. Został mi wybór - magia, lub zostawianie tej nogi sparaliżowanej do końca życia. Jeżeli pierwsze podziała, w co szczerze wątpię będę uratowany. Ale jeżeli nic nie będzie dało się z tym zrobić, będę wystawiony na pewną śmierć wśród tych dzikich terenów pełnych niebezpieczeństwa. Opowiedziałem o wszystkim Lilith. Na jej pysku przez może sekundę dało się widzieć strach, ale starała się go tłumić, gdyż chciała wyjść na silną i obojętną w stosunku do mnie. A jednak, trochę rozszyfrowałem jej nowy charakterek. Byłem załamany, ale wpadłem na pewien pomysł, który może się okazać nawet nie taki głupi, ale czekać mnie będzie wiele dziwnych przygód...
- A jakby tak...dać się złapać ludziom? Oni z pewnością mnie wyleczą...o ile nie będą chcieli zrobić ze mnie kiełbasy...
O to też się bałem. Czy jestem w stanie uciec w takiej sytuacji? Nie byłem pewien, tym samym, że moja prawa tylna noga była jakieś dwa razy cięższa i całkowicie bezwładna, przeszyta nabojem na wylot. Powiedziałem medykom, że wezmę sprawę w swoje ręce i nie chcę terapii magią. Moim zdaniem byłaby to tylko strata czasu.
***
Minęły dwa miesiące. Ludzie rzadko zapuszczali się w te tereny, więc to ja musiałem ich poszukać. Pożegnałem się z Lilith i dopiero teraz pomyślałem, że ciężko mi się z nią rozstać. Tak bardzo nie chciałem, ale musiałem, jeżeli chciałem mieć prawo życia w tej dziczy. Przecież pogoni mnie byle wilk i już jest duże prawdopodobieństwo, że nie przeżyję, lub będę cierpiał jeszcze bardziej niż dotychczas. Wyruszyłem z samego świtu do wioski ludzi, którzy z pewnością hodują jakieś konie. Trafiłem tam około północy. Byłem wyczerpany, nic nie piłem i nie jadłem przez kilkanaście godzin. Dla miejscowych ludzi widok dzikich, lub zdziczałych koni nie był niczym nadzwyczajnym, bowiem wiele koni nawet z naszego stada zostało przez nich złapane lub wyhodowane po czym uciekły i zdziczały. Począłem robić hałas, aby ktoś mnie zauważył. Wreszcie ujrzałem tęgiego mężczyznę z czymś na rodzaj grubej liny w rękach. Instynktownie zerwałem się do ucieczki, ale nie mogłem biec szybciej niż kłusem. Poza tym byłem wyczerpany. Po jakimś czasie facet złapał mnie i zaciągnął do jakiegoś pomieszczenia. Były tam jakby prościutkie jaskinie, bardzo małe i z miękkim podłożem, które okazało się słomą. Obok stało siedem koni. Wszystkie patrzyły na mnie ze zdumieniem. Począłem rozmawiać z jednym z nich. Był to lekkiej budowy wałach o imieniu Fergo de Elle. Jak się okazało, jest to stajnia koni rasy angielskiej. Były wykorzystywane do najbardziej prestiżowych wyścigów. To tłumaczyłoby ich nerwowe zachowanie w tych oddzielonych od siebie kratami izolatkach. Usłyszałem głos człowieka:
- Smith, przyjedź jutro o dwunastej, złapałem ciężko rannego konia.
To usłyszałem, lecz kompletnie nic nie zrozumiałem. Spytałem Fergo, czy wie co powiedział ten człowiek. Po krótkim namyśle odpowiedział, że mówił ze Smithem, czyli mężczyzną który co miesiąc sprawdza ich bicie serca, patrzy na nogi, kopyta...z pewnością jakiś medyk. Jak dobrze że to jedyne słowo skojarzył sobie z tym medykiem. Zasnąłem na stojąco, jak mają w zwyczaju dzikie konie nie czując się bezpiecznie, które zawsze gotowe są do ucieczki.
***
Obudził mnie świt. Po kilku godzinach dostaliśmy coś na styl ziaren do jedzenia. Odkryłem, że kiedy włożę pysk do takiego czegoś w stylu miski z metalu, pojawi się tam całkiem czysta woda. Spodobało mi się to, a że się nudziłem kilkakrotnie powtórzyłem tą akcję, po czym począłem kopać w metalowe drzwi tego małego pomieszczenia. Chwilę później konie poszły na łąkę, a ja musiałem zostać. Tęgi facet wyprowadził mnie na korytarz i przywiązał, a ja w tym czasie próbowałem dać mu kopniaka, ot dla zabawy. Może wreszcie będę miał przed czym uciekać kiedy będzie próbował mi oddać. Udawałem, że płoszę się ptaków, choć tak na prawdę okropnie mi się nudziło. Inny człowiek podszedł do mnie i spróbował podnieść sparaliżowaną nogę. Odsunąłem się z obawą. Nie ufałem ludziom, ale tylko oni mogli przywrócić mi tylną kończynę. Nagle coś ukłuło mnie i odskoczyłem jak poparzony. Po jakimś czasie zobaczyłem mroczki i zasnąłem. Obudziłem się na jakimś stole z nogą w białym, twardym, sztywnym czymś.
- Miał połamaną nogę i naderwany mięsień, przedziurawiony nabojem w jednym miejscu. Musiał nieźle uciekać przed tymi rzeźnikami, którzy ostatnio żerują w dziczy...
Usłyszałem coś w tym stylu, jednak nie zrozumiałem tego. Zdawałem sobie z tego sprawę, że muszę teraz u nich zostać około miesiąca...
***
Nadszedł dzień, w którym zdjęto mi z nogi ten przeklęty usztywniacz. Poczekałem tam jeszcze trzy dni, moja noga odzyskała sprawność. Zostałem przebadany. Byłem jeszcze bardziej agresywny dla ludzi, wszystko niszczyłem, gryzłem, kopałem, wyżywałem się na ich ślicznych konikach... Doprowadziłem do tego, że jednak nie próbowali mnie oswoić. Wpakowali mnie do przyczepy, wywieźli do znanego mi lasu i wypuścili. Zerwałem się galopem od razu kiedy otworzyli drzwi. Wracałem jakieś dwie godziny i stanąłem przed jaskinią Lilith. Byłem bardzo szczęśliwy, wreszcie mogłem biegać, po drodze brykałem i dębowałem, jak na ogiera przystało. W jaskini zastałem Lilith.
- Lilith, jestem zdrowy!
Podbiegłem do niej i przytuliłem się. Po chwili jednak zmarkotniałem trochę i rzekłem ze skruchą:
- Przepraszam, znowu Cię zostawiłem samą...
<Lilith?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz