Wszystko jeszcze pamiętałem. Wszystkie tereny, jaskinie, nawet moja jeszcze nie była przez nikogo zamieszkana, więc alfa znów przydzieliła ją mi. Jedyne co się zmieniło, to członkowie stada. Było tak wielu nowych, ale niektórych jako tako znałem. Wiedziałem jedno - nie ma tu Roxette. Mojej dawnej miłości życia, do której teraz byłbym tak obojętnie nastawiony, jakbym ledwo ją znał. Straciła w moich oczach dawną świetność, ta miłość sprzed tylu lat zgasła bezpowrotnie. Zestarzałem się, moją jedyną rodziną były wnuki mojej siostry. Moja siostrzenica - piękna, jasnokasztanowata klacz o imieniu Flower Desert, umarła kilka lat temu. Kilka lat później moja siostra, Perła. I tak oto załamałem się, zamknąłem w sobie i jestem taki słaby. Było mi brak bliskich, nawet przyjaciół. Byłem kiedyś taki wredny, oschły, zamknięty w swoim świecie. Nie potrzebowałem przyjaciół, bliskości i wydawałoby się, że Roxi była moją źrebięcą miłością. Bo ja, w wieku tych trzech - czterech lat, nie byłem jeszcze dojrzały. Niektóre osobniki potrzebują na to więcej czasu. Ja chyba ustanowiłem nową skalę, echhhh... Rozejrzałem się przygnębionym wzrokiem dookoła. Wiem jedno - chcę walczyć, nie chcę tego kończyć, nie skoczę z Wdowiego Wzgórza, bo może jeszcze los będzie mi sprzyjał. Chciałbym w to wierzyć, ale jestem dość wycieńczony psychicznie, żeby mogłoby być to prawdą dla mojego umysłu. Nie chciałem nikogo w to mieszać, istoty żywe wolą pozytywnie myślące osoby, więc...myślę, że nie będę przyjacielem dla każdego konia, którego spotkam. Możliwe, że młodziki będą uznawać mnie za jakiegoś dziwaka, gdyż też wierzyłem w swoją 'nadzwyczajną siłę' mając te 4 lata i tak na prawdę nic nie wiedząc o prawdziwym życiu. W takim zamyśleniu wpadłem na piękną, siwą istotę przemieszczającą się dumnie naprzód.
- Oj...wybacz.
Spojrzałem na postać, która z pewnością była klaczą. Chwilę gapiłem się tak bez oddechu, po czym usłyszałem jak odpowiada:
- To nic. Przecież nic mi nie jest.
Prychnęła jakby śmiechem, tłumiąc go zaraz, kiedy wyczuła moje dłuższe spojrzenie na sobie.
- Piękna...dziś pogoda...
Odwróciłem szybko wzrok w górę i ujrzałem 'piękne' czarne chmury. Klacz uśmiechnęła się lekko.
- Nie powiedziałabym.
I już chciała zapewne pójść, ale coś mówiło mi, że muszę przynajmniej poznać jej imię.
- Wybacz, bo może tak nie wypada do nieznajomych. Jestem Akcent. A ty, jak się nazywasz?
Zatrzymałem ją tym pytaniem jeszcze przez chwilę.
- Chryse ed Emerald. Przepraszam, ale muszę już iść.
Odmruknąłem tylko ciche 'cześć' i znów zacząłem się rżnąć takimi myślami: "Tyle lat klaczy nie widziałeś to pierwsza lepsza ci w oko wpada! Jesteś głupi, nawet jej nie znasz i nie poznasz bo już to zaprzepaściłeś!" Byłem na siebie zły. Po namyśle mruknąłem sam do siebie:
- A może to nie ta 'pierwsza lepsza'...?
W co z początku wątpiłem. Hmm, poznałbym ją bliżej, ale chyba nie mam na tyle odwagi, a...nie będę jej zmuszał żeby to ona mnie poznawała...jakby tylko chciała...
Chyse. Chryse ed Emerald. Nie widziałem jej po raz pierwszy, a jej imię było mi dobrze znane, po prostu nie zwracałem na nią uwagi. Tyle czasu. Ale miałem do tego oczywisty powód, a była nim Roxette. A teraz? Roxette nie ma, a ja potrzebuję przynajmniej zrozumienia. Udałem się do swojej jaskini i już nie chciałem dziś z niej wychodzić. Pogoda była paskudna, a poza tym nie chciałem robić więcej zamieszania wśród członków stada. Odwiedziła mnie tylko alfa, ponieważ musiałem przybić pieczęć w postaci kopyta maczanego w czymś na rodzaj soku z malin, na ważnym papierze potwierdzającym członkostwo w stadzie.
***
Minęło kilka dni. W większości przesiedziałem je w jaskini, bo cóż miałem robić będąc całkiem sam? Tylko czasami szukałem jakiegoś jedzenia. Chryse nie spotkałem. Już, albo jeszcze. Dzisiejszego dnia słońce postanowiło wreszcie na chwilę wyjść zza chmur, więc udałem się na spacer. Musiałem trochę pobiegać, ponieważ brak mi było ruchu, a mój organizm nie czuje się tak stary jak mój rozum. Popędziłem więc dzikim galopem w najbardziej odludne miejsca. Gdybym wybrał miejsca, gdzie pasą się całe stada koni, zrobiłbym jak zwykle zamieszanie. Za mną udałoby się 20 innych koni, które myślałyby, że uciekam przed czymś. A ja nie chcę nikomu uprzykrzać życia. Sam mam je już popsute, więc spróbuję przynajmniej nie niszczyć sobie reputacji na nowo. Wtem ujrzałem kilka koni, więc zwolniłem do spokojnego kłusa i przyglądałem się im jakbym dojrzał ducha. Tak, wśród nich była ta sama klacz, którą spotkałem kilka dni temu. Chryse ed Emerald. Po chwili zobaczyłem jednak, że stoi ona poza grupą młodych koni, które dyskutowały o czymś zacięcie. Odważyłem się i podbiegłem do Chryse.
- Cześć.
Powiedziałem niezbyt głośno, nie chcąc przerywać rozmów młodzików.
<Chryse ed Emerald?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz