Uśmiechnąłem się na to, że klacz będzie wędrowała dalej ze mną! W końcu nie czułem się samotny... Ponadto ona znała moją bolesną przeszłość a ja jej i zaczynaliśmy się powoli dogadywać. O wiele łatwiej podróżowało się z kimś niż samotnie, słysząc tylko własne kroki i czując ostre powiewy zimnego wiatru.
- Cieszy mnie to - powiedziałem tylko i odwzajemniłem jej uśmiech.
Szliśmy przez zimny wiatr dalej do przodu i się rozglądaliśmy. Szukaliśmy jakiś śladów czy też odgłosów, wydawane przez inne konie. Co jakiś czas zerkałem na Avatari czy aby na pewno daje sobie radę... Klacz dzielnie się trzymała lecz widziałem że jest jej bardzo ciężko i że cierpi. Szczerze to podziwiałem ją za taka siłę woli. Nie wiele koni miało takie silne zaparcie i szło dalej naprzód. Jednak mimo iż klacz szła, to rany, które odniosła były nadal bardzo poważne i potrzebowały czasu, żeby w pełni się wygoić. Mimo iż użyłem swoich mocy, to i tak to niewiele dało... Choć z pewnością trochę złagodziło ból.
Nagle usłyszałem że lekki huk za sobą. Odwróciłem się i zobaczyłem że Avatari upadła i próbowała podnieść przednie nogi z ziemi. Normalnie to by to szybko zrobiła lecz rany sprawiały, że nie było to łatwe zadanie... Podszedłem do niej i pomogłem jej wstać.
- Wszytko w porządku? Może chcesz odpocząć? - spytałem z troską. Spojrzałem w niebo. Zaczynały się zbierać czarne chmury, co zwiastowało, że miała być zaraz niezła ulewa a w dodatku wiatr stał się gwałtowniejszy.
< Avatari? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz