Obraz znów stał się czarny. Otworzyłem oczy, widząc najpierw siwą, potem białą sylwetkę i źrebaka. Z trudem utrzymywałem powieki uniesione aż w końcu z powrotem je zamknąłem. Za trzecim razem dostrzegłem tylko błysk ciemnych oczu, w których się zakochałem. Były jak ogniki na ciemnym, granatowym niebie. Pomimo braku obrazu, dało się wyczuć stosowny, fiołkowy zapach.
Ocknąłem się z bólem żeber i głowy. W innym miejscu gdzie poprzednio. Nie był to ciemny las ani wilgotna ziemia, na którą upadłem. Leżałem na zimnym kamieniu pod gołym niebem, na nieznanym mi terenie, aczkolwiek kojarzonym przeze mnie z dawnej misji.
Uniosłem szyję i z lekka zamroczony rozejrzałem się dookoła. Kojarzyłem skądś to miejsce, jednak nie potrafiłem sobie w tym momencie przypomnieć dokładnie skąd. Obok mnie wylądował Westy, który niczym złośliwy duszek złapał się mojej grzywy i przysiadł na chwilę. Wstałem bez trudu, ból głowy nie przeszkodził mi w tym. Nie miałem pojęcia co tu robię i jak właściwie się tu znalazłem, ale moim celem było odszukanie Rossy lub napastników. Nie było to trudnie, bowiem na samym końcu łąki zobaczyłem gniadą klacz. W pierwszym momencie do głowy przyszła mi tylko jedna myśl. Idź po nią. Nikogo nie ma. Olej niebezpieczeństwo. Jednak zaraz po pierwszym kroku zatrzymałem się. Rossa by zareagowała. Zrobiła coś co mogłoby chociaż w małym stopniu pokazać, że nic jej nie jest albo sama podeszła. Zmrużyłem oczy.
Rossa? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz