Podszedłem do wciąż ociekającego wodą kamienia i przez chwile lustrowałem go wzrokiem.
- Havciu, możesz tu podejść? - spytałem skupiony na niewielkim pęknięciu.
Oboje staliśmy obserwując pęknięcie. Musiało to wyglądać całkiem zabawnie. Dwa spore konie wpatrzone w malutkie, wąskie pęknięcie na wielkim głazie.
Nie odrywając wzroku lekko popukałem kopytem w kamień. Poczułem na sobie kpiące spojrzenie towarzyszki.
- Ej, nie patrz tak...- powiedziałem spuszczając wzrok w ziemię. - Czuję się...onieśmielony. - westchnąłem teatralnie i wróciłem do tej fascynującej czynności, która została mi przerwana.
Havana parsknęła powstrzymując śmiech.
- A...tak z czystej ciekawości: widzisz tam coś ciekawego, powinnam wołać medyka?
- Ha-ha-ha! Baaaardzo śmieszne! - parsknąłem, jednak zdawałem sobie sprawę, że Havana ma racje. Musiałem wyglądać naprawdę głupio.
Wracając jednak do pęknięcia - im dłużej na nie patrzyłem tym bardziej byłem pewien, że mogę je powiększyć. Co prawda moje moce...Hm...ciężka sprawa...
Moje oczy błysnęły złotym blaskiem. Nie zaszkodzi spróbować.
Zza głazu zaczęło wydobywać się jasne światło. Zacisnąłem zęby. Kontrolowanie takiej siły wymagało ode mnie dużego wysiłku.
Poczułem nagły przypływ siły, co na początku bardzo mnie przestraszyło. Otworzyłem szeroko oczy, lecz uspokoiłem się widząc łagodny uśmiech Havany. Posłałem jej nieme pytanie, na co odpowiedziała skinieniem głowy.
Niepewnie wróciłem do przerwanej czynności, lecz tym razem nie sprawiało mi to tak wielkiej trudności. Wiedziałem już, co zrobiła Havana. Byłem pewny, że jej żywiołem jest psychika i właśnie używa jednej z mocy aby pomóc mi kontrolować mój żywioł. Nie robiłem tego tak dawno, że gdyby nie jej wsparcie z pewnością nie dałbym rady.
Głaz zaczął pękać. Powoli, stopniowo rozpadał się na coraz mniejsze części aż w końcu do jaskini wpadło ostre światło dnia. Oboje zmrużyliśmy oczy chcąc przyzwyczaić się do nagłego dopływu światła.
Powoli wyszedłem poza próg jaskini ostrożnie stawiając kopyta na wilgotnej trawie. Wilgotne, zimne powietrze natychmiast otuliło moje ciało a wiatr smagał już mokry od deszczu grzbiet. Uśmiechnąłem się patrząc w niebo. Deszcz nie przestawał padać, wiatr wciąż szalał między gałęziami, i gdyby nie światło dnia wszystko wyglądałoby tak jak w dniu - a raczej nocy - której tu przybyłem.
Poczułem nagły przypływ energii. Zerwałem się do galopu co chwile strzelając barany.
- Chodź! - zawołałem do Havany która stojąc na progu jaskini z zadowoleniem nabierała powietrza do płuc. Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Po chwili oboje biegaliśmy po mokrej trawie ścigając się z wiatrem.
Nie wiem, jak Havana, ale ja wprost nie mogłem powstrzymać nóg, które same rwały się do biegu. Śmiałem się brykając i co jakiś czas zaliczając spotkania z matką ziemią przez zbyt mokrą trawę.
Zadowolony, zdyszany i cały mokry kłusem dobiegłem do starej, pochylonej jabłonki. Uśmiechnąłem się łobuzersko i od razu zacząłem szukać wzrokiem towarzyszącej mi klaczy.
- Havana...- zawołałem - Havciu, możesz tu podejść? Muszę ci coś pokazać!
Havana musiała wyczuć w tym jakiś podstęp, bo podeszłą do mnie bardzo nieufnie.
Kiedy znalazła się tuż pod koroną drzewa oparłem się o smukły pień z całej siły tak, że cała woda znajdująca się na liściach w jednej chwili spadła na Havanę.
Zaśmiałem się głośno, lecz już po chwili poczułem na sobie spojrzenie klaczy.
- Już nie żyjesz! -zawołała z szyderczym uśmiechem, a w jej oczach tliło się wyzwanie. Oj...
W ostatniej chwili udało mi się uskoczyć. Biegłem przed siebie, lecz wiedziałem, że nie dam rady uciekać zbyt długo.
< Havciu? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz