Łeb należał do dużej, śnieżnobiałej klaczy o gęstej grzywie.
- Cześć, mały... - powiedziała.
Odruchowo obejrzałem się za siebie, a kiedy nikogo tam nie zobaczyłem zorientowałem się, że "mały" skierowane było do mnie. Już chciałem zaznaczyć, że jestem prawie dorosły, kiedy przypomniało mi się, co o rozmowie z obcymi mówił Friko.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię.
Wciąż milczałem nie wiedząc, jak się zachować. Klacz natomiast zmarszczyła brwi i spytała już innym tonem:
- Jesteś tu sam?
- Nie...nie zupełnie. - mruknąłem.
- Jestem Luna, nauczycielka źrebiąt. Jak się nazywasz?
- Atencjo.
Luna zdawała się coś sobie przypominać, jednak najwyraźniej nic jej z tego nie wyszło, ponieważ po chwili znów wbiła we mnie wzrok.
- Jak nazywają się twoi rodzice.
- Corvus i Columbia, ale...
- Ale...?
- Nie sądzę, aby w czymś ci to pomogło. Moich rodziców tu nie ma.
Nie chciałem przyznać, że tak naprawdę nie powinienem tu być. Friko mnie zabije kiedy się dowie, ale przecież nie pierwszy raz wychodzę bez jego zgody i doskonale sobie radzę! Mam już prawie rok!
Obiecałem sobie, że nie powiem jej o Fikandrze, z resztą pewnie i tak nie spyta.
- A ty, co tu robisz? - spytałem nim klacz zdążyła cokolwiek powiedzieć.
< Luna? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz