czwartek, 29 października 2015

Od Luny do Atencja

Biegłam przez przeróżne tereny, które nabierały już barwy jesieni. Ach, jesień. To taka zimna pora...nie lubię zimna. Wolę słońce i ciepło, a nawet gorąco. To podobno dlatego, że mam w sobie trochę z konia luzytańskiego. To po prababce, Lavorze no i przecież po dziadku. Moja babka jest luzytanką z domieszką krwi appaloosa. Więc moja matka była luzytano - appaloosa z przewagą konia luzytańskiego. Ech, to skomplikowane...mój ojciec na koniec też był luzytanem. I to podobno pięknym. Ale opuścił nas. A matkę ktoś popchnął w rzekę i niestety utopiła się. No, koniec z tymi przemyśleniami. Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Wahałam się, czy podejść, bo mogę się onieśmielić. Nie lubię się za nieśmiałość... Jednak podeszłam i rozchyliłam krzaki. Moje serce ogarnęło ciepło. Uśmiechnęłam się.
- Cześć, mały...
Spotkałam ślicznego źrebaczka.

< Atencjo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz