Jaskinia wydawała się całkiem przyzwoita. Była położona na kompletnym odludziu, z dala od hasających źrebców czy natarczywych dorosłych. Myślałem, że będzie już moja, a tu co się okazuje? Fakt, było w niej posłanie i kilka rzeczy, które sugerować by mogły, że jest zamieszkana jednak miałem to gdzieś i zacząłem urządzać ją po swojemu. Po wielkim wysiłku jakim było przestawianie różnorakich przedmiotów położyłem się w kącie groty. Po krótkim czasie usłyszałem krzyk. Wyjrzałem zza rogu i ujrzałem zakrwawioną klacz, która zaraz gruchnęła o ziemię tuż przed moimi kopytami.
No i cóż ja miałem zrobić? Chciałem odejść, ale istniała możliwość, że nieszczęśniczka wykrwawi się. Chcąc nie chcąc chwyciłem ją pod ramię i ułożyłem na swoim posłaniu. Wyszedłem na zewnątrz, by zerwać kilka w miarę dużych liści i zatamować krwotok. Kiedy juz to zrobiłem zostawiłem na moment klacz. Bardzo, ale to bardzo niechętnie poszedłem po lekarza. Medyk szybko się zjawił, zaprowadziłem go do kobiety. Zostawiłem ich i swoją jaskinię. Odszedłem.
Któregoś pięknego dnia, kiedy już wiedziałem co i gdzie jest udałem się na mglistą polanę. Tam rośnie moim zdaniem najbardziej soczysta trawa - poszedłem się po prostu nażreć.
Po posiłku podniosłem łeb. Ujrzałem bułaną klacz.
<Sunny? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz