Rozbawiona nie patrzę na ogiera. Mój wzrok kieruje się w stronę jaskini, która nagle wyrosła między nami, a w cieniu widzę sylwetkę konia. Uśmiecham się do siebie w duchu. Jesteśmy na miejscu.
- Powiem ci, słonko - mówię cichym, uwodzącym tonem.
Podchodzę do ogiera, patrząc mu w oczy. Gdy dzielą nas zaledwie centymetry, całuję go mocno, wręcz agresywnie, a on... no, cóż, odwzajemnia pocałunek. Śmieję się cichutko, odrywam się od niego i mówię głośniej, tak, aby klacz w jaskini wszystko dokładnie usłyszała.
- Kochasz mnie?
Nie odpowiada, jednak ja ciągnę dalej:
- Ja ciebie też kocham, słonko. Daj sobie spokój z Lune Onestą. Ona cię zatrzymuje, ja ci dam wolność. Sam tak przecież mówiłeś...
Cmokam go jeszcze szybko w usta, odwracam się i ruszam. Na mój pysk wykwita triumfujący uśmiech, gdy słyszę za sobą krzyk i płacz klaczy. Oh, jaka tragedia. Aż serce się kraja...
(Tyrion?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz