I w tej samej chwili, co ogier odwrócił się na pięcie i pobiegł, gniew całkowicie mnie opuścił. Czułam się teraz jedynie zmęczona próbą wpasowania się w definicję normalnego życia. Niestety, los stworzył klacz, która rani. Schowajcie się, nim zrani też was.
Ruszyłam galopem w kierunku do którego pobiegł ogier. Potrzebowałam się zmęczyć. Chciałam zatracić się w zawrotnej szybkości. Chciałam biec i biec, i właśnie to robiłam. Czułam jak wiatr mnie bije, po pysku, po szyi. Ale nic nie jest ważne, nawet to, że nie mam kondycji. Chciałabym pędzić i w końcu z tego powodu paść. I tak wszystkich ranię.
Obraz przestał być ostry, biegłam już naprawdę długo i zaczynało to być ponad moje siły. Ale im mniej sił tym więcej chęci by biec. Zmęczenie tylko mnie nakręca.
Słyszę wycie wilka. Nawet nie wiem gdzie jestem, czy to tereny stada czy nie. Słyszę też powarkiwanie wilków i wtedy właśnie moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Padam na miękki mech a wilki krążą wokół mnie. Słyszę ich oddechy, ciężkie i chrapliwe. W końcu znalazły pożywienie. Czuję ból w prawym boku, chyba zaczęły...
Arot?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz