Całe wakacje spędziłem poza stadem. Razem z siostrą, lecz Black odeszła w poszukiwaniu szczęścia. Jak powiedziała - wreszcie dorosła, chce założyć rodzinę. Ale ja nie mogłem odejść. Przy stadzie trzymało mnie coś, a raczej ktoś dla mnie bardzo ważny. Ale czy ona jeszcze mnie kocha? Przecież to była źrebięca miłość, nie wiem czy Lilith...ale ja tak. I spróbuję nas jakoś do siebie znów przybliżyć. Mam teraz już zawód, więc korzystając z ostatnich dni wakacji, kiedy pracowałem 'na żądanie', mógłbym coś zrobić dla mojej ukochanej. Co prawda, zmieniłem się nieco, wyglądem jak i charakterem, ona pewnie też, ale czy to może jej przeszkadzać? Co dziwne, strasznie pociemniała mi grzywa, myślałem, że wyrosnę na pięknego kasztanka, a tu klops...jestem gniady. Ale Lilith z pewnością pozostała tą samą, piękną karą klaczą. Chodziłem bezradnie po okolicach stada. Po drodze zerwałem kilka dziko rosnących, pięknych róż. Zachwycił mnie ich zapach, jak żadnych innych kwiatów. Może i nieco mdły, ale delikatnie słodki, taki romantyczny. Szukałem Lilith, albo kogoś, kto mógłby ją widzieć. Wtem zobaczyłem silnie zbudowanego ogiera, wyższego ode mnie o kilka centymetrów. Obok niego stała karej maści klacz arabska. Moje oczy zaświeciły blaskiem uczuć. Nie zważając na ogiera, podszedłem do drobnej arabki. Ta popatrzyła na mnie zdumiona.
- Lilith? - spytałem po dość długiej chwili męczącej ciszy. Klacz jakby nagle drgnęła. Podeszła do mnie kilka kroków.
- Nie wierzę...bardzo się zmieniłeś, With. - wyszeptała, ani trochę speszona. Nic na te słowa nie odpowiedziałem, tylko odwróciłem się. W moich zębach nadal trzymałem różę. Nachyliłem głowę i delikatnie położyłem ją w grzywie mojej...właśnie...
- Lilith, mam takie małe pytanie, Ty...kochasz mnie jeszcze?
Spojrzałem z bólem w oczy klaczy. Spodziewałem się, że nie będzie to dla mnie dobra wiadomość, z pewnością znalazła kogoś innego. Od pewnego czasu widziałem w oczach klaczy jakby dziwną furię, to już nie była moja słodka Lilith...
<Lilith?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz