Marlo odwiedził mnie w dość niespodziewanym dla mnie momencie - akurat zajadałem się o poranku soczystą trawą gdy usłyszałem jego głos. Poczułem wtedy jak przenoszę się do innego wymiaru.
- Jesteś już starszy, nieco dojrzalszy. Sądzę, że czas zacząć szkolenie na wojownika. - powiedział uroczyście - Ryuu, jaka jest Twoja druga, niedawno odkryta moc? - pyta jeszcze
- Czasami natura mi pomaga. Na przykład gdy się zgubiłem drzewa pokazywały nam odpowiednią drogę. Albo gdy miałem zebrać kwiaty, bo siostra Ryuu prosiła to same się do mnie wyrywały. Ale to raczej nie jest żadna moc. - stwierdzam. Czuję jednak, że przewodnik zaprzeczy.
I mam rację, co okazuje się chwilę później.
- To nie moc, to dar. Natura Ci ufa a bardziej lojalnego sojusznika w życiu nie znajdziesz. - mówi z tą mądrością, której mu od zawsze zazdroszczę. Gdy dorosnę chciałbym posiadać całą jego wiedzę.
- Szkolenie zaczniesz jednak na razie zajmij się tym czym dotąd się zajmowałeś. Dziś jednak poćwiczysz coś bardziej przydatnego w życiu. - odezwał się. To nie wróżyło niczego dobrego. Ostatnio wysłał mnie nocą do lasu Peeves. Złośliwe chochliki były zadowolone, że mogły kogoś postraszyć. To było ćwiczenie na odwagę, na budowanie w sobie pewności siebie.
Słuchałem jednak uważnie.
- Zauważyłem, że Twoje życie towarzyskie leży i kwiczy. Mógłbyś mi to jakoś wytłumaczyć? - odezwał się karcącym tonem na co potulnie zwiesiłem głowę i próbowałem się tłumaczyć, oczywiście bez skutku.
Wynik dyskusji z nim był znany od samego jej początku. Jak zwykle przegram.
- Ja...do nich nie pasuję. - powiedziałem w końcu. Wiedziałem, że to słaby argument. Nie zdziwię się jeśli następnie zadanie będzie nauka sztuki argumentacji.
- Myślę, że dobrym zadaniem będzie dla Ciebie nawiązanie z kimś znajomości. Chociażby próba. - mówi rozkazującym głosem.
Nie mam wyboru.
***
Wracam do rzeczywistości. Stoję jak głupek, z otwartą gębą i pozwalam, by dopiero wyrwane źdźbła trawy wypadały mi z pyska. Nikt na szczęście tego nie zobaczył.
Nie zamierzałem od razu zabrać się do wykonania zadania. Często ich wykonywanie bywało ściśle powiązane z losem. Często tak po prostu musiało być. Miałem nadzieję, że ten ktoś mnie znajdzie. Nie chciałem sam zaczynać rozmowy.
Do późnego popołudnia trzymalem się z siostrą lecz po dwudziestej nasze drogi się rozbiegły. Zacząłem wtedy spacerować po moim ulubionym terenie - Mglistym Bluszczolasie. Tam odnajdowałem spokój choć wielu młodych to miejsce zwyczajnie przerażało. Byłem wyjątkiem potwierdzającym regułę.
W pewnym momencie bluszcz zaszeleścił nerwowo. Wsłuchałem się w słowa wiatru. Przekazywał mi, że ktoś się zbliża.
I po chwili na tle ciemniejącego lasu dostrzegłem najpierw głowę - smukłą i zgrabną a zaraz potem resztę ciała. Była to bez wątpienia klacz. Wyglądała, jakby wyłaniała się z ciemności. Nie miałem pojęcia kim jest.
- Coś się stało? - spytała się łagodnym głosem-Zgubiłeś się może?
Nie wiedziałem jak z nią postąpić. Brzmiała miło i na taką wyglądała. Ale pozory...to tylko mogły być pozory.
- Dziękuję, że pytasz, ale nie zgubiłem się. Odkryłem, że z tego terenu najlepiej widać niebo a to nocą jest przepiękne. - odezwałem się z rozmarzeniem w głosie.
Falka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz