piątek, 5 sierpnia 2016

Od Annabeth CD Soleado

Odeszłam szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Po kilku zakrętach zwolniłam, zauważając, że przede mną był jakiś ciemny las. No, tam też wypadało sprawdzić, może coś się czaiło w bujnym poszyciu. Jeszcze — nie daj Boże! — jakiś źrebak wleciałby tu z wesołym hej ho, zwierzątka! i po źrebaku... 
O której w końcu była ta zmiana warty...?!
Usiłowałam sobie przypomnieć. A, o północy przecież... Coś mi się pochrzaniło, pewnie od stania na słońcu i ciągłym patrzeniu w kilka, ustalonych wcześniej, punktów. Na młodość coś mi odbija.
Nagle usłyszałam szelest. Coraz głośniejszy, coraz bardziej bliski...
I wyskoczył. Potworny stwór, wielkości niedźwiedzia a wyglądu psa, z koron niższych, dorodnych drzew spadł prosto na mnie, rozdziawiając paszczę. W jednej chwili zareagowałam; odwróciłam się i z całej siły uderzyłam go kopytem w gębę. Usłyszałam szczęk łamanej kości. Niedźwiedzie wilczątko odeszło ze skowytem, jednak jak poczułam przeraźliwy ból w tej nodze, której użyłam do samoobrony.
Krzyknęłam. Krzyknęłam jak jeszcze nigdy wcześniej, głośno, z bólu. Coś niewiadomego działo się z moją nogą, moją tłustą nóżką, której używałam do ataku. Poczułam, jak gorąca krew spływa z rany. No cóż, złamanie otwarte. 
Nie dałam rady się odwrócić, tylko głośno sapałam i położyłam się na ziemi. Czekałam. Czekałam na coś (lub kogoś, swoją drogą), kto mnie uratuje. Nie miałam siły na nic. Ujrzałam mgłę przed oczami, a obraz coraz bardziej mi się rozmazywał.
— Co... co się stało?! — usłyszałam. 
Świat przed oczyma się wyostrzył. Delikatnie odwróciłam się, żeby zobaczyć, co wydało dźwięk. Niestety, obraz ponownie mi się rozmazał i ujrzałam coś na kształt...
— Jesteś małpą, która mi pomoże i wyleczy? — zapytałam, nie wierząc w to, co mówię.
Śmiech. Jedyny śmiech, który poznałam tutaj, w tym stadzie.
— Nie — zaśmiała się małpa. — Jestem Soleado, który ci pomoże i wyleczy.
Soleado... Soleado... Ach! To ten, którego wcześniej spotkałam!
— Powiesz mi w końcu, co ci się stało?
Westchnęłam i powiedziałam z ironicznym uśmiechem:
— Wiesz co, nic, brykałam sobie po lasku i zaatakowało mnie drzewo... NO KURCZE PIECZONE, WILK NIEDŹWIEDZI SPADŁ Z NIEBA I CHCIAŁ MNIE HARNĄĆ, WIĘC GO PALNĘŁAM W GĘBĘ I ODLECIAŁ DO SWOJEGO PIEKŁA!
— Jak wyglądał ten... wilk niedźwiedzi? — zapytał z niedowierzaniem.
— Był mały jak króliczek i wyglądał jak mrówka.... Chyba sama nazwa wskazuje, jak wyglądał! A co ważniejsze... HARNĄŁ MNIE! — pisnęłam.
— Dowiedziałem się, że tych wilków nie było tu od stuleci — powiedział, a ja zamarłam.
— O, dokonałam odkrycia archologicznego? — zakpiłam.
— Jako wypatrująca, po wyleczeniu, będziesz miała kopyta pełne roboty z pilnowaniem niebezpieczeństw... A teraz chodź, opatrzę cię.
— A najlepsze w tym wszystkim jest to, że chodzenie po lasach to nie działka — uśmiechnęłam się.

Soleado?
A jeszcze lepsze to, że Annabeth łamie pierwsze lody xD
Edit: To harnięcie to po muchach w kościele, które gryzły mnie jak oszalałe xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz