Odeszłam szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Po kilku zakrętach zwolniłam, zauważając, że przede mną był jakiś ciemny las. No, tam też wypadało sprawdzić, może coś się czaiło w bujnym poszyciu. Jeszcze — nie daj Boże! — jakiś źrebak wleciałby tu z wesołym hej ho, zwierzątka! i po źrebaku...
O której w końcu była ta zmiana warty...?!
Usiłowałam sobie przypomnieć. A, o północy przecież... Coś mi się pochrzaniło, pewnie od stania na słońcu i ciągłym patrzeniu w kilka, ustalonych wcześniej, punktów. Na młodość coś mi odbija.
Nagle usłyszałam szelest. Coraz głośniejszy, coraz bardziej bliski...
I wyskoczył. Potworny stwór, wielkości niedźwiedzia a wyglądu psa, z koron niższych, dorodnych drzew spadł prosto na mnie, rozdziawiając paszczę. W jednej chwili zareagowałam; odwróciłam się i z całej siły uderzyłam go kopytem w gębę. Usłyszałam szczęk łamanej kości. Niedźwiedzie wilczątko odeszło ze skowytem, jednak jak poczułam przeraźliwy ból w tej nodze, której użyłam do samoobrony.
Krzyknęłam. Krzyknęłam jak jeszcze nigdy wcześniej, głośno, z bólu. Coś niewiadomego działo się z moją nogą, moją tłustą nóżką, której używałam do ataku. Poczułam, jak gorąca krew spływa z rany. No cóż, złamanie otwarte.
Nie dałam rady się odwrócić, tylko głośno sapałam i położyłam się na ziemi. Czekałam. Czekałam na coś (lub kogoś, swoją drogą), kto mnie uratuje. Nie miałam siły na nic. Ujrzałam mgłę przed oczami, a obraz coraz bardziej mi się rozmazywał.
— Co... co się stało?! — usłyszałam.
Świat przed oczyma się wyostrzył. Delikatnie odwróciłam się, żeby zobaczyć, co wydało dźwięk. Niestety, obraz ponownie mi się rozmazał i ujrzałam coś na kształt...
— Jesteś małpą, która mi pomoże i wyleczy? — zapytałam, nie wierząc w to, co mówię.
Śmiech. Jedyny śmiech, który poznałam tutaj, w tym stadzie.
— Nie — zaśmiała się małpa. — Jestem Soleado, który ci pomoże i wyleczy.
Soleado... Soleado... Ach! To ten, którego wcześniej spotkałam!
— Powiesz mi w końcu, co ci się stało?
Westchnęłam i powiedziałam z ironicznym uśmiechem:
— Wiesz co, nic, brykałam sobie po lasku i zaatakowało mnie drzewo... NO KURCZE PIECZONE, WILK NIEDŹWIEDZI SPADŁ Z NIEBA I CHCIAŁ MNIE HARNĄĆ, WIĘC GO PALNĘŁAM W GĘBĘ I ODLECIAŁ DO SWOJEGO PIEKŁA!
— Jak wyglądał ten... wilk niedźwiedzi? — zapytał z niedowierzaniem.
— Był mały jak króliczek i wyglądał jak mrówka.... Chyba sama nazwa wskazuje, jak wyglądał! A co ważniejsze... HARNĄŁ MNIE! — pisnęłam.
— Dowiedziałem się, że tych wilków nie było tu od stuleci — powiedział, a ja zamarłam.
— O, dokonałam odkrycia archologicznego? — zakpiłam.
— Jako wypatrująca, po wyleczeniu, będziesz miała kopyta pełne roboty z pilnowaniem niebezpieczeństw... A teraz chodź, opatrzę cię.
— A najlepsze w tym wszystkim jest to, że chodzenie po lasach to nie działka — uśmiechnęłam się.
Soleado?
A jeszcze lepsze to, że Annabeth łamie pierwsze lody xD
Edit: To harnięcie to po muchach w kościele, które gryzły mnie jak oszalałe xD
Edit: To harnięcie to po muchach w kościele, które gryzły mnie jak oszalałe xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz