Muszę przewietrzyć myśli przed snem. Mam tam spory bałagan a wyobraźnia najlepiej współgra ze mną bez natłoku myśli.
Po paru chwilach spacerowałam po skąpanym w ciemności lesie. Mogłam nareszcie pomyśleć w spokoju.
Mam Firuse. Powinnam mówić, że to moja mama. Prawna opiekunka. Jednak jest dla mnie najlepszą przyjaciółką. I ogromnym wsparciem.
Midway wciąż jest dla mnie rodziną. Więzy krwi. Czy ona chce czy nie.
Na myśl, że została przymuszona do aktu podczas którego się urodziłam robi mi się niedobrze. Słyszałam, że to zostawia ślad na zawsze. Trauma. Okropna trauma.
Nie dziwię się, że oddała mnie do Firuse. Pewnie jestem podobna do tamtego debila.
Mojego ojca zresztą.
Nagle me rozmyślania przerywa straszliwy jęk. Gwałtownie przystaję. Nadsłuchuję. Tuż przy moim uchu słyszę straszny śmiech. Podrywam się do galopu. Zatracam się w bardzo szybkim biegu. Sekundę przed zderzeniem zauważam postać na drodze. Ale nie mogę zwolnić.
Z całym impetem wpadam na bułaną klacz. Szybko wstaję na nogi. Zaczynam się trząść. Boję się, że zaraz oberwie mi się.
- Nic Ci nie jest? - pyta klacz
Najwyraźniej nie ma mi za złe tego wypadku.
- Prze...przepraszam. - jąkam się, dalej drżąc ze strachu
- Nic się nie stało. Rany, masz minę jakbyś ducha zobaczyła! W sumie nie ma się co dziwić, jesteśmy w lesie Peeves. - uśmiecha się do mnie nieznajoma
Jej optymizm dziwi mnie a jednocześnie ośmiela. Nieświadomie uśmiecham się do niej.
- To normalne w tym miejscu, że słyszę jakieś śmiechy a nikogo nie widzę? - pytam zaskoczona
- Poltergeisty. Złe duchy chciały Cię nastraszyć. Wracając do twego pytania to tak. Tu to normalne. - odpowiada
Zapada cisza. Zastanawiam się czy ta klacz jest godna zaufania. Wygląda na miłą i pełną optymizmu. Mogłaby zostać moją przyjaciółką. Chciałabym się z nią zaprzyjaźnić.
- Jak Ci na imię? - słyszę kolejne pytanie
- Lilith. - mówię krótko - A Ty?
Sunny Shine?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz