Niewiele rzeczy mnie jeszcze cieszy lecz nic tak mi się nie podoba jak topniejący śnieg. Odwilż zawsze mnie uszczęśliwiała.
I znowu, chodziłam bez celu po terenach stada zaczepiając przypadkowe konie.
Do czasu gdy nie zobaczyłam znanej mi sylwetki gniadego konia. Green Day.
I znów maska na pysk zakladana. I znowu się uśmiecham zbyt miło.
- Green Day! - pisnęłam głośno z radości
- Cześć, Midway. - przywitał mnie w miarę spokojnie ogier.
- Jak Ci mija dzień? Dlaczego wczoraj musiałeś pójść tak szybko i nagle? - zasypuję go lawiną pytań.
Green Day?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz