Chodziłam rozglądając się dookoła. Powietrze było rześkie i wilgotne, panował odwilż. Padał deszcz, a stopni było kilka na plusie. Wiosna w zimę, nie do pomyślenia - mruknęłam bez specjalnego zachwytu. Kłusowałam, aby jak najszybciej schować się we własnej jaskini. Po chwili nazbierało się we mnie tyle chęci dotarcia do jakiegokolwiek źródła ciepła, że musiałam zacząć galopować. Było jeszcze ślisko, potykałam się nieco. Zmieniałam z nudów nogi w galopie i strzelałam barany, kiedy przez wielką nieuwagę i niemożebność zatrzymania się wleciałam ostro hamując prosto na jakąś klacz. Dostałam małego kopniaka, burknęłam coś nie bardzo zrozumiałego i chciałam odejść, gdy dostałam ostrzeżenie. Mocno zaskoczona klacz odwróciła się do mnie przodem. Ujrzałam ciemną, grubą grzywkę zasłaniającą już częściowo jej oczy. Miałam nigdy więcej nie zaskakiwać jej z tyłu, ale to co usłyszałam na końcu: - Dlaczego mnie śledziłeś? - to było wprost irytujące.
- Nie śledziłam - tu przewróciłam oczyma - cię.
Prychnęłam. Jednak czułam do niej co innego, niż do takiej Havany. Myślę, że nie będę taka podła jak do alfy...ale kto to wie. Zależy, czy też mi podpadnie.
- A w takim razie dlaczego mnie zaszłaś od strony zadu..?
- Bo w galopie ciężko jest wyhamować po śliskiej powierzchni.
Przerwałam jej natychmiast. Klacz mówiła coś o jakimś nowym życiu. Więc...westchnęłam ciężko i łagodnie już powiedziałam:
- Przepraszam. Nie było to celowe. Tak w ogóle...też jesteś nowa? - przytaknęła niepewnie.
- Jedna z tych nowszych w stadzie.
- Jak ci na imię?
Spytałam z ciekawością.
- Troja.
Krzywo się uśmiechała patrząc niepewnie i z pewną wyższością na moją osobę. Uraziło mnie to od razu, ale przynajmniej okazało się, że jesteśmy niemalże identyczne charakterem.
- Ja Firathees.
Rozmowa niezbyt się kleiła przez pewnie przemyślenia i poprzednią akcję, która potoczyła się za szybko, aby uczestnik jej mógł być zagłębiony w jakiekolwiek szczegóły nie patrząc z boku.
<Trojo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz