poniedziałek, 18 stycznia 2016

Od Rolanda

  Śnieg skrzypiał pod moimi ciężkimi kopytami, a z chrap unosiły się smużki ciepłego powietrza. Las wyglądał niesamowicie o tej porze roku!
My first Winter in Montana...many long walks in woods which looked exactly like this.....this scene would be in the Fall before the deep Winter snows precenting such walks without snow shoes....so beautiful.Winter Forest:  Parę metrów przede mną z lasu wybiegła młoda sarna. Zatrzymała się, zwróciła głowę w moją stronę i po chwili wzajemnego mierzenia się wzrokiem znowu zniknęła między drzewami.
 Nie wiele myśląc pogalopowałem za nią.
Trudno powiedzieć, czy to dlatego, że brakowało mi towarzystwa, nagłego impulsu czy też wielkiej chęci do zabawy z kimkolwiek.
 Z początku sarna zdawała być rozbawiona moją próbą dogonienia jej, co oczywiście, zważywszy na moje gabaryty i wyjątkowo wąską trasę, nie miało szans powodzenia.
  W pewnym momencie skręciła w las i w paru susach zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
 Stanąłem i długo nie spuszczałem wzroku z miejsca, w którym ostatni raz ją widziałem. Wiodą tak szybkie życie...ledwie zdołają zorientować się w chwili obecnej, ledwie zrozumieć, co się dzieje i już muszą to przerwać. Ciekawe, czy potrafią cieszyć się chwilą w tak szybkim biegu.
 Ja nie umiem. Uwielbiam chwilę obecną, radość, którą mogę z niej czerpać i nigdy nie jest mi zbyt wiele. Nie mógłbym odrzucać radości nim ledwie się pojawiła.
  Westchnąłem  i poszedłem przed siebie. Dróżka między niskimi świerkami, jałowcami i suchymi już krzakami jeżyn stawała się coraz trudniejsza. Smukłe nogi sarny ledwie dotykały ziemi, kiedy już musiały ją odpuścić, nie czując nawet muśnięcia kolczastej gałęzi, podczas gdy moje ciężkie kopyta zostawiały po sobie wyraźny, głęboki ślad w świeżym śniegu, a nogi co chwile zaplątywały się w jeżyny.
 W końcu udało mi się wyjść na wielką, białą łąkę. To miejsce sprawiło, że dopadł mnie nagły smutek, którego nie dopuszczałem do siebie przez wiele dni. Było tu tak cicho, tak spokojnie...i tak zupełnie pusto. Mimowolnie pomyślałem o swoim stadzie, które siedzi pewnie teraz w stajni pełnej siana i owsa. A ja już od tak dawna wędruje sam.
 Mój charakter zupełnie nie pasował do samotnego życia...
Nie potrafiłem się długo smucić. Stwierdziłem, że to niemożliwe aby moja samotność trwała w nieskończoność.
 Skręciłem w las. Mimo wszystko łąka była wciąż zbyt wielka i zbyt pusta.
   Droga wiodąca między drzewami zdawała się nie mieć końca, a niebo robiło się coraz ciemniejsze.
 Ech, jak tak dalej pójdzie zaliczę kolejną noc pod świerkiem i obudzę się przyprószony śniegiem jak pierniczek cukrem pudrem...
  Pokręciłem głową i już zaczynałem rozglądać się za dostatecznie dużym drzewem, kiedy z tyłu rozległy się ciche kroki.
 Odruchowo obróciłem głowę, lecz w tym momencie znowu wszystko ucichło.
 Czyżbym to sobie uroił?
  Śnieg ponownie zaskrzypiał pod ciężarem kopyt.
Jeszcze nie zwariowałem!
 - Nie ruszaj się! - zawołał głos gdzieś z lasu, lecz jego właściciela nie mogłem zlokalizować.
- Dziwne, zdaje mi się, że to właśnie robię...
- Co tu robisz?
- Hm...nie ruszam się.
 To w sumie ciekawe pytanie, bo sam dobrze nie wiedziałem co robię w środku lasu.
- Zdajesz sobie sprawę, że przed chwilą naruszyłeś tereny stada Misterious Valley?
 Mimowolnie uśmiechnąłem się na słowa "tereny stada". A więc jednak!
- Nie miałem pojęcia - zawołałem - czy mógłbyś tu do mnie przyjść? Od dawna wędruje sam i wiesz...nie mam pewności, czy na pewno nie gadam do drzew. Jestem Roland, nie bój się, nie zamierzam cię zjeść!

< Ktoś chce dokończyć? C: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz