Dobry miesiąc błąkałam się po tych terenach nie wiedząc gdzie się znajduję. Nie rozmawiałam z nikim, kiedy wyczułam, że ktoś jest w pobliżu - odwracałam się i biegłam gdzie indziej. Nie chciałam mieć towarzyszów mojej wędrówki donikąd i po nic. Czasem chwila samotności jest bardzo przydatna, ale ta dłużyła mi się. Z nudów zaczęłam krzywdzić innych. Czerpałam wielką przyjemność z patrzenia na czyjeś cierpienie, nieraz atakowałam z ukrycia inne konie ogłuszając je, używałam na nich złej magii. Znalazłam jakąś jaskinię, ale niestety nie byłam w niej sama. Cofnęłam się kilka kroków wyczuwszy obecność innej klaczy. Nie...-pomyślałam- Chcę mieć gdzie spać. Muszę i ją trochę wystraszyć. - wtedy ogłuszyłam klacz. Zdezorientowana dostała kopniaka w głowę. Nie zemdlała jednak, a spytała:
- Kim jesteś?
Wtedy ogłuszenie przestało działać.
- Kimś, kto chce mieć wolną przestrzeń, uciec od rzeczywistości. Firahees, jeżeli taka odpowiedź cię zadowoli.
Mruknęłam pod koniec. Przestałam używać magii i myśleć o sobie. Teraz zastanawiałam się, kim jest owa klacz.
- A ja alfą stada Mysterious Valley. Havana.
Zrobiło mi się chwilowo wstyd, że zaatakowałam kogoś ważnego. Ale nie dla mnie! - pomyślałam po chwili i uśmiechnęłam się złowieszczo.
- Może rozważę, czy chcę tu dołączyć. Dużo tu...koni?
Zadałam pytanie nieco łagodniejszym głosem, ale mina nadal była złowieszcza.
- Około 60. Może już więcej...? Ale wydaje mi się, że około 60.
- Czyli dużo.
Powiedziałam z ukrytym zadowoleniem i (nieukrytą) stanowczością. Wyjrzałam poza jaskinię. Potem bez słowa pogalopowałam w miejsce, gdzie wcześniej nocowałam. Las, który płonął żywym ogniem. Nie wiem, jak to miejsce się nazywało, ale było ciepłe, w sam raz do odpoczynku po ciężkich mrozach w innych miejscach. Czasem bardzo palił mnie bok, na którym spoczywałam, na przykład w środku nocy musiałam zerwać się na nogi i przesunąć się nieco dalej. Byłam trochę czarna na spodach kopyt, ale cóż...coś za coś. Udało mi się wyspać się do świtu, kiedy miałam rozważyć tę ciężką decyzję. Ale wreszcie zgodziłam się i miałam iść do tej całej Ha...alfy. He..Hi...Ha...Havana. Do fiorda o imieniu Havana. Nieco się błąkałam, ale po chwili dostrzegłam ją w pewnej z jaskiń. Podeszłam wolno i oznajmiłam, że jakbym mogła, to bym dołączyła.
- Pewnie, możesz, ale nie atakuj mnie więcej.
Zaśmiała się. Uśmiechnęłam się krzywo.
- Spróbuję.
Szepnęłam i odwróciłam się w drugą stronę. Usłyszałam, że mam poczekać i jakaś inna paniusia, o wiele ode mnie starsza wyszła z jaskini Havany. Jak potem się dowiedziałam miała na imię Midway, miała mnie zapoznać dokładnie z terenami i patrzyła na mnie nieufnie i z wyższością.
- Midway, proszę.
Usłyszałam szept alfy. Podeszła do mnie z westchnieniem i popatrzyła na mnie kątem oka.
<Midway?>
PS: Wu Te Es Wu ma nieobecność, więc z Chryse zmieniłam CD na Midway ^^.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz