Skubałam właśnie spokojnie trawę, na totalnej samotności przysłuchując się ciszy, którą od czasu do czasu przerywał trel ptaków. Panował odwilż. Roślinność była wilgotna, kołysała się lekko z lekkim wiatrem. Uśmiechnęłam się lekko, moją grzywę rozwiewało w różne strony. Wtem usłyszałam niewyjaśniony dźwięk. Nie niepokoiło mnie to, w reszcie dużo tu koni. A poza tym miałam dziś dobry humor, chwilę mogę nawet komuś potowarzyszyć. Otworzyłam oczy. Przede mną stał niewielki kuc szetlandzki, był nowym członkiem stada. Już go raz widziałam, z Havaną. Przywitał mnie i przedstawił się. Powiedział, że wyglądam na iście utalentowaną.
- Jeżeli chodzi o walkę, to bardzo.
Odpowiedziałam tajemniczo, ale po chwili zaśmiałam się. Dziwiłam się sobie. Skąd u mnie taki dobry humor, może zima działała na mnie tak źle? Pomyśleć, że jeszcze wczoraj kopnęłam alfę w głowę pod pretekstem przejęcia jej jaskini. To znaczy...nie znałam jej jeszcze. Zabawne. Ale prawdziwe.
- Może zdradzisz mi swoje imię, waleczna istoto?
Powiedział niespotkanym przeze mnie jeszcze u nikogo tonem. Nie wiedziałam, czego się po takim zagadnieniu spodziewać, więc udając, że nad niczym się nie zastanawiam odpowiedziałam mu.
- Firahees.
Usłyszał ogier. Zniżyłam nieco głowę wyczekując cicho jakiejkolwiek reakcji.
<Hangar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz