sobota, 16 stycznia 2016

Od Havany- CD. Castelana i Bailando

Lawenda poprosiła mnie o pomoc przy robieniu jakiegoś eliksiru. Mi samej nie powiedziała o co chodzi. Ponagliła tylko abym się pospieszyła i poszła za nią. Oczywiście pomogłam jej w przygotowaniu tajemniczego napoju. W między czasie przyszedł Castelan, rozglądając się w poszukiwaniu flakoników i co jakiś czas odwracając się w kierunku wyjścia z pokoju jakby martwe, szklane rzeczy miały go za chwile zajść od tyłu i stłuc się wszystkie na nim. Jego spojrzenie kierowało się to na mnie, to na Lawendę i jej produkty magii. Z taką samą ciekawością jak ja patrzył na spokojne ruchy klaczy i wsłuchiwał się w jej niezrozumiałe słowa.
-A to to...?- chciał spytać, jednak w ostatniej chwili zrezygnował z dalszej części pytania.
Jednak oczy starej klaczy nadal były skupione na przedmiotach, które były jej potrzebne. Posłałam ogierowi uspakajające spojrzenie.
Minęła kolejna godzina, a Lawenda nadal robiła swój wywar. Castelan odważył się na kilka pytań, ja jednak stałam cicho, co jakiś czas spuszczając spojrzenie i wbijając je w podłogę. Sama siebie zadziwiłam, ale pierwszy raz w życiu czułam się zniecierpliwiona. W końcu nie wytrzymałam.
-Muszę iść do swojej jaskini. Przypomniałam sobie, że mam ważną rzecz do załatwienia. Jak tylko to zrobię, wrócę- posłałam klaczy uśmiech i wyszłam z pokoju.
Gdy miałam wychodzić z jaskini, podbiegł do mnie Castelan, jakby zagradzając mi drogę.
-Przecież to daleko- nastawił uszu.
-Wrócę zanim się obejrzysz. Zresztą widziałam, że zainteresowały cię poczynania Lawendy. Tym bardziej nie zauważysz jak tylko będę z powrotem. Może w końcu powie ci co to takiego jest- pokręciłam oczami, posyłając mu ciepły uśmiech.
-Ważna sprawa powiadasz?- spojrzał jakby chciał mnie prześwietlić swoimi ogromnymi oczyma na wylot.
-Castel...- przechyliłam głowę w bok- W końcu jestem alfa. Co jak co, ale nie zdziwiłabym się gdyby stała przed jaskinią horda wzburzonych koni- zaśmiałam się pod nosem.
-W końcu alfa też raz na jakiś czas powinna mieć wolne- udał oburzenie.
Pokręciłam głową.
-Dobra, zjawię się szybciej. Specjalnie dla ciebie osiołku- obdarowałam go złośliwym spojrzeniem i pogalopowałam w swoją stronę.

Okazało się, że w stadzie więcej roboty niż mi się wydawało. Przy okazji spotkałam konia, który był całkiem nowy. Moim obowiązkiem było oprowadzenie go. Nazywał się Bailando i był podróżnikiem.
*po wyjściu z jaskini*
Na początku wahałam się odpowiedzieć na pytanie Bailando, później jednak uznałam, że warto poinformować go o istnieniu takowej jaskini.
-Jaskinia nazwana jest Jaskinią Strażników lub zwyczajnie Grotą Skarbów. I nie jest jedyna. Wokół nas jest takich pełno. Nazwa pochodzi o zamieszkujących je stworzeniach, które pilnują ponoć najwspanialszych skarbów jakich jeszcze nikt nie widział. Gdy byłam mała i mieszkałam jeszcze w stajni, słyszałam jak ludzie opowiadają sobie coś w rodzaju legendy o Strażnikach i ich skarbach. Mówili też, że te wszystkie klejnoty, srebra i złota są zaczarowane i spoczywa na nich klątwa. Ja jednak myślę, że Oni wcale nie pilnują skarbu jako rzeczy materialnej. Skoro siedzą tam prawdopodobnie kilkaset lat to, to czego pilnują musi mieć ogromną wartość. Przynajmniej dla nich. Nikt ich nie widział, tak samo jak nikt nie dotarł do końca jaskiń, które posiadają w sobie wiele pułapek i w każdej jest inna. Niektórzy twierdzą, że sami Strażnicy posiadają moc przesuwania ścian skalnych. Tak na prawdę, nikt nie wie czy to do końca prawda- uśmiechnęłam się- Jednak mimo to, trzeba uważać. Raczej nie chcielibyśmy być zmiażdżeni przez jaskinię- odwróciłam i ruszyłam w kierunku skał, skąd przyszliśmy. Po chwili dogonił mnie Bailando.
-Na uspokojenie proponuję wolny kłus- spojrzałam na ogiera i nie czekając na odpowiedź, zaczęłam kłusować. Gdy tylko moja sylwetka wychyliła się zza wapiennych skał, uderzyłam z całej siły w kogoś przede mną. Gdybym twardo nie stała na ziemi pewnie bym się przewróciła. Przez chwilę stałam zamroczona, widząc jedynie zarys postaci. Bailando podszedł od tyłu do mnie. gdy tylko mroczki przed oczami ustały, a z uszu uciekł głuchy szum, rozpoznałam po głosie, że to nie kto inny jak Castelan. Spojrzałam na niego zaskoczonym wzrokiem.
-Cas..?- nie dokończyłam, bo ogier przerwał mi swoim okrzykiem radości zmieszanej z zdziwieniem i podejrzliwością.
-Havana! W końcu cię znalazłem. Wiesz jak cię długo nie było? W końcu musiałem wyjść od Lawendy, ona zresztą i tak skończyła swój eliksir i zacząłem cię szukać- zrobił krok w moją stronę.
-Spokojnie, oprowadzałam Bailando po naszych terenach czyli załatwiałam sprawy alfy- zachwiałam się na nogach, czując jak nadal od uderzenia kręci mi się w głowie.
Bailando podszedł, stając z boku. Castelan spojrzał na niego, przyglądając się mu, po czym znów zwrócił oczy na mnie.
-Ale walnęłaś... No bo wiesz...- zaczął przerywać- Drz... Drzewa strasznie obrosły mchem... i trzeba coś... z tym zrobić. Uważam, że to sprawa alfy, arcyważna- uniósł głowę do góry i spoglądał czy oby się nie przewrócę.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, jednak ten patrzył na mnie całkowicie poważnie. Czułam jak Bailando rzuca nam ukradkiem swój wzrok, w końcu kierując go na mnie.

Castelan? Bailando?
Mam nadzieję, że wyszło opowiadanie 2 w 1 x3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz