- Wracając od Lawendy widziałam stanowczo zbyt dużo mchu, Havano. - dodałem wciąż zachowując powagę.
Szczere mówiąc dziwiło mnie, dlaczego Havcia wciąż stoi o własnych siłach i mierzy mnie zdziwionym wzrokiem, jakby chciała sprawdzić, czy aby na pewno nie robię sobie z niej jaj.
Taaaak, oczywiście, a jak całe stado zarośnie mchem, to do kogo będzie pretensja?
Klacz zrobiła jeden niepewny krok w przód i od razu się zachwiała. Obaj z Bailando natychmiast znaleźliśmy się tuż obok.
- W sumie to mech może poczekać. Troszkę. - mruknąłem - Szkoda, że nie zabrałem ze sobą choć jednego ziołowego naparu Lawendy. Spoiła mnie takimi różnościami, że chyba przez następny rok żadne choróbsko mnie nie tknie.
- Zaprowadzimy cię do twojej jaskini - powiedział łagodnie Bailando, z nieznanych mi przyczyn akcentując słowo "twojej".
***
Havana leżała oparta o ścianę swojej jaskini.
- Potrzeba ci czegoś? - spytałem - Nie jesteś głodna? Albo pójdę do medyka, całkiem nieźle walnęłaś. Albo..
- Cass...
- Słucham?
< Havciu? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz