Noga bolała coraz bardziej lecz starałam się powstrzymywać
od jęków czy też krzyków. Lecz mimo wszystko jeden raz jęknęłam z bólu wydychając
z trudem powietrze z płuc. Art szedł ostrożnie i powoli, omijając przeszkody i
gęste krzaki. Zdziwiła mnie jego troska… Nikt nigdy się mną nie przejmował a tu
proszę! Wyczuwałam że ogier jest podenerwowany lecz starał się to ukryć przede
mną. Chyba miał wyrzuty sumienia… Zmartwiło mnie to, bo przez moja nieuwagę się
zraniłam! To nie była wina ogiera. Chciałam się do niego odezwać lecz nie
mogłam z siebie wykrztusić żadnego słowa. Może to był wynik szoku pourazowego?
Powoli zaczynało mi być strasznie zimno i na ciele czułam dreszcze. Prawdę
mówiąc, to martwiłam się bardziej o Arta niż o siebie! Ciągle w głowie krążyły
mi myśli: „ Czy ona da radę?, Czy przeze mnie nic sobie nie zrobi? Przecież też
swoje ważę!” I w tedy zdałam sobie sprawę jak zależy mi na zdrowiu ogiera. Poniekąd
mimo tak krótkiej znajomości, poczułam że stał się dla mnie bliską
osobą… Rozmyślenia przerwała mi kolejna fala przerażającego bólu i znowu
jęknęłam, jednak tym razem troszkę głośniej, co zwróciło uwagę ogiera.
- Wszystko w porządku? – spytał z troską.
- W porządku… - powiedziałam po chwili choć z wyraźnym
cierpieniem w głosie. Ogier trochę przyspieszył i po chwili wyszliśmy z lasu.
Słońce już było dość wysoko, co oznaczało że konie budziły się już i wychodziły
na łąki by się najeść. Art. Szedł dalej i po chwili dotarliśmy do jaskini
medyczki. Ogier nawet nie musiał pukać, bo klacz wyszła po chwili z zapytaniem:
„co się stało?”. Rozpoznałam ją. To była kara klacz o imieniu Vendela. Art. Ostrożnie
wniósł mnie do jaskini medyczki jak rozkazała klacz i wyszedł, żeby poczekać
przed jej jaskinią.
< Art.? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz