-Cierpliwości- powiedziałam- Nie w dzień świat zbudowano- patrzyłam przed siebie, ignorując ogiera.
-Kiedy mi się nie chce iść- prychnął niezadowolony.
-Lepsza satysfakcja jest gdy się na coś czeka- odparłam niewinnie.
Przewrócił oczami, widocznie pokazując swoje niezadowolenie. Ja za to powolnym krokiem szłam przed siebie, doskonale wiedząc co mam zrobi po kolei by widowisko było nader przyjemne.
Powoli otoczenie zaczęło się ściemniać. Las, przez który momentami przechodziły smugi światła, teraz stał samotny z sczerniałą korą i gnijącymi liśćmi. W powietrzu było czuć nieprzyjemny swąd rozkładających się ciał. Było to tylko wrażenie. Po chwili wokół nas zaczęły pojawiać się czarne cienie ze świecącymi oczami.
Byliśmy właśnie na skrawku Mglistego Bluszczolasu. Ten kawałek wystawał poza granice stada w mniejszości. Szczerze powiedziawszy, nie wiem czemu Havana sobie nie wzięła pełnego terenu. Ale nie to w tej chwili mnie interesuje.
Jeden z cieni zbliżył się do Hagara, patrząc mu prosto w oczy.
-Wynocha- warknęłam do niego. Cofnął się, chrypiąc i gulgając w gardle zdenerwowany za drzewo.
On nie jest ich tylko mój. Irytowały mnie one. Chodziły krok w krok. Nazywano je Khuzdule czyli odbicie człowieka w języku południe lub Guenya w języku wiatru północy. Nie da się przetłumaczyć tego dosłownie. Jedyne co można było o nich powiedzieć to to, że potrafią być strasznie irytujące. Mało o nich wiadomo, ale jednego można być pewnym. Nie miały dobrych zamiarów.
-Czy to już tu?- spytał zniecierpliwiony Hagar.
-Tak. Jeszcze kilka kroków- powiedziałam, widząc upragnione miejsce i uśmiechając się tajemniczo coraz szerzej, zadowolona.
Hagar?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz