poniedziałek, 20 czerwca 2016

Od Seneiry - do Rohana

 - Nie sądzisz chyba, że puszczę cię samą? - Roy spojrzał na mnie spode łba i wyraźnie dał mi do zrozumienia, że absolutnie nie ma na to szans.
- Mam już trzy lata, umiem o siebie zadbać i...
- Ej, wiek do rozsądku ma się tak, jak kolor oczu do charakteru. - powiedział, a widząc moje pytające spojrzenie westchnął i dodał - Nijak, Seni, nijak.
- Przecież nie możesz mnie wiecznie niańczyć!
- Wiecznie nie, ale dziś...dziś jeszcze ci nie zaszkodzi. Nie znasz terenów, ja też, spacer terenoznawczy obojgu nam dobrze zrobi. No, nie rób takich min.
 Royal uśmiechnął się z wyższością i skierował w stronę wielkiej łąki pełnej koni. Prychnęłam, spojrzałam za siebie i po chwili wahania powlokłam się za nim.
****
 Zbliżał się wieczór, podczas gdy my zdążyliśmy zobaczyć dopiero trzy miejsca.Tereny tego stada były naprawdę wartę uwagi, szczególnie gdy wędrowało się z moim braciszkiem i...cóż, zwyczajnie nie miało się wyboru.
 Spacerowaliśmy właśnie przez niewielki las, kiedy moją uwagę zwróciła samotna postać stojąca drzewami rosnącymi po drugiej stronie łąki przedzielającej las. Do tej pory zdążyliśmy minąć kilka par, jedną większą grupę i pojedyncze samotnie wędrujące konie - zielarzy i medyków, którzy poszukiwali na terenach stada surowców.
- Coś się stało? - spytał Roy, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
- Tamten koń...Stoi zupełnie sam i wydaje się jakiś smutny...
Ogier spojrzał w kierunku drzew, po chwili westchnął i pokręcił głową.
- Rozumiem. Tylko proszę, nie męcz go za bardzo. Gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz, gdzie mnie szukać...
   Nie czekając aż brat się rozmyśli, ruszyłam w stronę łąki. Im bliżej byłam tym wyraźniej zarysowywała się stojąca między drzewami sylwetka - sylwetka gniadego konia z białym, nakrapianym zadem, który przez cały ten czas ani drgnął.
 - Cześć, jestem Seneira. Zobaczyłam cię samego w środku lasu i...- No tak. I co? Przecież nie powiem mu tak prosto z mostu. - ...I pomyślałam, że może potrzebujesz pomocy, zgubiłeś się...
 I wtedy dotarło do mnie, jak kretyńsko to zabrzmiało. Podchodzę sobie od tak, po prostu, do obcego konia, który z pewnością jest w tym stadzie dłużej niż ja i oferuję pomoc. Pomoc w czym? Przecież on może równie dobrze siedzieć tu, aby pobyć sam ze sobą, z dala od reszty.
- Daruj, pierwszy dzień w stadzie. Nie będę przeszkadzać - wydukałam.

< Rohan?
wybacz, że zostawiam Cię w takim momencie i całe opowiadanie takie trochę mdłe, ale tak dawno nic nie pisałam... :> >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz