Spacerowałem po lesie. Było to miejsce gdzie mogłem pozbierać myśli, wyciszyć się. Wracałem myślami do dawnych czasów, tak wiele chciałbym zmienić. Czasami zastanawiam się jakby to było, gdybym urodził się jako zwyczajny koń, bez żadnych magicznych mocy. Oczywiście, uwielbiam moje zdolności oraz siłę jaką one mi dają. Kiedyś traktowałem to jako przekleństwo, czułem się jak diabeł, jednak z biegiem czasu zacząłem doceniać swoją "nadzwyczajność".
W pewnej chwili poczułem znajomy mi podmuch wiatru. Zawsze kiedy jakiś duch chciał skontaktować się ze mną czułem zimny wiaterek na karku. Nie bałem się, szczerze powiedziawszy nie pamiętam kiedy ostatni raz odczuwałem strach. Rozejrzałem się dookoła i nie zobaczyłem nikogo. Poszedłem przed siebie i wtedy ujrzałem znajomą mi postać.
- Mama? - rzuciłem cicho sam nie dowierzając w słowo, które padło właśnie z moich ust. W chwili kiedy dotarło do mnie, że nareszcie po tylu latach ukazał mi się duch mojej matki ona zaczęła się oddalać. Ruszyłem biegiem w jej kierunku. Nie wiem ile biegłem, nie zważając na palący ból w klatce piersiowej biegłem dalej. Nie mogłem jej znowu stracić, nie tym razem.
Kiedy wybiegłem na plaże jej duch już zniknął. Biegłem dalej, jednak wpadłem na coś, a raczej na kogoś.
- Przepraszam - odburknąłem zbyt opryskliwie. Podniosłem głowę i zobaczyłem znajomą mi klacz.
<Kaskada?:)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz