W panice ujrzałem jak klacz upada, ale nie mogłem się teraz poddać ogłupiającej histerii! Muszę działać. Muszę jej pomóc.
Schylam się by posłuchać jej oddechu. Słychać, że oddycha z trudem.
- Trzymaj się. Sprowadze pomoc. - szepczę i wychodzę. Wita mnie jaśniejący świat. Jest koło godziny szóstej. Ptaki śpiewają.
W niewielkiej odległości od jaskini jest jakiś koń. Nie powinienem zostawiać Kiary samej więc wołam do tamtego:
- Ej! Ty pędź po lekarkę i sprowadz ją tutaj!
Koń podszedł do mnie i obojętnie spytał:
- Po kiego niby? Zdrowy jesteś.
Wkurzam się więc i drę na niego, jak wariat:
- Biegnij śmieciu, moja ukochana upadła!
Zrobił dziwną minę i odwrócił się. W pośpiechu ruszył galopem a później cwalem. Był wyraźnie poruszony.
***
Nie trwało to długo. Po chwili przebiegł on z Vendelą. Przywitałem się z klacza ale ona od razu poszła do jaskini. Nim dołączę do nich postanowiłem podziękować ogierowi, który mi pomógł.
- Dzięki. - mówię - Jak Ci na imię?
- Altair. - odparł po prostu
- Przepraszam za to, że nazwałem Cię śmieciem. I jeszcze raz dziękuję! - rzucam jeszcze.
- Drobiazg. - mówi i wraca do swoich codziennych spraw.
A ja idę do jaskini gdzie Vendela bada Kiarę. Moją kochaną Kiarę!
Kiara? ^-^ Spoko, on jest gotowy pomagać cały czas :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz